Nasza księgarnia

Biblioteka Barwy i Broni

  • Biblioteka Barwy i Broni
  • Ułani Księstwa Warszawskiego 1807-1814
  • Piechota XW wg przepisu 3 września 1810
  • Huzarzy Księstwa Warszawskiego 1809-1813

Śmierć Cesarza

Choroba uwięzionego ciągle się wzmagała; cierpiał częste i mocne poty. Jego lekarz Antomarchi nie śmiał już polegać na swoim własnym zdaniu - Cesarz chociaż sprzeciwiał się przyzwaniu angielskich lekarzy, jednak zezwolił na przybranie chirurga 20 pułku doktora Arnott. Wskutek rady przybranego lekarza, przyłożono choremu na cały brzuch plaster ściągający. — Napoleon miał mocną febrę; dwie lewatywy zrobiły mu ulgę. To działo się w Marcu 1821 roku; dnia 17 ostatni raz wyjechał. — Widząc, że jego choroba się powiększa, rozkazał ustawić w przyległym pokoju łóżko dla doktora. ,,Wątpisz doktorze!” mówił jednego dnia do nie go, „iż wszystko, co się dzieje jest napisanym, że nasza godzina śmierci jest oznaczoną, że czas nie powróci  nikomu tego , czego mu natura odmówiła?" Na próżno nalegano aby użył lekarstw. W końcu przecież rzekł: „nie chcę się już dłużej spierać. Dawaj pan!”

 

W początkach Kwietnia, gdy służący opowiadali, że na wschodzie spostrzegli kometę. "Kometę" odezwał się Napoleon bardzo wzruszony, "to było znakiem poprzedzającym śmierć Cezara ." A gdy doktor wszedł, zapytał się: " Widziałeś doktorze. "Nie, Najjaśniejszy Panie! cóż takiego?" — "No kometę!" — "Nie widać żadnego ." — "A jednak widziano go." - "Najjaśniejszy Panie, to było złudzenie, ja nic podobnego nie dostrzegłem , chociaż długo niebo uważałem ." — "Stracona fatyga! już jestem przy końcu. Wszystko mi to zwiastuje. Pan jeden tylko pragniesz mi to ukrywać Cóż panu z tego przyjdzie? Na co mnie mamić? Lecz mylę się. Pan mnie kochasz, starasz się bojaźń skonania oddalić, dziękuję panu za jego dobre chęci"…

W nocy z dnia 28 na 29 Kwietnia, nie spał ani minuty, stracił przytomność, i wpadł w malignę.— W obłąkaniu swoim zajmuje się Baxterem i O’Mearem, i angielska polityką. Przyłożono mu na brzuch plaster ściągający, lecz ten dopiero po upływie 21 godzin zaczyna ściągać. Natura już się wysiliła. Napoleon pije bardzo wiele zimnej wody i mówi: „Gdyby los pozwolił, żebym jeszcze raz przyszedł do siebie, kazałbym w miejscu, gdzie ten zdrój wytryska ustawić pomnik, na wywdzięczenie się za ulgę, jakiej doznaję w moich cierpieniach, pijąc tę wodę.

Dnia 2go Maja, Napoleon ciągle mówi od rzeczy. Mówi o Francji, o swoim synu, o swoich towarzyszach broni! Woła głośno: "Dessaix, Masseno! Ha! Zwycięstwo rozstrzyga się! Idźcie! Lećcie! podwajać zaczepkę! już są naszymi!" Walka śmierci już się rozpoczęła. Nagle wyskakuje chory z łóżka i woła, że do ogrodu iść pragnie. Lecz nogi odmawiają swojej pomocy; upada na posadzkę. Poruszenie było tak nagłe, że nikt upadnięciu zapobiec nie zdołał. Podniesiono go, lecz nikogo nie poznaje.

0 godzinie 9tej z rana odzyskał znowu przytomność i udzielił lekarzowi jeszcze kilka instrukcji względem swego syna. Około południa, gdy gorączka wzmagać się zaczęła, rzekł Napoleon: „Mam się bardzo źle Doktorze; czuję, ze już zaczynam umierać.” Potem znowu utracił zmysły. — W nocy wrócił do przytomności, polecał wielkiemu marszałkowi i Jenerałowi Monthoion zgromadzonych przy sobie służących, poczem dodał: ,,Ah! moi biedni Chińczykowie! nie zapominajcie o nich, dajcie każdemu dwadzieścia kilka napoleonów. Muszę się także z niemi pożegnać.”

Dnia 3go Maja gdy gorączka ciągle się wzmagała,  a lodowate zimno po calem rozchodziło się ciele, i  puls zaledwo 10 razy na minutę uderzał; otrzymał Cesarz od opata Vignali ostatnie olejem świętym namaszczenie. Potem wpadł znowu w obłąkanie gorączkowe. Jednakże jeszcze raz odzyskał przytomność, i rzekł do otaczających go wielkich urzędników: ,,Umieram; wy powrócicie do Europy. Winienem wam niektóre rady względem postępowania jakie zachować winniście. Podzielaliście moje wygnanie; pamiętajcie zachować szczerze moją pamięć, i nic nie wypełniać, coby ją skazić mogło. Czciłem wszystkie zasady; połączyłem je z moimi prawami, z moimi publicznymi czynami. Na nieszczęście okoliczności nie były stosowne. Musiałem być surowym i niejedno na później odłożyć. Czas uderzył mnie niespodzianie, i Francja pozbawioną została liberalnych urządzeń, jakie dla niej przygotowałem. Zostańcie wiernymi zdaniom, których broniliśmy, i sławie nabytej; za jej granicami nie znajduje się nic więcej, tylko hańba i zamieszanie.”

Dnia 4. Maja powstaje okropna burza; deszcz spada w strumieniach, wicher z wściekłością wyje. Wszystkie plantacje, wszystkie drzewa wysadza z korzeniami i unosi. Tego losu doznała również wierzba, pod którą Napoleon tak chętnie spoczywał. Jeszcze jedno drzewo gumowe opiera się zniszczeniu, lecz i to uległo wkrótce przemagającej sile wichru. W czasie tej burzy Napoleon walczył ze śmiercią. Tylko niezrozumiałe dźwięki dobywają się z ust konwulsyjnie poruszanych; lecz od chwili do chwili dają się słyszeć słowa: tete! armée! - Ciało umierającego zimne jak lód, pokrywa pot kleisty. Oko zdrętwiałe, wargi konwulsyjnie zamknięte. — Głębokie, głośne, przerażające westchnienia zmieniają się na okropny krzyk, do którego przynagla chorego boleść w brzuchu i żołądku. W tym stanie przetrwał do godziny 5tej minuty 50tej wieczorem. Nagle zawarły się powieki, puls ustał, wargi okryły się lekką pianą - i Napoleon życie doczesne na wieczne zamienił. — Sic transit gloria mundi.

 

Recenzje

Adam Paczuski, Napoleon Ridleya Scotta

Kiedyś, w gronie znajomych pasjonatów epoki napoleońskiej, rozmawialiśmy o najlepszych  filmach ją ilustrujących. Z tego co pamiętam, powszechne zachwyty (w tym także moje) wzbudziło wspomnienie „Pojedynku” Ridleya Scotta. Pojawiło się wówczas wśród nas marzenie, aby ten właśnie reżyser wrócił kiedyś do naszego ulubionego tematu. To dlatego od kilku dni chodzi za mną to wspomnienie wraz z pewnym mądrym powiedzeniem: „Uważaj o czym marzysz, bo może się to spełni”…

„Napoleona” obejrzałem kilka dni po premierze, więc dzięki relacjom znajomych i napływającym z różnych stron „napoleońskiego” światka recenzjom, byłem przynajmniej w części przygotowany na to co mnie czeka. Przyznam jednak, że te dwie i pół godziny seansu były dla mnie trudniejsze niż przypuszczałem. Prawdopodobnie na moją reakcję wpływ miała także zawiedziona nadzieja, że mój ulubiony reżyser potrafi jeszcze stworzyć coś wybitnego. Niestety…

Ilość historycznych błędów – nie tylko „nagięć” mających usprawnić narrację, ale przede wszystkim zwykłych ordynarnych kłamstw była zatrważająca. Zmuszało to do pytania o rzeczywiste intencje reżysera wobec historii, którą zdecydował się zilustrować. Po co kazał Francuzom strzelać do piramid, wojskom rosyjsko-austriackim topić się w stawach rybnych o głębokości kilkuset metrów, albo szarżować Bonapartemu pod Borodino i Waterloo, skoro wystarczy niewiele trudu aby dojść do tego, że to zwykłe brednie? Czyżby Scott był aż tak pyszny, że zupełnie przestał przywiązywać wagę do realiów, albo może tak cyniczny, że świadomie „sprzedawał” te kłamstwa szerokiej publiczności licząc na jej ignorancję? Do tego trzeba doliczyć mnóstwo nielogiczności (szczególnie w sferze militarnej, o czym jeszcze wspomnę), kompletne odrealnienie wielu postaci historycznych nie tylko pod względem słów i ich roli w historii, ale nawet wyglądu (znanego przecież z licznych portretów). Może ten film to był kiepski żart, albo świadoma artystyczna prowokacja? A może po prostu koszmarna warsztatowa niedoróbka starzejącego się mistrza gatunku? Nie wiem, które z tych przypuszczeń jest bliższe prawdy. Dlatego zmuszony jestem tylko przypuszczać, co stało za tym największym filmowym rozczarowaniem dekady.

Ridley Scott bardzo często „myśli obrazami” zapożyczając je ze sztuki dawnej (jak np. w „Pojedynku” sielskie wiejskie krajobrazy lub martwe natury zaczerpnięte z malarstwa francuskiego i niderlandzkiego). „Napoleon” jest pełen takich zapożyczeń. Począwszy od „Le Sacre” Davida w scenie koronacji, przez sceny z Egiptu z obrazów Gerome’a i Orange’a, ze zdobytej Moskwy z obrazów Wereszczagina, aż po wykorzystany w plakacie wizerunek cesarza po abdykacji w 1814 r. Delaroche’a. Oglądając beznamiętną minę Joaqina Phoenixa (cóż za marnotrawstwo talentu!) w przekrzywionym jeszcze bicornie w scenie egzekucji Marii Antoniny, miałem nieodparte wrażenie, że skądś znam ten wizerunek… Pamięć wzrokowa mnie nie myliła. To wypisz-wymaluj twarz „Bony’ego” z jednej z karykatur Jamesa Gillraya przedstawiającej zamach 18 brumaire’a 1799 r. Okazało się, że nie tylko ten jeden motyw wyjęty z antynapoleońskiej propagandy posłużył Scottowi za inspirację. Także postaci dyrektorów, ich pulchnych małżonek, odrażający paryski motłoch czy bezimienne figury z otoczenia Napoleona są jakby żywcem wyjęte z angielskich karykatur z epoki. Nawet Ian McNeice grający Ludwika XVIII bardziej przypomina jego karykaturalny wizerunek. Ale nie tylko fizjonomie, także zachowania. Bonaparte zarówno u Scotta jak i u Gillraya, Williamsa czy Cruikshanka jest prostacki, prymitywny, brutalny, często infantylny, strachliwy lub beznamiętnie okrutny. Jest pełen namiętności, ale tylko tych najniższego gatunku. No i rzecz dla Anglików niewybaczalna - Napoleon nie jest gentelmanem.

Bo też obraz Scotta jest całkowicie skrojony pod anglosaską perspektywę historii. Zauważmy, że poza relacją z Józefiną to właśnie odniesienia do Anglii są w tym scenariuszu najważniejsze. Polityka kontynentalna istnieje tylko wówczas kiedy ma jakiś związek z Anglią. Dlatego nie ma tu ani kluczowej dla kariery generała Bonaparte pierwszej kampanii włoskiej, ani następnej w 1800 r. ani wojny 1806-1807 czy 1809 r., nie wspominając o kampaniach z 1813 czy 1814 r. Obecność Austerlitz i Borodino tłumaczyłbym jedynie rozpoznawalnością tych bitew wśród Amerykanów, za którą stoi niezasłużona, moim zdaniem, popularność „Wojny i Pokoju” Tołstoja. Zresztą ukazując taktykę w bitwach epoki napoleońskiej Scott nie wyszedł poza to co pokazał z takim talentem w „Gladiatorze” czy „Królestwie niebieskim”. Widz, który nie ma wiedzy o wojnach i taktyce z przełomu XVIII i XIX w. wychodzi z kina przekonany, że ówczesne bitwy niewiele różniły się od wyobrażonych przez kino ostatnich kilku dekad (np. „Braveheart” czy „Władca Pierścieni”) frontalnych starć piechoty i kawalerii, gdzie wpadają na siebie bezładne masy ludzi i koni. Pomijam idiotyzmy z okopami, szarżą mańkutów (przepraszam leworęcznych) czy zastosowaniem i skutecznością artylerii. Jedyny ślad taktyki z epoki dostrzec mogliśmy w scenie ukazującej Waterloo (francuskie tyraliery i angielskie czworoboki). Od razu pojawiło się u mnie pytanie - dlaczego Scott nie ukazał francuskich czworoboków w bitwie pod Piramidami? Doszedłem do wniosku, że zaburzyłoby to przekaz reżysera, zgodnie z którym Francuzi dowodzeni przez nieprzewidywalnego Napoleona reprezentowali brutalną „ślepą” siłę, a Anglicy ze swoim porządkiem i stoicyzmem byli ostoją cywilizacji. Zupełnie jak Germanie i rzymskie legiony w „Gladiatorze”. Znamienna była tu fikcyjna przemowa Wellingtona podczas Kongresu Wiedeńskiego. Mam wrażenie, że to sam reżyser włożył w usta „Żelaznego Księcia” swoje własne poglądy na Napoleona i jego czasy. Zresztą cała ta scena budziła we mnie skojarzenia westernowe. Otóż mamy tu koronowanych reprezentantów uciemiężonej przez krwawego Korsykanina Europy – zupełnie jak miasteczko na Dzikim Zachodzie sterroryzowane przez złoczyńcę i oto zjawia się „jeździec znikąd” czyli Wellington, który zapowiada, że przywróci ład i porządek… Nota bene akurat kreacja Ruperta Everetta wydała mi się jedną z ciekawszych w tym filmie.

Widzowie filmu Scotta nie odnajdą w jego filmie odpowiedzi, dlaczego Bonaparte był w stanie zdobyć szczyty władzy i jakim cudem cieszył się aż taką popularnością (szczególnie wśród swoich żołnierzy). Mamy wrażenie, że stało się to niejako… przypadkiem. Z angielskiego punktu widzenia był on sprytnym tyranem, który wyłonił się z krwawego chaosu rewolucji. Dla współczesnego widza może z kolei być takim proto-Hitlerem. Nic poza tym. Poza kilkoma zaledwie zarysowanymi postaciami jak Talleyrand czy Junot, Bonapartego otacza niema, bezkształtna i bezwolna masa „wieszaków” w mundurach lub frakach. Nie ma tu europejskiej polityki – zmieniających się sojuszy, mocarstwowych i dynastycznych interesów. Jest tylko absurdalna scena, w której Talleyrand sugeruje operetkowemu austriackiemu dyplomacie (mającemu zapewne uosabiać Metternicha) wydanie za Napoleona córki cesarza Franciszka. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć, że aktorzy grający cesarza Austrii i Marię Luizę są zresztą tak skrajnie niepodobni do swych pierwowzorów, że budzi to zdumienie.

Wracając do samej postaci Napoleona, to Scott wyposażył go nie tylko w prostackie maniery, nieopanowane żądze i egotyzm. Zauważmy, że jako jedyna postać w całym obrazie tylko Phoenix wydaje z siebie różne „fizjologiczne” dźwięki – sapie, chrząka, dyszy itp. Najczęstszym, kilkukrotnie powtórzonym w filmie gestem jest wycieranie chusteczką nosa a następnie oczu. Niby nic takiego, ot „ludzka rzecz”, lecz charakterystyczna tylko dla Napoleona. To taki sprytny zabieg mający zmniejszyć nasz dystans do postaci. Jeśli ktoś twierdzi, że to tylko „odbrązowienie” postaci, to wyobraźmy teraz sobie film o Aleksandrze, Cezarze, Ryszardzie Lwie Serce, Cromwellu czy… Wellingtonie, w którym główny bohater w odróżnieniu od jego adwersarzy i otoczenia, stale posapuje lub smarcze. Scott w upokarzaniu Napoleona poszedł jednak dalej, czego szczytem są moim zdaniem kompletnie niepotrzebne z punktu widzenia scenariusza sceny seksu. 

Główną osią tego filmu miała być relacja Napoleona z Józefiną. Vanessa Kirby zagrała przyzwoicie, choć postać jaką ukazała ma niewiele wspólnego z historyczną Józefiną. Oczywiście nie zobaczymy tu żadnego z jej omdleń (faktycznych lub symulowanych), bo to zaburzyłoby podstawowy rys tej postaci jaki chciał nam przekazać Scott. W jego filmie wdowa po wicehrabim Beauharnais jest wprawdzie kobietą nieco zepsutą obyczajowo, ale przede wszystkim jest silna i dominująca charakterem nad nieśmiałym Korsykaninem. To ona jest sprężyną, która napędza ambicję i talent Bonapartego. Bez niej pierwszy konsul, a następnie cesarz jest nikim. I to w zasadzie ona jest… Napoleonem. Zbyt to pokręcone aby było zrozumiałe. Niemniej zgodne jest z angielską wizją kariery Bonapartego. Z jedną wszakże różnicą. Na angielskich karykaturach Józefina jest potężną, otyłą i prymitywną kobietą. Należy chyba być wdzięcznym Ridleyowi Scottowi, że oszczędził nam takiego jej wyobrażenia.

Z kina wyszedłem z przekonaniem, że gdyby Gillray, Cruikshank i spółka dysponowali niegdyś tak potężnym narzędziem jak kinematografia, to otrzymalibyśmy taki sam film jak najnowsze dzieło Ridleya Scotta.