Nasza księgarnia

Mes Voyages 1803-1804

COM_CONTENT_WRITTEN_BY on . Posted in Źródła

Waleria Tarnowska ze Stroynowskich

Fragment dziennika z podróży

„Mes Voyages 1803-1804”

(tłumaczenie z języka francuskiego i opracowanie: Monika Chwałek-Oczkowska)

Hrabina Waleria Tarnowska ze Stroynowskich (1782-1849) była bardzo wysoko wykształconą, światową, oczytaną i inteligentną pamiętnikarką, celującą w malarstwie miniatur artystką, żoną Jana Feliksa Tarnowskiego, wybitnego działacza politycznego, bibliofila, historyka i tłumacza. Pobrali się 7 września 1800 roku. Los nie szczędził im dramatów. Młode małżeństwo straciło najpierw synka Kazia, a rok później córeczkę Rozalię. Zamek Dzików, po pierwszych radosnych krzykach dziecięcych, stał się na powrót głuchym smutnym i pustym zamkiem. Młoda matka w żałobie, tęskniąc i cierpiąc ogromnie, odwiedzała kryptę u Dominikanów, by tam przy grobach dzieci modlić się za nie i prosić Boga, by na swej drodze do wieczności umiała czynić jedynie dobro. Bo tylko w ten sposób będzie jej dane kiedyś połączyć się z ukochanymi dziećmi. Czy tak się stało…?

 

Mimo dramatów, miała ogromną szczerą i głęboką wiarę. Nigdy nie interesowały jej stroje, zbytki, suknie – ani razu nie wspomina o tym w pamiętnikach. Mówiła o sobie, że nie jest ani piękna, ani elegancka. Jej urokiem był jej charakter, poczucie humoru, subtelność. Za to kochał ją Jan Feliks. Była mu wspaniałą towarzyszką. Ich miłość trwała. Razem tworzyli rzeczy wielkie, które rozsławiły Dzików i nadały mu takiego splendoru, że całe kolejne pokolenia z szacunkiem i wręcz uwielbieniem wspominały tę parę. Zapoczątkowali tworzenie słynnej kolekcji arcydzieł, zwanej Kolekcją Dzikowską. Przeżyli czasy rozbiorów, wojny napoleońskie, zaborców Moskali i Austriaków. Przez długie lata byli ostoją mieszkańców Dzikowa i całej wielopokoleniowej rodziny. Otoczeni na starość licznymi wnukami, pozostali w ich pamięci na zawsze wielkimi autorytetami.

Podróż do Włoch podjęli w pierwszych latach małżeństwa, aby młoda hrabina mogła odzyskać równowagę psychiczną i zerwać z żałobnym udręczeniem po śmierci synka. W październiku 1803 roku wyruszyli przez Tarnów, Kraków, Wiedeń oraz Przełęcz Brenneńską do Włoch. Podczas tej wyprawy hrabina na bieżąco pisała dziennik z podróży „Mes Voyages” zadedykowany pozostawionej w Dzikowie 9-miesięcznej córeczce Rozalii. Są to dwa oprawione w skórę zeszyty, o pozłacanych brzegach kartek, wypełnione eleganckim francuskim pismem. 

Dziennik ten jest fascynujący z dwóch powodów. Po pierwsze, hrabina wybitnie opisywała w nim wszystko, co widziała: zwiedzane miejsca, poznanych ludzi, krajobrazy, zabytki, dzieła sztuki, galerie, artystów i arystokratów. Nie jest to jednak suchy opis. Waleria wszystko, bowiem chłonie całą sobą, potem to przetwarza i przepuszcza przez swoją wielką wrażliwość, a dopiero na koniec notuje. To niespotykany i nieporównywalny do znanych dotychczas XIX-wiecznych relacji z podróży, opis tamtego czarującego świata. Jest w nim Papież Pius VII, Letycja Bonaparte, matka Napoleona, księżna Borghese, Król i Królowa Neapolu, mistrz Canova, Angelika Kauffman… i wiele, wiele innych. Druga rzecz, to nieustanne, ciągłe i niezmiennie powracanie w tym pamiętniku do córeczki Rozalii. Każdy wpis, każda myśl, każde przeżyte zdarzenie, każde widziane dzieło sztuki – wszystko to poprzedzane jest najczulszym „Moja Kochana Rozalio”:

Rzym, 2 kwietnia 1804 roku. 

Spotkałam dziś najszczęśliwszą z matek. Panią Buonaparte! Całą w synowskiej chwale. A ja? Cóż ja? Ja nie mam już syna. I nigdy być może nie będę matką wielkiego człowieka! Bylebym tylko miała moją Rozalię. To mi wystarczy. Byle wrażliwość jej serca odpowiedziała dnia pewnego mojej wrażliwości i zapomnę o tych marzeniach pełnych chwały, które kołysały mnie od dzieciństwa aż do czasów młodości. Zapomnę o nich w blasku radości, jaką da mi moja córka.

Madame Buonaparte wygląda bardzo dystyngowanie. Już sama jej postawa wzbudza szacunek, zostawiając całkiem na boku prestiż, jaki daje jej zaszczyt bycia matką Konsula Francji. Nie wydaje się też, żeby z tego w jakikolwiek sposób czerpała. Jej dostojność pełna prostoty wynika raczej z jej charakteru. Lubię myśleć i wierzyć, że ma dobre serce. Z pewnością tak jest. Przyjęła mnie bardzo łaskawie. Przy pierwszym spotkaniu powierzyła mi portret swego syna i pozwoliła wykonać kopię. Wilecem jej wdzięczna była za ten cenny zaszczyt. (…)

14 kwietnia. – Byłam dziś na proszonym obiedzie u księżnej Borghese. Cała rodzina przyjęła mnie serdecznie i wręcz obsypała uprzejmościami. A, gdy wychodziłam, całe towarzystwo wyrażało zgoła szczery żal. Spędziłam tam kilka naprawdę uroczych godzin. 

Wszystkie te osoby bardzo mnie zajmują. Już od dawna chciałam je lepiej poznać. Są doprawdy ujmujące. Madame Buonaparte, dobra i szczera, od razu sprawia, że można czuć się przy niej swobodnie. Jest z pochodzenia Włoszką i mówi słabą francuszczyzną, co dziwi przy pierwszym kontakcie, bo trudno pojąć jakże to matka Buonapartego nie jest prawdziwą Francuzką. Ileż znalazłyśmy wspólnych tematów do rozmowy! O jej życiu rodzinnym, o dzieciństwie jej syna. Opowiadała, że już jako dziecko, w wieku siedmiu lat, był wielce wojowniczy i władczy. Zawsze chciał być najważniejszym w domu i nie ustępował ani na krok starszym braciom. Porywczy, szybko wpadał w gniew, lecz równie szybko się uspokajał. By go udobruchać, trzeba było mu zawsze ustąpić. On nie ustępował nigdy. Już rozsądniejszy i zdecydowany, ćwiczył się w trudach i sam poddawał się wielu próbom. Matka, wysyłając go do szkoły wojskowej w Paryżu, żywiła nadzieję, że tam właśnie militarne zapędy syna zostaną ukrócone. Nie chciała, by był żołnierzem. „Nie martw się mamo – mówił – w koszarach będę jadał chleb przydziałowy razem z towarzyszami broni, ale jak wrócę do domu jadał będę lepiej od nich”. Oto jak rodził się geniusz przewidujący swą przyszłość. Gdy miał 15 lat stracił ojca i wrócił na Korsykę. Odtąd wszystkie nadzieje, jakie Madame Buonaparte pokładała w synowskich postępach w nauce i jego wielki zapał do wiedzy były dla niej najsłodszą pociechą. Odrywał się od swych zajęć, czy porzucał swe przebywanie w samotności jedynie po ty, by nieść pociechę matce. Jego serce głęboko wyczuwało i odgadywało w niej momenty, w których dopadały ją wspomnienia i tęsknota za mężem. Syn wiedział, że wtedy matka go bardzo potrzebuje. Biegł do niej i robił wszystko, co w jego mocy, by ją rozbawić. By zajęła się czymś innym. Chwile, które boleśnie przypominały jej zmarłego przychodziły wraz z biciem dzwonów kościelnych, wzbudzając wspomnienie mszy żałobnej. Wtedy, młodzieniec ten, którego normalnie nic nie mogło oderwać od zajęć, przy pierwszym biciu dzwonów był już u kolan matki.

Opowiadała mi jeszcze, że pewnego dnia syn zapraszał ją na jakiś spektakl. „Nie ma już twego ojca ze mną – odpowiedziała mu – z kimże mam się pokazać publicznie?” „Z kim innym chcesz się pokazać, mamo – uniósł się Napoleon – skoro ja jestem z tobą!” Wspominała przy tym, że jego złość wzbudziła w niej chwilowy lęk, więc ustąpiła mu szybko, spełniając jego życzenie jakby instynktownie. Zgadła, bowiem, że wyższość jego woli jest nie do pokonania. Cóż, chyba miał wtedy rację. Pojawiła się w towarzystwie i w świecie wraz z nim i przez niego.

Och, spędziłam z Madame Buonaparte wiele uroczych wieczorów. Gdy pokazałam jej moją miniaturę z portretu Napoleona, którego użyczyła mi do skopiowania ucałowała mnie serdecznie mówiąc, że to najwierniejsza jego podobizna. W dowód wdzięczności dostałam jego pukiel włosów, który do miniatury tej dodaję. Będę ją przechowywać jak najcenniejszą pamiątkę!

Och, spędziłam z Madame Buonaparte wiele uroczych wieczorów. Osądź sama z jaką ciekawością wysłuchaliśmy od niej najmniej znanych szczegółów ostatniego spisku na życie jej syna. Konsul był zaledwie o włos od śmierci. Cudowne ocalenie zawdzięcza jedynie sobie. Gdyby nie jego genialna przenikliwość i opieka Opatrzności, tak widoczna na każdym kroku, zginąłby marnie. Celował w niego zręczny zabójca podczas przedstawienia „Horacjuszy”. Tuż pod okiem Francji, pod okiem jego nieszczęsnej matki, która mu towarzyszyła w tym krwawym spektaklu. Ponoć nawet gdyby cios był chybiony, miano go pozbawić przytomności i porwać, korzystając z zamętu wzbudzonego w tłumie. Byłam tuż przy niej, gdy mi to opowiadała. Oczyma duszy widziałam ją w owej chwili grozy i w chwili ocalenia. Drżałam jak ona. Łzy strachu, rozczulenia i radości z faktu, że oboje ocaleli, napłynęły mi do oczu. Nie mogłam ich powstrzymać. Napoleon wiedział już od 18 miesięcy, że Pichegru i Moreau konspirują razem przeciw niemu. Od 18 miesięcy przebywał z Moreau, ostrzegał go i oszczędzał mu życie. Jaka wspaniałomyślność! Ślad konspiratorów został jednak zgubiony i ohydna przebiegłość zabójców uprzedziła działania policji. Konsul sam jeden rozpoznał, który z trzech zatrzymanych, bezskutecznie przesłuchiwanych i skazanych na śmierć winowajców, udaje głupca. Rozkazał rozstrzelać kompanów na jego oczach, i w tej przerażającej chwili, nieszczęsny spiskowiec wiedział już, że będzie następny. Wtenczas Napoleon obiecał mu łaskę, jeśli powie prawdę… I opowiedział. Było to w przeddzień wyznaczonego zamachu. A niewiele później, również sam Konsul zatrzymał człowieka, który od dłuższego czasu bacznie go obserwował na ulicy. Kazał przeszukać jego dom i aresztować wszystkich mieszkańców – była to cała banda spiskowców! I czyż nie można rzec, że jakaś nadnaturalna siła czuwa nad tym człowiekiem?

Panią Buonaparte widziałam również w wielce smutnym momencie. Byłam u niej, gdy kardynał Fesch przyniósł wieści o rozstrzelaniu, na rozkaz Napoleona, księcia d’Enghein. Kiedy jej to przekazywał, złapała mocno mą rękę i z przyjmującym akcentem zakrzyknęła w głos: Oh! Ileż mi to cierpienia przynosi!” A po chwili zapytała mnie już ciszej, czy on miał matkę. „Tak, madame – odpowiedziałam smutno – a ponadto był ostatnim z Burbonów i dzielnie walczył w ostatniej wojnie”. „Nieszczęście – odpowiedziała – miał matkę! Jakże jej współczuję! Ja stale drżę o życie mojego syna!” I gorzko zapłakała. Co to był za moment?! Matka Buonapartego opłakująca los Burbonów i szczerze żałująca tego, który powziął zamiar zabicia jej syna. Jedna okoliczność, którą w całej tej rzeczy należy wziąć pod uwagę, sprawia, że to nieszczęście jest jeszcze bardziej bolesne. Nieszczęsny młody książę, został zatrzymany wbrew ludzkim prawom, poza granicami Francji. Wpierw nie chcieliśmy uwierzyć w to, co się stało. Wkrótce jednak plotka została potwierdzona! Niestety! Bohaterowie, prawdziwi i wieczni bohaterowie, czyż będą dani kiedykolwiek temu światu?

Prawdziwą wdzięczność mam dla kardynała Fescha. Zawsze z wielką dystynkcją przyjmował mnie u siebie i wręcz schlebiająco zasypywał grzecznościami. Dał mi wielce uprzejme listy polecające do generała Menou w Turynie i generała Murata w Paryżu. Mam też list od Madame Buonaparte do Isabey’a, w którym prosi artystę, by przyjął mnie na uczennicę. Wiesz jak je podpisała? Bounaparte Mere – Matka Buonaparte! Och, szczęśliwa! Przeszczęśliwa kobieta!