post użytkownika Lannes
Śmierć Fiszera
Tym Fiszer przy Hetmanie, czym był czasem dawnym, Patrokl nieoceniony przy Achillu sławnym. Jemu zawsze naczelny Wódz swe myśli zwierzał, Czy cofał z ognia szyki, czy naprzód uderzał. Nie zostawił mu oyciec ze złota spuścizny, Tylko cnotę, uboztwo i miłość oyczyzny, Z temi ieszcze młodzianem poszedł w obce strony Gdzie Dąbrowski Sarmackie wsławiał legiiony. Tam to pod starym wodzem walcząc Rzymian wnuki, Nauczył się krwi kosztem trudnej Marsa sztuki.
BITWA TARUTIŃSKA
Na głos strzałów wnet wszystkie hukły bębny razem, Budzi się oboz, iękła ziemia pod żelazem. <Baczność! formuy plutony!> poszły wodzów słowa, I stanęła młódź w szyku, toczyć krew gotowa. Czernią się czoła kolumn wśród nocy posępney. Xiążę naczelny, przy nim Fiszer nie odstępny, Przebiega gdzie szeregi stal zabóycza ieży; Otacza go do koła kwiat polskyei młodzieży. Pyszni się pod nim rumak z żyzney Ukrainy, Zna że niesie Hetmana Sarmackiey krainy. Karność, uszanowanie wszystkim wargi ścina, A Poniatowski głosem lubionym zaczyna: <Mężowie, niech nas ciemność nocy nie zastrasza. <Walczmy bracia, Bóg widzi, dobra sprawa nasza. <Wnet ogień kartaczowy oświeci nam twarze, <Zaszczyt temu kto pierwszy ziomkom krew pokaże.> -<Żyi Polsko!> - krzykły męże, srogich spiżów strzały, Niosąc kule wrogów <Żyi> odpowiedziały. W tym słońce brzegiem gwiazdy wyszło z nocnej chmury, Nie chciało zda się spoyrzeć na widok ponury, Miliony stworzeń skrzydłem lekkim w Olimp wzbite, Przywitały niebianów światło złoto – lite, Lecz ono obłokami przyćmiło promienie, Nie wiedzieć iak płyną ludzkie krwi strumienie. Białość dnia pokazała szyki obustronne, Widać iak się spotkały szablą hufce konne, Jak strzelec rozsypani piekielnym zwyczaiem, Niosą śmierć poiedynczą wspierając się wzaiem. Idzie Rossyi młodzieńców w zastępach tysiące, Odpychają ich zewsząd harmaty ryczące. Rota pada rocie, płynie krew potokiem, Oni dla tego naprzód męzkim idą krokiem. Czekaią Laccy męże, trwoga im nie znana, Każdy tylko w skrytości błaga niebios Pana. <Boże niechay dziś umrę iak syn kraiu prawy, <Lecz wybaw od kalectwa więzów i niesławy.> Jaka cisza poprzedza, gdy wicher ponury Pędzi na Tatarów piorunowe chmury; Z tak okropnem milczeniem na krwawe spotkanie, Biegli tysiąc piorunów, stoi w mieyscu skała Tak oni uderzyli, tak polska młodź stała. A ich morze odbite o twarde nadbrzeża Cofa gniewliwe wały, i znowu uderza. Tak właśnie i Rossyiscy woiownicy śmiali, Już w walki uchodzili i znów uderzali. Złamać chcieli lecz próżno, za każdym napadem, Stały iak mur zastępy i parły kul gradem. Nie pierwsze to im boie, iuż znaią ich czyny, Wąwóz Maurów, szczyt Alpów, Możayska równiny, Białe orły na skałach maią gniazda wieczne, Tak i tam wierzchem szczytów lataią bezpiecznie. A Hetman Poniatowski gardząc śmierci grotem, Gdzie mu sława wskazuje, rozsądza ich lotem.
Komu miła krew ciepła, ięk ludow, mord, boie, O! tamby iuż do woli sycił oczy swoie, Wszędzie stalą błyszczące, okiem niezmierzone, Spotykają się woyska w trzy hufy dzielone. Pierwszy boy wytrzymuje a gdy siły traci, Wnet przemienia go w ogniu drugi zastęp braci. On to domy rodaków zasłania w tey chwili, Nim ci krew utamuią co pierwey walczyli. Tu zdala nowe szyki, ciągną gdyby chmury, Milcząc przeciw nim spiże wstępuią na góry. Tu lotem wiatru z dźwiękiem muzyki marsowey Jezdna młodzież przebiega przez deszcz kartaczowy. Patrząc na mężów twarze pogodne i dzielne, Rozumiałbyś że biegą na gody weselne.
Tam czeka na rozkazy zastęp nieruchomy, Zewsząd mu śmierć mordercze przesyłaią gromy, Jak tylko w zgubnych paszczach ogień się zaświeci, Mroz przechodzi szeregi nim kula doleci. Już idzie, słychać z dala iak wiatr przed nią ryczy, Patrzą męże, nayśmielszy spotkać iey nie życzy, Uderza w szyki, iękły, ona krwią się zlała, Obtarła się po piaskach i znów poleciała. Wpadła gdzie dwóch zastępach schodzi się piechota, Ryie ziemię, rwie roty, oręże druzgota, Woyska idą spokoynie; tylko słychać było: <Ognia batalionami!> I znów się ściszyło. Słuchay, śmierć niecierpliwa. O! matki, zadrżycie, Wyidzie słowo co wydrze tylu synom życie, Jeszcze cicho - <Zaczynay> głos się ozwał dziki, Huknął dym, świsnął ołów, krwią zlały się szyki. Nie ieden tam dla kraju niosąc lata młode, Ból ciężki, i niepamięć dostał za nagrodę. Lecz znaydzie on krew swoią, o! błogosławiona! Krew co za wolność lana, kroplami zliczopna.
PRZEBICIE SIĘ OTOCZONEGO WOYSKIEM ROSSYISKIEM PUŁKU TRZECIEGO PIECHOTY POLSKIEJ
Pasmo gór nie wysokie od rodaków dzieli, A przeyść nie mogą tak ich wrogowie ścisnęli. Z równin ich zaskoczyły Dońców hufce chyże, Z dolin uparte iegry, z gór śmierć niosą spiże, Walczą ściśnieni męże, w środku orzeł leci, Z znanym wrogom napisem< Polaków pułk trzeci> <Uderzmy tylko razem!> Lemański zawoła, <Nie raz oni przed nami, wtył zwracali czoła.> Na ten głos zwarli szyki i, krokiem rozpaczy, Lecą w ostrza pałaszów i ogień kartaczy, Gdzie jedni giną drudzy wstępują bez trwogi, Ale próżno, śmierć wszystkie zastąpiła drogi. Padaią ięcząc męże bez pomocy bratniey, Kilka ieszcze woła <Gdzież to męstwo wasze, <O! hańbo, nieprzyjaciel weźmie orły nasze, <Po lądach i po morzach bracia ie nosili, <A wy tak letko w iednej chcecie stracić chwili!> Tak on mężnych zachęcał pośród śmierci grotów, Spoyrzeli na chorągwie, każdy umrzeć gotów. Ale nieraz przed siłą męstwu uledz trzeba, I Mars by tam nie pomógł choćby zstąpił z Nieba. Tak szedł niszczący ogień. W tym razem o dziwy! Milkną spiże, ustanie kul świst przeraźliwy. Rozumiałbyś że Bóztwo walecznym przeiaźnie, Wytrąciło z rąk śmierci iey berło żelazne. Patrzą zdziwieni męże, a głuche milczenie Przerwało iękliwe konających tchnienie. W tym widzą rycerz iakiś z Rossyiskich szeregów Wybiega na rumaku podobnym do śniegów. Dźwięk go trąb poprzedza, a on pędem śmiałym, Po skrwawionej równinie biegł ku orłom białym. Wstrzymał się, gdy się zbliżył uczcił mieczem świętnym, I tak do Lackich mężów rzekł głosem szlachetnym: <Polacy! Próżny opór patrzcie z każdey strony <Stoi rossyiskich synów zastęp nie zliczony. <Chwila, a was niebędzie; lecz litość nas bierze <By z rąk naszych tak bitni ginęli rycerze. <Mężni mężnych szanuią, złożcie ostrze broni, <Wódz nasz przyrzekł że życie i własność ochroni,> -Będziem walczyć, rzekł Fiszer, przeydziem lub zginiemy, <Litości nie żądamy bo za kray walczemy. <A gdy niewolnikami mieć nas chcecie, <Zabierzcie wprzód nam życie, potem nas weźmiecie> <O dumo nieprzeparta!> - gniewny młodzian krzyknął, Trącił kolcem rumaka i iak wicher zniknął. Tymczasem rozerwane kartaczami szyki, Zamykaią z pośpiechem polskie woiowniki, I znowu postępują po Marsa przestrzeni, Czworobokiem bezpieczni, stalą naieżeni; I wrogi szyk skupiły, mieysce boiu daią, Ciężkiey iazdy natarciem roztrącić ich maią. Ciszą napełnia pola; - w tym wydano znaki, Męże kryci kirasem scisnęli rumaki, Wypadli iak iesienny szturm co dęby wali, - Drży ziemia, huczą trąby, błyszczą ostrza stali, Już są blisko, - iuż polscy zginiecie młodzianie, Wtym ognie śmierć niosące błysły w czworogranie. Warkły mordercze kule, i wnet w iedney chwili, Śmierć uśpiła rycerzów co tak straszni byli. Leci dym pod obłoki, a Polacy śmiele Depczą po martwych mężach z Fiszerem na czele. Z bagnetem nadstawionym, szli z trąb, bębnów grzmotem A słońce im promieniem przyświecało złotym. Tak gdy ciśnie pioruny z ognistego łona Przechodzi lasy burza wichrami niesiona, Próżno iey twarde dęby hardy szczyt naieżą, Albo schylić się muszą, lub strzaskane leżą. Już pierwszy szereg wbiegł na pagórków szczyty. Wtem zabiega znów drogę tłum wrogów niezbyty. Trzy kroć liczni a równie i zręczni i śmieli, Wnet śmiercią niedostępną z wszystkich stron sypnęli, Kula kulę goniła, grom po gromie błysnął; Widzi Xiążę naczelny, żal mu serce ścisnął, Tu na niego uderza wróg co chwila świeży, On chociaż ma w odwodzie dwa szyki rycerzy, Lecz wodz mądry, oszczędza, krwi ich nie używa. Nareszcie wyrzekł głosem, który ból przerywa: <Mężowie! Idźcie bronić, iuż półk trzeci ginie. > Ledwie wyrzekł, iuż oni biegną po równinie. Pierwszy co pod Ostrownem starych wodzów ił, Prowadził swe proporce młodzieniec Radziwiłł, A za nim jezdnych hufców naczelnicy śmieli Turno, Brzychwa, Umiński, jak piorun lecieli. Ostrzem mieczem rycerze tworzą sobie drogi, I wpadaią gdzie biią na Fiszera wrogi. Zasłoniło go piersią polskich mężów tyle; Lecz ktoż zakryie, śmierci gdy przylecą chwile? Stał w przedzie Wielożyński Litwin nie lękliwy, Uderza mu w prawicę cios gromu straszliwy, Trzęsły koście, szpik prysnął, młodzieniec się chyli, A śmierć skrzydlata tędy przeszła iuż w tey chwili. I wnet serce Fuszera co dla kraiu biło, Przeszywa przez sam środek szybkiey kuli siłą, Upada, nic nie mówi, krew się strasznie toczy, Anioł snem sprawiedzliwych zamyka mu oczy, Ah! Nie zasypiay wodzu! Wśród młodzi orężney, Idzie głos iękiem rwany:<Poległ Fiszer mężny!> - Zgubisz ich, powstań mężu, patrz iak te słowa, Niknie woyska Polskiego słąwna twarz Marsowa, I ci przed których wrogi nie raz drżeli bronią? Patrz iak mężni, dla ciebie nie męzkie łzy ronią.
Ale ty iuż zasnąłeś, zasnąłeś, na wieki. Sto trąb marsa nuie spędzi Tobie snu z powieki, Już dusza Twoia przeszła gwiazdziste wierzchnice, Gdzie świat kończy a wieczność zaczyna granice. Nie widzisz iak pzrzyjaciel, iak nasz wodz naczelny, Płacze wsparty na mieczu gdzie Twoy trup śmiertelny. Polski Patroklu! Nie masz Ciebie pogrześć komu, Achilles Twoy niewrócił z krwawych walk do domu, Ale nie smuć się cieniu, kiedyś wnuki nasze Przyidą w mieysca gdzie przodków słynęły pałasze, Scisną przyiaznych wówczas pobratymców dłonie, I pomnikiem Twym wsłąwią Tarutyńskie błonie. Bo dzisieysi nie zwykli tego pomnieć długo, Kto rod nadstarczał cnotą, bogactwa zasługą.
Antoni Górecki, Poezyie Litwina
Nie masz wystarczających uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego postu.
|