Tak sobie czytam te Wasze dyskusje i dochodzę do wniosku, że mimo potoku słów, tak naprawdę nic nowego w tym temacie się nie pojawiło. Wiele razy padło tu słowo
źródła. Źródła hiszpańskie to, źródła hiszpańskie tamto... Mamy chyba jednak zupełnie odmienne poglądy na temat tego,
co źródłem historycznym jest, a co nim nie jest. Bo wydana w 1908 roku książka, czyli 100 lat po interesujących nas wydarzeniach, raczej nim nie jest. Choćby jej autorem był Hiszpan. Ponadto jeśli na podstawie ilości występowania w niej słowa
polacos (pal już licho, że z małej litery), mamy wnioskować, że szwoleżerowie wyżynali biednych powstańców, to serdecznie gratuluję metodologii badań.
W żadnym razie nie przypisuje sobie nieomylności w tym względzie, ale... pozwolę sobie przedstawić kilka faktów i hipotez związanych z tymi wydarzeniami.
1. W interesującym nas dniu (2 maja 1808) w Madrycie były trzy szwadrony szwoleżerów.
2. Jeden ze szwadronów rzeczywiście towarzyszył marszałkowi księciu Bergu.
3. Ranny tego dnia został dowódca pułku Wincenty Krasiński.
4. Żadnej rany nie odniósł szef Kozietulski.
To wyżej to fakty. A teraz źródła na ich poparcie. Zresztą dosyć powszechnie znane.
ZałuskiCytuj:
Dnia tego z rana, znajdowałem się w kwaterze pułkownika Krasińskiego, która była blisko pałacu królewskiego. Kiedy zajęci byliśmy rozmową, wszczął się hałas na ulicy, zaczęto bramy i okiennice zamykać gwałtownie, wszelkie były oznaki, że sie. powstanie rozpoczyna. Pułkownik kazał mi natychmiast udać się do koszar, kazać kulbaczyć i siadać na koń. Nie bez trudu i niebezpieczeństwa zdołałem przebyć tłumy ludu zbierającego się przy pałacu królewskim i zdzierające z gniewem proklamacye poprzylepiane Murata i rządu. Przybywszy do klasztoru stanowiącego nasze koszary, ledwie mi uwierzono-, że się rozpoczyna rewolucya. Atoli strzały z razu z daleka słyszane, stwierdziły moje polecenie. Jakoż wszystkie oddziały stojące w tych koszarach, grenadyery konne, dragony i my siedliśmy na koń, uszykowaliśmy się w jednę linią na szerokiej ulicy tworzącej jakoby dworzec przed naszemi koszarami. Posłano oddział dla sprowadzenia pułkownika Krasińskiego i wkrótce przybył książę Joachim Murat i stanął przed frontem naszej jazdy, a piechocie gwardyi kazał oczyszczać domy i dachy, z których do nas powstańce strzelali; zaś strzelcy konni gwardyi z Mamelukami chcąc się przedzierać do nas i do księcia Murata, musieli już użyć natarcia i pałaszów, gdzie się nie lada we znaki dali powstańcom. Pan Thiers historyk nawet przez niektórych ziomków naszych pochwałami okrywany, jak zawsze tak i tu w Madrycie ignoruje bytność Polaków. Było nas jednakże trzy kompletne szwadrony i więcej, a patrole nasze prowadzone przez oficerów nieco już świadomych języka hiszpańskiego, najwięcej się przyczyniły do uspokojenia mieszkańców. Zresztą powstanie to, w sam dzień rozpoczęte, przez kolumny wojsk wszystkiemi bramami z artyleryą wkraczające, w parę godzin zostało stłumione. Książę Murat jednak wywarł tu niewłaściwą jemu srogość, i kto tylko był z bronią w ręku jakąkolwiek ujęty, został rozstrzelany. Prado mianowicie było miejscem tych exckucyj, których surowość miała służyć za postrach dla całej Hiszpanii, ale zamiast tego skutku, wywarła powszechne rozjątrzenie. Od tego dnia fatalnego, oddział nasz, jak wyżej powiedziałem, łącznie z gwardyą konną królewską, Gwardia de Corps, codziennie odbywając patrole po całym Madrycie, utrzymywał jaką taką spokojność.
Rany Krasińskiego wg stanu służby (Rembowski, s. 543)
Rany Kozietulskiego wg stanu służby (Rembowski, s. 546)
A teraz kolejne relacje szwoleżerów dotyczące dnia 2 maja:
Mikułowski: Cytuj:
Drugiego maja cudownie obadwa z Mogielnickim, wśród rzezi przeszliśmy pieszo cały Madryt. (...) Szliśmy wśród tego istnego piekła, trzymając się za ręce, i co chwila oczekując najokropniejszej śmierci, jakiej ze wszystkich stron mieliśmy widowisko. Raz nawet kupa rozjuszonych wieśniaków, nieznająca naszego munduru, ku nam się rzuciła... gdy z tłumu dał się słyszeć głos: „Deja los, que son Polacos!” (Zostaw ich, bo to są Polacy!)
Widno jaką sympatyę mieli z początku dla nas Hiszpanie. Ta sympatya po dniu 2 maja przeszła w romansowe uczucia, bo ponieważ strzelcy konni gwardyi i Mameluki, przerzynając się przez miasto ku Muratowi i naszym koszarom, mieli gdzieniegdzie użyć oręża, a my nie dobyliśmy go nigdzie, urosła opinia, jakobyśmy się wyprosili od działania przeciwko ludowi.
Zwierkowski:Cytuj:
W czasie rewolucyi 2 maja w Madrycie, byłem z Prędowskim i Kowalskim w gabinecie historii naturalnej i ledwie przebrałem się do koszar...
Płaczkowski:Cytuj:
Książę Miurat wytrzymał z parę minut, ale gdy postrzegł, że złe się wzmaga, rozkazał wystąpić artyleyi i sypnąć kartaczami, a to tak gęsto, że naród padał jak słoma; tym sposobem wstrzymano nawałę i do cofnięcia się zmuszono. (…) Miurat tedy wydał ponownie rozkaz, aby wysłać patrole na resztę nocy i zgromadzających się rozpędzać. (…) Wojsko zaś całe nasze po pewnych punktach na placach i ulicach na noc całą zostało rozstawione.
Tyle szwoleżerowie. A teraz moje hipotezy:
1. Polacy
nie zostali użyci dnia 2 maja
jako zwarty oddział w walkach ulicznych. Dlaczego? Nie było rozkazu! Nie było potrzeby! Po kilku godzinach w mieście zapanował spokój.
Zauważcie, że Załuski ma za złe Thiersowi (którego jeszcze przytoczę), że ten pomija udział Polaków w tych wydarzeniach:
Pan Thiers historyk nawet przez niektórych ziomków naszych pochwałami okrywany, jak zawsze tak i tu w Madrycie ignoruje bytność Polaków. Było nas jednakże trzy kompletne szwadrony i więcej, a patrole nasze prowadzone przez oficerów nieco już świadomych języka hiszpańskiego, najwięcej się przyczyniły do uspokojenia mieszkańców. Zresztą powstanie to, w sam dzień rozpoczęte, przez kolumny wojsk wszystkiemi bramami z artyleryą wkraczające, w parę godzin zostało stłumione. Gdyby więc któryś ze szwadronów rzeczywiście "dobył szabli" Załuski by o tym bez wątpienia napisał. Choćby po to żeby się pochwalić.
2. Polacy tego dnia na pewno "szabli dobyli". Choćby ci, których zamieszki zastały na ulicach Madrytu. Zapewne było kilka takich epizodów, jak choćby już wspomniane:
"jeden mówił o zabiciu chłopca strzałem, który padł z okna polskich koszar oraz drugi, który mówił o paru szwoleżerach, którzy otoczeni przez tłum sięgnęli do szable by utorować sobie drogę do koszar."Takie są ustalenia konferencji naukowej z udziałem hiszpańskich historyków. Ci natomiast dostęp do źródeł mają, więc gdyby było coś więcej - tak sobie myślę - pewnie by to ustalili i przytoczyli.
Na temat pobytu wojsk polskich w Hiszpanii powstała nawet książka. Polecam zajrzeć:
Soldados polacos en España: Durante la Guerra de la Independencia Española (1808-1814)3. Krasiński odniósł ranę podczas przejazdu ze swej kwatery do koszar. To jednak tylko moje domysły, niczym nie poparte.
I na zakończenie jeszcze jedno źródło. Tym razem list Łubieńskiego do żony:
Jakoś nie chcę mi się wierzyć, żeby się nie pochwalił, gdyby jakiś szwadron poszedł w bój 2 maja. A on pisze li tylko o tańcach i zabawach.
Natomiast zupełnie innym tematem jest noc z 2/3 maja i cały 3 maja, czyli represje Murata. Nie przeczę, że szwoleżerowie nie mieli w nich udziału. I to akurat mógł być powód do wstydu, który skrzętnie ukrywali. Natomiast dowodów na to jakoś nikt nie przedstawił.Reasumując:
Dos de Mayo był tak mało ważnym epizodem w dziejach pułku, że zastanawiam się, czy rzeczywiście warto się nim zajmować na taką skalę i szukać na siłę plamy na honorze pułku szwoleżerów? Odpowiedzcie sobie sami...
I jeszcze Thiers: