Odpowiedź: CastiglioneMała niespodzianka
Pamiętacie
jurkorda? jak zwykle okazał się niezawodny w chwili, gdy wydawało się, że tamat zamarł...
Cytuj:
W związku z prośbą przedstawioną na topicu „Wydarzenia w Lermie, Wstydliwe karty wojny w Hiszpanii” przedstawiam trzy fragmenty opowieści anonimowego majora, zamieszczonej w „Kalendarzu Krakowskim na rok 1856 Józefa Czecha”. Całe opowiadanie liczy w oryginale pięć i pół stronicy, z których przytaczam dosłownie pierwsze trzy strony. Pozostałe dwa fragmenty także pośrednio dotyczą wydarzeń w Lermie.
PS. W przypadku ewentualnego zainteresowania forumowiczów, mogę zamieścić także opuszczony fragment opowieści majora, dotyczący przebiegu !? – wg niego - samej szarży.
Życzę sukcesów w śledztwie !!!
- jurkord
WAWÓZ SOMmO - SIERRa,
WYJĄTEK Z OPOWIADAŃ MAJORA „Było to ile sobie przypominam, na kilka marszów przed bitwą pod Sommo-sierra. Korpus marszałka Wiktor, do którego należeliśmy, a gdzie i Cesarz się znajdował, ciągnął z Burgos do Madrytu. Nieprzyjaciel spędzony ze wszystkich ważniejszych stanowisk, nigdzie nam prawie nie ukazywał pola, małe tylko gerylle złożone po większej części z kontrabandzistów i mikielistów wieszały się nad wojskiem w trudniejszych przeprawach, niepokoiły oddziały wysłane za furażowaniem lub napadały na maruderów. Owóż tak, nie doznając wielkiej od nieprzyjaciela przeszkody, zajęliśmy miasto Lermę, część armii rozłożyła się pod murami – bo w Hiszpanii, trzeba wiedzieć, nie gnieżdżą się ludzie tak jak u nas, gdzie się komu podoba, ale otaczają się murem, zamykają bramami, jakby ustawnie obawiali się złodziei. Naszemu pułkowi przypadło stać w mieście, na placu pięknie wysadzonym drzewami, który to plac zowią po tamtejszemu: Allameda, czyli miejsce przechadzki. - Rozmunsztukowawszy konie, napoiwszy i nakarmiwszy, jaki taki poszedł oglądać się po mieście. zdziwiła nas nieco posępna ponurość ulic: okiennice pozamykane, drzwi od domów zabite, jakby już sto lat się nie otwierały, żywego ducha z porządniejszych mieszkańców nie widać, tylko hołota z kawałkiem kilimka na plecach, którym się obrzuca jak najparadniejszym płaszczem, a spod dziurawego sombrero ciska wzrok jaszczurczy, tylko pół nagie dzieci wyglądające z poza węgłów i wykrzykujące: alli esta un gavecho! która to obelga tak u nich była w modzie, jak u nas: jak się masz albo dobry dzień. - Wszakże niedługo przekonaliśmy się, że to udana cisza, pod którą knuła się szkaradna zdrada. - Piechota bowiem, zająwszy przed nami inną część miasta, rozbiegła się tu i ówdzie, a zwyczajem piechurskim wścibiając nos w każdy kątek, a najbardziej w piwnice, gdzie mogły być składy wina, poczęstowaną została przez zaczajonych Hiszpanów sztyletami, a nawet, jak mówiono, spoza muru i kilka strzałów wypadło – z tąd okropny zrobił się skweres i my, kiedyśmy w kupie poszli zwiedzać miasteczko, trafiliśmy na sam najgorszy upał, gdyż żołnierstwo rozjuszone mszcząc się śmierci towarzyszy, rzucało się na domy; wybijając drzwi i okna, rabując sklepy i nie przepuszczając żadnemu Hiszpanowi, jeśli się gdzie na oczy nawinął. Postrzegłszy nadbiegających kilku starszych oficerów rozumieliśmy że porządek przywrócą, bo szli z dobytymi szpadami, ale się pokazało, że i oni pałali zemsta i zamiast wstrzymać, jeszcze pobudzali żołnierza, jeden nawet, com na własne uszy słyszał, wrzeszczał na całe gardło: że cesarz pozwolił rabować przez całą godzinę na ukaranie buntowniczych mieszkańców. Na takie dictum cała zgraja huknęła: Vive l`Empereur! Mort aux Espagnols! i jeszcze wścieklej rzuciła się, burząc wszystko, co tylko stawiło opór. Maćki nasze usłyszawszy o takim rozkazie dziennym, zawyli jak stado wilków, pierwsza to bowiem trafiła się im gratka, dotąd o takim szczęściu żołnierskim słyszeli tylko z podań schwycić za zaś kurę lub gęś maruderce, było to bardzo pospolite szczęście, nie mogące iść w porównanie z urzędowym rabunkiem. Jaki taki co jeszcze w domu zachwycił słuchem o wielkich bogactwach w Hiszpanii, marzył, że jeśli go kulka nie sprzątnie gdzie za Pirenejami wróci z jedną i drugą bryłą srebra i złota, byli bowiem tacy co żegnając się z kochankami, solennie im obiecywali upominek nie mniejszej wartości. Możecie więc sobie wyobrazić, jak |k.2| ślinka szła naszym Mazurom gdy tu i ówdzie postrzegli Francuza wynoszącego jaki sprzęt bogaty ze złupionego sklepu – ledwie miał czas obejrzeć się, już żadnego nie było koło mnie. Zostawszy sam jeden, wolnym krokiem przebiegałem ulicę przedstawiającą widok wielkiego spustoszenia, z razu pocieszałem się tą filozoficzno-żołnierską myślą, że w wojnie inaczej być nie może, że każda zaczepka odpłaca się odwetem, że sztyletowanie pokątne hańbi naród, choćby najbardziej pobudzony do zemsty – ale kiedym poszedł dalej i ujrzał śród stosu połamanych sprzętów, porozrzucanej pościeli, leżącego na wznak trupa mężczyzny z rozpłataną głową a na nim kobietę zamordowaną z małym chłopczykiem – mimowolnie stanąłem, zimny dreszcz przeszedł mnie całego …zakrzyżowawszy ręce na piersiach jakbym się bał, by je nie rozsadziła myśl rozpaczna, cofnąłem się pamięcią w dawne lata. – Serce żołnierskie wzruszyło się we mnie choć to nie była chwila szlachetnych wzruszeń: przypomniałem sobie, że w dniu zaciągania się w szeregi, poszedłem był do kościoła pomodlić się i prosić Boga aby mi w tym nowym zawodzie dopomógł, ślubując w duchu nigdy bezbronnego nie skrzywdzić, ale owszem zastawić go własną osobą gdyby był napastowanym. Teraz choć w nieprzyjacielskim narodzie zdarzyła mi się sposobność wywiązać ze ślubu dobyłem szabli postanawiając z narażeniem życia bronić od gwałtów. Ktoś mógłby ten krok nazwać donkiszoterią, ale młode serce nie rozumuje uczucie jest u niego przekonaniem, religią… Biegłem więc w stronę, gdzie się rozlegały największe krzyki; przypadam – a tu koło beczki wina bije się kilku grenadierów. – Trunek niechaj się leje - pomyślałem – byle nie krew, - dalej rozrywano postawy sukna i sztuki jedwabnych materyi – mniejsza o to! i choć mnie wołają do spółki zatykam uszy i lecę dalej… W tem z narożnego domu dolatuje mnie jęk – przeraźliwy jakby miał być ostatni - jęk kobiecy – wpadam – długi ciemny korytarz prowadzi mnie do izby, kędy zastaje dwóch opitych rabusiów wydzierających sobie śliczną może trzynastoletnią dziewczynę… Hiszpanka kawałkiem sztyletu broni się, czepia stołów, łóżek, zębami jak hiena kąsa ich w ręce… ale już biedna coraz omdlewa… Gdym stanął na progu myślała, że nowy napastnik i padła na kolana wnosząc oczy do nieba … i niebo ją wysłuchało. – Dwa ogniste płazy jak grom, sypnąłem na plecy rabusiów – zgłupieli – a tymczasem pochwyciłem maleńką na ramię, wyskoczyłem na ulicę i pytałem: gdzie cię schować abyś była bezpieczna ?.
- Alla iglesia – i wskazała rączką na klasztor, który czernił się o paręset kroków. Puściłem się więc jak szalony do Pańskiego przybytku pewny, że tam znajdzie schronienie zdawało mi się, że najzaciętsza wojna powinna te miejsca szanować. Ależ jakże zawiedliśmy się oboje ! drzwi przedsionku już były wysadzone – na korytarzach leżało dwóch mnichów broczących się we krwi – a z głębi kościoła dochodził do nas łoskot i wrzaski. – Gdzież się schronić ? pytałem. – Tu zostanę – i zsunęła się z moich ramion. – Kościół pełen żołnierzy ? – Znam miejsce gdzie ich nie ma i wskazała na ziemię. – Zrobiłem co mogłem niechaj Pan Bóg cię strzeże ! – A ciebie Madonna del Carmen !... co rzekłszy, zdjęła ze szyi obraz Najświętszej Panny, malowany na złotej blasze. – Noś go mój wybawco i wspomnij na Mariettę. Pamiątkę przyjąłem z wdzięcznością, ona tymczasem znikła gdzieś za filarem.
Patrzcie – tu major otworzył koszulę na piersiach i pokazał jak dłoń duży medalion obszyty w irchę - nosiłem go przez wszystkie kampanie i mogę powiedzieć, że mnie chronił od wielu a wielu niebezpieczeństw, bo kiedy koło mnie jak muchy padali ludzie, mnie i włosek nie spadł… Czy podobna, mówiłem do siebie – aby miejsce święte, jak kościół jeszcze katolicki, zostało zgwałcone ?. Pewnie to panowie Francuzi którzy niedawno wyparli się Boga, bezczeszczą przybytek pański.-
Tak rozmyślając, wbiegam przez zakrystie. Jakiż mię widok uderza ?. Kilkudziesięciu żołnierzy, a miedzy tymi wielu z naszego pułku na piękne rabują – jedni wiszą na gzymsach ołtarzy i ściągają apostołów, owi ze świętych zdzierają sukienki, odpruwają galony z firanek, szablami krają ornaty, któryś świętokradzką ręką otworzył cyborium i rękojeścią pałasza zbija w bryłę złote kielichy, wysypawszy na ziemię komunikanty; inny to samo robi z monstrancyą!... Osłupiałem – zdawało mi się że sklepienie kościelne runie na bezbożnych …
Chciałem krzyczeć – język przyrósł mi do podniebienia… Nie wiem jakie wrażenie zrobiła na nich postać moja skamieniała i ręka z wniesionym pałaszem i bladość śmiertelna twarzy; czułem bowiem że wszystka krew zbiegła mi do serca… Nie wiem – lecz to dobrze pamiętam że jakby w nich piorun uderzył, jakby |k.3|
ozwało się piekło sumienia pospuszczali oczy i żaden nie kończył co zaczął. Była to chwila krótka, ale nie do opisania.
Rozmyślając nad tym nieraz przekonałem się ile może dokonać niema potęga ducha o w ten czas byłem duchem wyższy nad wszystkich: w milczeniu moim, w postawie uroczystej groźnej czytali wyrok swej zbrodnii; niejeden może przypomniał sobie kościółek swojej parafii gdzie się dzieckiem modlił, gdzie pierwszą przyjął komunie, gdzie rodziców pogrzebał… Chciałem już ogromnym głosem zawołać: Precz stąd ! -ręce wam pousychają, nogi przyrosną do tych ołtarzy, żaden z was ziemi swojej nie ujrzy ! ale nimem usta otworzył, jeden z tych co zalazłszy na chór kamieniami odbijali klejnoty i perły z bogatej sukienki Najświętszej panny, obaczywszy mnie zawołał: - Panie wachmistrzu! a chodźże pomóż nam, rady sobie dać nie możem, patrz jakie perły duże by orzechy !. To jego piekielne ozwanie się zniszczyło cały urok wrażenia: ze wszystkich bowiem stron zaczęli na mnie wołać; Spóźniłeś się, ale nic to podzielę się z tobą; naści kawałek śrebnego lichtarza; pół ornata dla ciebie wachmistrzu, przełamie się z tobą kawałkiem pateny, wyborne złoto miękkie jak papier …
Zatknąłem oba uszy a potrząsając w górę pałaszem, wołałem: Na rany Boga ukrzyżowanego toć ogień niebieski was spali, pierwsza kula nie minie – i toż to wy Polacy, wy dzieci bożego kościoła?...Bodajeście się nigdy nie byli rodzili na hańbę naszego narodu !... Już nie pamiętam co tam dalej mówiłem, wiem tylko żem krzyczał na cale gardło, żem klękał wyciągał do nich ręce i zaklinał na wszystkie świętości…
Gdy tak przemawiam, porucznik – wolę zamilczeć jego nazwisko – szalona pałka, zeskoczył z ołtarza a przypadając mi do twarzy z dwoma pięściami: Co ty sobie rozumiesz młokosie – wrzeszczał pieniąc się od złości – morały schowaj dla siebie i dla tobie równych, a nas nie ucz, cośmy więcej wąchali prochu… Natarczywość jego odbiłem zimną pogardą i rzekłem przekąsem: Piękny mi przykład!
- Do kroćset batalionów wachmistrzu trzymaj język – czy wiesz co subordynacja ?...
- Przed frontem ale nie na rabunku – odpowiedziałem.
Porucznik się zmieszał, poczerwieniał, zagryzł wargi i odkrokując dobył szabli, chciał mnie ciąć przez głowę, alem sparował. – Aresztuję waćpana! odebrać pałasz! – krzyczał obracając się do żołnierzy. Wspólnicy rabunku już się podsuwali i kto wie, czyby nie byli utłukli a winę na Hiszpanów zwalili, gdyby szczęściem odgłos bębna nie rozległ się po murach i adiutant marszałka Bessiers nie wpadł z rozkazem aby pod karą śmierci przestano rabunku.
- To mnie uratowało, żołnierstwo co tchu uciekło z kościoła ciesząc się tem co który urwał z kościoła – porucznik zaś krzywym okiem mnie zmierzył i pogroził: - Zjesz diabła jak ci to puszczę płazem !… alem drwił z tych pogróżek, bo sumienie nic mi nie wyrzucało a choćby i stołka mógł przystawić, to dla takiej sprawy cierpieć większa zasługa.
Wyszedłszy z klasztoru za innymi, postrzegłem ulice ożywione mnóstwem różnego żołnierstwa, którzy podobni do żeńców na obrzynku, używali teraz owoców pracy, zbiegowisko to miało minę niby święta narodowego niby bandy rozbójników bankietującej w lesie… Tutaj Holender wyskakiwał z kręgiem sera i z dzbankiem wina, nawieszawszy na biały mundur kręconego tytoniu, ówdzie Francuz dobrze ścięty objuczył plecy sukniami kobiecymi i lezie mi w oczy, abym co kupił dla mojej belli. Badeńczyk zgiął się pod ciężarem kiełbas i szynek, w rynsztoku tarza się pijana markietanka, znowu ulicą ciągnie zgraja rycząc przypomniana sobie pieśń Marsylczyków, poprzedzona zataczającym się grajkiem, który brzdąkał na skradzionej gitarze, na placu przed figurą jakiegoś świętego, kupa jedna tańczy kontredansa w mnisich habitach – felczer od ambulansu rozparłszy się na balkonie prawi kazanie do tych, co na ulicy czubią się o chudego koguta.
Tyle scen to śmiesznych, to wzbudzających przykre uczucie, przewijało się przed mojemu oczyma, że prawie odurzony wróciłem do naszego stanowiska, gdzie zastałem większą część żołnierzy, którzy obłowiwszy się, teraz puszczali w handel różne kosztowności, przedając najczęściej za manierkę gorzałki rzecz wartującą kilkanaście dukatów, albo też na rozpostartym płaszczu zgrywali się w karty do jakiego spekulanta, co bank założył. Czy tym czy owym sposobem na to, który został przy zdobyczy wszystko jak było marnie nabyte, tak zbyte, tylko na dobitek wielu pościągało na siebie karę boską w następnej okazji w sposób bardzo widoczny i przekonywujący – ino nie dla wszystkich, gdyż wielu którym zwracałem na to uwagę, nie chcieli wierzyć, składając na zwyczajną kolej bitew i stosując przysłowie: że gdzie drwa rąbią tam trzaski lecą. …”. (koniec 3 strony)
---x---
Major następnie opowiada m. in. o widzeniu (Matki Boskiej ?) w swoim proroczym śnie, w noc poprzedzającą szarżę w wąwozie Somosierry. Dalej – cyt.:
„…Aż to rotmistrz [Kozietulski !] przypada;
- Wachmistrzu ! Każ stawać do apelu, cesarz za moment będzie przejeżdżał, piechota już się uciera – czy słyszysz strzały ?. – W rzeczy samej głuchy odgłos ognia karabinowego rozlegał się po górach.
- Ależ to dziwny sen miałem panie rotmistrzu ! – mówię zajęty moim marzeniem.
- Potem o tym, teraz spiesz się ..odrzekł wołając niecierpliwie na ordynansa by mu konia podawał. Nie długo stałem przed uformowanym szwadronem i czytałem apel, pamięć dochowała mi wiernie nazwiska oznaczone krzyżykiem we śnie, dlatego przy czytaniu porobiłem też same znaczki – najwięcej mię uderzyło, iż wszyscy, których widziałem na rabunku w Lermie, dostali krzyżyk…”
I zakończenie opowiadania majora – cyt.:
---x---
„….Pan dobrodziej nic nam nie mówisz o sprawdzeniu się przepowiedni – czyż wszyscy ci zginęli, co dostali krzyżyk ?... Wszyscy, co do jednego ! – oparł major z westchnieniem. Przed apelem pokazywałem listę kilku kolegom, naliczyliśmy pięćdziesiąt siedem krzyżyków, po apelu podałem w raporcie pięćdziesięciu siedmiu zabitych. -”