post użytkownika LannesWitam
Cytuj:
Lannesie, jeżeli nie sprawi Ci to kłopotów, zacytuj te najważniejsze rzeczy
Oczywiście, że nie sprawi. Nie ma problemu
"Parysówna pochodziła z familii godnej i wysoko skoligoconej. Jej przodkowie, stara szlachta mazowiecka herbu Prawdzic, od XVI wieku pełnili obowiązki starostów, kasztelanów, wojewodów, senatorów, posłów, podczaszych, podstolich, podkomorzych i bardzo często obrońców ojczyzny. W ciągu wieków rodzina ta rozgałęziłą się mozna (odmiana nazwiska: Paris, Pariss, Paryss, Parysz, Parisz oraz różne warianty herbu Prawdzic). Interesująca nas panienka Emilia Łucja Parys urodziła się 22 czerwca 1792 roku w Sandomierskiem (cytat z aktu ślubu cywilnego: "nee a Kobylanski, palatinat de Sandomierz"). Była córką pułkownika wojska francuskich i saskich Kajetana Parysa i Eufrozyny z Malczewskich. Rodzice zapewnili jej staranną edukację, a opatrzność równie chwalebną urodę. Jednakżę kobieca uroda nie jest w Polsce niczym szczególnym, natomiast panna Parys posiadała feler dyskwalifikujący ją w oczach kawalerów - była biedna, gdzyż Parysowie stracili gros swych majętności.[...] Rozplotkowana niemożliwie (acz szczęśliwie dla historyka) Nakwaska pisała w grudniu 1807 "(...) tak ubożuchna, że się z bogatych koligatów żaden do niej nie przyznawał, nikt nie chciał jej w świat wprowadzić, a rodzice nie byli wcale w humorze bywania na wieczorach i balach, ażeby córkę pokazywać. Był to, podług starej figury retorycznej, fiołek w trawie ukryty"
Biorąc pod uwagę powyższe, dużym sukcesem panny Parys było dostanie się na wielki, prestiżowy bal, jaki 23 grudnia 1807 roku zarządził marszałek Davout w sali teatru z okazji urodzin króla saskiego i księcia warszawskiego, Fryderyka Augusta. Obecny był cały warszawski "monde" arystokratyczny, a na sali panowała przepyszna atmosfera, nasycona braterstwem polsko-francuskiem.[...] Smutna była tylko Parysówna [...] W ciągu dosłownie kilkudziesięciu minut stało się coś, co wprawiło w osłupienie całą Warszawę, a potem całą Polskę.
Na sali pojawił się mężczyzna w mundurze generała - jeden z najgłośniejszych oficerów "boga wojny". Przywitał się ze znajomymi, złożył ukłon przed lożą królewską i przez chwilę obserwował tańczących. Okazywał wyraźne znudzenie, parkiety taneczne nie były jego namiętnością, preferował tańce na polach bitew. Chciał już odejść w kierunku bufetu, lecz raz jeszcze obejrzał się i skamieniał. Było to jedno z tych spojrzeń, które przewracają losami ludzi jak kartami. Nie odwracając błyszczących oczu od skromnie ubranej panienki, generał zaopytał stojącego obok Michała Grabowskiego:
- Pułkowniku, powiedz mi, kto jest ta urocza blondyneczka?
Grabowski nie znał Parysówny, również inni oficerowie zawiedli nadzieje pytającego. Dopiero pani Nakwaska uświadomiła go w następujący sposób:
- Ach ta?... To taka sobie panna Parys...
Generał został przedstawiony "takiej sobie pannie" (prawdopodobnie przez księcia Poniatowskiego. Pewne jest, że Pepi przedstawił go matce dziewczyny, a więc zapewne i córce jednocześnie), poprosił ją do tańca, przekonałs się, że mówi ona świetnie po francusku, że czyta Moliere'a i La Fontaine'a ( w rozmowie wyznała mu, że edukowano ją u zakonnic w Krakowie, lecz chyba nie w klasztorze podsunięto jej molierowskie lektury!) I ku zgorszeniu obecnych dam oszalał z miłości, podejmując w jednym momencie decyzję: ta albo żadna. Człowiek ten nazywałsię Louis-Charles-Antoine-Alexis Morand i w ciągu swych trzydziestu sześciu lat życia zdążył upleść warkocz takiej sławy, żę każdy musiał chylić przed nim czoło.
[...]
Otóż przed końcem balu panna niespodziewanie zniknęła i Morand, patrząc na puste krzesło po niej, czuł, jak mu się mącą zmysły.[...] Ale Morand, zakochany czy nie, był jednak zawsze żołnierzem i nie lubił zwlekać. Już następnego dnia przed skromny dworek podmiejski Parysów zajechała pyszna kareta w eskorcie plutonu francuskich kirasjerów. Zaskoczeni rodzice panny Parys wysłuchali oświadczyn generała, przesłąwnego "nieśmiertelnego" dowódcy 1 Dywizji III Korpusu Wielkiej Armii, odzianego w galowy mundur z wielkooficerską wstęgą Legii Honorowej. Trudno powiedzieć, czy przyjęli oświadczyny od razu.[...] Według prawnuka, Jana Ludwika Moranda, ona sama powiedziała "tak" 3 stycznia 1808. Czy z rodzącego się afektu, czy też nakłoniona, czy w ogóle pytano ją o zdanie - znowu trudno wyrokować. [...] Biorąc pod uwagę prawy charakter Moranda i dalsze dzieje Parysówny, jestem pewien, żę nie narzekała.
Morand po zaręczynach przepisał na przyszłą żonę wszystkie swoje dobra w Westfalii, dopiero co otrzymane od Cesarza. Coddziennie też odwiedzał swą narzeczoną, "sewgo anioła" - taj ją zwał. Co mówi światek warszawski? Oddajmy znowu głos Nakwaskiej:
"To jest strona poetyczna tej historyi, ale jest i strona czysto komiczna. Wszyscy krewni i powinowaci, którzy owej panienki dawniej znać nie chcieli, dziś przybiegają do niej z objawami czułości i przywiązania. Mnóstwo innych przyczepia się do jej genealogii; wielkie nawet panie po większej części przyznają się, słusznie czy niesłusznie, do pokrewieństwa lub do koligacyi z przyszłą jenerałową francuzką. Weszło ot od trzech dni w modę(...)"
Nie mniej komiczny jest sam list Nakwaskiej, która szydząc z lizusów, już w następnym zdaniu sama proponuje:
"(...) wasz Stanisław, moja droga, powinienby także przypytać się do niej. Wszakże jego siostra była za jakimś Parysem. Możeby przy tej sposobności pochwycił jaki urzędzik (...)"
[...]
Ślub cywilny został zawarty 10 stycznia 1808 roku w Warszawie przed wysokim francuskim urzędnikiem stanu, inspektorem oficerskiej Legii Honorowej, Józefem Edmundem Delecourtem (zgodnie z wymogami Kodeksu Napoleońskiego ceremonię poprzedziły publiczne zapowiedzi w Warszawie - ze strony oblubienicy i w Besancon - ze strony Moranda; to ostatnie, zważywszy czas komunikacji między Warszawą a Besancon, również zdaje się wykluczać "tak" powiedziane dopiero 3 stycznia). Świadkami panny młodej byli: hrabia Morski, generał Wołodkowicz i wielki marszałek pałacu królewskiego Bronic. Świadkami oblubieńca: największy z marszałków "boga wojny" (słusznie wuażano, żę jako jedyny nie ustępuje talentami wojskowymi samemu Napoleonowi ), cesarski namiestnik w Polsce Davout, cesarski adiutant, szef tajnego wywiadu i kontrwywiadu ("Cabinet Secret"), późniejszy minister policji, generał Savary, oraz brat pana młodego, szef szwadronu Alexis Morand.
Kłopoty występują z lokalizacją (tak pod względem czasu jak i miejsca) ślubu kościelnego. W posiadanym przeze mnie maszynopisie pracy mojego korespodenta Jana Ludwika Moranda o jego bohaterskim przodku czytam: "Ceremonia kościelna odbyła się 14 stycznia w kościele Świętego Krzyża w Warszawie". Z kolei w liście Nakwaskiej z datą 13 stycznia : Zeszłej niedzieli odbyło się wesele jenerała Moranda. Ślub był u Karmelitów na Lesznie [chodzi o świątynię księży karmelitów trzewiczkowych - przyp. W.Ł], w kościele, który dobrze pamiętać musisz, bośmy tam z dziećmi chodziły zawsze na mszę świętą"
To ostatnie zdanie dowodzi, że Nakwaska kościołów pomylić nie mogła, myli się więc rodzinny biograf.
W tym samym liście Nakwaska stwierdza: "Nie było balu, tylko wielka wieczerza, bardzo nudna, jak mówią ci, co na niej byli. Marszałek Davout przyjechał na ten dzień umyślnie ze wsi (ze Skierniewic). Po wieczerzy zaraz wziął pod rękę pannę młodą, wsiadł z nią do powozu i odwiózł do męża. Tak zakończyło się zdarzenie, które tyle hałasu narobiło w towarzystwie. W zapowiedziach i w gazetach zrobiono z panny Parys hrabiankę. Matka tutuł hrabiny, o którym jej się ani śniło".
Dalej jest mowa o otrzymania tytułu hrabiowskiego przez jej dziadka i przez nią samą.[...]
Po ślubie generał zawiózł żonę do swej kwatery w pałacu Karasia oświetlonym "a giorno" i ozdobionym kwiatami, krzewami i drzewami w stylu francuskim. W drzwiach witał ich pierwszy drużba, książę Józef Poniatowski, w generalskiej kurtce ułańskiej zdobionej wstęgą Orderu Orła Białego i krzyżem komandorskim Virtuti Militari. Oddajmy teraz głos krewnej panny młodej, Sabinie z Gostkowskich Grzegorzewskiej:
"Panna młoda ubrana była w tunikę białą brokatową,z przodu roztwieraną i prawdziwą koronką brabancką oszytą; na głowie miała gałązkę mirtu, bez welonu, który jeszcze nie był upowszechniony jak teraz. Książę, podawszy jej rękę, zaprowadził ją do lazła na marmurowym stole prześlicznej roboty tak zwaną corbeille, białym obitą aksamitem, z jej cyfrą na wierzchu złotem haftowaną, w niej zaś były oprócz małej skrzyneczki z klejnotami cztery szale tureckie, kilkanaście tuzinów par rękawiczek, sztuczne kwiaty, różnego kształtu i wielkości flakony z pachnidłami i 30 tysięcy franków w napoleonodorach, które cesarz, zawsze hojny dla swych generałów, pannie młodej na szpilki przeznaczył (...).
[...]
Wkrótce Morand uwiózł żonę do Paryża, składając uprzednio wizytę jej mieszkającemu w Pacanowie dziadkowi "wielkiemu dziwakowi". Nad Sekwaną zapewne również święciła triumfy swą urodą, o której przytoczę dwie opinie wiarygodne, gdyż pochlebne, a wydane przez kobiety: "(...) une beaute parfaite. Już ma tak piękny nos, że w życiu moim podobnego nie widziałam" (Dembowska); "Jest ona istotnie niepospolitej urody, oczy ma prześliczną cerę i kibić jak rzadko, twarz w rodzaju Walewskiej, tylko piękniejszą. Mąż nazywa ją ciągle aniołem, a że to nasz anioł rodzimy, chciałbym, żeby się lepiej ubierała, bo się straszliwie oszpeca" (Nakwaska)
No to by było chyba na tyle
Pozdrawiam