Teraz jest 19 mar 2024, o 07:49

Strefa czasowa: UTC + 2 [ DST ]




Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 66 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 3, 4, 5, 6, 7
Autor Wiadomość
PostNapisane: 6 lut 2010, o 13:18 
Offline
Roi des Espagnes et des Indes
Roi des Espagnes et des Indes
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2010, o 10:01
Posty: 1362
Odpowiedź: jurkord

Witam!
W swym poście z 30 stycznia Zenobi pisze – cyt.:
„..Moje podejrzenie co do tego, że Załuski nie jest całkiem przekonany, wzięło się z jego korespondencji z kolegami-weteranami, opublikowanej w "Kwartalniku Historycznym" (nr 38/1924). Przy okazji Załuski w liście do Niegolewskiego wspomina o jeszcze jednej "prowokacji" związanej z Lerm: „Nie wiem, czy czytałeś artykuł mój w "Czasie" z powodu obrazu Somosierry na ekspozycji krakowskiej, malowanego w Warszawie przez p. Ziemęckiego? Według niego Kozietulski szarżował tylko na Dominikanów..”

Obawiam, że trop ten jest całkowicie fałszywy – wcale nie prowadzi do Lermy!.

Załuski w tym fragmencie swego listu do Niegolewskiego z 24 sierpnia 1855 roku (zamieszczonym przez Adama Skałkowski w opracowaniu „Echa Somosierry” - KH, str.91-103) wcale nie ma na myśli tzw. zdarzenia w Lermie !
Oto jego artykuł w "Czasie";

Słowo o obrazie p. Ziemięckiego na wystawie Krakowskiej
--x--
(nadesłane)

Znawstwo sztuk pięknych nie jest moim przedmiotem; ale jako świadek pamiętnej bitwy pod Somo-Sierrą, mam sobie za obowiązek oświadczyć zdanie moje historyczno – wojskowe o dziele Pana Ziemięckiego, mającego utrwalić pamięć tej bitwy i wojny Polaków w Hiszpanii. - Pan Ziemięcki malując w Warszawie, miał wszelka sposobność zasiągnienia rady osób, które były w tej bitwie. Gdyby to był uczynił; nie byłby umieścił Dominikanów przy działach hiszpańskich. Natarcie szwadronu będącego na dziennej służbie przy Napoleonie pod Somo-Sierrą, było natarciem na artylerię. Broń ta nie była i nie mogła być obsłużona przez mnichów składała się z 16 armat – rozstawionych oddziałami – po 4 działa w zagiętościach gościńca, prowadzącego wąwozem do miasteczka, czyli wsi dość znacznej, zwanej Somo-Sierra; to jest po polsku Szczyt pasma gór (Sierra – po polsku „ piła”, znaczy w hiszpańskim języku: pasmo gór, dla tego, że szczyty gór w owym paśmie wyglądają z daleka wyszczerbione, jak zęby u piły).
Artyleria hiszpańska, w bitwie pod Somo-Sierrą była owszem złożona z artylerzystów regularnych i starych, w mundurach granatowych z wyłogami pąsowymi. Nie było tam śladu księży; ani więc mnichów Dominikanów. Nie tylko waleczny Kozietulski, ale żaden ze szwoleżerów lekkokonnego pułku polskiego gwardyi Napoleona, nie zrąbał, ani nie dobył pałasza na uderzenie jakiegoś księdza, więc i na zakonnika Dominikana. Kozietulski przebył w Hiszpanii rok 1808, ja prócz tego roku, jeszcze lata 1810 i 1811. Nigdzie nie byliśmy w położeniu rozprawiania się z duchowieństwem hiszpańskim, chyba z niektórymi dowódcami geryall-ów, którzy kierowali ruchem tych powstańców; ale nie walczyli sami, albo przynajmniej bardzo rzadko. Gwardziści polscy Napoleona szanowali duchowieństwo hiszpańskie, uczęszczali do kościołów, odbywali nawet – nie wszyscy, ale w znacznej liczbie- spowiedź po hiszpańsku lub po łacinie, dlatego zasłynęli tam za Buenos catolicos. Jest zatem uwłaczanie pamiątki, przez pana Ziemięckiego rabanie Dominikanów pałaszem rycerskiego Kozietulskiego, ubliżeniem cieniom tego walecznego, ale nader moralnego męża.
Położenie miejsca, rys okolicy, nie odpowiada bynajmniej rzeczywistości. Widać tam skałę, jakiej tam nie było; a nie widać nigdzie osady Somo-Sierra, która a naszym kraju uchodziłaby za porządne miasteczko.
Jakkolwiek pamiątka munduru pułku gwardyi naszej jest ciekawą; nie należy ona do cech bitwy pod Somo-Sierrą, bo dzień 30 listopada 1808 roku był mglisty i służba przy Napoleonie odbywała się tego dnia jak zwykle, w odzieży marszowej, tj. w kurtkach zapiętych, rajtuzach podróżnych i w czapkach ceratą czarną pokrytych. Kozietulski odbywał natarcie w obszernym granatowym płaszczu, okrywającym całego jego konia. Ten płaszcz został gęsto kulami karabinowymi przeszyty; a tym samym koń Kozietulskiego został zabity.
Pan Ziemięcki wyobrażając natarcie od strony północnej, pozbawił się sposobności wyobrażenia Napoleona z jego orszakiem, bo ten stał po prawej stronie gościńca od północnej strony i przypatrywał się natarciu swego służbowego szwadronu polskiego, a przedmiot ten nie powinien być opuszczony w obrazie.
Kończę uwagą: że pod Saragossą walczyło duchowieństwo hiszpańskie, ale gwardia nasza, jako jazda lekka, mnie była pod Saragossą, ani przy oblężeniu żadnej twierdzy. J. I. Z.”.
------
Czy tekst ten może potwierdzać podejrzenia w stosunku do Załuskiego, iż w sprawie tej nie jest pewny ?.
Kolejny raz zwracam się z prośbą do Apacza – możesz rozjaśnić moją niewiedzę na temat tego obrazu i jego autora Ziemęckiego (czy też Ziemięckiego?)
.
Pozdrowienia – jurkord

_________________
"Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić."
"Tak oto rodzą się bajki zwane umownie historią."


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 6 lut 2010, o 13:24 
Offline
Roi des Espagnes et des Indes
Roi des Espagnes et des Indes
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2010, o 10:01
Posty: 1362
Odpowiedź: jurkord

Witam serdecznie po raz trzeci i ostatni w tym tygodniu! Przepraszam że przynudzam, ale mam nadzieje, iz dzieląc się moimi notatkami (wklejając ich fragmenty do postu :P ) może jednak komuś pomogę.

W „Czasie” z 1855 roku w „Części literaracko-artystycznej” zamieszczona jest recenzja trzeciego zeszytu „Cmentarza Powązkowskiego” K.W. Wójcickiego, zawierającego m. in. życiorysy takich osób, jak; „..Cypryan Godebski, dowódca 8-go pułku b. w. p., … Kazimierz Lux, sztabs oficer b. w. p., … Karol Skalski, kapitan b. w. p., …Roman Wiktor, oficer b. w. p.”.
Dalej czytamy – cyt.;
„…Z życiorysów tych, najbogatszym w różne bogate szczegóły, jest Wiktora Romana; a to z okoliczności męstwa jego okazanego przy zdobyciu wąwozu Somo–Sierra. Rzecz szczególna, że pomiędzy tylu imionami dzielnych wojowników przytoczonymi przez Wójcickiego, a przyjmującymi udział w tej pamiętnej wyprawie, która okryła chwałą polskich ułanów, pominięto zupełnie imię Wincentego Tedwena, ówczesnego wachmistrza pułku Szwoleżerów dziś b. kapitana gwardii.
Tedwen, jeden z naocznych świadków tej sławnej rozprawy, żyje do dnia dzisiejszego, a będąc w miesiącu grudniu 1853 roku w Warszawie, opowiadał sam ciekawe szczegóły dotyczące tej bitwy, który jeden z obecnych skreślił do swych notat i nawet odczytał w pewnym literackim gronie.
Obecnie, z okoliczności uczynionej przez Wójcickiego wzmianki, zrobiłem za pozwoleniem właściciela tych notatek, wyjątek z tychże, i podaję tak, jak wyszły z ust starego wojaka (obecnie, po 150 latach, z okoliczności uczynionej przez Zenobiego, robi to jurkord – bez pozwolenia, hi, hi!):

„ Było to 30 listopada 1808 roku. Poranek był mglisty, a nawet dość chłodny; stanęliśmy pod załomem góry Somo-Sierra z naszym trzecim szwadronem pułku Szwoleżerów gwardii Cesarza, gdyż dnia tego otrzymaliśmy przeznaczenie na służbę przy jego osobie, jako obznajmieni już z tym rodzajem obowiązków, zwłaszcza gdyśmy je pełnili przy Napoleonie w czasie jego pobytu w Bajonnie.
Kule hiszpańskie już świstały w powietrzu, już i armaty wciąż grały, ale strzały do nas nie dochodziły, bo nas wyłom góry osłaniał. Stałem przy wachmistrzu Kiełkiewiczu, sam będąc także wachmistrzem i gawędziliśmy o naszych wypadkach w Hiszpani**.
Jedyną zawadą na drodze do Madrytu, był wąwóz pod Somo-Sierrą. Wąwóz ten od miejsca, gdzie stały wojska francuskie, ciągnął się w górę przeszło do pół wiorsty. Na górze ustawił nieprzyjaciel kilkanaście armat, a po kilka tychże, miejscami, na drodze wąwozu.
Po jednej stronie tegoż wąwozu wznosiła się góra, ale tak stroma i prostopadła, że niepodobna było wdrapać się na nią; po drugiej, również góra, poprzedzona z boku niejaką płaszczyzną i nieco już pochylsza*. Po obu zaś stronach na szczytach gór i na końcu wąwozu, za wzgórza którego szedł ogień działowy, rozłożyło się przeszło 13 tysięcy Hiszpanów, czyniąc przystęp niepodobnym.
Napróżno Cesarz kusił się o zdobycie taj fatalnej zapory, na próżno nieustraszona piechota francuska pod okiem swego wielkiego wodza, starała się przebić przez ten wąwóz. Kto wie nawet, czy jeden dzień spóźniony, w którym by Hiszpanie zdążyli oszańcować to przejście, nie byłoby je uczyniło niezdobytym na zawsze; ale szczęście chciało, żeśmy ich wyprzedzili, a przygotowane do obrony deski, koły i wańtuchy, które użyte umiejętnie w wąwozie stały by się dla nas murem, leżały bezużyteczne po bokach tegoż pod górą.
Kiedy tak wszelkie usiłowania Francuzów, o zdobycie tej pozycji, spełzły na niczym, Napoleon wzywa marszałka Berthier, i wydaje mu rozkaz, aby dla wzięcia armat, na wzgórza wysłał będący przy Cesarzu szwadron polskich ułanów.
Po raz pierwszy może, jak Napoleon Napoleonem, a marszałek marszałkiem, ten ostatni ośmielił się zwrócić uwagę Cesarza, ze to było niepodobnem. Sam mi to później opowiadał marszałek Berthier, kiedym go eskortował z Valladolid do Francyi. Cesarz spojrzał na mnie, mówił marszałek, zmierzył mnie swym przenikającym wzrokiem i odrzekł: „Zostaw to Polakom, i rób swoje”.
Wtedy marszałek przybiegł do naszego szwadronu i rzekł: „Cesarz wam powierza zdobycie tej pozycji, pewny że ją weźmiecie, a ja znając waszego ducha, wiem że to będzie dla was drobnostka.”
Oto mi piękna drobnostka, ale rozkaz dany i dosyć na tym. Wnet też Kozietulski, który był niesłychanie odważnego serca, i przepadał za niepodobnymi doprawdy zwyciestwami, wystąpił naprzód jako szef szwadronu i krzyknął: - formuj się w czwórki!. Wysuwamy się tedy zza załomu góry, gdzieśmy dotąd, jak w twierdzy, mimo kul hiszpańskich bezpiecznie stali.
Lecz zaledwie zdążyliśmy się rozwinąć w połowie, gdy grad kartaczy spotyka nasz szwadron, a pierwszym z oficerów, który pada ofiara, jest Rudowski.
Muszę się wam przyznać, że to fatalne powitanie ze strony Hiszpanów, diable nas zmieszało, już sądziliśmy nawet, że się nie zdołamy sformować raz drugi, gdy znów się ozwał się głos Kozietulskiego. Oprócz niego, ośmiu oficerów w tym szatańskim spotkaniu, przyjmowało udział: Rudowski, który jak powiedziałem zabity najpierwej; dalej Rowicki, kapitan Dziewanowski, Piotr Krasiński, Krzyżanowski, Niegolewski, Zielonka i Dobiecki. Co zaś do żołnierzy, było ich w szwadronie 125 ludzi.
Lecz jeżeli mnie słuchacie dla tego, aby spisać i kiedyś ogłosić, pamiętajcie, że wszystkie te imiona, które wymieniłem, należałoby złotymi w dziejach naszych drukować zgłoskami.
Tu zatrzymał Tedwen swoje opowiadanie, pokręcił wąsa, zadumał się, jakby dla uczczenia pamięci poległych bohatersko pod obcym niebem i za obcą sprawą rodaków, a po chwili tej uroczystej i głębokiej zadumy, tak dalej mówił:

Owa tedy ilość, jak powiedziałem, miała zdaniem Napoleona, rozstrzygnąć los wojny. Jako wachmistrz, musiałem być z tyłu szwadronu, ale lat 18, a nadewszystko ta jedna myśl, że Cesarz tak blisko, że spogląda na nas, i ocenia odwagę naszą, przemogła wszelkie w tym względzie formy; przy drugiej więc komendzie Kozietulskiego, wysunąłem się naprzód i w miejsce poległych towarzyszów, w pierwszej czwórce stanąłem.
Sformowawszy się na nowo, nowy przypuściliśmy atak, samym środkiem wąwozu w górę. Pędząc jak na oślep, uniosłem tylko pałasz tak, aby zasłonić oczy od postrzału, i nic nie widziałem, prócz ognia i dymu, nic nie słyszałem, prócz huku armat i świstu kulek karabinowych. Aż do tej chwili miałem zupełnie słabe wyobrażenie, o tym gradzie kul, o jakim nieraz przy ognisku w polu opowiadali starzy wojacy, ale od wejścia w ten piekielny wąwóz, przekonałem się o tym. Nie był to bowiem plac boju, ale rzeczywiście piekło, zdawało się, że ziemia zapadnie się warz z nami.
Kiedym w połowie drogi, rzucił okiem dookoła siebie, nie widziałem nikogo, czułem tylko, że koń mnie unosi, i dlatego domyśliłem się tylko, że musiałem towarzyszów wyprzedzić. Nie wstrzymywałem go jednak, a nawet w duszy cieszyłem się z tego, gdyż nasi oficerowie zwykli byli z otyłości jego żartować, mówili, że go karmię na mięso. Później dopiero dowiedziałem się, że w czasie tej szarży, pod Kozietulski ubito konia na połowie drogi, inni zas dzielni oficerowie, albo zabici, jak Rowicki i Krzyżanowski, albo ranni, jak Piotr Krasiński, zostali.
Dostawszy się na wzgórze, i stanąwszy przy samych armatach hiszpańskich, ujrzałem resztę porozsypywanych współtowarzyszów, a gdy działa nieprzyjaciela grać już przestały, albowiem szarża nasza tak była gwałtowną, że nie zdążyli po raz drugi wystrzelić, sypnęła się po za nami i reszta jazdy, a wdzierając się na wzgórze, łamiąc wszystko, co tylko jej opór stawiało, stanowczo (? - słabo czyt.) los bitwy rozstrzygła.
Pamiętny to i pełen sławy był dzień, dla naszego pułku, ale ciężki i bolesny dla szwadronu. Ze 125 żołnierzy pozostało przy życiu tylko…. 23, stu zaś bohatersko co się zowie poległo i to w jednej szarży. Kozietulski wyszedł szczęśliwie z tej bitwy i umarł dopiero 1821 w Warszawie, zawsze wskutek ran ciężkich, w stopniu pułkownika 4 pułku ułanów. Rudowski, Rowicki i Krzyżanowski, jak to wspomniałem, zginęli. Dziewanowski stracił nogę, a di tego strzaskano mu ramię, to też i umarł wkrótce w Madrycie. Piotr Krasiński, lubo ciężko ranny, dotąd żyje jeszcze, Niegolewski odebrał 32 bagnetów, żyje w poznańskim, podobnież Zielonka i Dobiecki, ustrzeleni od kul zostali.
Co do mnie, otrzymałem ranę w nogę i stopień oficerski, a mój koń … siedem kul. Moje suknie i wszystkie przybory, tak były nabite kulami, jak gwoździami. Z płaszcza, który zwykle zawieszaliśmy na sobie w kształcie chustki złożonej na krzyż na piersiach i związanej na plecach, nie można było jednej pary rękawic wykroić, a kontrola szwadronu, którą miałem*** w kaszkiecie, tak była posiekana kulami, że nie można jej było użyć do apelu. Nie był on też i potrzebny dnia tego, chyba dla przypomnienia o stu braciach naszych. Mój towarzysz Kielkiewicz wachmistrz, należał także do owej małej liczby szczęśliwych, którzy z tego gorącego piekła życie unieśli.
Straciliśmy dużo, to prawda, ale niesłychanie zyskaliśmy na wewnętrznej wartości, i gdy pułk nasz po tej rozprawie, przeciągał koło starej gwardii Napoleona, patrzącej na nas zawsze krzywo, i nazywającej nas młokosami, wówczas sami wykrzykli do nas: - niech żyje stara gwardia! a Cesarz zawoławszy do siebie pułkownika naszego hr. Wincentego Krasińskiego, oświadczył mu wobec wszystkich, żeśmy godni tej nazwy.
Później znowu, kiedy Napoleon objeżdżał pole bitwy, widząc tu i ówdzie leżących zabitych ułanów naszych, to pod działami, to obok tychże, lub na nich, zatrzymał konia i zadumawszy się nieco, zapytał świadków tej sceny, wskazując na trupów: - Nie sąż oni waleczni?.
I nie mylił się zaprawdę, szli oni zawsze naprzód i zawsze ginęli, a ginęli mężnie. Na własne oczy widziałem żołnierza z naszego szwadronu, nazwiskiem Izabelewicza, który dostawszy odłomem granata w sam brzuch, usiadł na ziemi, i prawie konając, z najzimniejszą krwią wysnuwał z siebie wnętrzności.
W ogóle pamiętna ta w dziejach jazdy potyczka, bo tak ją nazwał Berthier, mówiąc do mnie w kilka dni o niej, to także sprawiła, że o ile z jednej strony wzbudziła w Napoleonie zaufanie do nas, tak nawzajem też żołnierzowi naszemu utorowała drogę do osoby Cesarza, i wyrodziła w każdym z nich pewną śmiałość do niego. Dowodem tego był jeden z naszych mazurów, który skończywszy służbę i wracając znużony z palcówki, chciał sobie fajkę zapalić. Ujrzawszy więc z daleka ognisko, szedł prosto do niego z nabitą lulką, a gdy Francuzi wstrzymywali go, ostrzegając że przy tym ognisku jest Cesarz, zaczął ich rozpychać, mówiąc obojętnie: - Alboż to my nie znamy się ze sobą?.
Napoleon posłyszawszy spór, spytał o co idzie, a dowiedziawszy się o przyczynie, kazał puścić żołnierza. Mazur przystąpił wprost do ogniska i wziąwszy w rękę zapalona głownię, zapalił lulkę. Nie mówił on po francusku, ale słysząc ciągle o gwardii Cesarza, słowa: garde imperiale – utkwiły mu w głowie. Pufnąwszy tedy kilka razy z lulki, przyłożył rękę do kaszkietu, wyciągnął się jak struna i rzekł z całą powagą: - Merci garde imperiale! I odszedł.
Długo Napoleon śmiał się z tej żołnierskiej naiwności mazura i nieraz powtarzał o niej w gronie swych marszałków.

W takie to mniej więcej słowa opowiedział Tedwen tę bitwę, należało tedy i to wydać na jaw, a nie przechowywać w notatkach; takie opowiadania rycerskie więcej daleko zajmują, niż najlepiej pisane karty romansu.”
-----

Ten przydługi cytat, nie ma być (w mojej intencji) przyczynkiem do ustalenia „prawdy” o szarży somosierrskiej – nie ten temat. Nawet nie chodzi mi o próbę weryfikacji zwrotnych i istotnych momentów tej bitwy. Wielu przecież historyków poświeciło „trochę” czasu i papieru na obiektywne ustalenie przebiegu szarży – następni podejmują wciąż nowe próby.

Mnie akurat zainspirowało co innego. Zenobi w poście z 22 lutego napisał – cyt.: „ ..Załuski ,,… robił zarzuty praktycznie wszystkim, którzy pomagali mu w ustaleniu faktów, w tym nawet bezpośrednim uczestnikom bitwy pod Somosierrą: Toedwenowi… ”.

Mamy oto jedną relację Teodwena, drugą – majora z „Kalendarza”; przytaczanie kolejnych, sobie i czytelnikom już daruję, np. Zenobi zwrócił słusznie uwagę na bardzo interesujący artykuł w "Kwartalniku Historycznym" z 1924 roku. Przeczytałem też jeszcze raz (str. 85-87 i 151-153 „Wspomnień..”) uwagi i wątpliwości Załuskiego, dotyczące powyżej przytoczonej relacji Teodwena oraz sprostowania, w tym także samego Teodwena z 28 marca 1858 roku.

Czekam zatem, Zenobi na twoje wnioski, gdyż 5 lutego sam przecież pisałeś: „…Pamiętać również trzeba, że podstawą metodologii badawczej jest ocena źródła historycznego. Załuski pretendował do miana kronikarza pułku, ale swoje wspomnienia pisał trochę tendencyjnie - wybielał epokę, budował legendę…”

-------
*) Zenobi! – nowy trop do Lermy, nawet kilka – oto np. stosowny cytat z opowieści majora w „Kalendarzu”: „..dnia tego z kolei szwadron nasz był na grangardzie przy cesarzu..”.

**) Apaczu, tak na marginesie: ciekawe, jaki pejzaż mistrzowie pędzla mogli sobie wyobrazić, po takim plastycznym opisie wąwozu, i to z ust bohatera, świadka historii ? Pomóż: która to z licznych wersji ujęcia tego tematu w obrazach różnego autorstwa jest najbliższa takiej scenerii szarży?

***) To który z wachmistrzów czytał rano apel, major opowiadał przecież - cyt.: „..Wachmistrzu czytaj apel !... Usłuchałem komendy, sięgnąłem za zanadrze i wyjąłem listę..”

Do miłego – ale z mojej strony dopiero za tydzień - jurkord

_________________
"Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić."
"Tak oto rodzą się bajki zwane umownie historią."


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 6 lut 2010, o 13:26 
Offline
Roi des Espagnes et des Indes
Roi des Espagnes et des Indes
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2010, o 10:01
Posty: 1362
Odpowiedź; Unclean

Bardzo ciekawe Jurkordzie klaskac

jeden tylko problem: owa "kontrola szwadronu" to nic innego jak lista nazwisk żołnierzy, a zdanie "kontrola szwadronu która miałem" oznacza ni mniej ni więcej tylko tyle, że Toedwen schował tę listę w kaszkiecie.
No i podane straty przez Toedwena są bardzo nieścisłe :(

_________________
"Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić."
"Tak oto rodzą się bajki zwane umownie historią."


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 6 lut 2010, o 13:28 
Offline
Roi des Espagnes et des Indes
Roi des Espagnes et des Indes
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2010, o 10:01
Posty: 1362
Odpowiedź: jurkord

Witam ! udało mi sie na moment wpaść na forum.
Unclaenie, dzięki !
Właśnie dlatego podałem ten trop Zenobiemu !
Jeden wachmistrz - major czytał rano w tym dniu apel, drugi wachmistrz - Toedwen ma w kaszkiecie kontrolę ! Ciekawa polemika Załuskiego i Toedwena na temat "kontroli" i kaszkietu we wskazanym fragmencie "Wspomnień" .
Drugi trop - Toedwen wspomina o pogwarce przed szarża z drugim wachmistrzem - może to anonimowy major z "kalendarza" ???
A propos "kontroli" - w "Śpiewie żołnierskim dla gwardyi Napoleona w biwaku pod Brywieską roku 1808 porucznika Załuskiego" czytamy:

Bodaj Bóg dzień błogosławił,
W którym żołnierzem zostałem !
U pułkownikam się stawił
I w kontrol się zapisałem.

Pozdrawiam - zapisany w "kotrol" czcicieli N. - jurkord

_________________
"Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić."
"Tak oto rodzą się bajki zwane umownie historią."


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 6 lut 2010, o 13:29 
Offline
Roi des Espagnes et des Indes
Roi des Espagnes et des Indes
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2010, o 10:01
Posty: 1362
Odpowiedź: Zenobi

Jestem pod wrażeniem, jurkordzie! To się nazywa rzetelność połączona z pracowitością. I jeżeli nawet nie mam racji, to i tak się opłaciło poruszyć temat Lermy. Dzięki temu kilka ciekawych tekstów ujrzało światło dzienne. Nie wiem, od czego mam zacząć, bo to, co ze mną zrobiłeś, nazywa się „zapędzić w kozi róg”. Może więc od samego Załuskiego. Ja też go bardzo cenię jako pamiętnikarza, tym bardziej, że jego „Wspomnienia o pułku lekkokonnym polskim gwardii Napoleona” były jedną z pierwszych moich lektur napoleońskich. Nadal jednak twierdzę, że był trochę apodyktyczny (tak to nazwijmy) w swoich poglądach. Rzeczywiście krytykował zdania swoich kolegów i jest to tym bardziej dziwne, że oni byli uczestnikami szarży, a on nie. Pomijam już Toedwena, co do którego się zgadzam, że stworzył arcyciekawą gawędę wojskową (dramatyczny moment śmierci szwoleżera Izabelewicza), ale nie zgadzał się również ze zdaniem Piotra Krasińskiego. W cytowanej przez nas korespondencji byłych szwoleżerów czytamy: „List P. Krasińskiego mi się nieco romantyczny wydaje... Zatrzymuje szwadron w biegu na baterie pod gradem kul i formuje tenże (...) Opisuje dalej pan Piotr Krasiński mostek, któren miał być sporządzony dla przeprowadzenia armat. Nie wiem, jaki to był mostek i jakie tam miału być armaty prowadzone (...)” (Tu mała dygresja. Informacja o mostku przy trzeciej baterii wydaje mis się interesująca. Ciągle uważam, że dotąd nie udało się, momo wszystko ustalić prawdziwego porządku armat w kolejnych bateriach. Nie sądzę też, by miał rację R. Bielecki w „Somosierze”). Załuski wątpi nawet w sensowność informacji Krasińskiego o jego kontuzji: Rana w bok kartaczem zadana, w skutek której ranny przytomność traci, nie może być do lekkiej policzona, przecież p. kapitana Krasińskiego w lazarecie nie widziałem”. Tymczasem Krasiński nie pisze o ranie: „w tym momencie kartaczem w bok ugodzony zostałem”. Chodziło pewnie o jakiś rykoszet, ale to tylko niedoskonałość pióra Krasińskiego, a nic innego. Może nie było w tym złej woli Załuskiego, ale tylko jakiś upór, jak mój w sprawie Lermy. Podobnie zresztą „czepia” się Załuski ceratowych pokrowców na czapkach. Tu pytanie: czy szwadron służbowy przy cesarzu nie miał obowiązku munduru galowego? Załuski był drugim szwadronie i mógł mieć założony pokrowiec na czapce, tym bardziej, że cała ikonografia Somosierry przedstawia szwoleżerów nacierających w pełnej gali, z piórami u czapek. Nawet taki anegdotyczny, moim zdaniem, szczegół, jak złamane pióro na czapce Kozietulskiego w obrazie Verneta, może świadczyć o autentyzmie.(?) Poza tym o stroju galowym wspomina też Jan Chłopicki („Pamiętniki” Wilno 1849): „...tegoż samego wieczora wydano nam rozkaz dzienny, aby się przygotować na dzień następny do batalii, i aby pułk cały, jak tylko świtać zacznie, ubrany w wielkim uniformie, czekał danego hasła”.
Sprawa druga to obraz Ziemęckiego. To też cenna informacja. Dziwne tylko, że nie tylko ten malarz umieścił mnicha na swoim obrazie Somosierry, bo zrobił to też January Suchodolski, a ten o ile wiem malował swój obraz na podstawie wskazówek Niegolewskiego. Zreszta też chyba trochę przesadził z wyobraźnią, jak wszyscy zresztą malarze. (Mam na myśli „Zdobycie wąwozu Somosierry” olej/płótno, 79x101 cm, ok. 1843). Ten sam motyw wykorzystał w „Popiołach” A. Wajda – pamiętamy mnich, który wznosi przed szarżującym Krzysztofem Cerą - krzyż. Samo jednak wyjaśnienie Załuskiego piękne.
Doceniam drobiazgowe dążenie Załuskiego do prawdy, ale coś jednak budzi moje wątpliwości. Co, nie bardzo potrafię powiedzieć, nie jestem zawodowym historykiem i mam prawo uciekać się w takich razach do intuicji.
Co do por. Boguckiego, to myślę że nietrzeźwość mogła mieć jednak jakiś wpływ na okoliczności jego śmierci. Nie to, że „dałby radę pięciu chłopom”, ale byłby ostrożny. Poza tym, czy był sam? Dlaczego? Dokąd jeździł? Może jednak naruszył jakieś zasady dyscypliny?
Doceniam szlachetny odruch dowódcy, ale z drugiej strony, czy w takiej wątpliwej sprawie jest to tylko plama na honorze żołnierza, czy trochę też całego pułku i dowódcy? Mniejsza o to, moim zdaniem nie jest istotne, kto i dlaczego koloryzuje, ważne jest, że to normalny odruch gdy chodzi o jakąś „sprawę”.
Do tej pory wszyscy dyskutanci uparli się, by zbić mnie z tropu i nie wiem dlaczego pomijają przytoczone przeze mnie informacje Stanisława Hempla i Wincentego Płaczkowskiego?
To na razie tyle. Na koniec jeszcze raz powtórzę, że jeżeli nawet się mylę, to i tak uważam naszą dyskusję za bardzo owocną i myślę, że wiele jeszcze można na ten temat powiedzieć.
W ostatecznym rozrachunku i tak chodzi nam o jedno – jak najwięcej dowiedzieć się o epoce. Pozdrowienia dla wszystkich. Zenobi.

_________________
"Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić."
"Tak oto rodzą się bajki zwane umownie historią."


Góra
 Zobacz profil  
 
PostNapisane: 16 lut 2010, o 13:52 
Offline
Roi des Espagnes et des Indes
Roi des Espagnes et des Indes
Avatar użytkownika

Dołączył(a): 26 sty 2010, o 10:01
Posty: 1362
Na tym kończy się dyskusja na "starym forum", zapraszam do kontynuacji.

_________________
"Historia jest wersją przeszłych wypadków, na które ludzie zdecydowali się zgodzić."
"Tak oto rodzą się bajki zwane umownie historią."


Góra
 Zobacz profil  
 
Wyświetl posty nie starsze niż:  Sortuj wg  
Utwórz nowy wątek Odpowiedz w wątku  [ Posty: 66 ]  Przejdź na stronę Poprzednia strona  1 ... 3, 4, 5, 6, 7

Strefa czasowa: UTC + 2 [ DST ]


Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość


Nie możesz rozpoczynać nowych wątków
Nie możesz odpowiadać w wątkach
Nie możesz edytować swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz dodawać załączników

Skocz do:  
cron
Powered by phpBB® Forum Software © phpBB Group
Przyjazne użytkownikom polskie wsparcie phpBB3 - phpBB3.PL