40 lat temu napisałem pracę maturalną pt. "Polska poezja i pieśń żołnierska z lat 1797 - 1814 - jej dzieje i oblicza", dzisiaj chciałbym się podzielić z Wami tym zbiorem, a jednocześnie zaprosić do wspólnego skomentowania i oceny zaprezentowanych utworów z naszej pięknej epoki. Mam również nadzieję, że uczestnicy Forum wzbogacą ten zbiór o nowe utwory.
Na początek proponuję prawdziwy rarytas ze zbioru rękopisów Biblioteki Narodowej w Warszawie, czyli żołnierską piosenkę o bitwie pod Pułtuskiem. Prosiłbym, by osoby specjalizujące się w historii kampanii 1806/1807 spróbowali określić, jakie zdarzenia opisał anonimowy autor oraz kim mógł być, to znaczy po której stronie walczył, bo momentami wydaje się, jakby walczył po stronie rosyjskiej. Czy jest to możliwe? Czy moje wrażenie jest błędne? Ponadto proszę o pomoc w odczytaniu ostatniej zwrotki, bo to co odczytałem wydaje się nie mieć sensu (1 i 2 wers).
Mam nadzieję na liczny odzew i satysfakcję z uczestnictwa w dyskusji.
Pod Pułtuskiem, pod Miasteczkiem,
Tam Moskale stojali.
W województwie mazowieckim
O Francuzach dumali.
Francuz żwawy i odważny
Bije, pędzi Moskali.
I rznie się przez przebój krwawy,
Do Pułtuska się wali.
Strach okrutny, Pułtusk smutny,
Drży wszystek, w strachu ginie.
Wyszli Moskali na pole,
We trzy glity stanęli.
Smutnej będąc wszyscy miny,
Z harmat strzelać poczęli.
Kilka razy wystrzelili,
Noc zrobiła kres wojny.
Francuzi zdrożeni byli,
Czekali dnia spokojnie.
W dzień Szczepana, zaraz z rana,
Już konnica francuska,
Do boju uszykowana,
Nacierała do Pułtuska.
Kamiński zakrzyknął: Wiara,
Nic o życie nie dbajmy,
A przynajmniej bijmy szczerze,
Francuzom się nie dajmy.
Bieżmy wszyscy, tyko szczerze,
A pozna paryżanin,
Co są rosyjskie żołnierze,
Co umie Rosyjanin.
Bierzcie broń, wyjmujcie kordy,
Niech będzie śmiały każdy,
Denisow swe ruszył ordy,
Na francuskie podjazdy.
Kozacy lecą jak wściekli,
W rękach im gwiżdżą piki.
Aby Francuzi uciekli,
Straszne wydają krzyki.
Francuz jak przyskoczył żwawo,
Kozaki nazad w nogi.
Hurmem na most, na popławę,
Zaczął się bój srogi.
Zawsze raz wraz, bez przestanku,
Grały puszki, tak grały,
Od poranku do wieczora,
Kule jak grad padały.
Rus zuchwały, impet cały,
Wywarł na lewe skrzydło,
Aż potoki krwi ryczały,
Francuz pada jak bydło.
Wtem Francuz od szubienicy,
Zaleciał skrzydłem prawym,
Ośm szwadronów konnicy,
Spiesznym krokiem i żwawym.
I trzy roty grenadierów,
Moskalom zaszły w oczy,
Kamiński pułk muszkieterów
Z armaty w oczy toczy.
Francuzi w atak glitami,
Na wywóz przystąpili,
Jak dał Moskal kartaczami,
Trupem ziemię okryli.
Francuz widzi, że nie wskóra,
Krzyknął: W tył, na zad, dzieci,
A Kamiński krzyknął ura,
Moskwa na oślep leci.
Lecz zgraja niewstrzymana
Wszystka się błotem kryje
I krzyczy, rusza wygrana.
Niech nasz car jeszcze żyje.
Francuz przed nami ucieka,
Krew jego pole barwi.
Francuz zaskoczył z daleka,
Zaszedł skrzydłem od Narwi.
Na zad wywóz, choć hołota
A tu wywóz zastąpi.
Wtem francuska rżnie piechota,
Moskal się w krwi kąpie.
Już noc bliska i mrok rychły.
Francuskie (działa) pochrypiały
I moskiewskie też ucichły.
Bo cały dzień ryczały.
Wtem piechota poszła w glity,
A konnica w szwadrony,
Plac krwią zalany, trupem skryty,
Ogień ręczny (w) plutony.
Już żołnierz zapamiętały
Pod zachód wieczór cichy.
Trzy godziny czas niemały,
Szły na pałasze sztychy.
Prawe skrzydło w pień wycięli,
Na lewe nacierali.
Moskale wtenczas uciekli,
W tył się zrejterowali.
Na górze się zgromadzili,
Pod Lubacha stodołą,
W karabatalion się zbili,
Bronili się w około.
Francuzi jak las w około,
Wszystkich atakowali,
Moskal krzyczy, pardon woła,
Lecz pardonu nie dali.
Kamiński plejzerowany,
Krew uszła z rany średniej,
Umarł od wszystkich opłakany,
Kartacz mu urwał nogę.
Pod Mayorozowem koluchot.
Ich Wosynskim złapany,
Postradawszy wielu ludzi,
Koniec wojny przegrany.