Post użytkownika CastiglioneWitam,
Rzeczywiście mieliśmy już kiedyś dyskusję na temat stawów zatczańskich. Wniosek, który wówczas został wysnuty brzmiał: "Walka o umysły i dusze jest równie ważna jak walka na polu bitwy". I w tym zdaniu zawarty jest cały sukces propagandy napoleońskiej odniesiony nie tyle pod Austerlitz, co po Austerlitz.
Sprawa ofiar stawów zatczańskich została szeroko omówiona przez R. Bieleckiego w jego monografii bitwy. Cały jeden rozdział jego pracy jest poświęcony wyłącznie temu problemowi. Wnioski, które tam prezentuje Bielecki są o tyle ciekawe, co dość nielogiczne, ale o tym poniżej.
Oto skrót tego, co pisze Bielecki, którego dokonał Apacz:
Cytuj:
W 30 biuletynie Wielkiej Armii mowa jest nawet o 20 tys. ofiar stawu Zaczańskiego (cytuję: "20 tysięcy ludzi rzuciło się do wody znajdując tam śmierć"). O tym jak bardzo sugestywne były to słowa świadczy chociażby fakt, że w 1806 r. nikt w Wiedniu nie chciał podobno kupować karpi z tego stawu, bowiem wiedeńczycy byli przekonani, że ryby wypasły się na tych tysiącach trupów). Barwne opisy kataklizmu na stawach pozostawili w swych pamiętnikach gen. Marbot i de Segur. O wiarygodności (a właściwie jej braku) tych dwóch autorów była już mowa na forum - zainteresowanych odsyłam do tematu "Pamiętniki de Segura lub opowieści dobrego wojaka Szwejka". Thiers mówi o 2 tys. zabitych i potopionych Rosjan. Najciekawszą jednak relacja pochodzi od niejakiego Aloisa Slovaka który był proboszczem w Sławkowie i przebadał tamtejsze dokumenty parafialne i relacje miejscowych. Pisze on "Rosjanie porzucili w trzcinie nad stawem 250 koni i wielką liczbę powozów. Jeżeli chodzi o zwłoki ludzkie, to znaleziono tylko 3 Rosjan zabitych od kul karabinowych, ale żaden z żołnierzy nie utonął". W następnych dniach po bitwie Napoleon kazał wypuścić wodę ze stawu, aby wydobyć armaty i zwłoki, do czego zatrudniono okolicznych chłopów. Nadzorował tę operację gen. Suchet. Wydobyto 17 czy 18 dział, trochę trupów końskich, i ani jednego ludzkiego. Bielecki potwierdza tezę o niewielkiej głębokości stawu (wydaje się to prawdziwe, bo stawy rybne chyba zbyt głębokie nie są). Człowiekowi woda miała tam sięgać co najwyżej do pasa. I tu się rodzą moje wątpliwości. Skoro pokrywa lodowa była na tyle gruba, że wytrzymała ciężar zaprzęgu z armatą i jaszczykiem nie pękając od razu, musiała mieć z 0,5 metra grubości. To znaczy, że wody było pod lodem najwyżej 1 metr. Nie bardzo wyobrażam sobie spuszczanie tej wody biorąc pod uwagę potrzaskany lód, muł, resztki wyposażenia i uzbrojenia. W zasadzie, to wszystko powinno być na wierzchu. Chyba, że staw był jednak głębszy. Ilość potopionych Rosjan rzeczywiście mogła być śladowa. Tyle, że wrażenie zapadających się po osie zaprzęgów artyleryjskich pod ogniem artylerii i panika żołnierzy porzucających broń i sprzęt mogła wywrzeć wrażenie jakiegoś kataklizmu. Tak a'propos to Bielecki twierdzi, że niemożliwe było obserwowanie stawu ze szczytu czy stoków płaskowzgórza Prace. Wygląda na to, że obok niewątpliwego majstersztyku militarnego cesarza mamy tu do czynienia z równie genialnym (co najważniejsze skutecznym!!!) majstersztykiem propagandowym. To tyle - podrawiam apacz.
I moje wątpliwości związane z odkryciami Bieleckiego:
Niech będzie: ciała dwóch czy trzech Rosjan, tu Alois Slovak mnie przekonuje. Natomiast nie przekonuje mnie zupełnie Bielecki. I już wyłuszczam swoje argumenty.
Po pierwsze śp. Bielecki lubił dość często zmieniać zdanie i to nawet... w tej samej książce niestety. Znam oczywiście rozdział, który we fragmentach zacytowałeś i w niektórych punktach się zgadzam. Ale w pewnym miejscu Bielecki pisze: "Oględziny pola bitwy pozwalają definitywnie rozstrzygnąć wątpliwości". I dalej pisze o groblach sięgających nie więcej niż metr powyżej dna stawu. A dalej jeszcze o tym, że nie można było tego wszystkiego zobaczyć ze stoków płaskowzgórza Prace.
Nie, geologiem to ja nie jestem, ale myślę, iż przez lat dwieście mogło się całkowicie, zupełnie niemal zmienić ukształtowanie terenu w miejscu dawnej bitwy. I wydaje się więcej niż pewne, że tak się właśnie stało. Dlaczego Bielecki nie wziął tego pod uwagę? Rzecz dziwna, a nawet zaskakująca.
Co więcej Bielecki z całą pewnością stwierdza, że nikt się tam utopić nie mógł, bo woda sięgała pasa.
I znów Pan Bielecki mnie rozczarowuje. Może się i nikt tam nie utopił. Ale skąd taka pewność? Czy nie można się utopić w wodzie sięgającej pasa? Szczególnie, jeśli spadnie na człowieka jakiś spanikowany koń, albo nie daj Boże armata?
A teraz największa perełka z dzieła Bieleckiego.
Otóż kilkadziesiąt stron wcześniej, powołując się na niejakiego Garniera, Bielecki beztrosko pisze tak:
"Istotnie, coraz to nowi żołnierze pogrążają się w wodzie, na szczęście tylko po pas, a najwyżej po ramiona... Żołnierze wprawdzie nie toną, ale skąpani w wodzie nie są zdolni do jakichkolwiek działań. ..... Niemniej jednak ponad sto koni idzie na dno - ciężar armat i wozów jest taki, że nie mogą wydostać się".
No tak, koń się utopił w takiej płyciźnie, a człowiek nie mógł. Tak, koń jaki jest każdy widzi.
To tyle, no prawie: "Gdzie są trupy?"
Już śpieszę z odpowiedzią: Dywizja Vandamme'a wzięła do niewoli około 3 tysiąca Rosjan i Austriaków, którzy zdołali sami wyjść ze stawów. Dalszych kilkuset ludzi wyłowiła zmoczonych i zziębniętych do szpiku kości, często rannych i wyczerpanych długotrwałą walką. Naprawdę trudno mi przypuścić, że Francuzi natychmiast rozpalili ogniska i ugotowali ciepły rosół, by jeńcy mogli się ogrzać i uniknąć w ten sposób zapalenia płuc. Nie wiem ilu ich zmarło w ciągu najbliższych dni. Ale podejrzewam, że jakaś zbiorowa mogiłka, czy może nawet mogiła, do dziś kryje gdzieś ich kości.