Teks zamieszczony przez użytkownika Agent FBI
Tekst w całości zaczerpnięty z Wojskowego Przeglądu Historycznego nr. 2 na 1958. Cyfry w nawiasach oznaczają przypisy umieszczone na dole tekstu. Dla lepszej czytelności podzieliłem go na dwie części.
JAN MINKIEWICZ UŁANI NADWIŚLAŃSCY NA ŚLĄSKU
W trzecim tomie Popiołów stary wachmistrz Gajkoś gorąco namawia Krzysztofa Cedrę, by przeszedł z nim razem do pułku lansjerów nadwiślańskich. Roztacza przed nim nęcące obrazy przygód, dalekich wędrówek: ,,a nieraz, prosty jeździec cesarski takie wina pijesz dzbanem, jakich królowie skąpią królom na ucztach". Na zachętę opowiada mu barwnie i szczegółowo o zwycięskiej bitwie z Prusakami, stoczonej przez pułk lansjerów na ziemi śląskiej. — „Idą oni z ziemi włoskiej moje ułany do Polski i przyśli na Śląsk ojczysty do Legnicy" — tak się zaczyna opis tego zdarzenia. Od dawna interesowała mnie zagadka, gdzie to miała miejsce ta niemała Wiktoria, w której ułani nasi w 600 koni rozgromili ,,w dwa pacierze" pięciotysięczną dywizję pruską z dwunastu działami. Według opisu Gajkosia u Żeromskiego, bitwa stoczona była gdzieś za Jaworem, „na rozstajnych drogach od Wrocławia i Lignicy". Rozpocząłem poszukiwania — przewertowałem szereg polskich i obcych opracowań. W świetle prawdy historycznej zbladło wspaniałe a nieprawdopodobne zwycięstwo, zmalała wielokrotna przewaga wroga, a liczba wziętych jeńców stopniała z czterech tysięcy do trzystu. Ale gdzież wreszcie odbyła się ta bitwa czy potyczka, którą Kukieł umieszcza „pod Świdnicą", Dziewanowski „niedaleko Kłodzka", a Piwarski „pod Strzygłowem"? Odpowiedź dała mi praca Janusza Staszewskiego, (1) który w oparciu o źródła niemieckie, podaje miejsce stoczonej bitwy — nazywając ją, niesłusznie zresztą — bitwą pod Strzygłowem (Strzegomiem). Otóż zwycięska bitwa pułku lansjerów nadwiślańskich z wojskiem pruskim odbyła się 15.5.1807 r. na polach między wsiami Szczawienko i Struga w powiecie wałbrzyskim, w odległości piętnastu kilometrów od Strzegomia. (2) W roku ubiegłym minęło 150 lat od chwili, gdy na ziemi dolnośląskiej po raz pierwszy od czasów piastowskich walczył polski oddział wojskowy (3). Walczył dzielnie i bohatersko, odniósł poważny sukces, zyskując podziw i uznanie u swoich i obcych, pochlebną wzmiankę w 15 Biuletynie Wielkiej Armii i szereg wysokich francuskich odznaczeń wojskowych. Różnorakie były u nas oceny tej epoki. Od idealizującej i pełnej zachwytu aż do krzywdząco chłodnej, powściągliwej — w niedawno minionym okresie. Jedno jest pewne — oręż polski zabłysnął w tej epoce najżywszym blaskiem. Polscy żołnierze — w myśl rozkazu „by imię polskie donośnie dźwięczało" — sprawę rozdartej ojczyzny dźwignęli wysoko przed obcymi i swoimi — na całe stulecie. Wykazali w tej krwawej epoce przymioty zawsze aktualne i zawsze cenne: nieugięte męstwo w boju, wierność sztandarom i wysokie poczucie honoru. Celem niniejszej pracy, zawierającej opis działań wojennych na Śląsku w epoce napoleońskiej, ze szczególnym uwzględnieniem roli oddziałów polskich, jest zapoznanie polskiego czytelnika z tym mało na ogół znanym okresem dziejów Śląska. Chciałbym także, aby stała się ona skromnym wyrazem hołdu dla tych nie starzejących się cnót żołnierskich, które imię polskie szeroko rozsławiły i które nadal naszej młodzieży winny przyświecać przykładem.
Wojna 1806 — 1807 r. na Śląsku
Podwójnym uderzeniem w bitwach pod Jena i Auerstadt (14.10.1806) w proch rozbił Napoleon pyszną armię króla pruskiego i z nią razem mit jej niezwyciężoności, jakim chlubiła się od czasów Fryderyka II. Zwycięskie wojska francuskie ruszyły niepowstrzymanie naprzód, ku wschodowi. Samo imię cesarza wytrącało broń z rąk przerażonym Prusakom, potężne twierdze poddawały się szwadronom kawalerii. Ku Polsce przez całe Prusy przemaszerowały zwycięskie korpusy Wielkiej Armii, król pruski z niedobitkami swych wojsk uszedł do Prus Wschodnich pod skrzydła rosyjskiego sprzymierzeńca. W kampanii zimowej i wiosennej 1806 — 1807, nazwanej przez Napoleona „la premierę guerre de Polog-ne" (4) — przeciwnikami jego będą już w pierwszym rzędzie wojska carskie. Śląsk, najmłodsza (od 1742 r.) prowincja korony pruskiej, stał się w tej kampanii teatrem działań drugorzędnych, chociaż Napoleon oceniał znaczenie Śląska jako bogatej w zasoby prowincji, zdolnej zaopatrzyć jego główne siły walczące na ubogich terenach północnej Polski. Spodziewał się jednak zająć go prędko i nie liczył na poważniejszy opór. W tym celu odkomenderował prawo-skrzydłowy IX korpus swej armii, złożony z dywizji bawarskich i wirtemberskich. stanowiących kontyngenty sprzymierzonego z cesarzem Związku Reńskiego. Dowództwo nad tym korpusem powierzył cesarz swemu bratu Hieronimowi. W wykonaniu tego nietrudnego zadania, jakim w oczach Napoleona było zajęcie Śląska — miał Hieronim wykazać swe talenty wojskowe, którymi jak wiadomo, żaden z cesarskich braci nigdy nie zabłysnął. Do boku 22-letniego księcia przydzielił cesarz zdolnych i doświadczonych generałów w osobach szefa sztabu gen. Hedouville, generałów Vandamme, Lefebvre-Desnouttes i innych. Z końcem października 1806 r. siły księcia Hieronima przedstawiały się następująco: Bawarzy — dwie dywizje piechoty (Deroy, Wrede) i dwie brygady kawalerii (Mezzanelli, Lefebvre--Desnouettes) łącznie 14.000 ludzi, Wirtemberczycy — jedna dywizja piechoty (Seckendorf) i jedna brygada kawalerii (Montbrun) łącznie 8.600 ludzi. Ogółem 29 i pół batalionu, 29 szwadronów, 48 dział — 22.600 ludzi. Pod względem bojowym wojska te nie przedstawiały wielkiej wartości. Historyk francuski d u C a s s e (5) przytacza na dowód wiele wypowiedzi dowódców francuskich, między innymi księcia Hieronima, który kilkakrotnie prosił swego cesarskiego brata o przysłanie paru tysięcy Francuzów. Przy oblężeniu Głogowa, dowódca bawarskiej dywizji gen. Deroy odmawia wręcz księciu Hieronimowi wykonania rozkazu szturmu na fortecę, tłumacząc się, że jego żołnierze nie nadają się do tak śmiałej akcji. Ponadto żołnierze IX korpusu — a zwłaszcza piechota bawarska, odznaczali się brakiem dyscypliny i skłonnością do grabieży i gwałtów na ludności cywilnej. W IX korpusie nie było ani jednej jednostki francuskiej, poza sztabowcami walczyli sami Niemcy. Cała kampania śląska była właściwie wojną Niemców ?, Niemcami. Ze strony pruskiej naczelnym wodzem i generalnym gubernatorem prowincji śląskiej został książę Anhalt-Pless, spokrewniony ze zniemczonym rodem Piastowiczów pszczyńskich, mianowany na to stanowisko przez króla pruskiego dekretem datowanym z Ostródy 21.10.1806 r. Pod jego rozkazami stało z końcem października około 19.000 wojska rozlokowanego w ośmiu fryderycjańskich twierdzach śląskich: Głogowie, Wrocławiu, Świdnicy, Brzegu, Koźlu, Nysie, Srebrnej Górze i Kłodzku. Ilość wojska stale się zwiększała, gdyż przybywali żołnierze z rozbitych korpusów pruskich, przeprowadzano zaciągi przymusowe i ochotnicze — tak, że w połowie grudnia 1806 r. stało pod bronią w twierdzach pruskich na Śląsku około 28.000 ludzi. Siły pruskie składały się z różnych drobnych oddziałów kadrowych (depots) wielu jednostek. Wchodziły więc w ich skład: dwa pułki piechoty, dalej trzecie bataliony muszkieterskie trzynastu pułków piechoty, wreszcie drobne, po kilkadziesiąt do stu ludzi liczące oddziały zakładowe sześciu batalionów strzeleckich, czterech pułków kirasjerskich, pięciu dragońskich, pięciu huzarskich, ponadto mniejsze oddziały artylerii i saperów. Twierdze pruskie były bogato zaopatrzono w działa, amunicję i zapasy żywności, lecz ich umocnienia były w znacznej mierze przestarzałe. Zarządzone gorączkowe prace nad ich naprawą tylko w części zostały wykonane. Również nastroje wśród załóg twierdz pruskich nie były najlepsze. Po pogromie jeneńskim wśród kadry oficerskiej szerzył się defetyzm a nawet nastroje paniki. Charakterystyczne są rozkazy wydane 28.10.1806 r. komendantom twierdz śląskich przez inspektora tychże gen. Lindenera: „Musimy się trzymać, to znaczy poddać fortecę w wypadku, gdy widzimy, że nie można trzymać się dłużej ,,ohne unweise zu sein" — czyli w granicach rozsądku". Jeszcze gorsze były nastroje wśród szeregowych. Zawleczeni przemocą w służbę Ślązacy nie mieli bynajmniej ochoty nadstawiać głowy za królewsko-pruską mość. Poza Ślązakami w kilku jednostkach służyli również poborowi z centralnych ziem polskich, zagarniętych przez Prusy po trzecim rozbiorze. Historycy pruscy doby przed bismarckowskiej nie ukrywają faktów licznych dezercji i nawet dywersji ze strony „polnische, unzuverlassige Mannschaft”-. O Górnoślązakach pisze Fórster, że głodni i obdarci tkacze i „verschnappste Wasserpolacken" bynajmniej nie odznaczali się patriotycznym duchem tyrolskich górali (6). Toteż zaciągi na Śląsku przebiegały słabo, rekruci uciekali od branki (zwłaszcza na Śląsku Górnym i Opolskim), wybuchały zamieszki i strajki rolne (w Namysłowskim i Oleśnickim). Dowództwo pruskie mogło tylko liczyć na żołnierzy Niemców Były to przeważnie dzielniejsze elementy z rozbitych regularnych korpusów pruskich. Żołnierze ci zbiegli przed niewolą i przedarli się do garnizonów śląskich. Tak przedstawiały się siły obu stron, gdy 6.10.1806 r. na przedpolu twierdzy głogowskiej ukazały się straże przednie bawarskich szwoleżerów. Od Krosna i Nowej Soli nadciągały dalsze oddziały IX korpusu. Rozpoczęło się dwumiesięczne oblężenie Głogowa. Książę Hieronim otoczył miasto ciasnym pierścieniem, lecz nie wysilał się na szturmy, ograniczając się do bombardowania ogniem artyleryjskim, który niemało szkody wyrządzał twierdzy i miastu. Załoga Głogowa liczyła 3.228 ludzi, „z których większa część składała się z Polaków, co tylko pierwszej sposobności wyczekiwali, aby móc przejść do nieprzyjaciela" (7). Nie tylko wyczekiwali, lecz i przechodzili. Pojedynczo i grupowo przekradali się w ciemne listopadowe noce z narażeniem życia, przez wały i fosy, przez łańcuchy wart. Historia nie przekazała nam ich nazwisk. Byli to przeważnie chłopi pańszczyźniani, górnośląscy, poznańscy, kaliscy, siłą zagnani w pruskie szeregi na ciężką służbę, na ogłupiającą musztrę pod pałką kaprala i feldfebla. Może fantazja powieściopisarza wskrzesi nam kiedyś obraz zbiorowej, zorganizowanej ucieczki dziewięćdziesięciu sześciu żołnierzy Polaków z 3 muszkieterskiego batalionu v. Zastrow w nocy na 28.11.1806 r. To nie była ucieczka, to był planowo obmyślany i brawurowo wykonany wyczyn wojenny. Spiskowcy wysadzili w powietrze Bramę Tumską, bariery i mosty zwodzone jednej z redut, oraz most na Starej Odrze, rozbroili obsługę dział w reducie, część kanonierów skłaniając do ucieczki — i zagwoździli armaty. Następnego dnia dowództwo wykrywa spisek w innym batalionie (3 muszkieterskim v. Tschepe). Kilku przywódców natychmiast rozstrzelano, pozostałych spiskowców ukarano okrutną chłostą — pędzeniem przez rózgi. Mimo zaostrzonej czujności dowództwa dezercja żołnierzy — Polaków nie ustaje; do końca oblężenia ilość zbiegów sięga dwustu. O dalszych ich losach nie wiemy. Przypuszczalnie dowództwo francuskie kierowało ich do formujących się jednostek wojsk polskich. Po otrzymaniu kilku dział oblężniczych ciężkiego kalibru, gen. Vandamme, który zastąpił w dowództwie odwołanego czasowo ks. Hieronima, zarządza w dniu 1.12.1806 r. energiczne ostrzeliwanie twierdzy i miasta. Poskutkowało to znakomicie. 3.12. twierdza Głogów poddaje się; łupem zwycięzców stają się ogromne zapasy amunicji, sprzętu wojennego i żywności. IX korpus rusza na Wrocław. Jeszcze w czasie oblężenia Głogowa, w dniach 17 i 19.11.1806 r. brygady kawalerii generałów Lefebvre i Montbrun ukazały się pod Wrocławiem. Żądali oni w imieniu księcia Hieronima poddania twierdzy. Cofnięte następnie pod Głogów oddziały kawalerii wirtemberskiej docierają ponownie do przedmieść Wrocławia 6.12.1806 r. Rozpoczyna się czterotygodniowe oblężenie miasta. Akcja zaczepna polega znowu na ostrzeliwaniu twierdzy i miasta ogniem artylerii. Podobnie jak w Głogowie mnożą się wypadki dezercji. W skład załogi Wrocławia wchodził pułk piechoty v. Thile, złożony w większości z Polaków. Historyk pruski (8) notuje, że w pułku tym, z uwagi na niepewny element wśród szeregowych, w nocy 24,12 — trzykrotnie zmieniano hasło. Różnorakie też były nastroje sześćdziesięciotysięcznej ludności Wrocławia. Do komendanta pruskiego przychodziły parokrotnie deputacie mieszczan, jedna z prośbą o kapitulację dla położenia kresu ostrzeliwaniu, pożarom i niedostatkowi ludności, drugie znów zapewniające o swej wierności dla króla pruskiego. Komendant Wrocławia skapitulował „szturmowany od wewnątrz przez mieszkańców, od zewnątrz przez nieprzyjaciela" (9). Książę Anhalt — Pless dwukrotnie próbował z siedmiotysięcznym korpusem, zebranym z załóg pozostałych twierdz śląskich przyjść z odsieczą oblężonej załodze Wrocławia. Zostaje jednak pobity pod Strzelinem 26.12. i pod Wrocławiem 30.12. Nie bez wpływu na wynik tych walk był fakt podawany przez źródła francuskie (10), że 800 żołnierzy Polaków zbiegło w czasie walki z szeregów pruskich do korpusu francuskiego. 6.1.1807 r., w obliczu bliskiej kapitulacji, rozprzęga się do reszty karność w szeregach garnizonu wrocławskiego. Żołnierze razem z miejskim pospólstwem wszczynają rozruchy, połączone z grabieżą magazynów wojskowych. Następnego dnia załoga Wrocławia składa broń. Do niewoli idzie 116 oficerów i 5.270 szeregowych, a w ręce zwycięzców trafia 240 dział i 3.640 centnarów prochu, nie licząc innej zdobyczy. W okresie gdy miały miejsce te wypadki, sąsiadujące o miedzę ze Śląskiem ziemie polskie były już całkowicie uwolnione od pruskiego okupanta. Polskie władze powstańcze zamyślały o przeniesieniu powstania na teren Śląska, lecz zamiarom tym przeszkodziła przede wszystkim szczupłość sił. Napoleon zagarniał wszystkie tworzące się oddziały polskiego wojska na fronty głównego teatru wojny. W pogranicznych powiatach zostawały tylko słabe oddziały pospolitego ruszenia, które nie mogły podejmować akcji zaczepnej, a raczej same pilnować się -musiały przed możliwą napaścią któregoś ze śmielszych dowódców pruskich. J. Staszewski podaje w swej pracy, że generał Dąbrowski, w obawie przed tego rodzaju dywersją, zalecał generałom Biernackiemu i Skórzewskiemu w Kaliszu wzmożoną czujność i pilne patrolowanie pogranicza. Tenże historyk podaje fakty podejmowania ze strony polskiej aktów zaczepnych na Śląsku. Przytacza urywek listu dwóch obywateli powiatu rawickiego do gen. Dąbrowskiego z 14.11.1806 r. Piszą oni, że „próbowali ochotnikami z miasta Krobi jako i dóbr" napaść i zagarnąć pruski park artyleryjski w Stamburku. Przedsięwzięcie nie udało się, gdyż powstańcy nie zastali tam Prusaków. Przywiedli jednak ze sobą trzynastu Ślązaków z rozproszonego pruskiego wojska, których — według słów raportu — „gdy mają chęć służyć, stawimy ich w Poznaniu zupełnie uzbrojonych" (11). Na większą skalę zakrojony był w pierwszych dniach stycznia 1807 r. zagon porucznika Trembeckiego z oddziałem krakowskiego pospolitego ruszenia. Zachowały się relacje por. Trembeckiego z tej wyprawy, interesujące zwłaszcza dlatego, że obrazują nastroje ludności. Cytuję (za Staszewskim): „aż pod samo Koźle znalazłem zaufanie obywateli niektórych, a pospólstwo radosnymi okrzykami witało nas jako wybawców i tu do Siewierza przysyłali prosząc o pomoc przeciwko tym komendom (pruskim), którzy ich tylko niszczyli, gwałtem do żołnierzy brali. Oni się im z gwałtownością opierali i łańcuszki, w które byli okuci do mnie przywieźli i pokazywali". Dalej czytamy w tejże relacji „wszedłszy w granice orły (pruskie) kazałem, porąbać, a w każdej wsi i mieście zalecałem spokojność, mówiąc, iż przez nasze wkroczenie w Śląsk chcemy obywatelom Śląska prawdziwą spokojność przynieść i ich ubezpieczyć od wszelkich pruskich gwałtownościów, gdyż ten kraj nie jest po Odrę pruski tylko polski". Trembecki w drodze powrotnej zaatakowany został 7.1.1807 r. między Gliwicami i Tarnowskimi Górami przez oddział pruski lejtnanta von Witowsky'ego, W czasie potyczki oddział Trembeckiego został pobity i wycofał się w granice dawnej Rzeczypospolitej. Historyk pruski Hopfner podaje, że Witowsky wziął do niewoli 7 oficerów i 60 szeregowych i rozbił doszczętnie półtysięczny oddział Trembeckiego. Tego wszystkiego dokonać miał na czele 80 huzarów, co już śmiało możemy między bajki włożyć. Mimo tego epizodu na pograniczu górnośląskim nastąpiło obustronne poszanowanie status quo, to znaczy dawnych granic Rzeczypospolitej. Była nawet w związku z tym zawarta prawdopodobnie jakaś umowa między księciem Anhalt-Pless i generałem krakowskiego pospolitego ruszenia Ostrowskim. Graf Gótzen, zastępca pruskiego generał-gubernatora, miał jakoby protestować przeciwko temu paktowi z „wyjętymi spod prawa buntownikami" (12). Faktem jest, że na pograniczu zapanował względny spokój, (13) przerwany tylko na początku kwietnia wyprawą partyzantów księcia Jana Sułkowskiego na Gliwice i Mikołów. 4.4. zagarnęli oni w Gliwicach konie huzarskie i pewną ilość wojskowego sprzętu, lecz czujny porucznik von Witowsky pobił i rozproszył oddział Sułkowskiego pod Mysłowicami. ,,Huzarzy" ks. Sułkowskiego byli właściwie bandą rabusiów; niemieccy i francuscy historycy zgadzają się w tej opinii (14). W 1807 r. polskie władze powstańcze zaprzepaściły szansę przeniesienia powstania na teren Śląska przez energiczną akcję wojskową. Akcja taka natrafiłaby na wielkie trudności natury politycznej, lecz miała widoki powodzenia, a wiadomo jakie znaczenie mają ,,fakty dokonane". Stanęła jej na przeszkodzie szczupłość sił młodego organizmu państwowego, jakim było wówczas przyszłe Księstwo Warszawskie, a także brak należytej orientacji w dawno pogrzebanej kwestii śląskiej. Rozdmuchane na krótko w sercach ludności polskiej Śląska iskry nadziel — przygasnąć miały znowu na dalsze stulecie. Wracamy do działań IX korpusu. Po zajęciu Wrocławia książę Hieronim wysyła swe wojska <na zdobycie dalszych twierdz śląskich. Bawarska dywizja generała Deroy oblega 8.1.1807 r. Brzeg, którego półtoratysięczna załoga kapituluje po tygodniu (17.1.). Gen. Vandamme z sześcio- i półtysięcznym korpusem wirtemberskim staje 10.1. pod Świdnicą. Oblężenie tej bogatej, zaopatrzonej w amunicję i żywność, bronionej przez sześcio tysięczną załogę, twierdzy — trwało niewiele ponad miesiąc. Pruski komendant poddaje twierdzę 16.2.1807 r. mimo że nie przeprowadzono ani jednego szturmu; stanie za to później przed królewsko-pruskim sądem wojennym. W czasie tego oblężenia żołnierze polskiego pochodzenia znowu masowo uciekali na stronę oblegających. Skrupulatnie prowadzone zapiski pruskie notują każdego prawie dnia ucieczkę, kilku lub kilkunastu ludzi. Między 10.1. a 6.2. zbiegło 270 żołnierzy, zaś w ostatnich dwóch dniach przed kapitulacją Świdnicy dezercja przybrała rozmiary wprost niewiarygodne — ucieka 41 podoficerów i 1425 szeregowców. W tej liczbie byli już nie tylko Polacy, lecz i Niemcy, którzy sądzili, że unikną niewoli „przechodząc" do nieprzyjaciela na moment przed poddaniem twierdzy. Napoleon ze swej odległej kwatery głównej na Mazurach nie traci z oczu drugorzędnego frontu śląskiego. W swych listach regularnie udziela, bratu wskazówek, daje dokładne wytyczne postępowania. Skąpy w pochwały za sukcesy, nieraz karci za opieszałość. Znamienne jest, że zarządzenia czysto wojskowe zawarte są przeważnie w listach szefa sztabu cesarskiego, marszałka Berthier. Listy zaś samego Napoleona zawierają głównie wskazówki administracyjno-gospodarcze i pełne są natarczywych żądań przysłania pieniędzy, mąki, wołów, wódki, sukna itp. Z listów tych i ze sprawozdań księcia Hieronima można osądzić, jak wielkie ciężary ponosiła ludność Śląska. Prawie co dzień wyruszały z Wrocławia do Kostrzynia lub Warszawy ogromne konwoje, liczące kilkaset ładownych wozów. Stamtąd szły do wojsk francuskich oblegających Kołobrzeg i Gdańsk. Cesarz każe zniszczyć umocnienia wszystkich fortec śląskich, poza Głogowem, który poleca jak najstaranniej umocnić i zaopatrzyć, oceniając wysoko wartość tego punktu strategicznego. We Wrocławiu nakazuje utworzyć bazę zaopatrzeniową dla głównych sił swej armii. Stanąć tam też mają zalążki kadrowe wielu nowych jednostek, między innymi polskich. Przede wszystkim jednak poleca cesarz Hieronimowi jak najszybciej zdobyć pozostałe fortece śląskie i jeszcze w ciągu zimy oczyścić kraj z wojsk pruskich. IX korpus potrzebny mu będzie w nadchodzącej kampanii wiosennej. Niektóre oddziały jeszcze w zimie zostały skierowane na główny teatr działań i tak spod Głogowa odeszła na północ część bawarskiej dywizji. Tymczasem jednak na Śląsku, po początkowych sukcesach, wojska napoleońskie zaczynają napotykać poważniejszy opór w dalszym posuwaniu się na południe. Po stronie pruskiej coraz większą aktywność przejawia zastępca gen. gubernatora, von Gotzen, dowódca bezsprzecznie uzdolniony, przedsiębiorczy i wytrwały. Stopniowo zagarnia on w swe ręce naczelne dowództwo, zaś po wyjeździe ks. Anhalt-Pless w lutym do Czech — dzierży je już niepodzielnie. Rozwija dużą energię przy uzbrajaniu i zaopatrzeniu niezajętych jeszcze przez Francuzów czterech twierdz, a także przy zaciągach i organizacji nowych jednostek kawalerii i piechoty, przeznaczonych do walki partyzanckiej. Na ich czele stawia dzielnych dowódców (mjr Stossel, rtm. Eisenschmidt, leut. Negro). Oddziały te operują z baz wypadowych w rejonie Kłodzko, Ząbkowice, Bardo, przecinając linie komunikacyjne korpusu francuskiego, zajętego obleganiem twierdz. Słabe pruskie oddziały partyzanckie buszują na jego tyłach, docierają w rejon Lwówka, Bolesławca. Dowództwo francuskie wydziela do walki z tymi ruchliwymi oddziałami brygadę bawarskiej kawalerii i lekkiej piechoty pod dowództwem gen. Lefebvre-Desnouettes, jednego z najświetniejszych kawaleryjskich „zagończyków" napoleońskich, który bez przerwy uganiał się za partyzantami pruskimi. W lutym rozbija szwadrony mjr Stossela i zmusza go do przejścia granicy pod Mieroszowem. Lecz, jak bywa w tego rodzaju działaniach, rozproszone oddziały odradzają się po pewnym czasie, nie bez pomocy „neutralnych" władz austriackich. Tymczasem główne siły IX korpusu także nie próżnują. Generał De-roy z Bawarami, po zajęciu Brzegu, rozpoczyna 23.1. oblężenie Koźla, zaś Wirtemberczycy gen. Vandamme maszerują od Świdnicy pod Nysę, gdzie stają 24.2. Te dwie fortece nie zamierzają poddać się bez walki. W Koźlu załogą złożoną z 4300 ludzi dowodzi płk Neumann. Jest on w sytuacji gorszej jeszcze niż dowódcy pozostałych fortec, gdyż oprócz niepewnej załogi (znowu w dwóch batalionach sami Polacy), ma jeszcze niepewne polskie mieszczaństwo. Element miejscowy, zarówno wojskowy, jak cywilny, musiał być stale pilnowany przez przybyszów, tzn. rdzennych Niemców. Mieszczanie wykręcają się, jak mogą, od robót, nie chcą nawet gasić pożarów (15). Mimo obostrzonej czujności i srogich kar, co noc masowo ucieka „polnische Mannschaft" oraz robotnicy i chłopi spędzeni do pracy przy umocnieniach. Tak więc w dniach od 28.1. do 4.2 ucieka 99 żołnierzy i 45 chłopów, od 5. do 7.2. — 170 żołnierzy, 8. i 9.2. — 164, 10.2. — 81, od 11. do 21.2. — 105, narażając się na utonięcie w Odrze, od 22.2. do 1.3. — 35 żołnierzy. W tym okresie rozstrzelano w twierdzy 14 żołnierzy, przychwyconych w czasie dezercji lub podejrzanych o chęć ucieczki. W marcu, przy wzmagającym się obustronnym ostrzeliwaniu ogniem artylerii, zbiegostwo przybiera formę zorganizowanych spisków. W nocy 3.3. odkryto i udaremniono ucieczkę grupy żołnierzy i aresztowano 12 kanonierów. Śledztwo wykazało, że do sprzysiężenia należała prawie cała obsługa artylerii fortecznej. Ponad dwustu kanonierów było już zebranych w rynku, gdy przednią straż ich zatrzymano w Bramie Odrzańskiej. Komendant twierdzy każe całą noc 5.3. oddziałom kawalerii patrolować miasto i wzmocnić posterunki. Tejże jednak nocy w forcie Fryderyka Wilhelma nastąpił otwarty bunt załogi; mało brakowało, by zdecydował on o losie twierdzy. Żołnierze Polacy w liczbie 55 opuścili zwodzony most fortu. Oficerowie i podoficerowie z bronią w ręku daremnie próbowali zatrzymać uciekinierów, którym mimo. strzelaniny udało się szczęśliwie przebyć most. Nie powiodło się natomiast tej samej niespokojnej nocy spiskowcom w reducie kobylickiej. Kapitan dowodzący redutą uprzedzony został przez zdrajcę spiskowca, że wszyscy artylerzyści reduty, cała kompania piechoty i dragoni zamierzają rozbroić oficerów, zagwoździć armaty i przejść do Francuzów. Kapitan zdążył w nocy zaalarmować sąsiednie wierne oddziały, które zaskoczyły i .aresztowały spiskowców. Zebrany sąd wojenny skazał na śmierć co piątego z aresztowanych przywódców buntu, trzech rozstrzelano natychmiast, nazajutrz jeszcze jednego. Mimo. tej niepomyślnej sytuacji, Neumann, nie bacząc na straty spowodowane pożarami w twierdzy i w mieście, oraz na szerzące się choroby zakaźne, odmawia poddania twierdzy. Próbuje nawet działań zaczepnych i wycieczek.
W połowie marca na rozkaz Napoleona odmaszerowuje na północ gen. Deroy z kilku tysiącami Bawarów. Pod Koźlem zostaje gen. Raglovich z uszczuplonymi do połowy siłami. Oblężenie zmienia się w blokadę. Zbiegostwo nadal nie ustaje. 9.3. zastrzelono dwóch kanonierów uciekających wpław przez rzekę, dwóch ich wspólników skazano na 24-krotny bieg przez rózgi. W ciągu kwietnia i maja zbiegło z Koźla jeszcze 99 żołnierzy Polaków. Twierdza, nie atakowana prawie przez osłabione siły oblegające, poddaje się 16.6. Równocześnie z oblężeniem Koźla prowadzone było przez dywizję wirtemberską gen. Vandamme oblężenie Nysy. Tu również broniono się energicznie, organizowano wycieczki. Wiadomo, że i tu żołnierze Polacy przechodzili na stronę francuską, brak jednak ścisłych danych liczbowych. Przed samą kapitulacją Nysy, która nastąpiła także 16.6.1807 r., dowództwo pruskie odesłało Francuzom do Bielawy na wymianę jeńców, w ich liczbie 50 „polnische Insurgenten". Należy przypuszczać, że byli to wzięci do niewoli żołnierze z wyprawy por. Trembeckiego pod Koźle. W ciągu kwietnia i maja von Gotzen. mianowany tymczasem generalnym gubernatorem Śląska, nie ustaje w podsycaniu ,,małej wojny", starając się w ten sposób odciążyć załogi obleganych twierdz. Jego ruchliwe oddziały operują niestrudzenie i nie bez powodzenia w rejonach Nowa Ruda, Bardo. W początkach maja von Gotzen otrzymuje wiadomość, że z Wrocławia zamierzają odejść 9.5. znaczne siły francuskie. W garnizonie pozostać ma tylko świeżo przybyły batalion saski. Ponadto z Wrocławia wyruszyć mają wkrótce znaczne transporty broni, żywności, pieniędzy. Gotzen podejmuje śmiałą decyzję, by uderzyć na Wrocław, zagarnąć co się da, stamtąd zaś, niszcząc po drodze oddziały francuskie, ruszyć na odsiecz Koźla lub Nysy, zależnie od okoliczności. Plan jest ryzykowny, lecz nie pozbawiony widoków powodzenia — zostaje też bezzwłocznie wprowadzony w czyn. Jeden z najlepszych oficerów Gotzena, mjr v. Losthin staje na czele starannie wybranych oddziałów: ośmiu kompanii strzelców (1130 bagnetów) i trzech szwadronów kawalerii (230 szabel) z dwoma działami. W najgłębszej tajemnicy oddział ten wyrusza nocą 11.5. ze Srebrnej Góry na Jugów, Sokolec, Głuszycę, by dopiero z rejonu Świebodzic przerwać się w kierunku Kątów Wrocławskich luką między Strzegomiem a Świdnicą. Moment zaskoczenia jednak zawiódł. Maszerująca kolumna pruska dostrzeżona została przez bawarską placówkę w Walimiu. Zaalarmowany przez nią gen. Lefebvre-Desnouettes rusza 12.5. w pościg za Losthinem na czele siedmiu kompanii 1 bawarskiego pułku piechoty, batalionu saskiego pułku Niesenmeuschel i szwadronu bawarskich szwoleżerów. Po wyczerpującym pośpiesznym marszu francuski generał dopada korpusik Losthina odpoczywający w Kątach Wrocławskich 14.5. o godz. 4 rano. Pewny swej liczebnej przewagi i łatwego zwycięstwa Lefebvre rzuca w bój bawarską piechotę, za nią Sasów. Po krótkiej walce miasteczko zajęte jest przez Bawarów. Klęska Prusaków wydaje się nieunikniona, lecz na wojnie los lubi gotować niespodzianki. Jedna tylko kompania pruskich strzelców dowodzona przez kpt. Clausewitza (16) nie uległa panice. Dopuszcza nacierający na nią batalion saski na 30 kroków, rozbija go morderczą salwą i uderza bagnetem. Sasi podnoszą ręce do góry, strzelcy Clausewitza biorą do niewoli 10 oficerów i 260 szeregowych.
Za przykładem Sasów zaczynają się cofać Bawarzy. Prusacy nabierają ducha, bagnetem wypierają przeciwnika z miasta, odbijają jeńców. Zwycięskie przed chwilą zastępy w popłochu tłoczą się na moście lub skaczą w rzekę Bystrzycę i uchodzą w rozsypce. Generał Lefebvre-Des-nouettes wpław przebywszy rzekę, w mokrej odzieży, klnie wściekły swych podkomendnych, a zwłaszcza ,,ces sacres des Saxons" (17) — i rusza przed siebie z małą garstką konnych, by gonić i zbierać swoje wojsko. Porażka nie zabiła w nim energii, kipiał żądzą zemsty za haniebną przegraną. Prusacy odnieśli tego dnia jedyne w śląskiej kampanii poważniejsze zwycięstwo, wprawdzie okupione niemałymi stratami w zabitych, rannych i rozproszonych. Zwycięzcy zagarnęli 422 jeńców (152 Bawarów i 270 Sasów), w tym 16 oficerów, bawarską chorągiew pułkową, dwa działa sześciofuntowe, wozy amunicyjne, 600 karabinów. Mimo zwycięstwa mjr Losthin nie zamierza kontynuować marszu na Wrocław. Zostaje uprzedzony, że załoga Wrocławia bynajmniej nie przedstawia się tak skromnie, by można ją było zaatakować jego szczupłymi siłami. Zresztą francuski gubernator generalny Śląska gen. Dumny, zaalarmowany strzałami, sam wyrusza z Wrocławia z naprędce zebranym oddziałem w kierunku Kątów (18) Gdy jego przednie straże wymieniają pierwsze strzały z kawalerią pruską, Losthin syty zwycięstwa, wyrusza w południe 14.5. w drogę powrotną, załadowawszy na zarekwirowane wozy wojsko, jeńców i trofea. Nie sądzi, by rozbity przeciwnik zdołał mu przeszkodzić w bezpiecznym dotarciu do gór sudeckich, pod osłonę twierdz obsadzonych przez Prusaków. W czasie marszu Losthin dowiaduje się, że w Strzegomiu ma nocować pułk nieprzyjacielskiej kawalerii. Są to jakoby polscy ułani idący z Włoch do ojczyzny. Postanawia więc zboczyć nieco na Strzegom, napaść w nocy i zniszczyć polski oddział.
1. Wojsko polskie na Śląsku w dobie napoleońskiej. Katowice 1936 r. 2. Historycy pruscy nazwali omawianą potyczkę bitwą pod Strugą (Schlacht bei Adelsbach). Z uwagi jednak na większe znaczenie i rozgłos poważniejszej osady, jaką jest Szczawienko — zdecydowałem się nazwać zwycięskie starcie polskich ułanów bitwą pod Szczawienkiem. 3. Pomijam tu lisowczyków, którzy działali na Śląsku w latach 1631—33. Nie byli oni właściwie jednostką polskiego wojska podległego Rzeczypospolitej. 4. Pierwsza wojna polska. 5. Operations du neuvieme corps de la Grande Armie en Silesie. Paris 1851 6. Fo r s ter Neuere und neueste Preussische Geschichte. Berlin 1856 t II s 108 7. Hopfner Der Krieg von 1806 und 1807. Berlin 1855, t. IV, s. 18 8. Hopfner, op. Cit. S. 66 9. Forster, op.cit., s. 110 10. du Casse, op. cit., s.14 11. J. Staszewski, op. cit., s.14 12. Hopfner, op. cit., s. 121 13. Książę Hieronim wspomina jednak w swym liście do Napoleona z 22. 1. 1807 r. o napadach dokonanych przez Polaków na teren Górnego Śląska. 14. Ów książę Jan Sułkowski był, jakby dziś powiedziano, niezłym „kombinatorem", jakich widać i wówczas nie brakło w naszym narodzie. Doszedł do rangi pułkownika, był ustosunkowany w Głównej Kwaterze Cesarskiej, gdyż Napoleon typował go na dowodzącego oblężeniem Koźla. 'Książę zwerbował „pułk lekkiej jazdy" o stanach istniejących tylko na papierze. Nie przeszkadzało mu to na czele garści dobranych „huzarów" pobierać na owe nieistniejące stany wszelkiego rodzaju należnych i nie należnych przydziałów i pieniędzy, oraz na własną rękę nakładać kontrybucje i obdzierać ludność na pograniczu Śląska Górnego i Opolskiego. Książę Hieronim w paru listach otwiera oczy cesarzowi, a w liście z 19.4.1307 r. nazywa księcia Sułkowskiego awanturnikiem, który ulotnił się popełniwszy mnóstwo nadużyć i sprzeniewierzeń (du Casse, op. cit., t. II, s. 112.) 15. Hopfner, op.cit., s.199 16. Nie był to Carl v. Clausewitz (1780 – 1831), słynny później generał i teoretyk sztuki wojennej, który w owym czasie też był pruskim kapitanem, lecz przebywał w niewoli we Francji. 17. Tych przeklętych Sasów. 18.W związku z wyprawą gen. Dumuy z Wrocławia do Kątów, przytoczę nie pozbawioną komizmu ciekawostkę, zaczerpniętą z korespondencji ówczesnej, a świadczącą o tym, jak wielką miał rację biskup Krasicki, wkładając między bajki „żołnierza, co się nie chwalił". Gen. Dumuy w liście do marszałka Berthiera z dnia 15.5.1807 r. pisze o swych przewagach, jak to zdobył Kąty na czele tylko 150 spieszonych huzarów, jak przegnał przeważające siły wroga „zabijając wielu i biorąc wielką liczbę jeńców", przy własnych stratach tylko dwóch rannych. Książę Hieronim w liście do Berthiera z 20, tegoż miesiąca z oburzeniem dementuje relacje gen. Dumuy, który nie cieszył się jego sympatią z tytułu swego niezależnego stanowiska gubernatora prowincji, a także zaufania, jakim obdarzał go Napoleon. Pisze Hieronim, że Dumuy przybył do Kąt już po wycofaniu się nieprzyjaciela, który zostawił tam tylko rannych i 20 ludzi dla ich ochrony. Nie wystrzelono, według księcia, nawet 10 razy i całe zwycięstwo ograniczyło się do zabrania w niewolę rannych Prusaków. „Z dwóch (własnych) rannych" — pisze Hieronim „wymienionych w liście generała — jeden złamał sobie nogę w tańcu", du C a s s e, op. cit., t. II, s. 149
CDN
|