Odpowiedź: Zenobi
Ostatnio wszedłem w posiadanie pewnego dokumentu. Jak wynika z adnotacji na marginesie, jest to przedwojenny odpis „Dziennika szwoleżera z pierwszego szwadronu”, zdeponowanego w Bibliotece Rapperswilskiej. Oczywiście, biorąc pod uwagę los tych zbiorów w czasie powstania warszawskiego, należy przypuszczać, że oryginał nie istnieje. Tekst obejmuje zapis wydarzeń od 1 – 30 listopada 1808. Myślę, że zainteresuje Was fragment o Somosierze:
„30 listopada – Buytrago, dwie mile od Somo-Sierra – środa. Oto i była dzisiaj bitwa. Nasz pułk okrył się chwałą i żałobą jednocześnie. Ale po kolei. Rano, skoro świt, rozpoczął się ruch w naszym obozie. Przyszły rozkazy, iż mamy być gotowi do wyjścia na przeciw nieprzyjacielowi; już i adiutani-major zebrał szwadron służbowy z naszego pułku, który na służbę przy osobie cesarza miał się udać, a praktycznie miał być strażą przednia naszego wojska. Kolej służby przypadła na szwadron trzeci, którym w zastępstwie dowodził szef Kozietulski. Oni też pierwsi opuścili nasz biwak. Jakiś czas później i my z wolna wyciągnęliśmy z wioski, gdzie upłynęła nam noc. Czas był ponury. Wczesny świt mroził listopadowym chłodem, a gęsta mgła otoczyła drogę, po której posuwaliśmy się pod górę tak, że nie było widać dalej jak sześć rot, o reszcie pułku świadczył tylko chrzęst broni i stukot kopyt końskich o kamienie. Jakieś ćwierć tutejszej za wsią Venta de Juanilla stanęliśmy na zakręcie drogi po jej prawej stronie. Przepuszczając przodem armaty gwardii, prowadzone w asyście jednego plutonu naszych szwoleżerów. Naszych uszu zaczęły dochodzić strzały artylerii hiszpańskiej i grzechot ręcznej broni. Ruszamy dalej i za zakrętem w prawo pokazał się plac boju. Akurat pozycje hiszpańskie atakował 96 pułk piechoty, lecz rychło zawrócił, zrównując tylko faszyną rów w poprzek drogi przed armatami ustawionymi na drodze i na pozycjach po jej bokach. Rozpoczęła się wymiana strzałów naszej artylerii i Hiszpanów, jako i mgła najpierw zrzedła, a potem sczezła do szczętu. Wtedy zobaczyliśmy nasz szwadron służbowy jak stał równym szykiem po prawej stronie za załamaniem góry. Po obu skrzydłach rozpoczął się ruch. Francuzi poczęli wdzierać się na góry po lewej i prawej stronie, a i szwadron nasz lekko zafalował, potem drgnął, utworzył kolumnę marszową i najpierw kłusa, a potem lekkim galopem puścił się w zasnutą dymem czeluść drogi wijącej się między górami. Wzmogło się strzelanie. Widać było, jak pojedynczy żołnierze rażeni żelazem padają z koni. Rozpoczął się bój przy pierwszej baterii. Po lewej stronie drogi stał pułk piechoty francuskiej, nieco przed nami 2 działa gwardii, na drodze zaś u wlotu do wąwozu toczyła się walka, która wyglądała na zaciętą. Jako też zaraz pojawił się szef Łubieński, który przed chwilą był przy sztabie i nasz pierwszy szwadron ruszył w sukurs służbowemu. Mijając czoło 96 pułku piechoty dostrzegliśmy Napoleona, tam też dołączyły do nas dwa plutony naszego pułku, również ten, który był w assekuracyi armat. Ruszył też za nami pluton szaserów konnych gwardii i taką siłą pędziliśmy śladem trzeciego szwadronu. Pędem przesadziliśmy rów, niezbyt dokładnie pokryty, minęliśmy pierwsze działa już zdobyte przez poprzednie natarcie. Na drodze, po jej bokach słały się trupy poległych kolegów, gdzieś zarżał koń. Bokiem szli Francuzi, lekko nas wyprzedzając. Za zakrętem stała druga bateria już milcząca. Gnamy dalej niewstrzymanie, widząc pierzchających na boki Hiszpanów, ale przy trzeciej baterii trwał jeszcze bój. Przybyliśmy do niej, gdy ostatni kanonierowie padali pod szablą. Tam też wstrzymał się szef Łubieński na moment. Zaczeliśmy się formować na nowo. Przodem poszedł porucznik Rostworowski, dalej my, za nami uporzadkowany pluton porucznika Szeptyckiego, potem assekuracya armat i na końcu Francuzi. Gnamy dalej, przed nami ostatnie armaty, przy których jakimś cudem uwijają się nasi, widać nie wstrzymali się oni przy trzeciej baterii, ale pędzili przed siebie. Bój miał się ku końcowi, bo artylerzyści hiszpańscy, spłoszeni nasza postawą i marszem Francuzów po bokach, poczęli uciekać od armat, zostawiając nam je łupem. Teraz zaczął się pogrom, każdy szwoleżer pędził uciekających przed nim dziesięciu Hiszpanów. Wpadliśmy do wsi Somo-Sierra, gniotąc wroga po wszystkich zakątkach. Tam zeszło nam trochę na wycinaniu spłoszonych i braniu niewolnika. Gdyśmy już uczynili szablą porządek, szef Łubieński sformował nas na nowo i dalej puściliśmy się drogą, goniąc na boki uciekających piechurów, furgony i bagaże nieprzyjaciela. Uganialiśmy się po górach za wrogiem aż do wieczora, aż wreszcie o dwie mile od Somo-Sierra zatrzymaliśmy się na rozkaz od Napoleona, który przywiózł francuski oficer. Wkrótce też dowiedzieliśmy się, jak sława była naszym udziałem. Francuzi, którzy przybywali za nami, mówili o pogromie Hiszpanów, mówili też, że szwadron służbowy przestał istnieć, rozwłóczony po całej drodze przed armatami w wąwozie od kartaczy i ręcznej broni. Tak więc doczekaliśmy się sukcesu i wielkiej bitwy. Naszym łupem padły sztandary, kassy, bagaże, etc. Jeńców nabraliśmy moc. Reszta naszego szwadronu, która po nas przybyła, mówiła o tym nieszczęsnym szwadronie służbowym. Pono wszyscy tam oficerowie mieli na placu polec, zabici i ranni. Z całego szwadronu, który atakował pierwszy, pono nawet kompania nie została. To jest cena, jaką trzeba zapłacić za zwyciestwo.”
_________________ "Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić." "Tak oto rodzą się bajki zwane umownie historią."
|