...po takiej zachęcie nie pozostaje mi nic innego jak zabrać się za szukanie, gdzie utknęłam moje notatki, później je przysposobić do druku no i "...przyozdobić..." forum.
Dziś - na zachętę.
Kto był na konferencji poświęconej kampanii 1812 roku zorganizowanej przez Muzeum Wojska Polskiego być może pamięta moją wypowiedź o "...szpitalu biegającym...".
Otóż była to polska instytucja praktycznie nie porównywalna z niczym w ówczesnych armiach. Samodzielny ambulans z całym wyposażeniem - wozy do ewakuacji rannych + obsada sanitariuszy i woźniców (po dwóch, na zmianę) którzy mieli tylko dbać o konie, wóz ze sprzętem, furgon apteczny zaś obsada personelu medycznego była o wysokich kwalifikacjach.
Z lekarzy wojskowych większość miała doktoraty albo magisterium - Dybek, Mrozowski, Lucy że wymienię tych mniej znanych. O tą wiedzę (wiadomo koszty) ciągle "...darł koty..." z Księciem Józefem gen. Wielhorski, a już "...popadł w alteracją..." gdy mu Leopold Lafontaine podłożył pod nos podpisany przez Księcia Józefa ramowy program specjalizacyjny (może to na wyrost, ale kandydat na "...urzędnika zdrowia II klassy..." miał "...wykładów przez dwa lata słuchać, cztery działania chirurgiczne okazać, czterech chorych pod okiem egzaminatora leczyć i sexterna..." czyli współcześnie historie choroby przedłożyć) dla chirurgów wojskowych.
Co do faktycznej obsady etatów - z tym owszem bywały problemy, ale zdecydowanie mniejsze w armii Księstwa niż nawet w formacjach Gwardii - już w Hiszpanii w 1808 roku J.D. Larrey się wściekł, że polskie pułki (pomijam szwoleżerów) mają wykształconych medyków, a francuskie niestety
, a miał przyjemność poznać tam kilku polskich medyków (czy Sykstusa Lewkowicza - nie ma stuprocentowej pewności, ale na pewno Franciszka Ksawerego Baldaufa i Dr. Grille).
...to na razie tyle, ale obiecuję prócz notatek na forum również - o ile Castiglione przezacny zgodzi się zamieścić - duży tekst, może nawet w tej formie jaką przygotowuję dla "Medycyny Nowożytnej".