Nasza księgarnia

Wyprawa do Egiptu

Posted in Fragmenty książek

Imię Napoleona jest ściśle związane z odsłonięciem tajemnic Egiptu. Często mówią, co jest zresztą prawdą, że już podczas kampanii włoskich Napoleon rozważał plan wyprawy na Wschód. Mianowany naczelnym wodzem tej wyprawy w dniu 12 kwietnia 1793 roku, wziął się z bezprzykładną energią do przygotowań. Dyrektoriat, chcąc się go pozbyć, dawał mu co zażądał. W krótkim też czasie otrzymał flotę złożoną z 72 okrętów wojennych, 400 statków transportowych, 10000 marynarzy i korpus ekspedycyjny w ilości 36000 żołnierzy.

Więcej znajdziesz w książce "Historia Napoleona"

9 maja Napoleon w towarzystwie odprowadzającej go Józefiny stanął w Tulonie. Tu dokonał przeglądu zebranego na wyprawę wojska, które jeszcze nie wiedziało o jej celu. Przemówił przy tym do szeregów:

– Oficerowie i żołnierze! Przed dwoma laty dowodziłem wami. Pod Genuą znajdowaliście się w nędzy, sprzedawaliście nawet własne zegarki, aby wyżyć. Obiecałem wam, że we Włoszech skończy się ta nędza. czyż nie dotrzymałem słowa?

To rzekłszy zamilkł i założył ręce na piersiach.

– Tak! tak! To prawda! – odpowiedziano na te słowa z zapałem. Gdy okrzyki umilkły, mówił dalej:

– Teraz zaprowadzę was do kraju, gdzie macie dokonać czynów, które przewyższą wszystko, co do tej pory wykonaliście. Przyrzekam każdemu żołnierzowi, że po powrocie z tej wyprawy będzie miał za co kupić 6 hektarów gruntu. Nowe niebezpieczeństwa, które was oczekują, dzielić będziecie z braćmi marynarzami. Żyjcie z nimi w zgodzie. Naśladujcie rzymskich żołnierzy, którzy umieli bić Kartagińczyków na lądzie i na morzu.

Okrzyki „Niech żyje Bonaparte! Niech żyje Rzeczpospolita”! i dźwięki Marsylianki były odpowiedzią na słowa naczelnego wodza.

19 maja o świcie okręt „Orient”, na którym znajdował się Napoleon ze sztabem, wyszedł pod żaglami z Tulonu. Eskadra z trudnością wydostała się z płytkiego portu, zwłaszcza „Orient” obciążony swymi 120 działami orał kilem dno, przechylając się mocno. Wkrótce jednak okręty, żegnane salwami dział fortecy, znalazły się na pełnym morzu.

Flota, płynąc wzdłuż brzegów Prowansalii, dotarła do Genui, skąd wzięła kurs na Korsykę. Tam na próżno czekała kilka dni na okręty z civita Vecchia. Obawiając się spotkania z flotą angielską Nelsona, Napoleon popłynął ku Malcie. Admirał Bruyes słusznie przedstawiał, że walka z Anglikami wobec obciążenia floty wielką ilością transportowców, może skończyć się klęską.

Droga upływała wojsku dość nudnie. Na okręcie admiralskim grano w karty, lecz gdy pieniądze spłynęły do kieszeni kilku szczęśliwych, wzięto się do szachów i książek. Napoleon czytał poematy swego ulubionego barda szkockiego Ossyana, przedkładając go

nad Homera, którego uważał za gadułę, a jego bohaterów zajętych piciem i jedzeniem za żarłoków i próżniaków. Dopiero na wyspie św. Heleny zmienił swe zdanie o herosach Iliady i Odysei.

Zbliżano się ku Malcie. Fregata wywiadowcza z lekkiej eskadry, płynąca przed flotą, zasygnalizowała, że dostrzegła żagle na południu.

– Anglicy stanęli między nami a Maltą! – wołano na okrętach.

– Będzie bitwa.

Okazało się, że nadpływała eskadra z civita Vecchia. Płynęła ona z opóźnieniem na miejsce zbiórki, a sądząc, że flota nie będzie na nią czekać, kapitan Stangnelet popłynął wprost ku Malcie, dokąd dotarł wcześniej. Obecnie wyszedł na spotkanie nadchodzącej floty. Taki raport w obecności naczelnego wodza złożył on admirałowi Bruyesowi.

– Kapitanie – rzekł admirał – nie płynąłeś tak, jak ci poleciłem. Miałeś się połączyć z flotą przy Korsyce lub tam na nas oczekiwać. Gdybyś tak uczynił, połączenie nastąpiłoby o cztery dni wcześniej.

– Przykro mi, panie admirale, słuchać nagany, kiedy starałem się zrobić jak najlepiej. Zdaje mi się, że mam prawo wymagać czego innego niż wymówki. Odwołuję się z tym do naczelnego wodza.

Obecni przy tym raporcie zadrżeli, wiedząc z jakim niepokojem myślał Napoleon o nieobecności eskadry z civita Vecchia. Twarz Napoleona dotąd zimna i nieprzenikniona, przybrała straszliwy wyraz. Oczy jego z błękitnych stały się czarne i zdały się sypać iskry.

– Nie odwołuj się do mnie kapitanie – rzekł do Stangneletona groźnym tonem. – Nie pytaj mnie o zdanie, nie chcę go tu wypowiadać. Gdy myślę o odpowiedzialności, jaką na siebie ściągnąłeś, nie wykonując danego ci rozkazu, dziwię się tylko pobłażliwości admirała względem ciebie. Nie odwołuj się do zdania naczelnego wodza – powtarzam. Nie mógłby się on powstrzymać od stawienia cię przed sądem wojennym za wyraźne nieposłuszeństwo, co głową można przypłacić... Raz jeszcze powtarzam, mój panie, nie odwołuj się do mnie.

Jak piorunem rażony Stangnelet milczał. Admirał Bruyes, znany z dobrego serca, sam się strwożył. Dał znak kapitanowi, żeby wyszedł, a sam starał się ułagodzić gniew naczelnego wodza.

– Nie chciałem się do tego mieszać – rzekł Napoleon – Po cóż się do mnie odwoływał.

Tego samego dnia wieczorem Napoleon przechadzał się po pokładzie z oficerami swego sztabu, gdy usłyszano głośny plusk.

– Człowiek wpadł do morza! – ktoś krzyknął.

Rzucono się do ratunku. Jeden z majtków nazwiskiem Pomaryol skoczył ratować nieboraka. Spuszczono szalupy. Przechylony, jak i inni, Napoleon spoglądał z niepokojem w ciemność morza.

– Otóż są! Ocaleni! – ktoś krzyknął.

Wnet też dosłyszano plusk płynącego, który pchał przed sobą jakąś wielką masę. Wszyscy przyklasnęli odwadze i zręczności marynarza. Kogo on uratował?... Zdechłą na okręcie krowę, którą intendent wyrzucił za burtę. Rozległy się oklaski i powszechny śmiech, gdy dostrzeżono tę pomyłkę. Przestawszy się śmiać, Napoleon rzekł:

– No i cóż panowie? Tym nie mniej czyn ten godny jest nagrody. Dla uratowania, jak sądził, człowieka ten dzielny marynarz naraził swoje życie. Należy ocenić szlachetny jego zamiar.

I dał mu kilka sztuk złota, do których obecni dołożyli jeszcze.

– Szczęście – rzekł Napoleon – że nie ma wiatru i okręt niedaleko odpłynął.

– Fraszka, nie lękałem się tego – odrzekł marynarz – popłynąłbym za flotą do Malty.

– Dobrze, dobrze. Lecz gdyby flota pożeglowała dalej?

– Ha, cóż robić! Popłynąłbym za nią aż do Egiptu. Tron de Diou!

10 czerwca eskadry stanęły przed Maltą. Wielki mistrz zakonu Kawalerów Maltańskich, który nią władał, nie zgodził się na to, żeby Francuzi uzupełnili swe zapasy wody na wyspie, wobec czego oddziały francuskie wylądowały. W trzy dni później wielki mistrz kapitulował.

Do Aleksandrii popłynęła na zwiady fregata „Juno”. Przywiozła ona wiadomości, że przed kilku dniami widziano w pobliżu brzegów egipskich flotę angielską, a nawet dopiero co ukazał się w oddali jakiś angielski okręt wojenny. Nie chcąc być zaskoczonym na morzu z transportowcami, które trudno byłoby obronić flocie wojennej admirała Bruyesa, Napoleon nakazał natychmiast lądować. Admirał radził zaczekać do następnego dnia, lecz Napoleon spieszył się. Nie chciał spotkać floty admirała Nelsona, który bezskutecznie błąkał się po morzu i nieraz mijał Francuzów, nie mogąc ich napotkać.

Pogoda była nieszczególna – noc, gdy rozpoczęło się lądowanie. Na wątłych szalupach, prowadzeni przez muzułmańskiego pilota przekupionego złotem, poczęli Francuzi płynąć ku niewidocznym w ciemności brzegom. Zginęło przy tym niemało ludzi. Napoleon ze sztabem znalazł się o godzinie 1-szej po północy na brzegu, w odległości 4 mil od Aleksandrii.

Po raz pierwszy od czasów wojen krzyżowych ludy Zachodu i Wschodu miały się ze sobą ponownie zetknąć na placu boju.

Napoleon, choć zupełnie przemoczony, odbył zaraz przegląd oddziałów. Gdy mu adiutant napomknął, że byłoby dobrze zmienić mundur, odrzekł:

– Przecież cała armia też jest przemoczona. Wszystkim żołnierzom nie dasz mundurów dla zmiany. Ja nie jestem z innego ciasta niż ci waleczni.

Piechota wylądowała i nie czekając na konie i artylerię, które można było wyładować dopiero w porcie, ruszyła w drogę trzema kolumnami. Napoleon szedł pieszo w towarzystwie generałów Daumartina, Dumasa i Caffarelego. Ten ostatni, mimo braku lewej nogi, kroczył dzielnie na szczudle przez piaski pustyni ku Aleksandrii.

Przy szturmie miasta został niebezpiecznie ranny w czoło generał Kleber. Admirał Bruyes, jego szef sztabu, oficerowie marynarki i marynarze mężnie pomagali piechocie, pnąc się po drabinach, jakby się wdzierali na maszty okrętów. Dwakroć obalony przy wdzieraniu się przez wyłom adiutant Sułkowski, otrzymał od Napoleona obietnicę, że otrzyma szwadron.

– Chociaż jesteś kawalerzystą – pochwalił go naczelny wódz - doskonale pracujesz jako piechur.

Wieczorem twierdza kapitulowała.

Nazajutrz przy odgłosie bębnów i rozwiniętych sztandarów pogrzebano poległych u stóp kolumny Pompejusza...

– Towarzysze! – wyrzekł nad mogiłami Napoleon – Wyryjmy na kolumnie imiona braci naszych poległych z bronią w ręku. Niechaj przejdą one do potomności, aby po wieczne czasy czytano je z podziwem, żeby schylano czoła przed napisem: „Polegli dla sławy i ojczyzny”!

Następnie wyruszono na Kair. Ponieważ flota stanęła daleko od lądu na kotwicy i nie dało się szybko przewieść z okrętów ładunku, armia pomaszerowała przez pustynię nie mając dostatecznych zapasów żywności. Lecz każda chwila była droga, a Napoleon przyzwyczaił już żołnierzy do czynienia tego, co zdawało się niepodobnym.

Umierając więc nieledwie z głodu, a bardziej jeszcze z pragnienia, brnęli ci waleczni przez palące piaski pustyni. Z nieba lał się skwar, oni zaś pragnęli tylko jak najprędzej dotrzeć do studzien Beda i Berket. Lecz niestety, studnie znaleźli zawalone przez Arabów kamieniami i zasypane piaskiem. Widzieli, jak niektórzy z towarzyszy padają wokół trupem, a przecież wystarczyłaby odrobina wody, aby ich ocalić. Na domiar nieszczęścia w powietrzu unosił się przed nimi miraż. Widzieli niby ogromne jezioro i pełni nadziei szli dalej... Ale jezioro znikało. Noc nie przynosiła ulgi. Spadła zimna rosa i żołnierz kostniał z chłodu. A jednak znosili te cierpienia z odwagą, jakiej dotąd próżno szukać w historii. Stanąwszy u celu swego marszu, zapomnieli o cierpieniach. „Wojsko Aleksandra Macedońskiego w podobnych okolicznościach – pisze w swym raporcie generał Berthier – złorzeczyło zwycięzcy świata... Francuzi zaś przyśpieszali kroku”.

Jeszcze kilka godzin, a ukazał się Nil, z nim zaś obfitość wody. Lecz najpierw należało rozbić Mameluków, którzy zastąpili drogę.

Spędziła ich artyleria generała Desaixa. Wkrótce potem żołnierze dopadłszy do rzeki pili, ile się dało, krzycząc z zapałem: „Niech żyje generał Bonaparte, który nas tu doprowadził”.

Idąc dalej wzdłuż Nilu znowu trzeba było stoczyć bitwę. Nieprzyjaciel pobity, pierzchnął. Wojsko francuskie, dla którego zwycięstwo jedynym było wypoczynkiem, 21 lipca stanęło w Omdinar. Tu 23 bejów z dużymi siłami obwarowało się w pobliżu Kairu, ustawiając 300 dział na szańcach. Wspaniały był widok tych wojsk wystrojonych z iście wschodnim przepychem. Na prawo od nich płynął Nil, na lewo wznosiły się piramidy.

– Żołnierze! – zawołał Napoleon – Rozpoczynamy bitwę. Pamiętajcie, że z wierzchołków tych piramid 40 wieków na was patrzy.

Szańce Mameluków mimo mężnej obrony zdobyto bagnetem. Półtora tysiąca ich legło trupem. Murad Bej, choć ranny w głowę, uderzył z 6000 jazdy na kolumnę generała Desaixa. Szeregi francuskie zaskoczone niespodziewanym atakiem nieco się zmieszały, lecz po chwili nabrały ducha i dzielnie powitały nacierających.

Napoleon, walczący jak prosty żołnierz, znajdował się w czworoboku generała Dugua. Zaczęła się straszliwa rzeź Mameluków, którzy mimo swego męstwa nie wytrzymali ognia artylerii francuskiej i cofnęli się, zostawiając zwycięzcom 40 dział, namioty i 400 objuczonych wielbłądów. Francuzi, którzy od dwóch tygodni karmili się korzonkami, nareszcie teraz zdobyli dużą ilość żywności.

25-go Napoleon wkroczył do Kairu. Żołnierze wdrapywali się na piramidy i bagnetami ryli na nich swe nazwiska. Na najwyższej piramidzie zatknięto trójkolorową chorągiew republiki francuskiej. Uroczyście obchodzono pierwszy dzień roku VII Rzeczypospo-

litej. Napoleon napisał w rozkazie do wojska:

„Żołnierze.... Przed 5 laty zagrożona była niepodległość narodu francuskiego, lecz wyście zdobyli Tulon... W rok później pobiliście Austriaków pod Dego. W następnym roku osiągnęliście szczyty Alp. Dwa lata temu odnieśliście wielkie zwycięstwo pod Saint Georges. Przed rokiem, po powrocie z Niemiec, byliście u źródeł Drawy i Izonzo. Któżby wówczas mógł przewidzieć, że dzisiaj będziecie nad brzegami Nilu, w środku starożytnego lądu? Począwszy od Anglika, a skończywszy na Beduinie cały świat na was spogląda... Żołnierze! Piękny jest wasz los. ci z was, co polegną, osiągną taką samą chwałę jak ci, których imiona wykute są na piramidach. Żywi, którzy wrócą do ojczyzny, ozdobieni będą wawrzynem i podziwiani przez wszystkie narody”.

Sztab uczonych, 175 astronomów, geometrów, mineralogów, orientalistów, malarzy, poetów, budowniczych, ten cały uniwersytet, który Napoleon przywiózł ze sobą na pokładzie „Orientu”, pracował zawzięcie, dokonując po raz pierwszy wspaniałych badań w delcie Nilu, dotąd zamkniętej dla Europejczyków. W tej całej pracy Napoleon bierze czynny udział, o wszystkim chce wiedzieć. Przy nim to po raz pierwszy jeden z oficerów znajduje płytę, na której wykuty jest napis grecki równolegle obok egipskiego. Znaleziony został klucz do odczytania hieroglifów!

Napoleon pragnął widzieć międzymorze suezkie i obejrzeć ślady dawnego kanału łączącego Nil z Morzem czerwonym. Powstanie w Kairze, podczas którego poległ dzielny Sułkowski, zmusiło go do odłożenia tego zamiaru na pewien czas. Dopiero w grudniu wyjechał na międzymorze w towarzystwie kilku uczonych, oficerów sztabu i szwadronu gidów z trębaczem Krettly. Wódz naczelny jechał w koszu. Pierwszego dnia panował nadzwyczajny upał, wieczorem zrobiło się zimno. Przez pustynię wiedzie od wieków szlak, którym idą karawany z Suezu, Sinai i okolic północnej części Arabii. Szlak ten usiany jest kośćmi zwierząt i ludzi, którzy nie lękali się puścić w tę niebezpieczną drogę. Wobec braku drzewa, Napoleon polecił rozpalić ogień z kości. Zebrano ich stos, lecz ledwie go podpalono, powstał taki zaduch, że trzeba było uciekać z wybranego na nocleg miejsca.

W dwa dni później Napoleon przebył Morze czerwone i oglądał źródła Mojżeszowe. Powracano już głęboką nocą w czasie przypływu morza. W ciemności zboczono z brodu. Woda dochodziła koniom po szyje. Wśród gidów poczęło się zamieszanie. Trębacz Krettly, który pływał jak ryba, zsunął się z konia i dopłynął do brzegu. Wtem dostrzegł, że generał caffarelli, ten waleczny dowódca saperów o drewnianej nodze, szamoce się w wodzie i tonie. Trębacz rzucił się z powrotem do wody i z pomocą wachmistrza wyciągnął generała. Sam Napoleon cudem wydostał się na brzeg.

Innym razem Napoleon jadąc konno przez międzymorze zastanawiał się nad możliwością połączenia Morza czerwonego ze śródziemnym. Towarzyszył mu tylko pluton gidów i trębacz Krettly. W pewnej chwili Napoleon wypuścił konia i pomknął naprzód. Tylko dwóch jeźdźców mogło za nim nadążyć. Jednym był wachmistrz Henri, drugim trębacz. Wkrótce eskorta zniknęła w oddali... Napoleon zobaczywszy to roześmiał się, pocwałował jednak dalej i dopiero obejrzawszy to, co zamierzał, zwolnił tempo. Dzień miał się ku schyłkowi. Znużony upałem wódz zsiadł z konia i położył się w cieniu palmy. Gidowie uczynili to samo.

– Trębaczu! – rzekł Napoleon. – Jeść mi się chce.

– Masz do tego prawo, generale – odpowiedział Krettly. – Na nieszczęście nie ma tu sklepików w tej krainie szarańczy. Upał tu taki, że można by upiec wołu, a mimo to, rzecz dziwna, pieczone przepiórki nie spadają.

Napoleon roześmiał się.

– Lecz jeżeli nie będziesz zbyt wybredny, generale, to coś niecoś się znajdzie. Wiadomo, że na wojnie jak na wojnie. Henri! – krzyknął na podoficera, który począł już drzemać – Nakryj stół, chociaż bez obrusa i serwetek. Ja tymczasem pokroję pieczeń i przyprawię sałatę.

Napoleon śmiał się serdecznie, widząc jak trębacz wyciągnął z juków kawał oślego mięsa, owinięty w płótno, i szablą rozkroił go na dwie części, a podając je do wyboru Napoleonowi zapytał uprzejmie:

– Co wolisz, generale, skrzydełko czy udko? Proszę bardzo.

– O żarłoku – rzekł wódz naczelny zajadając to niewykwintne danie – jadasz mięso bez chleba.

– Przepraszam, generale, mam chleb – i podał mu garść drobnych podpłomyków arabskich.

Napoleon podjadłszy sobie rzekł:

– Głód jest nasycony, lecz pragnienie się zwiększyło. Nie masz się czego napić?

– Mam, generale, lecz na nieszczęście nie jest to świetny napój.

I Krettly podał Napoleonowi bukłak z koźlej skóry napełniony obrzydliwą, słoną wodą.

Napoleon napił się jej chciwie, lecz zaraz splunął z niesmakiem.

– Cóż robić, nie mogłem jej trzymać na lodzie. Niewiele warta, lecz na zakończenie mam niespodziankę – oto na deser kilka kropel aragui, arabskiego koniaku.

– Dawajże prędzej!

Wódz naczelny napił się z przyjemnością, wsiadł na konia i pogalopował z powrotem do eskorty, którą odnalazł dopiero wieczorem.

Po długim poszukiwaniu Nelson dopadł wreszcie flotę francuską pod Abukirem i zniszczył ją. Egipski korpus ekspedycyjny został odcięty od ojczyzny. Gdy wieść ta nadeszła, wszystkie twarze zbladły. Zbladła i twarz Napoleona, lecz po chwili wypowiada on te wspaniałe słowa, słowa wodza, któremu nie wolno tracić ducha:

– Jesteśmy więc zdani na sam Egipt. Dobrze! Trzeba wznieść głowę ponad wzburzone fale, wygładzą się one... Może jest nam przeznaczone zmienić oblicze Wschodu. Albo tu zostaniemy, albo odejdziemy tak wielcy, jak starożytni.

Na wieść o klęsce pod Abukirem sułtan staje otwarcie po stronie Anglików. Trzeba go zaatakować, nim pozwoli Anglikom wylądować w swoich portach syryjskich.

W Egipcie utworzono pułk dromaderów złożony z dwóch szwadronów. Na każdym wielbłądzie siedziało plecami do siebie dwóch dobrze uzbrojonych żołnierzy. Wielbłąd jest tak silnym i szybko biegającym zwierzęciem, że ta lekka jazda przebiegała w ciągu jednego dnia w pogoni za Arabami 25 do 30 mil.

6-go lutego wojsko ruszyło brzegiem morza przez pustynię, aby zdobyć twierdzę Saint Jean d’Acre. 18 marca armia stanęła pod nią. Napoleon zwyciężył na górze Tabor, ale nie mógł dać jej rady. Przez kilka godzin stał na wzgórzu wznoszącym się nad miastem w odległości tysiąca sążni. Nieprzyjaciel, spostrzegłszy sztab naczelnego wodza, postanowił wypróbować na nim celność swych dział i zręczność kanonierów. Jedna z bomb padła o kilka kroków od Napoleona, między jego dwóch adiutantów, kapitana Croisiera i Eugeniusza Beauharnais.

– Nieźle celują – uśmiechnął się Napoleon – tak jakby się u nas uczyli.

Ledwie się nieco oddalił, gdy nowa bomba pękła pośród gromady spokojnie siedzących na ziemi żołnierzy. Wszystko zniknęło, nawet kociołek, w którym gotowali obiad, a z dziewięciu siedzących dwóch tylko pozostało przy życiu. Jeden z nich rzekł do kolegi, któremu wybuch bomby zasypał oczy.

– No i cóż! Pięknie! Jeżeli tutejsi gospodarze w ten sposób gotują zupę, to chyba nieprędko będziemy jedli.

Napoleon, słysząc te słowa, rzekł do niego z uśmiechem:

– Cierpliwości, mój zuchu. To długo nie potrwa. To przecież dopiero początek.

– W takim razie za przeproszeniem obywatela naczelnego wodza – odrzekł żołnierz – kiedy taki początek, to jaki będzie koniec?

Koniec ten nie miał być dobry.

Twierdza Saint Jean d’Acre leży na przylądku. Od strony morza chroniły ją baterie dział wielkiego kalibru. Od strony lądu odgradzał ją wysoki mur z wieżą nasrożoną działami. Nazwano ją „Przeklętą Wieżą”. Pod murem ciągnęły się ogrody, zarosłe kaktusami i wysokimi krzewami, w których kryła się tyraliera turecka. Po kilku dniach bombardowania wieży osądzono, że jest dość nadwyrężona i można już zakładać pod nią minę. Wojsko wyruszyło do szturmu, lecz tuż przed wieżą wstrzymał je niewidoczny dotąd 15 stóp szeroki i 10 stóp głęboki rów o stromych ścianach. Należało zniszczyć jego brzegi, aby się przedostać. Młody oficer Mailly z 12 saperami otrzymał rozkaz wykonania tego zadania. Udało mu się założyć minę, lecz silny ogień nieprzyjaciela zmusił Francuzów do odejścia, a w nocy Turcy zadusili Mailly i jego towarzyszy.

Oblężenie Saint Jean d’Acre było podjęte dość lekkomyślnie. Rowy dobiegowe miały ledwo trzy stopy głębokości, skutkiem czego wielu żołnierzy zginęło.

– Patrz, blondynku – rzekł generał Kleber do 19-letniego Eugeniusza Beauharnais, którego kochał jak syna. – Patrz, jakie nędzne są przekopy, które nakazał wyryć twój ojczym.

Ledwie generał wyrzekł te słowa, gdy kula rzucona z Przeklętej Wieży urwała mu kawał odkładanej cholewy i zgruchotała nogę stojącemu obok żołnierzowi. Z szybkością błyskawicy rzucił się generał przed Eugeniusza i wyciągnął ramiona, żeby go zasłonić. Potem obrócił się ku rannemu, mówiąc spokojnie do Eugeniusza.

– A co, czy nie miałem słuszności?

Jakże wzniosły był ten czyn Klebera nadstawiającego pierś na pociski nieprzyjacielskie dla osłony młodego przyjaciela. Eugeniusz zawsze wspominał go ze łzami.

Na drugi dzień wódz naczelny wyszedł ku okopom w towarzystwie adiutanta kapitana Croisiera, który od pewnego czasu szukał śmierci, tak mu życie obmierzło. Napoleon przy jakiejś okazji obszedł się z nim surowo i nie najgrzeczniej, toteż dumny i waleczny Croisier wychodząc od niego miał łzy w oczach. Przyjacielowi, który usiłował go uspokoić, odrzekł:

– Nie przeżyję tego – odpowiedział – wódz naczelny wyrzekł słowo „tchórz”. W pierwszej bitwie muszę zginąć.

Ta myśl trzymała go się uporczywie.

Toteż, gdy Croisier podszedł z Napoleonem do baterii a ten odchodząc odwrócił się tyłem, adiutant wszedł na przedpole szańca. Wysoki jego wzrost był pięknym celem dla pocisków tureckich.

– Co robisz Croisier?! – krzyknął Napoleon widząc go w tak niebezpiecznym miejscu. – Zginiesz.

Kapitan, nic nie odpowiadając, stał na miejscu.

– Croisier, słyszałeś?! – rozkazująco powtórnie krzyknął Napoleon. – Zejdź! Rozkazuję ci!

Adiutant milcząc, założył ręce na piersi.

W sekundę potem kula zgruchotała mu nogi.

Artyleria francuska była za słaba, żeby zniszczyć Przeklętą Wieżę. Poczęto kopać galerie, lecz wówczas oblężeni dokonali wycieczki i część ich zniszczyli. 5 kwietnia Turcy zatknęli na murach sześć włóczni, na których tkwiły świeżo ucięte głowy wziętych do niewoli Francuzów. Na ten widok oburzenie żołnierzy doszło do najwyższego stopnia. Szturm następnego dnia nie powiódł się. Padło 400 ludzi. Następne szturmy również były daremne. Napoleon kilka razy omal nie został zabity i cudem ocalał. Po 14 szturmach i pogrzebaniu 3000 zabitych i zmarłych z chorób żołnierzy musiał odstąpić od dalszego oblężenia. Z wolna, prowadząc rannych i chorych, a nawet zadżumionych, wrócił do Egiptu przez morze skwarnych piasków. Jak przed rokiem tak i teraz ludzie ginęli z pragnienia i głodu. Brakło koni dla chorych. Wódz naczelny i cały sztab szedł pieszo. Gdy stajenny zapytał Napoleona, jakiego konia chce dosiąść, ten uderzył go prętem. Po drodze jakiś Arab zaczajony w krzakach strzelił doń z bliska. Kula przeszyła tylko kapelusz. Arab uciekł na skałę, znajdującą się już w morzu, lecz sprzątnęły go stamtąd francuskie kule.

14 czerwca 1799 roku Napoleon, wyprowadziwszy swe wojsko z piekła pustyni, dostał się do Kairu. Murad bej, umknąwszy przed generałem Desaixem, zagrażał Dolnemu Egiptowi. Bój miał się odbyć pod Piramidami, lecz o świcie Murad bej zniknął. Dlaczego tak się stało, wyjaśniło się dopiero wieczorem. Oto pod Abukirem przy pomocy Anglików wylądowało wojsko tureckie i Murad udał się ku niemu.

– No i cóż – rzekł pasza Mustafa do beja Mameluków – ci straszni Francuzi, których nie mogłeś zatrzymać, wiedzą, że tu jestem i uciekają.

– Paszo – odpowiedział Murad – dziękuj prorokowi, że Francuzi się cofają, bo gdyby poszli na ciebie, ty i twoi żołnierze zniknęlibyście jak proch przed wichrem.

W kilka dni później Napoleon w trzygodzinnej bitwie rozbił Mustafę. Pasza oddał swój pałasz zbroczony krwią Muratowi. 2000 żołnierzy tureckich legło na pobojowisku, 1000 utonęło, 200 poszło do niewoli. Francuzi zdobyli 20 dział, namioty, bagaże i zajęli twierdzę Abukir. Kleber, który nadszedł ze swoją dywizją w dwie godziny po bitwie, zbliżywszy się do Napoleona na pobojowisku, zeskoczył z konia i w uniesieniu uściskał go z zapałem wołając.

– Generale! Jesteś wielki jak świat.

Napoleon otrzymuje złe wiadomości. Francuzi utracili Włochy, Francja znajduje się nad przepaścią. Decyduje się wracać. Turcy są pobici, kolonia egipska założona. Tam w ojczyźnie jest bardziej potrzebny. Ma do wyboru albo pozostać z armią, albo ratować Francję. Wierzy, że z Francji przyśle pomoc do Egiptu. W trzy tygodnie później Bonaparte zdał naczelne dowództwo armii wschodniej Kleberowi, a sam na fregacie „Muiron” udał się do Francji. W nocy z 23 na 24 sierpnia wypłynął z portu. Podąża za nim admirał angielski Sidney Smith, aby go schwytać, lecz Opatrzność czuwa nad Napoleonem.

Pierwszy napotkany wiatr rzucił dwie fregaty Bonapartego, ocalałe z pogromu pod Abukir – „Muiron” i towarzysząca jej „carrere” o 400 kilometrów na zachód od Aleksandrii ku brzegom Wielkiej cyrenajki, następny północno-zachodni pędził je wzdłuż pustyni afrykańskiej.

20 dni trwała żegluga pod wiatr i przeciw prądom morskim, 19 września okręty dotarły nareszcie do Wielkiej Syrty, lecz tu złapała je cisza morska, po czym wiatr zapędził je między przylądek Bon i Sycylię. Tam czatował na nie angielski okręt liniowy, lecz fregaty przepłynęły cieśninę ani nie za wcześnie, ani za późno, bo o samym zmierzchu. Dzięki temu Anglicy już ich nie zauważyli, a dla Francuzów było jeszcze dosyć jasno, żeby móc się zorientować, gdzie są. Umiarkowany wiatr zaniósł fregaty ku Korsyce, lecz gdyby był nieco silniejszy, Napoleon wpadłyby w sam środek floty angielskiej.

Kiedy Francuzi znajdowali się ze swoimi okrętami o 40 kilometrów od brzegów francuskich, nagle w pobliżu wysp d’Hyères wyłoniły się 22 żagle – cała flota angielska, która rzuciła się za nimi w pościg.

Zachodzące słońce świeciło nieprzyjacielowi w oczy. Francuzi widzieli go doskonale, sami zaś byli już dla niego niewidoczni. Kapitan Muirona zaproponował Bonapartemu powrót na Korsykę, lecz ten po minucie namysłu, powierzywszy się losowi, nakazał płynąć nadal ku wybrzeżu.

9 października Napoleon wylądował we Frejus, a 16-go przybył do Paryża, powitany radosnymi okrzykami ludu.

Emil Marc de Saint-Hilaire, Historia Napoleona, fragment książki