post użytkownika CastiglioneNo to się ruszyło...
Jeśli już gromadzimy tutaj informacje o pojedynkach w czasach empire'u, to przytoczę, co na ten temat napisał w swym artykule Unclean:
Cytuj:
Znaczenie honoru było tak ważne, że nie obawiano się dla niego postawić na szale własnego życia. Uchybienie honorowi prawie zawsze kończyło się pojedynkiem. Pojedynek, jakkolwiek ujęty w pewne ramy, miał jednak dużą dozę dowolności w samym przebiegu i zasadach. Ogólnie można powiedzieć, że na taki a nie inny sposób jego rozegrania musiały zgodzić się obie strony. Najczęściej narzędziem była broń biała bądź pistolety, do rzadkości należą pojedynki honorowe rozwiązywane np. tak jak pojedynek pułkownika Jana Krukowieckiego z generałem Michałem Grabowskim. W większości przypadków pojedynki były prowadzone do tzw. "pierwszej krwi" gdzie po zranieniu przeciwnika sekundanci przerywali pojedynek. W sierpniu 1816 roku odbył się pojedynek Józefa Bema z kapitanem Szymonem Nowickim. Nowicki oddał strzał, kula trafiła Bema w udo i utkwiła w kości, w tym momencie Nowicki próbował ucieczki z pola pojedynku. Sekundanci jednak dogonili go i wyperswadowali, że Bem żyje i należy mu się strzał. Bem strzał oddał i zabił na miejscu Nowickiego. Wojciechowski przedstawia także pojedynek gdzie oficer 7 pułku lansjerów Rumowski został wyzwany przez francuskiego oficera piechoty. Rumowski jednak bić się nie chciał za co Francuz wypłazował go szablą. Cały pułk przymusił Rumowskiego do dania satysfakcji Francuzowi, przyniósł bowiem hańbę jednostce. Pojedynek się odbył, Francuz został zabity, jednak Rumowskiego wyproszono z pułku. Oba te wypadki pokazują, że samo przystąpienie do pojedynku nie było równoznaczne ze zmyciem hańby, trzeba było jeszcze odpowiednio, z honorem właśnie, zachować się w jego trakcie. Pojedynków było zresztą co niemiara: Takich awantur było między nami co dzień z pół tuzina - mówi o swym pobycie w garnizonie w Gdańsku i licznych pojedynkach z Niemcami i Fracuzami Józef Matkowski, porucznik artylerii konnej - [...] chociaż zawsze więcej szampana, porteru etc. wypłynęło jak krwi ludzkiej, jednak można rachować, że na 6 pojedynków ledwie w jednym Niemiec Polaka przemógł. Licznymi pojedynkami wsławili się Jakub Ferdynand Bogusławski - oficer Legionów Dąbrowskiego (potem major w 6 p. p.), a także Maciej Zabłocki - również oficer legionowy. Zdarzało się też, że stawający na przeciw siebie, zostawali się bliskimi przyjaciółmi. Podsumowując zatem, oficer Armii Księstwa Warszawskiego miał względem siebie szereg obowiązków, które to nie zadbane uwłaczały jego honorowi. Postawa zewnętrzna, obowiązki służbowe, wierność danemu słowu, nieskalana opinia i potrzeba bronienia własnego honoru składały się na te obowiązki. Chcąc uchodzić za człowieka honorowego nie mógł sobie oficer pozwolić w tym względzie na żadne ustępstwa.
Przy okazji przypomnę cytat z Matkowskiego, który już kiedyś w innym miejscu zamieściłem na forum:
Cytuj:
"I tak między innymi awanturami powiem wam to, że zaledwie przyszedłem do Gdańska, pytam o niektórych kolegów, między innymi Wolskiego. Powiadają, że siedzi na Pfefferstadt.
- Co to jest? - pytam.
- O, to więzienie, do którego gubernator Rapp codziennie pakuje niespokojne głowy.
Biegnę do niego, aż on mi opowiada, za co siedzi. A to za to, że jabłkiem rzucił na aktora, którego wyświstali, a on im z sceny groził. Uniosłem się nad taką niesprawiedliwością i poprzysiągłem pomścić krzywdę uwięzionych na tym panu aktorze. A trzeba wam wiedzieć, że nas było dwadzieścia kilka tysięcy garnizonu w Gdańsku, jako to Francuzów może z 1500, reszta samej Rzeszy Niemieckiej wojska, Westfałów najwięcej, potem Bawarów, Sasów, Wirtemberczyków, Badenów etc. i Polaków z 5000. Nigdy między Niemcami a nami nie było harmonii, a teatr był prawdziwym teatrem wojny; kogo Niemcy protegowali, tego my i Francuzi wyświstywaliśmy i vice versa. A w teatrze mało gdzie cywilnego, chyba w lożach zobaczyłeś i grupowanie było zawsze takie, że po lewej stronie stały na parterze albo siedziały Niemcy różnorodne, po prawej zaś Polacy i Francuzi, lecz ci mało uczęszczali na niemiecki teatr. Bawary się ani za Niemcami nie ujmowali, ani za nami, tylko w środku nas przedzielali, by nie było ciągłych niepokojów. W tym. chcąc się wywiązać z danego koledze przyrzeczenia, robię stowarzyszenie i uzbrajamy się w różne do podobnej katzenmusik potrzebne narzędzia: trąbki, kukułki, flety, jednym słowem wszystkie instrumenta przy sobie do tej muzyki niesiemy i ja proponuję, byśmy wleźli pomiędzy Niemców i tam im zagrali, gdy ów aktor wyjdzie. Zaraz dwóch ochotników do mnie przybyło, a to Bem od artylerii kompanii i Unrug od hułanów - siadamy pomiędzy oficerów niemieckich. Ci spoglądając na nas i przeczuwając, że się bez awantury nie obejdzie, proszą nas o miejsce, tak aby nas porozłączali i między siebie wzięli, na co my chętnie zezwalamy. Gdy miał wychodzić aktor wiadomy, dobywam małej pikuliny i zaczynam ją składać, a Niemcy mówią jeden do drugiego: Schau, schau! - a gdy aktor wyszedł, jak dam znak - pewnie by nikt nie sądził, że tam ludzkie są głosy, taki przeraźliwy gwar tych instrumentów nastąpił i, co gorsza, jabłka, pomarańcze, a nawet sroki rzucano na tego bidnego aktora. Wtem siedzący obok mnie kapitan westfalskich grenadierów obraca się do mnie i powiada:
- Das Pfeifen gefällt mir nicht. A ja jemu z największą flegmą mówię:
- Wenn es Ihnen nicht gefällt, so gehen Się heraus! gefällt - i pokazuję mu boczne drzwi.
No to on mnie łapie za rękę i wrzeszczy:
- Mit Ihnfn heraus! A ja mówię:
- Gut.
Ale uczepił mnie się z drugiej strony starszy kapitan od woltyżerów westfalskich i wrzeszczy:
- Nein, mit mir! A ja znów mówię:
- Sehr gerne, mit beiden!
Ale go Bem uchwycił, a Unrug trzeciego i tak wyszliśmy. Zawołali latarników z tuzin i szliśmy na otwarte i mniej uczęszczane miejsce, by się trochę przy latarniach wykrzesać, czego jednak adiutant placu, który z patrolem za nami pędził, nie dopuścił, więc sobie na jutro daliśmy słowa na pałasze. Mnie Bem sekundować nie mógł, bo się sam wtedy bił, kiedy i ja. Sekundował mi Młocki, a obraliśmy sobie salę wielką, w której mieszkał Dąbski, porucznik 10 pułku, ten co teraz bawi we Lwowie. Tam niebawem, bo w minut kilka, przepłatałem łapę Westfalowi i na tym się ów ogromny hałas skończył. Bem miał trudniejszą sprawę z swoim, bo to był jakiś z burszów i nie chciał się bić - tylko w ostre rapiery i z ogromnymi gardami; nie chciał zdejmować munduru ani kaszkietu, więc się męczyli długo, nim go Bem gdzieś zadrasnął. Mój zaś poczciwy grenadier naśladował mnie, zrzucił mundur i kamizelkę, podkasał rękaw od koszuli i prędko rzecz się załatwiła.
Takich awantur było między nami co dzień z pół tuzina, a Pfefferstadt odpowiadał, chociaż zawsze więcej szampana, porteru etc. wypłynęło jak krwi ludzkiej, jednak można rachować, że na 6 pojedynków ledwie w jednym Niemiec Polaka przemógł".