Nasza księgarnia

Wiktor Roman

Posted in Polacy Cesarza

Roman należał do liczby tych wojaków naszych – czytamy w anonimowym nekrologu zamieszczonym przez Kazimierza Wójcickiego w ,,Cmentarzu Powązkowskimktórych czyny gdyby były wiernie i troskliwie spisane, utworzyłyby księgę owych przykładów szalonej odwagi, bohaterskiego męstwa, to scen rzewnych uczuciowych, w których tak miłość, jak litość i poświęcenie, obok najwykwintniejszej grzeczności dla kobiet, splatały urozmaicony wieniec życia.

Dalej nekrolog zawiera obszerne opisy przypadków dzielnego szwoleżera, godnych przygód Richarda Sharpe’a. Widzimy więc Wiktora Romana jako szarmanckiego wojaka, który wykazawszy się ludzkim gestem wobec hiszpańskiej branki został przez nią obdarowany długim czarnym warkoczem. W kolejnym epizodzie wachmistrz Roman dowodzi resztkami szwoleżerów zdobywających ostatnią z hiszpańskich baterii pod Somosierrą, odnosząc niemalże ranę śmiertelną. Innym znów razem nasz dzielny szwoleżer sam jeden rzuca się na dwudziestu nieprzyjaciół, odbija z ich rąk swego przyjaciela, choć skłuty cały lancami, uchodzi z życiem. Zresztą lanca to broń, którą Roman posługuje się wręcz po mistrzowsku, o czym autor nekrologu również nie omieszkał nas powiadomić, opisując słynny epizod z Schönbrunn, wzbogacony nadto o uwieńczony sukcesem pojedynek Wiktora na pałasze z czterema nieprzyjaciółmi. A jakby tego było mało… zdobywa Roman z oddziałem liczącym kilkudziesięciu kawalerzystów obwarowane miasto hiszpańskie i w jego bramach osobiście wita samego Napoleona, za co cesarz klepie go poufale po plecach.

Wszystkie te opowieści nieoceniony kronikarz pułku szwoleżerów Józef Załuski kwituje krótko: egzageracje! Załuski nie zaprzecza wszakże waleczności Romana, którego przez pewien czas był nawet bezpośrednim przełożonym, a jego samego nie podejrzewa o podobne konfabulacje. Raczej kładzie to na karb niezręczności przyjaciół, którzy ów nieszczęsny nekrolog pisali. Czy słusznie? Możliwe. Tyle, że Załuski w pierwszym okresie istnienia pułku służył w innej niż Roman kompanii i o wielu rzeczach wiedzieć po prostu nie mógł.

Zostawmy na razie opisy zawarte we wspomnieniu pośmiertnym o naszym bohaterze i spróbujmy przyjrzeć się jego postaci bez zbędnego patosu i przeinaczeń, tak charakterystycznych dla XIX-wiecznych nekrologów.

Wiktor Roman herbu Ślepowron urodził się 22 czerwca 1784 roku jako syn Placyda i Anieli z Grabowskich. Według spisanego w języku francuskim stanu służby miejscem urodzenia Wiktora miała być enigmatyczna miejscowość Wteżyk koło Żelechowa. Rzut oka na mapę zdaje się wskazywać na przekręconą przez wojskowego pisarza Stężycę. Wcześnie osierocony przez ojca, młody Wiktor postawił na karierę wojskową. Do wojska zaciągnął się na przełomie 1806 i 1807 roku, wstępując do organizującego się właśnie pospolitego ruszenia. W oddziałach gen. Michała Sokolnickiego wziął udział w zdobyciu Słupska, a następnie w oblężeniu Gdańska, podczas którego został ranny w nogę.

Podobnie, jak wielu innych młodych potomków rodów szlacheckich, wkrótce zamienił komendę Sokolnickiego na Krasińskiego. Już z końcem lipca 1807 roku, jako zwykły szwoleżer, zaczął służbę w Gwardii Cesarskiej, gdzie po kilku miesiącach awansował na brygadiera. Trafił do 3. kompanii 3. szwadronu pułku szwoleżerów. Wkrótce nazwy te zostaną odnotowane w annałach i przejdą do historii.

Póki co, Romana czekał przemarsz przez pół kontynentu. Wyruszył z Warszawy w połowie grudnia 1807 roku wraz z piątym z kolei oddziałem pułku, który poprowadził kpt. Dziewanowski. Trzy i pół miesiąca później stanął w zakładzie pułkowym w Chantilly, skąd ruszył dalej do Bajonny. W pogranicznym mieście francuskim Bajonie – wspominał Jan Chłopicki – dokąd na lato wyjechało cesarstwo, szwadron nasz z powodu nieobecności kawalerii od gwardii, wstrzymanym został dla pełnienia służby przy Cesarzu. (…) Obowiązek był nieco uciążliwym, gdyż codziennie w eskorcie cesarskiej we sto koni musieliśmy galopować po piaszczystym wybrzeżu morza, którędy się Napoleon zwykle przejeżdżał… Porucznik Niegolewski, który również pełnił wówczas służbę przy cesarzu mieszkającym na zamku Marracq, uzupełniając powyższy opis dodał, że: Służba pałacowa w Marrac dawała nam w ogóle sposobność poznania cesarza i u każdego niejedno miłe wspomnienie zostawiła.

Poznawali cesarza młodzi szwoleżerowie, poznawał ich również cesarz. Zapewne wówczas zapamiętał sobie młodego brygadiera Romana (awans na wachmistrza otrzyma jeszcze w Bajonnie), bo później kilkakrotne dał temu dowody.

Po przybyciu do Marraq dragonów i grenadierów Gwardii szwoleżerowie zostali zluzowani z służby pałacowej i w sierpniu 1808 roku ruszyli ku granicy Hiszpanii. Przez Irun, Tolosę i Vitorię dotarli do Briviesca. Stąd – wspominał Chłopicki – wracając to nad morze ku Bilbao, to znów do Vittori mnóstwo mieliśmy drobnych, partyzanckich utarczek… Możliwe, że właśnie z tego okresu pochodzi piękna romantyczna przygoda Romana opisana w „Cmentarzu Powązkowskim”, wyśmiana bezlitośnie przez Załuskiego. Jak wspomnieliśmy jednak wyżej, Załuski w tym czasie przebywał zupełnie gdzie indziej i rzeczywiście mógł nic nie wiedzieć o miłostkach wachmistrza Romana. A że historia ciekawa, pozwolimy sobie przytoczyć ją więc we fragmencie:

Na tej pięknej i cudownej ziemi, Roman nie zwyczajne wiódł życie, bo złożone na przemian z bitew krwawych utarczek z gerylasami, przeplatane miłostkami pięknych hiszpanek o ognistem spojrzeniu, a ostrym sztylecie; o namiętnem uczuciu, a zabójczej truciźnie. Roman, wówczas kapral dowodzący 24 gwardzistami, wysłany został ze swoim oddziałem na ujęcie jednej z grandes hiszpańskich, o której wiedziano, że się w ustronnym domku ukrywa, i z tamtąd się z nieprzyjaciółmi cesarza Napoleona znosi. Po 24 godzinnych pochodzie, po większej części po zalanem wybrzeżu morskiem, tak że konie częściej płynęły niż szły, Roman przybył do owej willi na odosobnieniu stojącej; a obsadziwszy drzwi i okna, z dwoma towarzyszami wchodzi do pokoju, gdzie znalazł panią domu młodą i piękną niewiastę, a przy niej mnicha i doktora. Kiedy się dowiedziała, że ma oddać wszelkie papiery, rzuciła ze wzgardą klucze na ziemię, mówiąc: że pieniądze i brylanty więcej jak papiery, są celem przybyłych żołdaków. „Podnieś księże klucze, chodź z nami, abyś poświadczył co zabierzemy!” odrzekł kapral; a odbywszy rewizyją, i zabrawszy papiery, wrócił zawsze w towarzystwie mnicha do dumnej hiszpanki. (…) Trzeba było teraz, stosując się do wydanego rozkazu, razem z zabranemi papierami i panią domu do głównej kwatery dostawić; ależ kobiety tak jeszcze pięknej i młodej, nie można było wsadzić na jednego z hułanem konia, a tu nie tylko pojazdu, ale najskromniejszego wózka nie było.

Wiedząc teraz o niespodzianej podróży, urodna niewolnica zapomniawszy dumy, z prawdziwie kobiecą słabością, rozpaczać nad swoją dolą zaczęła. W tak ciężkim razie, nieobojętny kapral na łzy swojej branki, zabezpieczywszy w dobrze zamkniętej piwnicy mnicha i doktora, rozesłał swój oddział na wyszukanie jakowego pojazdu. Szczęśliwym trafem, kareta jakiegoś dygnitarza kościoła z sześcioma mułami, dostała się w ręce hułanów, w niej więc czarnooka branka, w orszaku zbrojnym, dłuższą ale bezpieczniejszą drogą dostała się do głównej kwatery. Niewiadomo nam, jakie później zachodziły stosunki między piękną niewolnicą, a młodym i grzecznym kapralem, ani umiemy oznaczyć: stopnia wdzięczności za sześcio-mułową karetę, w hiszpanki sercu; to tylko wiemy, że Roman udający się na bitwę pod Burgos, dostał od swej branki na pamiątkę długi splot czarnych włosów, który po wieloletnich wędrówkach, starannie owinięty, opatrzony napisem, do Polski przybył, i jako droga snać pamiątka z owych czasów, po śmierci jego znalezionym przez spadkobierców został.

Trudno dziś rozstrzygnąć o prawdziwości tej opowieści. W tym samym czasie Niegolewski, odkomenderowany do furażowania, raczy nas historiami o odbieraniu hiszpańskim chłopom owsa oraz rabowaniu owiec i nic nie wspomina o miłosnych przygodach z Hiszpankami. Gdzież mu tam jednak było do przystojnego Romana? Załuski słusznie dyskredytuje tę melodramatyczną historię w wielu miejscach, dodając nadto, że nudne to opowieści dla tych, co przebyli trzy lata w Hiszpanii prawie w ciągłej wojnie. Myli się jednak pisząc, że kolega [Roman] nie mógł dostać warkocza od pięknej branki, udając się na bitwę pod Burgos, bo to się sprzeciwia chronologii ruchów naszego pułku.Powróćmy tu znów do wspomnień Chłopickiego, który przecież służył z Romanem w 3. szwadronie: Stąd wracając to nad morze ku Bilbao, to znów do Vittori mnóstwo mieliśmy drobnych, partyzanckich utarczek, aż w końcu pod miastem Burgos, dokąd Hiszpanie zebrali się w dość znacznej sile i stawili nam czoło, stoczyliśmy walną bitwę, przemogliśmy nieprzyjaciół i miasto z fortecą było wzięte.

Po okresie sielanki w Bajonnie i drobnych utarczkach z partyzantami, szwadron Romana po raz pierwszy wszedł do większej bitwy. To była moja pierwsza batalia – pisał Chłopicki – od której bój zacięty i ogień kartaczowy przez dwie godziny utrzymywany przez nieprzyjaciela aż dotąd jeszcze szamocze w mojej pamięci i posuwa wyobraźnie w lata niedoświadczenia. Czy podobne wspomnienia z Burgos miał Roman? Raczej nie. On przeszedł już swój chrzest bojowy pod Słupskiem i Gdańskiem.

Po bitwie pod Burgos pułk szwoleżerów pociągnął do miasta Lerma, gdzie przebywał od 12 do 21 listopada. Tu miało dojść do rabunków w kościołach, a echa tych wydarzeń dotarły nawet do odległej Warszawy. Wiele lat później szwoleżerowie gorąco zaprzeczali jakimkolwiek incydentom w tym hiszpańskim mieście, które zarzucał im tajemniczy Major. Coś wstydliwego w Lermie jednak musiało się wydarzyć, bo w niektórych wspomnieniach pojawiają się wzmianki, a to o „kościelnych ampułkach” odkupionych od pewnego żołnierza (Stanisław Hempel), a to o obrazach zkatedry św. Innocentego z miasta Lerma podarowanych pewnej Hiszpance (Wincenty Płaczkowski). Czy Roman brał udział w ewentualnych ekscesach? Z listy nazwisk stworzonej przez enigmatycznego Majora wynika, że nie.

Zostawmy jednak wstydliwe karty w dziejach pułku szwoleżerów i przejdźmy do chwil bardziej chwalebnych. Rankiem 30 listopada 1808 roku wachmistrz Roman wraz z 3. szwadronem pełnił służbę przy cesarzu. Po śniadaniu, które cesarz spożył w zajeździe Venta de Juanilla szwoleżerowie wraz z resztą kawalerii Gwardii ruszyli ku pozycjom hiszpańskim pod Somosierrą. Hiszpanie – wspominał Chłopicki – słysząc tętent spieszącego po twardej kamiennej drodze szwadronu naszego, a nie mogąc wyrachować dystansu, dla gęstej mgły otaczającej pod tę porę całą przestrzeń dokoła, za wcześnie rozpoczęli z baterii ogień kartaczowy, lecz że pędziliśmy z dołu pod górę, więc tylko naszą awangardę i to po samych piórach kaszkietów dosięgały wystrzały nieprzyjacielskie. Jednakże i to niebezpieczeństwo wprędce zatamowane zostało, gdyż Kozietulski, stosując się do ordynansu Napoleona, rozkazał wstrzymać się u krawędziów gór osadzonych nieprzyjacielem i posłał oficera do Cesarza, prosząc o dalsze rozporządzenie. Stali tak w gęstej mgle, nieświadomi jeszcze, co za chwilę przyniesie im los. Niegolewski został posłany na rekonesans, z którego przywiózł jeńca, a gdy mgły opadły… nieprzyjaciel ukazał się oczom naszym, a Cesarz Polakom rozkazał zdobywać stanowisko (Chłopicki).Rozkaz przekazał marszałek Bessières i… waleczne to wojsko pod sprawą Szefa szwadronu Kozietulskiego rzuciło się natychmiast szeregami po czterech, gdyż większego rozwinięcia wązkość drogi niedozwalała (Dautancourt).

W pierwszej szarży zginął ppor. Ignacy Rudowski z 7. kompanii kpt. Piotra Krasińskiego. Dwie kule – pisał Skarżyński – z ręcznej broni, jedna za drugą, ugodziły go w piersi i spadł zabity z konia. Dla Romana wypadek ten był brzemienny w skutkach, bo objął po nim dowództwo plutonu. Może przez to ocalił życie, bo nominalnie przypisany do trzeciej kompanii, do szarży ruszył z siódmą. W awangardzie szły plutony por. Stefana Krzyżanowskiego i ppor. Gracjana Rowickiego z kompanii Dziewanowskiego. Wszyscy trzej przypłacili to życiem przy drugiej baterii: Porucznik Krzyżanowski, ugodzony kartaczem w czoło poległ na miejscu. Porucznik Rowicki wpadł na harmatę stojącą przy drodze i tam kilkunastu postrzałami razem z koniem zabity został (Chłopicki). Z kolei Dziewanowski został ugodzony dwiema kulami, jedna mu rękę, druga nogę urwała (Toedwen) i zmarł kilka dni po szarży. Dalszy atak poprowadził kpt. Krasiński. Miał również w nim udział wachmistrz Roman. W dokumentach pułku, które spisywał Dautancourt, zachował się następujący zapis: Roman (…) jest również ranny; szwoleżerowie zdają się być wstrząśnięci. Ten dzielny podoficer obraca się do nich i krzyczy: „Cesarz na nas patrzy! Naprzód!” i pluton rzuca się na artylerię, gdzie Roman jest ranny po raz drugi!

Niestety nie mamy bezpośrednich przekazów Romana na temat przebiegu szarży. Musimy więc posiłkować się wspomnieniami jego kolegów. Dostawszy się na wzgórze – wspominał po latach Toedwen – i stanąwszy tuż przy samych hiszpańskich działach, ujrzałem resztę porozsypywanych współtowarzyszów. Musiał być wśród nich i ranny Roman, co potwierdza jego nominacja na podporucznika, którą odnajdujemy w dokumentach pułku: ,,Dowodził pierwszym plutonem szwadronu, który odbył szarżę na Sommo-Sierra i dał przykład nieustraszonego męstwa, co mu zjednało mój szacunek”. Po latach Załuski będzie dezawuował ten zapis: Nie przypuszczamy (…) żeby cesarz był napisał lub podpisał te wyrazy. Tyle, że w prowincjonalnej Jasienicy, gdzie wówczas mieszkał nie miał szans zobaczyć „papierów” zgromadzonych przez Dautancourta.

A gdy działa nieprzyjacielskie już grać przestały – snuł swą opowieść Toedwen – sypnęła się za nami i reszta jazdy, a wdzierając się na wzgórza i łamiąc wszystko, co jej opór stawiało, stanowczo los bitwy rozstrzygała. To improwizowany oddział Łubieńskiego dopełniał dzieła.

Rannych szwoleżerów, więc i Romana, opatrywał sam Larrey. Potem przewieziono ich do Buitrago i La Cabrera, a następnie do Santo Martino pod Madrytem. Ranny od kuli karabinowej w brzuch i od kartacza w biodro Roman zapewne spędził tam dłuższy czas. Tymczasem na uczestników szarży spłynęły pochwały i splendory. Kiedy cesarz przyznawał pierwsze Legie Honorowe za szarżę, Roman leczył jeszcze rany w szpitalu. Swoją nagrodę za Somosierrę jednak otrzymał. 10 marca 1809 roku został awansowany na porucznika 2 klasy i tym samym dołączył do grona oficerów pułku. W tym czasie pułk przebywał już w zakładzie w Chantilly we Francji i szykował się na nową wojnę. Austria znów podnosiła głowę…

Rany, które Roman otrzymał pod Somosierrą, skłaniają do stwierdzenia, że w Hiszpanii z pułkiem już nie powojował. Wygląda na to, że miał sporo szczęścia, bo rany zadane w brzuch, poza sporadycznymi wyjątkami, zwykle kończyły się zgonem z powodu zapalenia otrzewnej. Prawdopodobnie Roman był wśród tych nielicznych szwoleżerów rannych w słynnej szarży, którzy nieprędko dołączyli do pułku. Możliwe, że znalazł się w transporcie chorych i rannych, których z Hiszpanii do Chantilly doprowadził Kozietulski. Na wojnę z Austrią dotarł już w stopniu podporucznika dopiero w początkach lipca. Nie wiemy czy zdążył pod Wagram. Na pewno był jednak pod Znaim. Chlubny udział pułku w kampanii 1809 roku znalazł uznanie w oczach cesarza. Wielu spośród oficerów pułku dostało tytuły i donacje. Cesarz nie zapomniał też o Romanie przyznając mu 500 franków z Canal du Loing. Zresztą takie same donacje dostali wówczas m.in. Niegolewski, Skarżyński i Joachim Hempel.

Kolejne tygodnie szwoleżerowie spędzili rozkwaterowani w okolicach Wiednia. Z tego okresu pochodzi anegdota, która posłużyła wiele lat później jako temat jednego z obrazów Juliusza Kossaka. Dykteryjka o próbie lancy krążyła w kilku wersjach. W jednej z nich głównym bohaterem był Wiktor Roman. W pięknym skądinąd albumie z serii „Wojsko Polskie w służbie Napoleona” poświęconym jednostkom gwardyjskim, Andrzej Nieuważny tak oto opisuje historię, która jakoby miała miejsce w Schönbrunn: „Złoty czas” szwoleżerów zaowocował jeszcze jedną anegdotą. Opowiada ona o zwycięskim pojedynku odbytym w Schönbrunn przed Napoleonem przez uzbrojonego w lancę wachmistrza Wincentego Jordana, który pokonując trzech dragonów gwardii, przekonać miał Napoleona, by dał pułkowi „kopie” czyli „proporce”. To piękna scena, ale… Jordan wziął dymisję pięć miesięcy wcześniej, a jego brat Hermolaus był już oficerem, podobnie jak Wincenty Roman, którego wspominają inni wielbiciele tej historii, a który bodaj ją wymyślił. Opublikowane przez Kazimierza Wójcickiego w Cmentarzu Powązkowskim fantazyjne wspomnienia Romana krytykowali już jego towarzysze broni. Z nich czerpał zaś natchnienie Juliusz Kossak i… tak już zostało.

Co prawda do wielbicieli tej historii nie należymy, lecz – przyjmując manierę Załuskiego – zapiszmy: kolega Roman na imię miał Wiktor, o żadnych wspomnieniach przez niego zostawionych niestety nie słyszeliśmy, a Kossak nie mógł czerpać natchnienia z „Cmentarza Powązkowskiego”, bo wówczas namalowałby czterech oficerów jazdy nieprzyjacielskiej (austriackiej?), a nadto jeszcze cztery kolejne akwarele przedstawiające pojedynki Romana na pałasze. Domyślamy się jednak, że owi „towarzysze broni” to właśnie… Załuski, któremu – jak wspomnieliśmy wyżej – czasami po prostu brakowało wiedzy. A w przeciwieństwie do Toedwena, który podjął z zarzutami Załuskiego polemikę i wiele spraw sprostował, Roman takiej szansy nie miał… bo dawno już nie żył.

Późną jesienią 1809 roku pułk ruszył do garnizonu w Chantilly, gdzie został uroczyście przywitany przez mieszkańców miasteczka. Wkrótce część pułku pod szefostwem Delaître’a ruszyła do Hiszpanii, wtenczas kiedy większa daleko część pułku przebywała w Chantilly i uczestniczyła w różnych uroczystościach i przejażdżkach Napoleona I (Załuski). Roman pozostał we Francji, miał więc szczęście owe uroczystości i przejażdżki oglądać. Możliwe, że jeździł w eskorcie cesarskiej z okazji ślubu Napoleona z Marią Ludwiką lub towarzyszył parze cesarskiej w podróży poślubnej do belgijskich departamentów cesarstwa. Okres ten w ogóle był dla niego bardzo pomyślny, a szczególnie rok 1811. W lutym uzyskał awans na porucznika 1 klasy. Był nawet rekomendowany przez płk. Wincentego Krasińskiego na szefa szwadronu w 2. Pułku Lansjerów Nadwiślańskich, który formowano w Sedanie. Ostatecznie szefostwa nie dostał, objął natomiast funkcję dowódcy 3. kompanii w stopniu kapitana. Do pułku w Sedanie dotarł 5 maja, a dwa dni później był już kawalerem Legii Honorowej.

W Sedanie trafił pod komendę płk. Tomasza Łubieńskiego. Niedługo później jego nową jednostkę przemianowano na 8. Pułk Szwoleżerów-Lansjerów. Regiment Tomasza doskonale się prowadzi – pisała z Sedanu do matki Konstancja Łubieńska – parę wypadków surowości, którymi musiał rozpocząć, zachowuje ludzi w najściślejszej dyscyplinie. Pani Konstancja wspomina również, że… Prawie co wieczór porządniejsi oficerowie do nas przychodzą… Możliwe, że bywał u Łubieńskich i kpt. Roman. W nowym pułku jednak się nie zadomowił. Zatęsknił za służbą w Gwardii? Może nie mógł znieść apodyktyczności Łubieńskiego? W każdym razie podczas kampanii rosyjskiej znów znalazł się wśród dawnych towarzyszy z pułku szwoleżerów. Podczas przemarszu z Francji do Księstwa Warszawskiego Roman prowadził 1. szwadron pułku Łubieńskiego, ale już w początkach kampanii 1812 roku widzimy go w szwadronie Kozietulskiego. Widać musiało mu bardzo zależeć na powrocie w szeregi szwoleżerów, bo nie zraziła go nawet „degradacja” do stopnia porucznika i służba w kompanii Załuskiego. Pierwszy raz w walce znalazł się Roman pod Witebskiem. Pod Witebskiem – opowiadał Załuski – widzieliśmy z uradowaniem rozwiniętą do boju armię rosyjską. (…) Po dwudniowych demonstracjach Rosjanie zrejterowali, atoli przystępu do Witebska samego bronili nam kozacy gwardii rosyjskiej, z którymi mieliśmy rozprawę pod dowództwem szefa szwadronu Jerzmanowskiego. Kolejne dwa tygodnie szwoleżerowie spędzili w Witebsku, po czym ruszyli pod Smoleńsk. Bolesno nam było widzieć, że jako jazda nie będziemy mogli brać znacznego udziału w zdobyciu tego niegdyś polskiego miasta (Załuski). Tylko szwadron służbowy Chłapowskiego wziął wówczas udział w walce.

Następna okazja do bitwy przydarzyła się więc szwoleżerom dopiero we wrześniu pod Możajskiem, lecz i tutaj udział ten nie był zbyt wielki, bo Napoleon nie chciał żeby gwardia jego brała czynny udział w rozbiciu i ściganiu nieprzyjaciela z politycznych i militarnych powodów w kraju tak odległym (Załuski).

Do Moskwy wkroczył z Napoleonem tylko jeden szwadron szwoleżerów. Pozostali, pod komendą gen. Colberta, wraz z Holendrami z „bratniego” drugiego pułku, zostali odkomenderowani do „śledzenia” Rosjan na starej drodze kałuskiej. W tym okresie Roman miał okazję ponownie się odznaczyć. W jednym z podjazdów pod Podolskiem dzielnie stanął w obronie kpt. Aleksandra Brockiego, co okupił dwiema ranami od lancy. Zapewne przesadny opis tych wydarzeń odnajdujemy we wspomnieniu pośmiertnym o naszym bohaterze: Roman w chwili po przerwanej bitwie, widząc przyjaciela swego Brodzkiego wziętego do niewoli i oprowadzanego przez dwudziestu nieprzyjaciół; sam jeden jak był, rzucił się na nich; i odurzonym nagłością napadu odbił jeńca, a trzymając ich w odwodzie pałaszem, wypociwszy nogę z strzemienia i podając lewą rękę oswobodzonemu, zawołał aby siadł za nim na konia; lecz ten z pospiechu, zamiast za rękę, schwycił za cugle, i tym sposobem odwrócił konia do nieprzyjaciół. Ci umieli z tego wypadku korzystać: dźgając raz po raz lancami w ułańską czapkę Romana, przycisnęli mu głowę do łba końskiego, i tak go obsaczyli że już nie mogąc ostrzem, gifesem pałasza opędzał się od nich. Na szczęście łuska podpinająca czapkę pękła; a Roman mając swobodną głowę, i obaczywszy że Brodzki już uszedł; pałaszem się wyrąbał z tej zgrai, wziąć się nie dał, i szczęśliwie powrócił do swoich, jakkolwiek z mocno ranionem czołem, pokaleczoną głową, przebitą ręką, i kilku ranami w ciele od lanc nieprzyjacielskich.

Barwny ten opis Załuski skwitował słowami: Co się tyczy obrony kapitana Brockiego od niewoli, to się działo w okolicach Moskwy. Nie zaprzeczamy, że Roman zrobił co mógł dla obrony swego starszego, ale nie w sposób tak niezrozumiały, i że szanowny Aleksander Brocki, kolega nasz ukochany (…), nie uszedł wówczas niewoli i nie wrócił do Warszawy aż po ukończonej wojnie. Autora opisanych w „Cmentarzu Powązkowskim” wydarzeń, które miały miejsce pod Podolskiem 24 września 1812 roku, bezsprzecznie poniosły wodze fantazji. Możliwe, że Brocki wówczas nie uszedł rosyjskiej niewoli. A może po prostu miał wyjątkowego pecha, bo według Roberta Bieleckiego (1-er Regiment de chevau-légers lanciers Polonais. Controle des officiers) rzeczywiście trafił do rosyjskiej niewoli… tyle, że dzień później pod Woronowem. Nie ustalimy dziś pewnie prawdziwego biegu zdarzeń, jednak rany jakie odniósł wówczas Roman są bezsprzeczne, bo odnotowano je w stanie służby. Chirurgienenchefszwoleżerów, Girodet, rany od lancy zapewne pięknie pozaszywał i, jeśli zacisnął mocno zęby, kolejną swą walkę mógł stoczyć Roman podczas odwrotu z Rosji. Możliwe, że był ze szwadronem Kozietulskiego, który zasłynął bezpośrednią ochroną cesarza przed atakiem kozaków pod Horodnią, bo – jak wspomina Załuski: moja kompania poszła na służbę pod bracią Hemplami, a Stanisław Hempel opisując te wydarzenia nie wymienia Romana. Prócz rannego Kozietulskiego nie odnotowuje jednak z imienia żadnego z kolegów, którzy w tych wydarzeniach mieli swój udział…

Bardziej prawdopodobne jest natomiast to, że Roman walczył pod Krasnem 17 listopada. Pułk nasz – wspominał Załuski – liczniejszy od wszystkich innych jazdy pod okiem Napoleona w różnych miejscach tego dnia był użyty, flankierując i stojąc pod armatami nieprzyjaciela, które nam niemało ubiły żołnierzy i koni.

W dalszym odwrocie pułk szwoleżerów jako jeden z pierwszych przebył Berezynę, a podczas bitwy stał w pogotowiu, ale użyty nie został. O dalszym pochodzie informuje Załuski: Marsz naszego pułku przez Zembin, Mołodeczno do Smorgoni, był coraz znośniejszy. Porządek, duch i język ułatwiały nam stosunki w kraju bratnim, a zima, choć ostra, nie miała dla nas nic zadziwiającego. Straty pułku jednak były duże. Codziennie z kontroli pułkowej wykreślano kolejnych szwoleżerów, a znaczna ich część, po utracie koni, wędrowała z tłumem spieszonych gwardzistów.

Ze Smorgoni szwadron służbowy szefa Szeptyckiego eskortował cesarza w drodze do Oszmiany. Napoleon opuszczał armię i swoich szwoleżerów; w dalszej drodze miał mu towarzyszyć już tylko ppor. Stanisław Wąsowicz. Resztki pułku doszły do Wilna 9 grudnia. Stąd Roman został wysłany do Warszawy w celu prowadzenia nowej rekrutacji do pułku. Podobną misję otrzymało zresztą kilkunastu oficerów m.in. Kozietulski i książę Dominik Radziwiłł.

Do pułku powrócił Roman dopiero wiosną 1813 roku jako porucznik w 1. kompanii 1. szwadronu mając za kapitana Wincentego Zajączka. W sierpniu sam już był kapitanem obejmując dowództwo 13. kompanii w nowo utworzonym 7. szwadronie szefostwa Załuskiego. Szwadron w większości składał się z ochotników niedawno przybyłych z Krakowa i zaliczono go tylko do Młodej Gwardii.

W kampanii wiosennej Roman nie miał wielu okazji wziąć udziału w walce. Bił się bodaj tylko pod Reichenbach. Natomiast latem i jesienią walczył w większości starć, w których brał udział pułk, a przynajmniej ta jego część, która włączona została do 2. dywizji jazdy Gwardii i pozostawała pod rozkazami Krasińskiego i Kozietulskiego. Bo pułk nasz liczny nigdy prawie w jednym miejscu nie działał – nie bez racji wspominał Załuski, który sam większość jesiennej kampanii spędził w drodze do Moguncji odkomenderowany pod rozkazy marszałka Kellermanna. Pewny jest udział Romana w walkach pod Dreznem i Lipskiem, gdzie ppor. Leon Komornicki z jego kompanii trafił do niewoli. Nie mógł być natomiast pod Peterswalde, co przypisują mu biografowie, bo tam akurat walczyła część pułku dowodzona przez Dautancoura i księcia Radziwiłła.

Po bitwie lipskiej szwoleżerowie Krasińskiego, z którymi podążał Roman, ruszyli na Weimar, Eisenach i Vach ścierając się w drodze z jazdą sprzymierzonych. Pod Hanau – wspominał Wyleżyński – jenerał Krasiński z 3 dywizjami pod swoją komendą, spędziwszy, co mu stało na przeszkodzie, oskrzydlił Wredego i zajmował ciągle prawy flank armii zasłaniając Napoleona.

Pułk okupił te walki dużymi stratami, ale wszędzie walczył dzielnie. Na koniec kampanii 1813 roku Wincenty Krasiński pisał z Paryża do Kozietulskiego: Organizacja pułku naszego ulega zmianie. Wszyscy nasi żołnierze zostają zaliczeni do starej gwardii. Wkrótce potem szwoleżerów posłano do Holandii. Poprowadził ich Kozietulski, a w wyprawie wziął udział również kpt. Roman, bijąc się m.in. pod Hoogstraten i Bredą. Służba ta nasza w Holandii – pisał Załuski, który znów był szefem szwadronu Romana – dość niebezpieczna, bo coraz większe przybywały siły sprzymierzonych i wśród zimy niedługo trwała (…), zostaliśmy nagle odwołani z Holandii i spieszyliśmy nazad przez Belgią i różne okolice północne Francji (…) do stolicy Szampanii, Reims. Właśnie zaczynała się kampania 1814 roku we Francji.

Po krótkim pobycie w Chantilly, szwoleżerowie ruszali na kolejną wojnę. Utarczka z jazdą rosyjską pod Saint-Dizier była tylko wstępem do całego szeregu walk, w których wzięli udział w następnych tygodniach. Roman obecny był w niemal wszystkich bitwach kampanii 1814 roku, które stoczył pułk szwoleżerów. Walczył więc pod Brienne, a pod La Rothière… rozpoczął Blücherżywy atak (…), który trwał nieustannie z odmiennym wzajemnie skutkiem (…). Pułk nasz dwa razy na Prusaków natarł obiema naszymi liniami, za każdym natarciem zwycięsko, ale gdy się nasi zapędzają za rozbitymi Prusakami, przyskakuje do mnie jenerał Nansouty i pokazując mi z tyłu pod lasem baterią bronioną przeciwko napadowi, każe mi zabrać co można naprędce i dążyć na pomoc tej baterii. Załuski, który był autorem powyższego opisu, zabrał kompanie kapitanów Dobieckiego oraz Romana i podążył na pomoc zagrożonej baterii, dowodzonej przez płk. Marin z artylerii Gwardii. Zaledwie się rozmówiłem z pułkownikiem Marin – wspominał dalej Załuski – gdy oddział jazdy, podobny do szaserów francuskich, zaczął nacierać na mnie z okrzykiem: Avance! avance! Ten okrzyk mnie zwiódł, wysunąłem się trochę naprzód i zacząłem strofować owych szaserów, że nas brali za nieprzyjaciół… lecz w ten moment zostałem obskoczony i ściągnięty z konia. Byli to Wirtemberczycy, teraz walczący już w szeregach koalicji, a Załuski, nim zrozumiał swą pomyłkę, znalazł się w niewoli. Kompania kapitana [Romana] nie zdołała mnie odbić i bateria, o ile miarkować mogłem, także zdobytą została.

Może po latach, gdy Załuski spisywał swoje wspomnienia, miał jeszcze żal do Romana, że nie ruszył mu wówczas z odsieczą? Tego nie wiemy, ale faktem jest, że bardzo rzadko wspomina swojego kapitana, a jeśli już – to z zawoalowaną niechęcią.

Od tej też chwili – pisał Marian Kujawski – historia pułku, który wówczas należał do dywizji jazdy starej gwardii gen. Guyota, to pasmo nieustannych marszów, walk i służby przy Napoleonie. W kolejnych bitwach w głównych rolach występowali: Skarżyński (Champaubert, Berry-au-Bac), Dobiecki (Montmirail), Jankowski (Vauschamps) czy Szeptycki (Reims). Wszyscy oni na koniec kampanii będą szefami szwadronów. W tym okresie nazwisko Romana nie pojawia się we wspomnieniach towarzyszy walk, natomiast zaznaczyć wypada, że dzień po bitwie pod ChâteauThierry został kawalerem Ordre Impérial de la Réunion, ale to za poprzednią kampanię. W kampanii francuskiej – jak wylicza Andrzej Nieuważny – szwoleżerowie wzięli udział w 23 bitwach i potyczkach. Prócz wyżej wspomnianych w stanie służby Romana pojawiają się jeszcze Monterau, Craonne, Laon, Arcis-sur-Aube i St. Dizier.

Dla całości pułku ostatni akt epopei napoleońskiej rozegrał się już po abdykacji cesarza podczas rewii w Fontainebleau. Zwolnieni z przysięgi szwoleżerowie odwołując się do wielkoduszności zwycięzcy przechodzili pod rozkazy cara Aleksandra. Kilka tygodni później pułk ruszył do kraju. Roman pozostał jednak w Paryżu jako członek Rady Administracyjnej pułku. Po zamknięciu spraw związanych ze służbą szwoleżerów w armii francuskiej dotarł do kraju dopiero wiosną 1815 roku.

W armii Królestwa Polskiego służył Roman początkowo w szwadronach wzorowych ułanów (przemianowanych potem na ułanów Gwardii), a następnie, już po awansie na podpułkownika, w pułku strzelców konnych Gwardii. W 1825 roku, ze względu na zły stan zdrowia, odkomenderowano go na stanowisko asesora w Komisariacie Ubiorczym, którą to funkcję pełnił też podczas powstania listopadowego. W 1833 roku zakończył karierę w wojsku. Za nienaganną służbę otrzymał Znak Honorowy. Z małżeństwa z Marianną z Grotthusów pozostawił dwóch synów Juliusza i Maksymiliana oraz córkę Mariannę.

Zmarł w Warszawie 1 lutego 1847 roku i spoczął na Powązkach pochowany w ziemi bez nagrobku i napisu (Wójcicki). Widać później krewni zadbali, aby pamięć o przodku jednak przetrwała. Dziś na cmentarzu powązkowskim odnajdujemy mocno dotknięty upływem czasu nagrobek dzielnego szwoleżera, na którym odczytujemy prawie zatarty napis: Tu spoczywa: / ś. p./ WIKTOR ROMAN / pułkownik b. wojsk pols- / kich kawaler orderów / żył lat 60 / + 1 lutego 1847 r.


Bibliografia

Bielecki R., Tyszka A., Dał nam przykład Bonaparte, Kraków 1984.

Bielecki R., Somosierra, Warszawa 1989.

Bielecki R., Szwoleżerowie Gwardii, Warszawa 1996.

Chłopicki J., Pamiętniki, Wilno 1849.

Dunin-Wilczyński Z., Somosierra, Warszawa 2008.

Hempel S., Wspomnienia wojskowe, [w:] Rozmaitości. Pismo Dodatkowe do Gazety Lwowskiej 1843, nr 3.

Kirkor S., Legia Nadwiślańska 1808-1814, Londyn 1981.

Kirkor S., Polscy donatariusze Napoleona, Londyn 1974.

Kujawski M., Wojska Francji w wojnach Rewolucji i Cesarstwa 1789-1815, Warszawa-Londyn 2007.

Kujawski M., Z bojów polskich w wojnach napoleońskich, Londyn 1967.

Martinen A., Tableaux par corps et par batailles des officiers tués et blessés pendant les guerres de l'Empire (1805-1815) par A. Martinien, Paris 1899.

Nieuważny A., Morawski R., Wojsko Polskie w służbie Napoleona. Gwardia, Warszawa 2008.

Płaczkowski W., Pamiętniki, Żytomierz 1861.

Rembowski A., Źródła do historii polskiego pułku lekkokonnego gwardii Napoleona I, Warszawa 1899.

Skałkowski A., Korespondencja byłych szwoleżerów gwardii Napoleona I dotycząca zdobycia Somosierry, [w:] Kwartalnik Historyczny 1924.

Szenic S., Cmentarz Powązkowski: zmarli i ich rodziny, t. I (1790-1850), Warszawa 1979.

Wanda, 1821, t. III.

Wójcicki K. W., Cmentarz Powązkowski, Warszawa 1856.

Zacharewicz Z., Roman Wiktor, [w:] Polski Słownik Biograficzny, t. XXXI, Wrocław, Warszawa, Kraków 1988-1989.

Załuski J., Wspomnienia, Kraków 1976.

Załuski J., Wspomnienia o pułku lekkokonnym polskim, Kraków 1865.

Ziółkowski A., Pierwszy Pułk Szwoleżerów Gwardii Cesarskiej 1807-1815, Pruszków 1996.

Autor: Włodzimierz Nabywaniec