Nasza księgarnia

Wspomnienia Napoleona, Tom 9

Posted in Wspomnienia Napoleona

Tom IX. Rozdz. I. Przygotowania do rozstrzygających walk. 
 

I. Tworzenie nowej armii francuskiej. - II. Smutne wydarzenia na rosyjskim teatrze wojny. - III. Odstępstwo pruskiego generała von Yorck. - IV. Wypowiedzenie wojny przez Prusy. - V. Zakończenie francuskich zbrojeń. - VI. Sprawy finansowe.  
 



I.

Najważniejszym dla cesarza było odtworzenie mocno osłabionej armii i umocnienie nadwerężonej władzy. Stracił wielu oficerów i żołnierzy oraz wiele wyposażenia wojskowego, ale znalazł już środki na zastąpienie tych strat. Założył, że po skoncentrowaniu armii z tworzących każdy pułk 5 batalionów, pozostało wystarczająco dużo żołnierzy, by utworzyć 3 nowe bataliony, a 5 oficerów będzie można posłać do Francji, by stanęli na czele już kompletnie wyćwiczonych rekrutów. Mimo, że stracił prawie całą swoją kawalerię, to przecież pozostało mu 25-30 000 doświadczonych kawalerzystów, dla których można będzie znaleźć konie w Polsce, Niemczech i Francji, odnośnie czego wydał już odpowiednie rozkazy. Jego artyleria straciła wiele obsad i prawie cały sprzęt; ale bogato zaopatrzone arsenały Francji były w stanie wysłać na wszystkie drogi od Renu aż do Wisły 1 000 armat na nowych lawetach. Francja, dzięki nadwyżce odpowiednich koni, mogła dostarczyć do nich zaprzęgi. W ten sposób cesarz zebrał owoce swojej wcześniejszej zapobiegliwości. Zanim pomaszerował na Moskwę rozkazał pobór rocznika 1813; 140 000 rekrutów stawiło się punktualnie w październiku w zakładach i już od 3 miesięcy pilnie ćwiczyło. Od prawie roku Napoleon tworzył 100 kohort Gwardii Narodowej, do których, zgodnie z dekretem, powoływani byli zdolni do służby obywatele najsilniejszych klas społecznych i którzy utworzyli 100 solidnych batalionów złożonych z dzielnych i doświadczonych ludzi. W ten sposób cesarz miał już w gotowości 240 000 żołnierzy, którzy w przeciągu miesiąca stanąć mogli nad Renem, w ciągu dwóch miesięcy nad Odrą, a po trzech nad Wisłą. Zakładając najgorsze, że z liczącej 600 000 ludzi Wielkiej Armii ocalało tylko 150 000 Francuzów i 50 000 żołnierzy armii sojuszniczych, mógł jednak wystawić do walki 450 000, a nawet 500 000, liczbę, która w zupełności wystarczyłaby do pokonania Rosjan; ucierpieli oni tak samo podczas zimy i mieli mniejsze możliwości wyrównania strat.

Podczas tych 3 miesięcy potrzebnych do uzupełnienia, dzięki zapobiegliwości Napoleona, armia miała wystarczająco dużo środków, by zatrzymać nieprzyjaciela chwilowo na Niemnie. Podczas marszu ze Smoleńska na Moskwę Napoleon polecił, by z Werony wyruszył liczący 15-18 000 ludzi korpus; powstał on z doświadczonych pułków stacjonujących we Włoszech i przekroczył Alpy jeszcze przed rozpoczęciem zimy. Korpus ten, złożony ze wszystkich gatunków broni i dowodzony przez generała Grenier, był już w Berlinie. Ponadto Napoleon utworzył XI.korpus, który przenaczony był do zajęcia linii Łaby. Jednakże z tego korpusu jedna z dywizji, dowodzona przez generała Durutte, posłana została nad Bug do generała Reynier i w połowie wyniszczona; inna, pod generałem Loison, która otrzymała rozkaz wyruszenia z Wilna naprzeciw Wielkiej Armii, była jeszcze kompletna. Dwie inne, generałów Lagrange i Heudelet, dotarły nieosłabione do Gdańska. Pułki te, liczące przynajmniej 45 000 żołnierzy były zupełnie świeże i mogły służyć wsparciem Wielkiej Armii podczas odwrotu. Gdy Napoleon opuścił armię, gwardia liczyła jeszcze 7-8 000 ludzi; korpus Victora był jeszcze nienaruszony, dywizja Loisona nie wyruszyła jeszcze nawet w pole, a z Moskwy wracało około 40 000 ludzi, których liczba dziennie rosła. Ponadto Istniały jeszcze korpus Macdonalda na lewym skrzydle, który składał się z 7-8 000 Polaków i 15 000 Prusaków i jak dotąd niewiele ucierpiał, korpus 15 000 Sasów i Francuzów generała Reynier oraz na prawym skrzydle 25 000 Austriaków księcia Schwarzberga. W końcu był jeszcze korpus Poniatowskiego; należało się też spodziewać ogłoszenia pospolitego ruszenia w Polsce. Sumując te wszystkie siły, wychodziło, że do dyspozycji stało około 200 000 żołnierzy, którzy z powodzeniem mogli stawić opór dalszej ofensywie Rosjanom, którzy nie byli w stani wystawić więcej niż 150 000 ludzi. 
 

II.

Cesarz mógł zatem wierzyć, że uda mu się wyprzeć Rosjan za Niemen i być może bez wielkich ofiar zawrzeć korzystny pokój.

Ale pomiędzy 5 grudnia i początkiem stycznia 1813 roku na północy wiele zmieniło się, zarówno pod względem militarnym, jak i politycznym.

Od czasu odjazdu cesarza rozpoczął się przeraźliwy rozkład Wielkiej Armii. W wyniku okropnego zimna i braku uznanego autorytetu zanikła całkowicie dyscyplina i każdy zdany był na łaskę własnego zwątpienia, każdy uciekał, jak mógł, a wyrównane znowu szeregi, które tak chwalebnie dokonały przeprawy przez Berezynę, ponownie uległy rozproszeniu. Tworzący ariergardę korpus Victora stopniał, dywizja generała Loison, wyniszczona przez mróz, rozproszyła się do tego stopnia, że w szeregach stało jeszcze tylko 2 000 ludzi. Ten sam los spotkał oddziały tworzące załogę Wilna oraz 5 000 Bawarczyków generała Wrede. Ponieważ Sasi Reyniera i Austriacy Schwarzenberga z braku konkretnych rozkazów pozostali w Mińsku, Wilno pozostało bez osłony i trzeba było je w nieporządku opuścić, nie zabierając nawet z bogato zaopatrzonych magazynów zapasów odzieży i żywności. Murat, który nie znajdował posłuchu i był niezdolny do dowodzenia armią, uciekł w środku nocy z Wilna, pozostawiając na łaskę losu całą kasę wojenną. Rozkazał on, by Ney i Gérard zorganizowali obronę na Niemnie, ale zostali oni wkrótce zmuszeni do odwrotu w kierunku Królewca.

Tam czekało na Francuzów kolejne nieszczęście. Mieszkańcy, jak wszyscy Prusacy, żywili głęboko zakorzenioną nienawiść do Francuzów, której do tej pory z obawy przed nimi jeszcze otwarcie nie okazywali. Ale na widok rozbitej armii nie potrafili ukryć swojej radości i gdy na koniec przybył tam Murat z ostatnimi oddziałami gwardii, ściganymi przez Kozaków, stali się zuchwali. Chłopi ograbiali francuskich żołnierzy, a nawet niekiedy bezlitośnie mordowali. Gdyby nie przybycie 4 dywizji Augereau, w mieście doszłoby do wybuchu rozruchów. Przybyłe dywizje wzbudziły respekt i dały ochronę przebywającym w szpitalach 12 000 chorych i rannych. 
 

III.

Wkrótce potem doszło do wydarzenia, które pogłębiło wszystkie nieszczęścia i miało ogromne znaczenie dla przyszłości. Marszałek Macdonald, dowodzący liczącą 7-8 000 ludzi dywizją polską, dobrych i wiernych żołnierzy, zbliżał się do Tylży. Prusacy, którymi dowodził ambitny i wypełniony nienawiścią do Francuzów generał Yorck, z ociąganiem wykonywali rozkazy i w końcu pod byle jakim pozorem odmówili całkowicie posłuszeństwa. W międzyczasie Rosjanie, dowodzeni przez Wittgensteina, przyspieszyli swój marsz w kierunku Królewca, by odciąć Macdonalda, Cziczagow na czele armii mołdawskiej maszerował na Kowno ścigając niedobitki armii francuskiej, a Kutuzow dawał armii głównej odpocząć w Wilnie. Liczyła ona teraz 100 000 ludzi. Również car Aleksander pospieszył do Wilna, by wziąć w swoje ręce sprawy polityczne i wojskowe. Dążył on do skłonienia Austrii i Prus do wypowiedzenia przyjętego jedynie pod przymusem sojuszu. Oświadczył, że przybywa nie jako zdobywca, lecz jako oswobodziciel, by zwrócić narodom wolność. Pruski minister Stein, przebywający jako emigrant na jego dworze, słynny pisarz Kotzebue oraz inni niemieccy uczeni i wojskowi nalegali na niego, by maszerował dalej; jak twierdzili, całe Niemcy powitają go z entuzjazmem. Stary Kutuzow ostrzegał wprawdzie przed zbytnim pośpiechem i radził carowi, by przystąpił do rokowań z Francją, ale Aleksander był dumny ze swojej roli; chciał zostać pogromcą Napoleona i oswobodzicielem uciskanej Europy. Upoważnił Steina i jego ludzi do udania się do prowincji, by głosili tam rychłe wyzwolenie Niemiec.

Generał Dybicz, szef sztabu Wittgensteina, był otoczony niemieckimi oficerami, wśród których znajdował się generał Clausewitz; szedł krok za krokiem za Macdonaldem w nadziei, że uda mu się  przeciągnąć na swoją stronę korpus pruski. Generał Yorck nienawidził Macdonalda z dwóch powodów: po pierwsze, jako człowiek wielce zazdrosny, że był jego przełożonym, a po drugie, że był Francuzem. Generał Dybicz, korzystając z usług tajnych agentów, podjudzał nieustannie i w końcu zaproponował Yorckowi, pod pozorem wymuszonej okolicznościami kapitulacji, przejście na stronę Rosjan. Jego korpus nie miał zostać rozbrojony, lecz uznany za neutralny i tworzyć zalążek przyszłej armii pruskiej, walczącej u boku Rosjan o wyzwolenie Niemiec. Generał Yorck zapytał swój rząd o radę, nie otrzymał jednak żadnej odpowiedzi. W końcu ugiął się więc pod naciskiem wysłanego do niego generała Clausewitza i 5 grudnia podpisał akt neutralności swojego korpusu, z zastrzeżeniem, że musi zostać on ratyfikowany przez króla. Część jego korpusu pod dowództwem generała Massenbacha zbliżyła się do sił marszałka Macdonalda i dotarła aż do Tylży. Gdy Massenbach dowiedział się o podpisaniu traktatu, zebrał swoich oficerów, którzy z entuzjazmem przyjęli decyzję Yorcka i byli gotowi pójść jego śladem; Yorck w tym czasie potajemnie w nocy zbliżył się do Tylży, by połączyć się z siłami Massenbacha. W połączonych szeregach pruskiego korpusu rozległy się okrzyki zachwytu.

Zdrada Yorcka w całych Niemczech podziałała jak uderzenie pioruna w beczkę prochu. Wieść rozeszła się lotem błyskawicy, a generała wychwalano pdo niebiosa jako zbawcę Niemiec. Kierowany i otoczony przez Rosjan Yorck ruszył w kierunku Królewca, by odczekać tam rozkazów króla. Nie otrzymał wprawdzie takowych, ale poczuł się powołanym do działania przez naród, który jak jeden mąż powstał do boju. Yorck rozpoczął marsz naprzód ramię w ramię z Rosjanami.

Gdy przebywający w Królewcu Murat, Ney i Berthier dowiedzieli się o przejściu na stroną  wroga całego korpusu pruskiego i zorientowali się, jakie wrażenie wywarło ono na ludności, nie zwlekali dłużej z opuszczeniem miasta. Obawiali się, że obrona miasta spowoduje wymordowanie 1 200 rannych francuskich żołnierzy. Powierzyli ich honorowi narodu pruskiego, pozostawiając jednak dla ich opieki lekarzy, strażników i pieniądze.

Rosjanie i Prusacy nie ścigali uciekających wystarczająco szybko, by móc odciąć im odwrót, dzięki czemu mogli oni dotrzeć do bogato zaprowiantowanych przez Napoleona twierdz nadwiślańskich. Generał Rapp na czele około 25 000 ludzi zamknął się w Gdańsku, by bronić się tam do ostatka.

Kwatera główna znajdowała się teraz w Toruniu. Ale po 3-dniowym tam pobycie Murat nabrał  przekonania, że nie jest w stanie dłużej utrzymać w tym mieście, tym bardziej, że do dyspozycji miał tylko 10 000, nie związanych organizacyjnie żołnierzy, w części rekrutów, w części Bawarczyków i Włochów. Dlatego udał się do Poznania, doprowadzając w ten sposób do całkowitego opuszczenia przez wojsko Starych Prus i Polski, podczas gdy do poskromienia wrzenia w Niemczech do dyspozycji stało tylko 18 000 ludzi generała Greniera, jedynej pozostałej z czterech dywizji marszałka Augereau.

Do wzrostu wrzenia wśród Niemców przyczyniło się jeszcze inne wydarzenie: przekazanie Piławy Anglikom, którzy swoimi okrętami wojennymi pospiesznie zajęli Zalew Wiślany i natychmiast podjęli handel towarami kolonialnymi, którego tak długo nie mogli prowadzić.

Wieści znad górnej Wisły nie były lepsze. Generał Reynier i książę Schwarzenberg wyruszyli z Mińska w kierunku Warszawy, gdzie pod naciskiem tego ostatniego zamierzano zająć kwatery zimowe. Książę Schwarzenberg nie posunął się wprawdzie tak daleko, by gardzić Napoleonem, ale również on przyjmował rosyjskich oficerów i oszczędzał swoją armię, by, w zależności od sytuacji politycznej, móc stanąć po zwycięskiej stronie.

Niezależnie od tego, jak dzielne było serce Murata, jego słaba wola nie mogła w tej sytuacji długo stawiać oporu. Armat, które nigdy go nie wzruszały, nie zastraszyły go również obecnie, ale opanowany był żądzą pozostania królem; chciał przede wszystkim ratować swój tron. Dlatego pod pozorem złego stanu zdrowia poinformował swoich generałów o zamiarze opuszczenia armii.

Nie pomogły przytaczane przez Berthiera i Daru argumenty o interesie armii, plamie na honorze, złości Napoleona i problemie znalezienia następcy. Murat pozostał przy swoim postanowieniu i przekazał dowództwo księciu Eugeniuszowi.

Z Wielkiej Armii pozostało zaledwie 25 000 ludzi w Gdańsku, 10 000 ludzi wszystkich narodowości w Poznaniu, korpus Schwarzenberga z niewielką ilością Francuzów i Sasów w Warszawie i 20 000 Greniera i Augereau w Berlinie! Konieczność osobistego nadzorowania organizacji nowej armii wezwała Napoleona do Paryża, a jego nieobecność pociągnęła za sobą stratę pozostawionych nad Niemnem 200 000 ludzi!  
 

IV.

Gdy król Fryderyk Wilhelm dowiedział się o przejściu Yorcka na stronę nieprzyjaciela, jego pierwszą reakcją było niezadowolenie z takiego zachowania. Obawiał się, że uznany zostanie za zdrajcę, co byłoby dla niego bardzo bolesne, gdyż był człowiekiem honoru i chciał, by go za takowego uważano. Spiesznie zapewnił francuskiego przedstawiciela Saint-Marsan o swoim niezadowoleniu i w pierwszym odruchu obiecał postawić Yorcka przed sądem wojennym. Takie oświadczenie wywołało oburzenie wśród niemieckich patriotów, którzy wyrażali wielkie niezadowolenie z postawy króla i jego kanclerza Hardenberga. Wywołało ono poruszenie w całych Niemczech, a odpowiedź licznych tajnych związków, które pod nazwą Tugendbund powstały w całych Niemczech, brzmiała: "Niech żyje Aleksander! Wiwat Kozacy!" W Berlinie, Dreźnie, Monachium, Wiedniu, Hamburgu, Bremie i Kassel rozległy się okrzyki wzywające do oswobodzenia ojczyzny. Król musiał w końcu poddać się woli ludu. Opuścił Berlin i 22 stycznia udał się do Wrocławia.

3 lutego wezwał  do tworzenia ochotniczych oddziałów strzelców. W szeregi pośpieszyły tysiące ludzi wszystkich stanów, poniesione zostały największe ofiary. Na Śląsku postanowiono utworzenie jednej wielkiej armii; jej dowódcą mianowany został generał Blücher. Generał Scharnhorst, który w największym stopniu przyczynił się do obudzenia króla z letargu, został szefem sztabu. Generał Yorck został uznany za niewinnego i otrzymał dowództwo tych oddziałów, które jako pierwsze zmieniły front.

W Austrii książę  Metternich, doświadczony dyplomata, dostrzegł korzyść, którą  mógł osiągnąć w nowej sytuacji. Nie chciał zrobić  fałszywego kroku i przywrócić blask Austrii i Niemcom, łamiąc równocześnie słowo dane Francji. Nakazał natychmiastowe rozpoczęcie zbrojeń w Austrii i nawiązał potajemnie kontakty z Prusami, Bawarią i Saksonią. Tak samo postąpił w stosunku do Francji, mając nadzieję, że Austria odegra rolę pośrednika, który, w zależności od rozwoju sytuacji, przeważy szalę na jedną lub drugą stronę.

Aleksander wykorzystał  styczeń by przez Suwałki, Wielbark, Mławę i Płock zbliżyć  się do Wisły.Do 9 lutego pozostał w Płocku, następnie udał się do Kalisza i znalazł się tym samym niedaleko przebywającego we Wrocławiu Fryderyka Wilhelma. Jego śladem podążyła rosyjska gwardia i odwody, w sumie 18 000 ludzi. W tym samym czasie na prawym skrzydle Wittgenstein z byłą armią Dźwiny, przed którą posuwało się kilka tysięcy Kozaków, na czele 34 000 maszerował na Kostrzyń i Berlin, pozostawiając liczącą 16 000 żołnierzy armię Mołdawii do obserwacji twierdz Gdańsk i Toruń. Na lewym skrzydle 40 000 Rosjan, dowodzonych przez Miłoradowicza, Dochtorowa i Sackena, powoli posuwało się śladem korpusu austriackiego, o którym wiedzieli, że nie jest skłonny do walki. W ten sposób oba skrzydła posuwały się naprzód, podczas gdy prowadzący centrum car Aleksander przygotowywał się do wkroczenia do Wrocławia, by rzucić się w ramiona króla Prus. 
 

Książę Eugeniusz, oskrzydlony tymi posunięciami nieprzyjaciela, nie mógł dłużej utrzymać się w Poznaniu i wycofał się w kierunku Frankfurtu nad Odrą, by pójść stamtąd dalej na Berlin, gdzie mógł połączyć się z siłami Greniera. Podczas tego marszu rosyjskie szwadrony pułkownika Tettenborna przeprawiły się pod Wriezen przez Odrę i rozbiły prawie doszczętnie napotkany tam pułk kawalerii włoskiej, co wywołało wielki entuzjazm w Berlinie. W odpowiedzi na ten atak generał Grenier na czele obu swoich dywizji wymaszerował z Berlina, odparł awangardę Wittgensteina i powrócił ponownie do stolicy, gdzie połączył się z nim książę Eugeniusz. Ponieważ jednak połączenie Francuzów z Magdeburgiem zostało przerwane, nie mogli oni dłużej utrzymać się w stolicy Prus, którą książę Eugeniusz na czele 40 000 żołnierzy opuścił 4 marca, wysyłając wcześnie chorych i rannych do Magdeburga.

Opuszczenie Berlina wywołało w całych Niemczech huraganowy entuzjazm; już nie trzeba było udawać. Król nie zwlekał więcej, podpisał z Rosją  traktat i 15 marca we Wrocławiu, przy akompaniamencie okrzyków zachwyconego tłumu, przyjął swojego nowego sojusznika. 17 marca minister von Hagenberg przekazał francuskiemu ambasadorowi Saint-Marsan wypowiedzenie wojny. 
 

V.

Złe wiadomości, które zalały Napoleona w pierwszych dniach 1813 roku, głęboko nim wstrząsnęły. Zamiast oporu, który stawić miały Rosjanom na Niemnie połączone resztki Wielkiej Armii i czekać tam na przybycie 300 000 młodych żołnierzy, były one prawie całkowicie rozbite i w trakcie panicznego odwrotu. Usłyszał entuzjastyczną wrzawę z Niemiec, dowiedział się o odstąpieniu Prus i musiał liczyć się z wątpliwą postawą Austrii. Ale postanowił nie ugiąć się przed niczym.

Po tym, jak w pierwszym porywie złości chciał kazać aresztować Murata, któremu przypisywał wszystkie niepowodzenia, uspokoił się, potwierdził nominację księcia Eugeniusza, nakazując opublikować w "Monitorze" wiadomość o zmianie dowódcy, lecz uczynił to słowami, które nie przynosiły chwały Muratowi: " Król Neapolu z powodu swojej niedyspozycji opuścił stanowisko dowódcy i złożył je na ręce wicekróla. Jest on bardziej przyzwyczajony do dowodzenia na wysokim szczeblu i posiada pełne zaufanie cesarza."

Następnie nie tracił  ani minuty ze swojego pobytu w Paryżu, nakazując wielkie zbrojenie. Księciu Eugeniuszowi polecił stanowczo utrzymanie jego pozycji, zapewniając, że w przeciągu kilku tygodni otrzyma 60 000 posiłków i stojąc na czele 100 000 będzie nie do pobicia aż do przybycia z Francji większej armii. 
 

Najpilniejszym zadaniem była reorganizacja kawalerii, ponieważ Rosjanie posiadali jej niezliczone ilości, a książę Eugeniusz miał do dyspozycji zaledwie 3 000 kawalerzystów.

Dlatego Napoleon rozkazał  generałowi Bourcier, który w Niemczech i Polsce był komendantem remontów, do zakupu za gotówkę, obojętnie za jaką cenę, wszystkich nadających się koni lub zabrania ich przemocą, jeżeli ich zakup będzie niemożliwy. W ten sposób kawalerzyści, którzy powrócili z Rosji, mieli otrzymać swoje wierzchowce i zostać natychmiast odesłani do Eugeniusza. Władców Związku Reńskiego Napoleon wezwał do przysłania mu, w interesie swoich własnych, gołoconych przez Kozaków państw, całej posiadanej jeszcze kawalerii. Króla Saksonii poprosił, by posiadane 2 pułki kirasjerów i 2 pułki lekkie, huzarów i strzelców konnych, w sumie około 2 400 wyborowych kawalerzystów, wysłał Eugeniuszowi, by ten już za kilku dni był w stanie na czele 6-7 000 jeźdźców trzymać w ryzach nieprzyjacielską kawalerię.

Gdy tylko potrzeby chwili zostały zaspokojone, Napoleon zabrał się za właściwe zbrojenie. Miał do dyspozycji około 140 000 rekrutów z poboru 1813 roku, którzy, powołani we wrześniu, wypełniali teraz pułkowe zakłady. Poza tym miał 100 batalionów albo kohort Gwardii Narodowej, które, kompletnie wymusztrowane, złożone były z dojrzałych męzczyzn; jedynie stanowiska oficerskie obsadzone były tylko prowizorycznie. Siły te tworzyły znaczną i prawie całkowicie gotową armię liczącą 240-250 000 ludzi. Cesarz postanowił rozbudować ją do 500 000, dokonując nowego poboru klas roczników 1809,1810,1811 i 1812, z których otrzymał kolejne 100 000 ludzi oraz wcielenia rekrutów rocznika 1814. Z tych 500 000 ludzi, 350 000 miało natychmiast wyruszyć i, po połączeniu z siłami istniejącymi jeszcze nad Wisłą i Odrą, utworzyć armię liczącą 450 000 żołnierzy; 150 000 ludzi miało pozostać w zakładach dla osłony granic. Stan stojącej w Hiszpanii armii nie miał ulec pomniejszeniu.

Ponadto cesarz zamierzał  przyjąć dobrowolne datki, które, pomijając ich wartość materialną, wyrazić miały w bardzo wyrazisty sposób uczucie jedności narodowej.

W sprawach politycznych cesarz nie odrzucał propozycji pośrednictwa Austrii. Dawał  im posłuch, ale mimo wszystko przyspieszał ze wszystkich sił  swoje zbrojenia. Po wysłuchaniu austriackiego wysłannika Bubny, któremu pochlebiał na wszelkie możliwe sposoby i całkowicie do siebie przekonał, napisał do swojego teścia serdeczny i przyjacielski list, w którym zobrazował kampanię 1812 roku i skarżył się, że w Wiedniu opublikowano wypaczone i złośliwe raporty na jej temat. Przedstawił ponadto swoje przygotowania wojenne, które groźne były nie tylko dla jego nieprzyjaciół, lecz również dla tych sojuszników, którzy skłonni byli odłączyć się od niego; groźba, która bezpośrednio skierowana była w stronę Prus, ale pośrednio też w stronę Austrii. List swój zakończył oświadczeniem, że mimo pewności iż na wiosnę wygoni Rosjan za Niemen, to jednak życzy sobie pokoju i chętnie przyjmie pośrednictwo Austrii. W chwili obecnej nie może wprawdzie konkretnie określić warunków traktatu pokojowego, ale są granice, które natychmiast mógłby określić jako nieprzekraczalne. Nigdy bowiem nie zezwoli na oddzielenie od cesarstwa obszarów, które postanowienia Senatu uznały za terytorium francuskie. Dlatego Rzym, Piemont, Toskania, Holandia i departamenty Hanzy są nienaruszalne i stanowią nieodłączne części cesarstwa. W żadnym wypadku nie zgodzi się na powiększenie obszaru Rosji, ani tym bardziej na zwolnienie z zobowiązań traktatu tylżyckiego. Co się tyczy Anglików, z którymi rokowania nie tylko były pożądane, lecz również konieczne, cesarz obstawał przy zawartości napisanego do lorda Castlereagh przed swoim odjazdem do Moskwy listu, w którym jako podstawę wszelkich rokowań określił zasadę uti possidetis (zasada prawa międzynarodowego według której strony prowadzące konflikt wojenny godzą się na jego zakończenie z zachowaniem aktualnego w danym momencie stanu posiadania, a więc na usankcjonowanie wszystkich zdobyczy i strat wojennych - źródło: wikipedia.org).

Cesarz był dobrej myśli zwracając się do narodu, którego popracie miał  być odpowiedzią na patriotyczny zryw Niemców i zaprzeczyć stwierdzeniom, że zarówno Francja jest zmęczona jego despotyzmem, jak i inne narody jego panowaniem. Nalegał na miasta i wsie, by wystawiły uzbrojone oddziały konne, które zastąpiłyby straty kawalerii. Początek zrobił Paryż, którego władze miejskie przez aklamację przyjęły wniosek wystawienia dla cesarza w pełni wyposażonego, mającego liczyć 500 ludzi pułku kawalerii. Po opublikowaniu w "Monitorze" tego postanowienia, podarunki tego typu nie napotykały już żadnych przeszkód w innych departamentach. Za przykładem stolicy poszły inne miasta i miasteczka, w zależności od ich możliwości. Zadziwiające, że również obce miasta, wcielone przemocą do cesarstwa, zezwoliły na takie podarunki. I tak Rzym wystawił 240 kawalerzystów, Genua 80, Hamburg 100, Amsterdam 100, Rotterdam 50, Haga 40, Leyden 24, Utrecht 20, a Düsseldorf 12. W przeciągu kilku dni liczba ta osiągnęła 22 000 koni i 16 000 kawalerzystów, sukces, który miał ogromny wydźwięk moralny w całym kraju.

Z klęski Wielkiej Armii ocalało 36 pułków, z czego 16 należało do korpusu Davouta, (I), 6 do korpusu Oudinota (II), 6 Ney'a (III), a 8 do korpusu księcia Eugeniusza (IV). Napoleon postanowił uzupełnić do pełnego stanu 16 pułków I.korpusu i pozostawić go pod komendą marszałka Davout, korpusy II i III połączyć w jeden liczący 12 pułków i oddać go w ręce marszałka Victora, a IV. zreorganizować w Bawarii. W ten sposób korpusy Davout i Victora liczyły w sumie 28 pułków. Napoleon rozkazał, by kadry oficerskie drugich batalionów tych pułków zatrzymać w Erfurcie, dokąd posłał natychmiast generała Donat, by objął ich dowództwo, a z zakładów pułkowych wysłał oddziały wyszkolonych już żołnierzy z poboru 1813 roku, by osiągnąć stan 800 ludzi w każdym z tych batalionów. Po skompletowaniu bataliony te natychmiast miały dołączyć nad Łabą do korpusów Davouta i Victora. Kadry oficerskie dla trzecich, czwartych i piątych batalionów miały rekrutować się z mocniejszych, ale jeszcze nie wyćwiczonych oddziałów, powstałych z poborów 4 poprzednich roczników. Bataliony te nie mogły powstać przed upływem 3-4 miesięcy. Zamiarem Napoleona było jak najszybsze wysłanie marszałkom Davout i Victor przynajmniej trzecich i czwartych batalionów. Miał nadzieję, że będzie mógł posłać je w czerwcu nad Wisłę. Przekraczając Odrę miały one połączyć się ze stacjonującymi w twierdzach pierwszymi batalionami, by marszałek Davout mógł dysponować 16 pułkami po 4 bataliony, a marszałek Victor 12 pułkami, również w składzie 4 batalionów, co dałoby w sumie ponad 90 000 piechoty. Davout miał tymczasowo na czele zreorganizowanych w Erfurcie 16 drugimi batalionami zająć przyzwyczajony już do słuchania jego rozkazów Hamburg, a Victor Magdeburg, by stanowić zaplecze dla księcia Eugeniusza.

Ponieważ żołnierze IV.korpusu (księcia Eugeniusza) pochodzili z Włoch, jego kadry oficerskie zostały skierowane do Augsburga, by tam przyjąć rekrutów, którzy znad brzegów Padu przez Tyrol dotrzeć mieli do Bawarii.

W ten sposób zostały odbudowane stare korpusy, podczas gdy pozostałe stojące do dyspozycji siły, czyli 100 batalionów Gwardii Narodowej, które organizowane były już od 9 miesięcy, były w stanie w marcu udać się nad Łabę, by zatrzymać dalszą ofensywę Rosjan. W batalionach tych służyli żołnierze liczący 22-27 lat, których wybrano w pierwszej kolejności spośród nieżonatych mężczyzn, silnych i nadających się do utworzenia dobrej, dzielnej piechoty. Kadrę oficerską tych batalionów wybierano z gwardii cesarskiej, wśród oficerów, którzy powrócili z Rosji oraz w Armii Hiszpanii, w której panował nadmiar oficerów, którzy w tej okropnej wojnie przeszli dobrą szkołę.

Napoleon podzielił  kohorty na 22 pułki po 4 bataliony, które natychmiast pomaszerowały nad Ren, do Wesel i Moguncji. Pierwszych 12, tworzących 4 dywizje po 3 pułki, utworzyło Korpus Łaby i miało zostać niezwłocznie odesłanych do księcia Eugeniusza, wzmacniając jego siły o 40 000 dobrej piechoty. Na czele 80 000 ludzi nie musiał się on niczego obawiać ze strony Rosjan i mógł trzymać w ryzach wzburzone prowincje. Dowódcą tego korpusu cesarz mianował generała Lauriston, który wyróżnił się w Rosji.

8 z pozostałych 10 kohort utworzyło 1.Korpus Renu, powierzony rozkazom marszałka Ney'a, który płonął żądzą zemsty. Kontyngenty władców Związku Reńskiego miały ten korpus powiększyć do liczby 50 000 ludzi, a po połączeniu z artylerią i kawalerią liczyć miał on 60 000 żołnierzy. Przeznaczony był on do przeprowadzeniu pierwszych uderzeń i miał w połowie marca udać się nad Łabę.

2.Korpus Renu utworzony został z kilku prowizorycznych pułków powstałych z piechoty marynarki. Liczyła ona 20 000 kompletnie wyćwiczonych ludzi. Napoleon rozkazał im natychmiastowy wymarsz nad Ren. Ten drugi korpus składał się z 4 dywizji w liczbie około 40 000 ludzi i został powierzony marszałkowi Marmont, który wyleczył już odniesioną pod Salamanką ranę.

Z oddziałów i sprzętu wojennego zgromadzonych już od dawna we Włoszech Napoleon postanowił  utworzyć jeszcze jeden korpus liczący 40-50 000 żołnierzy, który, podczas gdy on sam zamierzał wkroczyć do Saksonii, pomaszerować miał do Bawarii i skompletować siły znajdujące się nad Łabą. Zadanie to otrzymał generał Bertrand.

Dla odbudowanai artylerii Napoleon użył artylerzystów, którzy powrócili z Rosji, 48 kompanii zabranych z portów i arsenałów i 80 kompanii utworzonych w kohortach, którzy w sumie wystarczali do obsługi ponad 1 000 dział. Stare armaty leżały zasypane w śniegach Rosji, ale arsenały Francji były bogato zaopatrzone nowymi. Brakowało tylko lawet. Cesarz nakazał pośpieszne wykonanie nowych i już wkrótce był w stanie zmontować 600 nowych dział, które wystarczały na początek kampanii.

Potrzebne atylerii konie wierzchowe i pociągowe, 15 000 sztuk, kazał, płacąc gotówką, zerekwirować  we Francji i polecił generałowi Bourcier w Niemczech zebranie pozostałych 10 000. W ten sposób w kwietniu albo maju gotowych byłoby 600, a 2 miesiące później, 1 000 dział.

Kawaleria była jeszcze ważniejsza niż artyleria, ponieważ wróg dysponował  zadziwiającą ilością konnych oddziałów. Z Rosji przyprowadzono z powrotem jedynie 3 000 koni, które zebrano częściowo w Gdańsku, częściowo przy siłach księcia Eugeniusza. Spośród kawalerzystów uratowało się jedynie 11-12 000. Możliwość zdobycia dla nich koni zmalała po utracie Polski, Starych Prus, Śląska i Meklemburgii. Do dyspozycji stał jedynie Hanower i Westfalia. Na opuszczanych terenach zebrano 2-3 000 koni, mając nadzieję, że 9-10 000 znajdzie się pomiędzy Łabą i Renem. Należało zatem, oprócz 10 000 koni pociągowych dla artylerii, znaleźć 10 000 koni wierzchowych. Pilnie zajmował się tym generał Broucier, któremu udało się w końcu, po pokonaniu wielkich trudności, nawet czasami przy użyciu siły, zdobyć niezbędną ilość koni. Generałowie Latour-Maubourg i Sebastiani opuścili natychmiast Paryż, by w Hanowerze stanąć na czele nowo utworzonych oddziałów kawalerii. Cesarz rozkazał im utworzenie z nich dwóch korpusów, częściowo kirasjerów, a częściowo strzelców i huzarów i gdy tylko liczba gotowych do wymarszu osiągnie 6 000, niezwłocznie poprowadzić je do księcia Eugeniusza.

Pobory roczników 1813 i 1814 mogły dać jeszcze więcej wyćwiczonych jeźdźców. Książę Piacenzy (gen. Anne-Charles Lebrun - przyp. tłum.) otrzymał rozkaz sformowania z nich szwadronów, które odpowiadały wcześniejszym pułkom i poprowadzić do korpusów Latour-Maubourga i Sebastianiego. W ten sposób wkrótce w Niemczech zebrano 23-24 000 kawalerzystów.

Oprócz 22 000 podarowanych kawalerzystów we Francji można było wyposażyć dalsze 20 000, tak że na zbliżającą się kampanię gotowych było około 70 000 kawalerii.

Kadry oficerskie ściągnięto z Hiszpanii, skąd wybrani najlepsi podoficerowie i oficerowie wysłani zostali nad Ren.

Do tych wszystkich oddziałów cesarz postanowił przydzielić też gwardię cesarską, która została na nowo podzielona. Ucierpiała ona niezmiernie w Rosji, posiadała jednak w Niemczech, Francji i Hiszpanii liczne kadry. Napoleon postanowił wykorzystać je do stworzenia nowych pułków. Cenił bardzo Starą Gwardię za jej wierność i miał nadzieję, że Młoda Gwardia, jeżeli wcieli się do niej najbitniejszych żołnierzy, wkrótce osiągnie wartość najlepszych pułków. Dlatego kazał wybrać ze wszystkich korpusów, które nie ucierpiały zbytnio w katastrofach w Rosji i Hiszpanii, określoną ilość żołnierzy dla uzupełnienia Starej Gwardii. Następnie z poborów ostatnich roczników wybrał młodych i silnych ludzi, by wraz z istniejącymi kadrami fizylierów, tyralierów i strzelców odtworzyć Młodą Gwardię. Liczbę batalionów Starej i Młodej Gwardii podwyższył do 53, a liczbę szwadronów do 33. W ten sam sposób wzmocnił rezerwę artylerii, którą z takim powodzeniem używał we wszystkich wielkich bitwach, wyposażając ją w 300 dział. W jej szeregi powołał najlepszych żołnierzy artylerii marynarki. W ten sposób gwardia cesarska osiągnęła liczbę 40 000 żołnierzy. 
 

VI.

Dzięki tym ogromnym zbrojeniom Napoleon był w stanie zatrzymać koalicję na Łabie i zniweczyć jej nadzieje.

Ale nie wystarczyło szybkie zebranie tych potężnych sił, trzeba było je też opłacić  i w tym celu skonsolidować finanse cesarstwa.

Napoleon za żadną  cenę nie chciał podwyższenia opłat, mimo, że wystarczyłaby niewielka podwyżka podatków, by uzyskać potrzebne w 1813 roku 150 milionów. Posiadaczy ziemskich, którzy zostali za rządów Napoleona odciążeni, cesarz nie chciał na nowo obciążać. Obawiał się zarządzić coś, co miałoby negatywny wpływ na nastrój ludu.

Wydanie nowych obligacji państwowych, które być może dawniej cieszyłyby się popularnością, było w obecnych oklicznościach niemożliwe. Cła również nie można było podnieść. Konfiskata towarów też nie przynosiła już dochodów, a tak bardzo znienawidzony stary środek polegający na sprzedaży dóbr narodowych był już tylko bardzo ograniczonym źródłem, ponieważ Napoleon oddał dawnym emigrantom znaczną część ich posiadłości.

Ale istniały inne dobra, które mogłyby stać się źródłem dochodu, a mianowicie parcele wydzierżawione od gmin, które przynosiły im znaczne dochody, napełniając kasy gminne. Gminom było objętne, czy pieniądze te pochodzić będą od dzierżawcy prywatnego, czy od państwa, które również zapewniało punktualne wpłaty. Zakładano, że dobra te można było sprzedać za około 370 milionów, podczas gdy dochód z nich nie przynosił gminom wiącej niż 8-9 milionów. Liczba ta nie wydawała się być przesadzoną. Wpływy do kasy państwowej wzrosłyby więc o 370 milionów, a po odliczeniu potrzebnych państwu 232 milionów pozostałoby jeszcze 138 milionów, z których 8-9 milionów posłużyć miało na pokrycie koniecznych odszkodowań dla gmin. W ten sposób państwo otrzymałoby konieczne środki nawet za darmo.

Dlatego postanowiono upaństwowić wydzierżawianą przez gminy ziemię, oszacować ją, zastąpić obligacjmi, które mogłyby zostać przez państwo natychmiast wydane, a dochód z nich wpłacić do Kasy Amortyzacyjnej. Ta ostatnia musiałaby dobra sprzedać na licytacji pod warunkiem, że kupujący jedną trzecią ceny zakupu wpłaci gotówką natychmiast, a następne dwie trzecie, oprocentowane na 5%, odpowiednio w latach 1814 i 1815. W międzyczasie Kasa Amortyzacyjna miała wydrukować i przekazać skarbowi państwa banknoty o wartości 232 milionów, które przynosiłyby procenty i stopniowo, w miarą wpływania pieniędzy ze sprzedaży ziemi gminnej, byłyby wycofywane.

Na sprzeciw ministra finansów Molliena, który oświadczył, że nie przyjmie tych papierów jako środka płatniczego, Napoleon odpowiedział: 
"- Wezmą je wszyscy, którym winny jest Pan pieniądze. Dostawcom armii i marynarki oraz innym wierzycielom wszelkiego rodzaju winny jest Pan 46 milionów za rok 1811 oraz 37 milionów za 1812. Niech Pan zapłaci tymi banknotami, tym samym wprowadzi je Pan na prowincji. Tam zostaną one początkowo niechętnie przyjęte. Ale gdy wszyscy przekonają się, że przynoszą one punktualnie procenty, że można za nie kupić wspaniałe dobra, będą one namiętnie poszukiwane. Będą sprzedawane na giełdzie, ich kurs będzie ustabilizowany, a w końcu te papiery będą tak samo dobre, jak gotówka."

Takimi oświadczeniami cesarz napełniał ministra Mollien znowu otuchą.

Tak wyglądały  przedsięwzięcia finansowe, które cesarz postanowił podjąć na pokrycie kosztów wielkiej wojny.

Cesarz chciał też  dać krajowi znowu pokój z Kościołem i zakończyć swój konfilikt z papieżem, zamierzając zezwolić na jak najmniej, a jednak na wystarczająco wiele, by osiągnąć porozumienie. Papież przebywał wówczas w Fontainebleau, gdzie, pozornie wolny, traktowany był z wielką czcią i najwyższym poważaniem.

 

Tom IX. Rozdz. II. Konflikt z Kościołem. 
 

I. Sprawy religijne. - II. Konkordat z 1801 roku. - III. Wcielenie Państwa Kościelnego do cesarstwa (1810). - IV. Synod w Paryżu (1811). - V. Uprowadzenie papieża Piusa VII z Savony do Fontainebleau. - VI. Konkordat z Fontainebleau (1813). - VII. Zdementowanie zarzutów podniesionych w odniesieniu do więzień państwowych.

 



I.

Człowiek, który niespodziewanie zorientuje się, że został wyekspediowany w przestrzeń kosmiczną, postawi sobie mimowolnie pytanie: skąd pochodzę? Kim jestem? Dokąd zdążam? Te pełne tajemnic i tak trudne do odpowiedzenia pytania przyciągają człowieka do religii; jego wiedza powstrzymuje go od tego zbliżenia. Historia świata jest wrogiem religii, bo budzi w naszych duszach wątpliwości. Dlaczego, pyta nasz rozsądek, panuje w Londynie inna religia niż w Paryżu? Dlaczego w Paryżu inna niż w Berlinie? Dlaczego w Petersburgu, Konstantynopolu, Persji, w Chinach ludzie modlą się w inny sposób do Boga niż w Rzymie?

Wszyscy ludzie wierzą w Boga, bo w naturze wszystko świadczy o jego istnieniu. Napoleon nieustannie miał potrzebę wiary! Był wierzącym, mimo głupoty naszego szkolnictwa, które każe nam dorastać pośród Greków i Rzymian, pośród pogaństwa i bałwochwalstwa.

Jako Pierwszy Konsul Napoleon kazał odbudować ołtarze. Musiał przy tym pokonać wielki opór. Najwyżsi urzędnicy państwa byli najzagorzalszymi przeciwnikami konkordatu. Mówili do Pierwszego Konsula:

"- Jeżeli chce Pan ponownie wprowadzić religię we Francji, dlaczego nie postępuje Pan zgodnie z radą, którą musi Panu podsunąć zdrowy rozsądek? Dlaczego chce nas Pan zmusić, byśmy oddali się pod jarzmo papieskie? Zależy tylko od Pana, byśmy uniknęli błędu, które potomność zarzuca Franciszkowi I. Niech Pan przyjmnie naukę Lutra. Jej podstawy spodobają się republikanom."

Ale Napoleon był przywiązany do religii swojego dzieciństwa. Decydującą jednak była przede wszystkim myśl, że wprowadzając we Francji protestantyzm wywoła wojnę religijną, która nasączy krwią ziemię ojczystą. Pierwszy Konsul zdławił właśnie ogień niezgody; wznieciłby go na nowo i to niepotrzebnie, bo prawie zupełnie nieznana religia protestancka była obojętna wszystkim Francuzom.

Co osiągnąłby, gdyby wprowadził protestantyzm? We Francji powstałyby dwie równie silne partie, które zwalczałyby się zaciekle. Wyniszczyłyby się nawzajem, zniszczyły siłę Francji, a kraj poniżyły do roli niewolników Europy, podczas gdy Napoleon ciągle dążył do uczynienia go władcą Europy. Przywracając katolicyzm mógł osiągnąć swój cel: wewnętrznie - innowiercy zniknęliby w wielkiej masie wiernych katolików, chociaż Napoleon założył sobie równe wszystkich traktowanie; zewnętrznie - papież opowiedziałby się po stronie Napoleona, który przez swój wpływ i przy pomocy wojsk francuskich we Włoszech miał nadzieję całkiem nad nim zapanować. Jaką władzę miałby wtedy władca Francji! Jak wielki wpływ miałby na opinię publiczną całego świata!  Franciszek I (Franciszek I z dynastii Valois, 1494-1547, król Francji w latach 1515-1547. W czasie swojego panowania prowadził wieloletnie wojny z panującymi w środkowej Europie i Hiszpanii Habsburgami - przyp. tłum.) powinien był przejść na protestantyzm i ogłosić się jego zwierzchnikiem w Europie - jego przeciwnik Karol V stał całkowicie po stronie Rzymu, bo miał nadzieję, że przy pomocy Kościoła ujarzmi całą Europę. Sam ten fakt musiał wyraźnie zobrazować Franciszkowi konieczność przejęcia obrony Europy. Ale on nie zważał na wielkie sprawy, zajmując się małymi: prowadził dalej swoją nieszczęsną wojnę we Włoszech, a w Paryżu, by przypodobać się papieżowi, kazał palić protestantów na stosie.

Gdyby Franciszek I przyjął religę protestancką, która zapewniłaby władzy królewskiej przewagę, ochroniłby Francję przed wielkimi religijnymi katastrofami wywołanymi przez kalwinistów, które doprowadziły niemalże do upadku monarchii. Niestety Franciszek I był ślepy na wszystko; nie miał nawet wyrzutów sumienia, gdy połączył się sojuszem z Turkami i podjudził ich przeciwko chrześcijanom. Nie był władcą dalekowzrocznym; był przesiąknięty średniowiecznym ograniczeniem duchowym i głupotą! W sumie był tylko bohaterem turniejów rycerskich, lwem salonowym, wielkim człowiekiem wśród krasnali!

 

II.

Już w latach 1796 i 1797 Napoleon, przebywając we Włoszech, całą swoją uwagę poświęcił sprawom religijnym. Ich dokładna znajomość była niezbędna dla zdobywcy i prawodawcy Trans- i Cispadańskiej Republiki. W latach 1798 i 1799 musiał studiować Koran, podstawy Islamu, jego formy władzy, poglądy jego czterech sekt i ich stosunek do Konstantynopola i Mekki. Dokładna znajomość obu religii wielce przyczyniła się do zdobycia przychylności duchowieństwa we Włoszech i ulemów w Egipcie.

Cesarzowi przypisano słowa: "Konkordat z 1801 roku był moim największym błędem." To kłamstwo, cesarz nigdy nie pożałował podpisania tego konkordatu. Konfikty z Państwem Kościelnym, z którymi borykał się później, nie były spowodowane konkordatem, lecz były efektem nadużyć Rzymu, który mieszał władzę kościelną ze świecką. Napoleon był przez niego molestowany, jak lew przez ukąszenia komara, co jednak nie miało wpływu na jego postanowienia i religijne zapatrywania.

Konkordat 1801 roku był dla wiary, republiki i rządu bez wątpienia konieczny. Przypomnijmy: kościoły były zamknięte, a prześladowani księża tworzyli trzy sekty; wierni konstytucji duchowni, wikariusze apostolscy i emigracyjni biskupi na żołdzie Anglii.

Konkordat zakończył ten rozłam i odbudował z ruin apostolski, rzymsko-katolicki Kościół. Napoleon postawił znowu ołtarze, zakończył chaos, zalecił wiernym modły za republikę, skruszył wątpliwości nabywców dóbr narodowych i przeciął ostatnią nić łączącą kraj ze starą dynastią, pozbawiając stanowisk wiernych jej biskupów, piętnując ich jako buntowników, którzy stawiają interesy ziemskie ponad sprawy nieba i Boga.

Podczas rokowań na temat konkordatu rozważano, czy nie wyznaczyć papieżowi terminu, do którego mógłby korzystać ze swojego prawa mianowania biskupów. Ale zrezygnowano z tego; papież poszedł już na duże ustępstwa: wyraził zgodę na zlikwidowanie 60 diecezji istniejących już od przyjęcia w Galii chrześcijaństwa; Napoleon na własną rękę pozbawił stanowisk dużą liczbę byłych biskupów i przeprowadził sprzedaż dóbr kościelnych o wartości 400 milionów. Dlatego był przekonany, że w interesie republiki będzie rezygnacja z innych roszczeń, z których skorzystaliby jedynie ultrapapiescy. Zabrał głos podczas jednego z posiedzeń, mówiąc:

"- Gdyby papież nie istniał, teraz trzeba by go było przy tej okazji powołać, podobnie jak rzymscy konsulowie w trudnych czasach mianowali dyktatorów."

Konkordat uznawał wprawdzie obce siły w państwie, które w przeciągu jednego dnia mogły wywołać rozruchy; nie zostały one jednak właśnie stworzone, lecz istniały od dawna. Ale nie niepokoiło to władcy Włoch. Jako taki Napoleon był władcą Rzymu i mógł przeciwdziałać szkodliwym wpływom.

Napoleon nigdy nie domagał się zezwolenia na zawieranie małżeństwa przez osoby duchowne. To sprowadziłoby na jego głowę niesamowitą nienawiść, ale co, w gruncie rzeczy, interesował go celibat? Dlaczego miał marnować swój czas na teologiczne dysputy? Gdy po podpisaniu pokoju w Amiens Fox zarzucił mu, że nie przeforsował małżeństw księży, usłyszał w odpowiedzi:

"- Ja potrzebowałem pokoju; ogień wulkanów trzeba gasić wodą, a nie olejem; nie miałbym problemu z wprowadzeniem w moim państwie wyznania augsburskiego." (confessio Augustana - podstawowa księga luteranizmu, przedstawiona na zebraniu przedstawicieli Rzeszy w Augsburgu 25 czerwca 1530 roku - przyp. tłum.)

Z biegiem lat pojawiło się jeszcze wiele spraw spornych; nie były one jednak rozpatrywane bezpośrednio pomiędzy cesarzem i papieżem, lecz pozostawiane do rozstrzygnięcia ich kancelariom, które rozwagą i powściągliwością przyczyniały się do ich rozwiązywania.

 

III.

Trwający 5 lat spór pomiędzy cesarzem i papieżem miał swój początek w roku 1805. Zakończył się w 1810 roku wcieleniem Państwa Kościelnego do cesarstwa. Doprowadziły do tego następujące okoliczności.

Dwór wiedeński, Rosja i Anglia zawiązały 3. koalicję przeciwko Francji. Armia austriacka zajęła Monachium, przepędziła króla Bawarii i zajęła pozycje nad rzeką Iller, gdzie miała połączyć się z dwoma armiami rosyjskimi. Arcyksiążę Jan pomaszerował na czele głównej armii nad Adygę i zagroził wkroczeniem do Włoch; liczący 15-20 000 Francuzów Korpus Obserwacyjny pod dowództwem generała Saint-Cyr zajął Apulię; od armii nad Adygą oddzielało go papieskie Państwo Kościelne. Na Morzu Śródziemnym pokazała się eskadra angielska, inna krążyła po Adriatyku; w Neapolu oczekiwano przybycia angielsko-rosyjskiej armii.

Stacjonujący pod Otranto w Apulii Korpus Obserwacyjny był w trudnej sytuacji; ponieważ należąca do papieża cytadela Ankony nie była uzbrojona i mogła zostać łatwo opanowana przez liczący zaledwie 1 200 ludzi desant. Napoleon zwrócił się w liście do papieża z prośbą o wyposażenie Ankony, obsadzenie jej liczącym 3 000 żołnierzy garnizonem i powierzenie dowództwa zaufanemu oficerowi; albo zezwolenie na obsadzenie cytadeli francuskim garnizonem. Jedno i drugie spotkało sią z odmową. Napoleon naciskał i domagał się kolejnych środków zabezpieczających. Żądał kategorycznie:

1.        podpisania przez papieża sojuszów zaczepno-obronnych z królami Włoch i Neapolu;

2.        zamknięcia dla Anglików portów Państwa Kościelnego;

3.        przyjęcia w Ankonie francuskiego garnizonu w sile 3 000 ludzi i obsadzenia nimi cytadeli;

W odpowiedzi papież stwierdził, że on, jako ojciec wszystkich wiernych, nie może wstąpić do żadnej Ligi przeciwko swoim dzieciom, że nie może skarżyć się na żadne z mocarstw, nie chce i nie może z nikim prowadzić wojny. Cesarz odpowiedział mu:

"Gdy Karol Wielki obdarzył papieża władzą świecką w środku Włoch, zrobił to dla dobra Włoch i Europy. Historia papiestwa relacjonuje o wielu sojuszach i przeciw-sojuszach zawieranych przez papieży z cesarzami Niemiec i królami Hiszpanii. Juliusz II dowodził armiami. W 1797 roku generał Bonaparte, gdy operował przeciwko prowadzonej przez kardynała Busca armii, powołanej przez papieża, by odwrócić uwagę francuskich wojsk od Austrii, założył swoją kwaterę w pałacu biskupa Chiaramonti (Luigi Barnaba Chiaramonti, 1742-1823, papież Pius VII, zasiadał na tronie Stolicy Apostolskiej w latach 1800-1823 - przyp. tłum.). Skoro więc flaga Św.Piotra mogła powiewać u boku austriackiego orła przeciwko Francji, może chyba teraz połączyć się z orłem francuskim. Ale by okazać Ojcu Świętemu swoje całe oddanie, cesarz podkreśla, że traktat ten nie będzie skierowany przeciwko Austrii i Hiszpanii, lecz jedynie przeciwko niewiernym i heretykom. Za tę cenę zobowiązuje się bronić granic Państwa Kościelnego przed Barbareskami."

W latach 1805 i 1806 kontynuowano wymianę pism na ten temat. Listy papieża pisane były piórem Grzegorza VII: były całkowitym przeciwieństwem łagodności i dobrotliwości jego charakteru. Tylko podpis pochodził od niego. Podkreślał nieprzerwanie swoje zwierzchnictwo i prawo do osądzenia wszystkich władców ziemskich. "Jak dusza włada ciałem - mówił - tak niebo panuje nad ziemią."

Tymczasem po pokoju w Preszburgu armia francuska zajęła Neapol, przegoniła króla Ferdynanda i podbiła całe jego królestwo. Na tronie Neapolu zasiadł francuski książę; terytorium Państwa Kościelnego oddzielało go jednak od armii francuskiej w północnych Włoszech. Agenci dworów w Palermo i Cagliari oraz wysłannicy Anglii byli bardzo aktywni, a jako centrum swojej intryganckiej działalności obrali Rzym. Żołnierze, którzy samotnie podróżowali pomiędzy Mediolanem i Neapolem, przejeżdżając przez Państwo Kościelne często byli ofiarami morderstw. Sytuacja stała się nie do zniesienia. Cesarz pisał o tym do papieża, domagając się sojuszu zaczepno-obronnego pomiędzy Rzymem i Francją; porty papieskie miały zostać zamknięte dla Anglików, a obcy intryganci wydaleni z Rzymu. W przeciwnym razie papież utraci terytorium pomiędzy Apeninami i Morzem Adriatyckim, a więc Marchię z Ankoną; zostanie ona włączona do królestwa Włoch i zapewni połączenie Neapolu z Mediolanem. Stolica Apostolska odpowiedziała bezsilnymi groźbami: najwyraźniej pobłażliwość cesarza, tak bardzo nietypowa dla jego charakteru, zrodziła w Rzymie myśl, że cesarz obawia się ekskomuniki. By zaprzeczyć temu nonsensowi, Napoleon wydał liczącemu 6 000 żołnierzy oddziałowi rozkaz wkroczenia do Rzymu pod pozorem marszu w kierunku Neapolu. Jego dowódcy (gen.Francois-Alexandre Miollis - przyp. tłum.) nakazał okazanie Stolicy Apostolskiej najwyższego szacunku i nie mieszanie się w jej sprawy.

Równocześnie dał jednak papieżowi do zrozumienia, że jeżeli Napoleon odważy się zająć Rzym, to Jego Świętobliwość powinna z tego wywnioskować, że jest on zdecydowany na wszystko i nie cofnie się przed niczym; w sprawach politycznych nie obawia się religijnych groźb; to raczej słabszy powinien szukać ochrony u mocniejszego.

Stolica Apostolska wpadła w złość i zwątpienie. Monity, modlitwy, mowy, okólniki do korpusu dyplomatycznego - wszystko to zostało zastosowane, spowodowało jednak jedynie pogorszenie sytuacji; Watykan użył wszystkich swoich kanonicznych środków, by obronić swoją władzę świecką. Wszystkie te ataki zainspirowane były przez rząd angielski. W końcu, na początku 1808 roku, cesarz napisał do papieża, że konflikt musi zostać ostatecznie zakończony i dał mu 2 miesiące czasu na przystąpienie do sojuszu z państwami włoskimi. W przypadku odmowy potraktuje podarunek Karola Wielkiego jako niebyły i zajmie Patrimonium Sancti Petri (ojcowiznę Świętego Piotra - przyp. tłum.), nie ograniczając jednak swobody i poważania jego świętej osoby, jako najwyższego kapłana kościoła katolickiego. Była to jasna wypowiedź, ale w Rzymie jej nie zrozumiano; papież robił na przekór cesarzowi, który w końcu stracił cierpliwość i w 1808 roku zarządził włączenie papieskiej Marchii Ankońskiej do królestwa Włoch i pozostawienie papieżowi jedynie Rzymu oraz leżącej pomiędzy Apeninami i Morzem Śródziemnym części jego państwa. Równocześnie ogłosił, że oddziały francuskie opuszczą Rzym i Państwo Kościelne, gdy tylko Watykan uzna aneksję Marchii. Dwór papieski odpowiedział odwołaniem nuncjusza z Paryża. Przygotowano dla niego paszporty; wyjechał on bez pożegnania i tym samym wojna została wypowiedziana. W tym przypadku było to bezsensowne postępowanie słabego, który nie jest w stanie stawić najmniejszego oporu wobec ogromnej potęgi, która podbiła cały świat. Ale stawianie wszystkiego na ostrzu noża było typowe dla Watykanu. Ciągle jeszcze żywił on nadzieję na skuteczność środków kanonicznych i pochlebiał sobie, że powróciły czasy, gdy w obliczu papieskiej klątwy wszyscy padają na kolana. Napoleon nie przejmował się tym wprawdzie, ale darzył papieża taką przychylnością, że pozostawił istniejące status quo.

Ale na początku 1809 roku powstała 4. koalicja: dwór wiedeński rozpoczął działania wojenne. Dowodzący w Rzymie generał poprosił o posiłki, bo w przeciwnym razie nie będzie w stanie utrzymać w ryzach ludności tego wielkiego miasta i okolicznych nizin. Gdyby wysłanie wojska było niemożliwe - pisał, należy przynajmniej zakończyć knowania watykańskiego rządu. W odpowiedzi otrzymał on rozkaz aresztowania rządu, wcielenia oddziałów papieskich do armii francuskiej, utrzymanie porządku i dopilnowania, by papież w dalszym ciągu, tak, jak był do tego przyzwyczajony, otrzymywał pieniądze z kasy państwowej na utrzymanie swojego dworu.

Stan wojny, który panował pomiędzy Francją i Austrią oraz Hiszpanią, wydał się dla Ojca Świętego korzystną okazją do działania: ekskomunikował cesarza! W dawnych czasach odniosłoby to porządany skutek, ponieważ wystarczało to, by obalić tron, zbuntować ludy przeciwko ich władcom i wstrząsnąć całym światem. Ale był rok 1809, inne czasy, inne obyczaje i dlatego bulla ekskomunikacyjna przyjęta została we Francji tylko jako osobliwy i nieszkodliwy dziwoląg.

"Bulla ekskomunikacyjna - pisał cesarz do ministra religii, jest taką śmiesznością, że nie zasługuje na jakąkolwiek uwagę." (list napisany 15 lipca 1809 w Schönbrunn - przyp. tłum.)

Zajęcie Państwa Kościelnego było powodem wypowiedzenia przez papieża wojny Francji. Ale nie przeszkodziło to papieżowi w najmniejszym stopniu w wypełnianiu jego obowiązków; otrzymał ponadto zapewnienie, że jego osoba pozostanie nienaruszona, pod warunkiem, że nie uczyni niczego, co uniemożliwiłoby działalność nowych władz Rzymu. Ale papież nie chciał o tym słyszeć; był zdania, że jego pozycja suwerena Rzymu była nierozłączalnie związana z jego pozycją głowy Kościoła. Takie stanowisko było oczywiście nie do przyjęcia.

Siły francuskie stacjonujące w Państwie Kościelnym nie były zbyt liczne. Ponadto różna interpretacja wyniku bitwy pod Essling obudziła wątpliwości, co do szczęśliwego dla Napoleona zakończenia wojny; krótko mówiąc, ludność Rzymu zaczęła być niespokojna. Ojciec Święty zabarykadował się w swoim pałacu, bronionym przez kulkuset obrońców. Było nieuniknionym, że między nimi a francuskimi forpocztami wybuchną konflikty i należało się obawiać, że dojdzie do rękoczynów i użycia broni. Sytuacja papieża stała się niebezpieczna. Francuski dowódca przedstawił papieżowi sytuację, starając się przekonać go, że świętość jego urzędu gwarantuje jego bezpieczeństwo, ale jeżeli użyje siły przeciwko sile, może mieć to katastrofalne skutki. Ale gdy spostrzegł, że przemawia jak do ściany, podjął ryzykowną decyzję, którą usprawiedliwiały jednak okoliczności: aresztował Jego Świętobliwość i wywiózł do Florencji. Uczynił to w interesie Ojca Świętego, ludu francuskiego, ba, nawet całej Europy: bo co byłoby, gdyby w przypadkowo rozpoczętej bójce przelana została tak drogocenna krew! Czyż obowiązkiem dowódcy nie było utrzymanie spokoju i porządku? Ale Napoleon myślał na początku inaczej.

Paież został 6 lipca 1809 roku uprowadzony ze swojego pałacu przez dowódcę żandarmerii generała Radet i przewieziony do Florencji, gdzie dotarł 8 lipca. Towarzyszył mu kardynał Pacca (Bartolomeo Pacca, 1756-1844, od 1801 kardynał, od 1808 roku pro-sekretarz stanu w Watykanie, bliski współpracownik papieża, przedstawiciel reakcyjno-konserwatywnego skrzydła, zwolennik konfrontacji z Francją - przyp. tłum.) . Po kilku godzinach odpoczynku wznowiono podróż i przez Pizę, Susę, Turyn, Mont Cenis, Montmeillon konwój dotarł 21 lipca do Grenoble. 1 sierpnia Ojciec Święty odjechał do Awinionu, gdzie dotarł 4 tegoż miesiąca. Stamtąd udał się przez Niceę do Savony.

18 lipca 1809 roku cesarz pisał z Schönbrunnu do ministra policji Fouche "....jestem bardzo poruszony faktem uprowadzenia papieża; to była głupota. Należało aresztować kardynała Pacca, a papieża zostawić w Rzymie. Ale teraz nie można już niczego zmienić, co się stało, to się stało."

23 lipca pisał do arcykanclerza Cambacérčs: "... bez mojego rozkazu i wbrew mojej woli uprowadzono z Rzymu papieża. Do Francji przewieziono go również bez mojego rozkazu i wbrew mojej woli, ale niestety dowiedziałem się o wszystkim dopiero 10 albo 12 dni później...".

10 sierpnia napisał do gubernatora Rzymu generała Miollis: "...otrzymałem Pański list z 30 lipca... jestem poirytowany, że zmuszono papieża do opuszczenia Rzymu. Rozkazałem, by aresztować kardynała Pacca, ale nie papieża. Coś takiego nie wolno było przeprowadzić bez mojego wyraźnego rozkazu i wyznaczenia przeze mnie nowego miejsca pobytu Jego Świętobliwości. Rozkazałem, by naruszyć świętość papieskiego mieszkania tylko w tym przypadku, gdyby papież uczynił z niego zarzewie rozruchów. Ale to, co się stało, jest nie do naprawienia. Ale mimo tego jestem zadowolony z Pańskiej gorliwości. Papież już nigdy nie powróci do Rzymu."

5 września 1809 roku cesarz napisał z Schönbrunn do przebywającego w Turynie księcia Borghese, gubernatora generalnego departamentów zaalpejskich: "Mój kuzynie, niech Pan zatroszczy się, żeby papieżowi niczego nie brakowało. Niech Pan wyśle do niego Salmatorisa (pochodzący z Piemontu książę Carlo Giovanni Salmatoris, 1741-1822 - przyp. tłum.) z pieniędzmi do czasu, kiedy sam ureguluję te sprawy. Ma pokrywać wszystkie koszty, ale pilnować, by nie przekroczyły 100 000 franków miesięcznie. Niech mu Pan pośle również 3 ekwipaże z moją liberią. Salmatoris ma troszczyć się o wszystko, pozostać przy papieżu i czuwać, żeby traktowany był zgodnie z jego życzeniem i z największą hojnością".

W innym liście do księcia Borghese z 14 września cesarz napisał: "Mój kuzynie, z zadowoleniem usłyszałem, że papież udziela błogosławieństw i dobrze się w Savonie czuje. Pisałem, żeby wysłać do niego Salmatorisa i zatroszczyć się, że nie zaniedbano niczego, co mogłoby przyczynić się do wygodnego życia starca. Nie chcę, by czuł się jak jeniec. Straż, która przydzielona jest papieżowi, ma wyglądać jak gwardia honorowa. Może Pan wysłać do niego generała Cezara Berthier, który byłby gubernatorem dworu papieskiego. Podlegałby mu komendant żandermerii, który zamieszka poza obrębem papieskiej siedziby. Niech Pan pośle też szambelana i jednego z pańskich adiutantów, by przekazali papieżowi pozdrowienia i zapytali, czy mu niczego nie brakuje."

Papieżowi w Savonie wielkokrotnie proponowano powrót do Rzymu, pod warunkiem, że zobowiąże się do niezakłócania spokoju publicznego, uzna nowy rząd i ograniczy się do wykonywania obowiązków swojego urzędu. Gdy papież zorientował się, że próbuje się złamać jego upór, a świat egzystuje też bez niego, by wprowadzć zamęt w administrację nie zajętych biskupstw, skierował listy do kapituł arcybiskupich we Florencji i Paryżu, podczas gdy kardynał Pietro wysłał apostolskich wikariuszy do nieobsadzonych diecezji. Po raz pierwszy w ciągu trwającego 5 lat sporu, pertraktacje zaczęły dotyczyć nie spraw świeckich, lecz spraw kościelnych. Efektem tego było pierwsze i drugie zgromadzenie biskupów, synod w Paryżu, bulla z 1811 roku, a w końcu w 1813 roku konkordat z Fontainebleau.

Aż do 1810 roku nie podjęto w Rzymie żadnej ostatecznej decyzji w sprawie panowania nad światem. Ta niejasność sytuacji zachęciła papieża do stawienia oporu. Skłoniło to cesarza, który miał serdecznie dość powikłań ostatnich 5 lat, wiecznego splątania władzy świeckiej i kościelnej, do dokonania ostatecznego ich rozdzielenia i zakończenia świeckiej władzy papieża. Chrystus powiedział: "Królestwo moje nie jest z tego świata." Jako spadkobierca tronu Dawida papież ma być naczelnym kapłanem, a nie królem. Postanowieniem Senatu z 17 lutego 1810 roku włączono Państwo Kościelne do csarstwa i określono prawa papieża.

 

IV.

Napoleon pragnął obudować włoską ojczyznę. Wenecjanie, Mediolańczycy, Piemontczycy, Genueńczycy, Rzymianie, mieszkańcy Toskanii, Sycylii i Sardynii mieli stać się jednym narodem, którego terytorium ograniczone byłoby Alpami, Adriatykiem i morzami Jońskim i Śródziemnym. Tak potężne państwo utrzymywałoby na lądzie w ryzach Austriaków, a na morzu jego flota, połączona z eskadrami z Tulonu, kontrolowałaby Morze Śródziemne i drogę handlową do Indii przez Suez i Morze Czerwone. A stolicą tego imperium miał być Rzym, Wieczne Miasto! Ale jak wiele trudności musiał cesarz pokonać. Już Consulcie w Lyonie powiedział: "Potrzebuję 20 lat, by odbudować Włochy."

Położenie geograficzne Włoch miało wpływ na jej historię. Jak wyglądałaby przyszłość Włoch, gdyby wody Morza Jońskiego opływało Monte Velino (masyw w Apeninach Środkowych, w regionie Abruzja - źródło: wikipedia.org), gdyby wszystkie państwa tworzące królestwo Neapolu, Sycylię i Sardynię wypełniły przestrzeń pomiędzy Korsyką, Livorno i Genuą! Przed Rzymianami całe północne Włochy opanowali Galowie, od Magry (rzeka przepływające przez Toskanię i Ligurię, uchodząca do Morza Liguryjskiego - przyp. tłum.) na zachodzie aż do Rubikonu na wschodzie, podczas gdy Grecy zajęli Tarent, Reggio i południe półwyspu i wyparli Włochów do Toskanii i Lacjum.

Ale mimo tego Włosi, oświecony i gorący naród, daliby chyba sobie radę z lokalnymi problemami, gdyby nie polityka papieży. Ale Watykan, za słaby, by zjednoczyć całe Włochy pod swoim berłem, miał wystarczająco silną władzę, by zniszczyć każdą republikę, każde księstwo, które dążyło do zjednoczenia Włoch.

Na drodze do realizacji planów cesarza stały na drodze trzy przeszkody:

1. włoskie posiadłości obcych władców

2. patriotyzm lokalny

3. Rzym jako siedziba papieży

Od czasu Consulty w Lyonie minęło zaledwie 10 lat, a już usunięta była pierwsza przeszkoda: żadne obce mocarstwo nie posiadało we Włoszech nawet piędzi ziemi, całe Włochy były pod bezpośrednim wpływem cesarza.

Druga przeszkoda zniknęła po zlikwidowaniu Republiki Weneckiej, królestwa Sardynii, Wielkiego Księstwa Toskanii oraz wcieleniu do cesarstwa Patrimonium Sancti Petri. Jak rzemieślnicy, którzy, by z kilku małych armat mniejszego kalibru zbudować 48-funtową armatę, wrzucają te mniejsze do wielkiego pieca, by je stopić, tak małe państewka włoskie, połączone zostały z Austrią lub Francją, by zatrzeć wspomnienia o przeszłości i przygotować się w ten sposób na stopienie w jedną całość. Wenecjanie podczas swojej przynależności do monarchii austriackiej pokosztowali całej palety goryczy niemieckiego jarzma. Gdy odzyskali wolność, z radości przyjmowali wszystko; obojętnym im było, czy ich miasto będzie stolicą lub czy ich rząd będzie bardziej lub mniej arystokratyczny. Tak samo reagowali Piemontczycy, Genueńczycy, Rzymianie, wszyscy, którym wielkie przemiany we Francji przyniosły wolność. Nie było już podziału na Wenecjan, Piemontczyków czy mieszkańców Toskanii, na półwyspie byli już tylko Włosi. Na dynastię, która w tym czasie rządziła jeszcze Neapolem, czekało Wielkie Księstwo Bergu, a cesarz z niecierpliwością czekał już tylko na drugiego syna, by zawieźć go do Rzymu, koronować na króla i, pod regencją księcia Eugeniusza, ogłosić niepodległość Włoch. Italiam! ... Italiam..! (często używany przez Napoleona cytat z "Eneidy" Wergiliusza: "Italiam! Italiam! Primus conclamat Achates" - przyp. tłum.).

Również trzecia przeszkoda - papież w Rzymie - została usunięta. Ojciec Święty był w Fontainebleau; Święte Kolegium, kancelaria, archiwum i wszystkie misje znajdowały się w Paryżu. Wydano wiele milionów na postawienie odpowiednich budowli i zapewnieniu papieskiemu dworowi godnego miejsca pobytu. Dzielnica Notre Dame i wyspa Saint Louis przeznaczone były na centrum chrześcijaństwa. Cesarstwo obejmowało pięć szóstych katolickiej Europy: Francję, Włochy, Związek Reński, Hiszpanię i Polskę; dlatego wypadało, by papież, w interesie wiary, rezydował w Paryżu i obie siedziby: św.Jana na Lateranie i Notre-Dame zjednoczył w jedną całość.

 

Naturalnym sposobem przyspieszenia w tym kierunku rozwoju wydarzeń i skłonienia papieży do ich zaakceptowania, było, w mniemaniu cesarza, wzmocnienie autorytetu synodów i po rozszerzenia ich o biskupów z Francji, Włoch, Hiszpanii, Niemiec i Polski podniesienia do rangi soborów. Papież nie mógł nie rozpoznać znaczenia takiej instytucji i z tego powodu musiałby wyrazić chęć przebywania w stolicy imperium. Osiągnięcie tego było tajnym celem synodu paryskiego z 1811 roku, którego oficjalnym zadaniem było jednak uregulowanie powoływania biskupów. Cesarz był głęboko wzruszony energiczną pracą i zdecydowanym oporem synodu przeciwko zamierzeniom papieża; sam taki opór mógł tym gremiom, które przecież zgodne były z duchem czasu, przynieść wielkie poważanie. Dlatego Napoleon potajemnie przygotował przepis, że zachowane mają być formy synodu z Embrun, który skierowany był przeciwko działalności jansenitów. Synod podyktował brewe z Savony, które zaspokoiło oczekiwania zgromadzenia i wprowadziło do konkordatu z 1801 roku kilka uzupełnień, których wprowadzenie uznano wówczas za niepożądane.

Ponieważ cesarz nie chciał zdradzić swoich zamiarów w tym temacie, zabronił publikowania czegokolwiek na temat ustaleń z Rzymem. Preferował zachowanie niepewności, wprowadzenie w błąd opinii publicznej i przypisywania mu przez nią antyreligijnych planów. Biskupi, przede wszystkim biskup Nantes, naciskali wszelkimi sposobami na cesarza, by zezwolił na opublikowanie oficjalnych dokumentów; nie potrafili zrozumieć, z jakich powodów nie spełnia ich uzasadnionych życzeń i dlaczego nie chce jednym uderzeniem zniszczyć Petite Église (Petite Église - Mały Kościół, zbiorcze pojęcie katolickich wspólnot, które powstały we Francji w oparciu o konserwatywną opozycję przeciwko Konkordatowi z 1801 roku; szczególnie aktywne były one w zachodniej /Wandea i Normandia/ oraz połudn.-wschodniej /Lyon i Prowansja/ Francji oraz Belgii - źródło: wikipedia.org).

Biskup Nantes (Jean-Baptiste Duvoisin, 1744-1813, biskup Nantes w latach 1802-1813 - przyp. tłum.) utrzymywał kontakty z Diderotem i innymi krytykami i zawsze potrafił wyjść z twarzą z nieprzyjemnej sytuacji, miał zawsze na wszystko odpowiedź. Posiadał na tyle zdrowego rozsądku, by zaniechać zamiarów, których nie dało się zrealizować i zrezygnować z religijnych zasad, których nie dało się obronić. Pewnego dnia zapytano go:

"- Czy zwierzę, które porusza się, myśli i zastanawia się, posiada duszę?"

"- Dlaczego nie? - odpowiedział - ale skąd się ona bierze? Nie można przecież przyjąć, że jest równa ludzkiej."

Wycofywał się za swoje szańce, zachowując przewagę na polu bitwy. Przytaczał lepsze argumenty niż papież, doprowadzając go tym do zwątpienia. Spośród biskupów francuskich był najważniejszym filarem wolności kościoła galikańskiego. Był wyrocznią i oparciem dla cesarza, który w sprawach religijnych darzył go ślepym zaufaniem. Największą troską cesarza w jego sporze z papieżem, niezależnie od tego, co twierdzą intryganci i mąciciele w sutannach, była nienaruszalność dogmatu. Wystarczyło, by czcigodny biskup zawołał: uwaga, to grozi naruszeniem dogmatu! i cesarz natychmiast zmieniał orientację, nie wdając się w uczone dysputy z biskupem, by później, oczywiście drogą okrężną, osiągnąć jednak swój pierwotny cel. Niejednokrotnie biskup, który nie znał ostatecznych celów cesarza, był wielce zaskoczony wybranymi przez cesarza drogami okrężnymi.

Cesarz nigdy nie zgodziłby się na powrót jezuitów. Uznawał Towarzystwo Jezusowe za niebezpieczniejsze od innych; jezuici uczynili więcej złego niż pozostałe zakony razem wzięte. Zgodnie z ich doktryną generał zakonu jest panem nad panami, najważniejszym na świecie; wszystkie jego polecenia muszą zostać wykonane, nawet jeżeli są niezgodne z prawem lub prowadzą do popełnienia przestępstwa. Każdy czyn, obojętnie jak obrzydliwy, zasługuje na pochwałę, jeżeli dokonany został na rozkaz rezydującego w Rzymie generała jezuitów. Napoleon nigdy nie zniósłby w swoich państwach zgromadzenie, które podlega rozkazom rezydującego za granicą przywódcy! Nie chciał też w swoich krajach żadnych mnichów. Dla tych, którzy potrzebowali wsparcia duchowego, było wystarczająco dużo księży; klasztory były niepotrzebne, ich mieszkańcy to hołota, która tylko je, modli się i popełnia przestępstwa.

 

Gdy do cesarza dotarła wiadomość, że część biskupów nie chce uznać prawomocności synodu, polecił go natychmiast rozwiązać. Miał przed oczami kilka celów: po pierwsze zapobiec, by biskupi w oficjalnej formie ogłosili jego nieprawomocność, co poniżyłoby go w oczach opinii światowej i ośmieszyło; po drugie, pokazanie swojego autorytetu, którego uznania w swojej głupocie i bigoterii, pewna liczba francuskich biskupów mu odmawiała.

Ale w tym samym momencie, gdy rozwiązany został synod paryski, włoscy biskupi skupili się w Mediolanie wokół księcia Eugeniusza, ministra Mareschalchi i ministra religii. Byli oburzeni ignorancją francuskiego kleru i ogłosili swoją kompetentność do zwołania synodu włoskiego i rozstrzygnięcia sprawy nominacji biskupów. Równocześnie prałaci, którzy należeli do tego duchownego zgromadzenia, przekazali cesarzowi list, w którym zapewniali mu swoje poparcie. Arcybiskup Mechelen (Dominique de Pradt, 1759-1837 - przyp. tłum.) pospieszył do Trianon, by wyrazić swoją dezaprobatę wobec żałosnego zachowania swoich kolegów, nie został jednak przez cesarza przyjęty. Całą swoją energię, do której był zdolny, poświęcił na skłonienie do zmiany zdania dużej liczby biskupów; i rzeczywiście, wszyscy biskupi, którzy zjednoczyli się w synodzie arcybiskupów oraz pozostali, w przeciągu następnych 8 dni wydali oświadczenia, poświadczające prawomocność synodu do rozpatrywania sprawy, dla rozstrzygnięcia której został powołany. Synod został ponownie zwołany i wydał następujące postanowienia końcowe:

Dekret pierwszy

4 sierpnia 1811

Synod narodowy ogłasza swoją kompetentność w sprawach powoływania biskupów i w razie potrzeby, ogłaszania dekretów.

 

Dekret drugi

5 sierpnia 1811

1. Biskupstwa nie mogą, zgodnie z prawem kanonicznym, dłużej niż przez rok pozostać nieobsadzone. Jeszcze w bieżącym roku przeprowadzony ma zostać wybór i wprowadzenie biskupów na urzędy.

2. Synod zwrócił się do cesarza, by dokonał wyboru biskupów. Wybrani przez niego biskupi mają następnie zwrócić się do papieża o wprowadzenie na urząd.

3. W przeciągu 6 miesięcy po opublikowaniu w przyjęty ogólnie sposób nominacji, papież musi, zgodnie z postanowieniami konkordatu, przeprowadzić wprowadzenie na urząd.

4. Jeżeli po upływie 6 miesięcy papież nie dokona wprowadzenia na urząd, dokona tego arcybiskup albo, jeżeli takiego nie ma, najstarszy biskup prowincji. (..)

5. Niniejszy dekret ma zostać przedłożony do akceptacji papieżowi; w tym celu cesarz zezwoli złożonej z 6 biskupów deputacji, która uda się do papieża celem uzyskania potwierdzenia dekretu, który zakończy troski Kościoła we Francji i Włoszech".

Deputacja przedłożyła papieżowi w Savonie tekst dekretu i przywiozła z powrotem papieskie brewe.

(Tekst papieskiego brewe w niniejszym tłumaczeniu pominięto.)

(....)

 

W międzyczasie Abbé Bologne, Abbé Broglie i biskup Tournay, ponieważ intrygowali i prowadzili korespondencję z agentami kardynała Pietro, zostali aresztowani. Zagrażali wolności kościoła galikańskiego i państwa. 

Powrót deputacji z Savony z papieskim brewe zakończył wszystko. Ale tajny cel cesarza nadal nie został osiągnięty. Zamierzał nie tylko zdobyć prawo do nominowania biskupów, lecz również wzmocnienia autorytetu synodów. Ale o nich w swojej bulli papież nie wspomniał ani słowem, mimo, że cesarz sprawę tę w dyrektywach dla swoich pełnomocników określił jako condito sine qua non. Jego polecenia brzmiały następująco:

"Do arcybiskupa ...., wybraliśmy Was do przedłożenia papieżowi dekretu synodu i uzyskania jego zgody. Ma ona być krótka i zwięzła. Dekret obowiązywać ma we wszystkich biskupstwach cesarstwa, do którego należy również Rzym, wszystkich biskupstwach włoskich, do których należą również Ankona, Urbino i Fermo. Wprowadzony ma być ponadto w Holandii, Hamburgu, Münster, Wielkim Księstwie Bergu, Illyrii, we wszystkich krajach włączonych do Francji oraz tych, które w przyszłości zostaną jeszcze wcielone. Wszelkie zastrzeżenia papieża muszą zostać odrzucone, chyba, że dotyczy będą wyłącznie biskupstwa Rzymu. Nie przyjmiemy również żadnej bulli, w której papież w swoim imieniu powtórzy to, co postanowił synod. Oświadczyliśmy, że konkordat stracił swoją moc prawną dla cesarstwa i królestwa, do czego upoważniło nas powtórne naruszenie przez papieża ustaleń konkordatu. W ten sposób wróciliśmy do ogólnego kanonu, który zezwala arcybiskupom na nominowanie biskupów. Zezwalamy na wprowadzenie dekretu synodu, pod warunkiem, że nie będzie zmieniony, ograniczony zastrzeżeniami i zostanie krótko i zwięźle zaakceptowany przez Jego Świętobliwość. Jeżeli to nie nastąpi, złożycie oświadczenie, że powracamy do zwyczajnego porządku kościelnego, który zezwala arcybiskupowi na wyświęcenie biskupów bez ingerencji papieża, jak to było w zwyczaju przed konkordatem zawartym pomiędzy Franciszkiem I i Leonem X. Gdy tylko Ojciec Święty wyrazi bez zastrzeżeń swoją zgodę, zajmiemy się wyznaczeniem nowych diecezji w departamentach Rzymu i Trasimeno, w Toskanii, Hamburgu, Holandii, Wielkim Księstwie Bergu i Illyrii. Zakładamy, że biskupstwa w prowicjach Rzym i Trasimeno liczyć będą 100 000 dusz, w pozostałej części Francji - 500 000. Ponadto możecie, jeżeli papież wykaże dobrą wolę, zakończyć spór i zapewnić go, że nadal kierujemy się tymi samymi zasadami, które obowiązywały podczas formułowania dyspozycji dla biskupów podczas ich ostatnie jmisji, Gdy tylko otrzymacie aprobatę papieża, poinformujecie natychmiast przez specjalnego kuriera naszego ministra religii, pozostaniecie w Savonie, by służyć papieżowi radą w przyszłości.

Zdajemy się na Waszą żarliwą wiarę katolicką w służbie dla nas i dobra naszego kraju. Liczymy, że nie okażecie żadnej słabości i nie przyjmiecie niczego, czego my byśmy też nie przyjęli i co niezgodne jest z naszymi dyspozycjami. Pogorszyłoby to tylko sprawę, zamiast ułatwić i uprościć."

 

Jak wynika z powyższych dyrektyw, Napoleon uważał za słuszne, pozostawienie wszystkiego w stanie niewyjaśnionym; zamierzał zwołać w 1813 roku kolejny synod. Synod 1811 roku miał spełnić jedynie rolę przygotowawczą, ale chwilowo spełnił on swoje zadanie; opinia publiczna pogodziła się z faktem powoływania takich zgromadzeń. Na następnym synodzie poprowadzono by sprawy tak, że papież sam domagałby się stanięcia na jego czele. Ponieważ w międzyczasie przybył on już do Fontainebelau, mógłby łatwo przenieść się do swojego nowego pałacu arcybiskupiego w Paryżu. Wszystko było tam przygotowane na jego przybycie; pałac był nawet okazalej wyposażony niż Tuileries. Wszystko kapało od złota; ściany ozdobione były gobelinami, przedstawiającymi sceny z historii Kościoła. Ale nieprzewidziane zakończenie kampanii rosyjskiej skłoniło cesarza do podpisania konkordatu z Fontainebleau.

Uroczystym przybyciem papieża synod uhonorowałby sam siebie i podniósłby swoje znaczenie w opinii publicznej. Dałoby to okazję cesarzowi, w otoczeniu jego dworu, senatu u Rady Stanu, przyjęcia pisma synodu. Miałby możliwość oświadczyć, że papież, jeżeli uzna istniejące władze świeckie, może rządzić w biskupstwie Savony, ma też prawo powrotu do Rzymu, by stamtąd prowadzić sprawy kościelne. Czy pozostanie w Savonie lub wybierze na swoją siedzibę inne, dowolne miasto cesarstwa, nie ma żadnych przeszkód, by stamtąd utrzymywał kontakty z wiernymi, pod warunkiem, że on i jego kardynałowie obiecają, że nie uczynią nic, co niezgodne byłoby we Francji z czterema propozycjami Bossueta (Jaques-Bénigne Bossuet, 1627-1704, francuski duchowny i teolog, twierdzący, że najbardziej naturalnym ustrojem jest monarchia absolutna - źródło: wikipedia.org), a we Włoszech zwyczajom i prawom Kościoła w Wenecji.

Napoleon pozostawił zatem władzę duchowną papieża we Francji. Chciał utrzymać wiarę swojego narodu i szanować sprawy kościelne, zachowując nad nimi jednak kontrolę, nie mieszając się do nich albo naruszając fundamenty wiary. Chciał obramować władzę Kościoła zasadami swoimi i swojej polityki, ograniczając jej władzę świecką. W Rzymie byli rozsądni ludzie, którzy to rozumieli i mówili: "To jego sposób prowadzenia wojny; ponieważ nie ma odwagi zaatakować bezpośrednio Kościoła, próbuje drogą okrężną, jak w 1796 roku okrążył Alpy, a w 1800 roku Melasa".

Z czasem, dzięki ogromnym środkom, którymi stały do dyspozycji cesarza, sukces byłby zapewniony. W 1813 roku papież - gdyby nie straszliwe wydarzenia kampanii rosyjskiej - byłby biskupem Rzymu i Paryża i przeniósłby się w starej Lutezii (stara, używana głównie w pismach łacińskich nazwa Paryża - przyp. tłum.) na wyspę Saint-Louis i Notre-Dame.

Skutki takiego wydarzenia byłyby niezmierzone.

Wpływ cesarza na Hiszpanię, Włochy, Związek Reński i Polskę podwoiłby się; władza zwierzchnika chrześcijaństwa nad wiernymi w Anglii, Irlandii, Rosji, Prusach, Austrii, na Węgrzech i w Czechach byłaby dziełem Francji. To miał na myśli Napoleon w swojej wypowiedzi skierowanej pewnego dnia w Trianon do biskupa Nantes: "Biskupie, niech nie martwi Cię los papieża. Moja polityka jest ściśle powiązana z utrzymaniem papiestwa i jego władzy. Muszę uczynić go znaczniejszym i potężniejszym niż był kiedykolwiek dotychczas. Bez wsparcia mojej polityki nigdy nie będzie tak potężnym."

Faktem jest, że cesarz był oddany swojej religii, którą chciał doprwadzić do wielkiego rozkwitu. Ale równocześnie miała ona służyć mu też jako środek do zatamowania anarchii, umocnienia jego władzy w Europie, zwiększenia poważania Francji i wpływu Paryża. Dla osiągnięcia tych celów uczyniłby wszystko dla propagandy, obcych misji i duchowieństwa. Kardynałom przyznał już najważniejsze miejsca w pierwszm rządzie w państwie; na dworze mieli pierwszeństwo przed wszystkimi innymi. Ponadto zamierzał wszystkie osobistości papieskiego dworu otoczyć największym przepychem, który pozwoliłby im zapomnieć Rzym. W tym celu dokonał w Paryżu liczne ulepszenia i upiększenia, nie tylko z miłości do sztuki, lecz w połączeniu ze swoimi planami w stosunku do duchownych. Paryż miał stać się nieporównywalnym miastem, jedynym, najpiękniejszym ze wszystkich stolic: dzieła sztuku i nauki, wszystko, co stworzono w przeciągu stuleci, miało wypełnić paryskie muzea; kościoły, pałace i teatry nie miały mieć sobie równych na całym świecie. Napoleon żałował jedynie, że nie może przenieść z Rzymu do Paryża Bazyliki św. Piotra i zastąpić nią mizernej katedry Notre Dame!

  

V.

Gdy Napoleon przed rozpoczęciem kampanii rosyjskiej w 1812 roku zatrzymał się w Dreźnie, zameldowano mu, że przed Genuą pojawił się angielski okręt. Ponieważ należało obawiać się próby wywiezienia papieża drogą morską, cesarz postanowił przewieźć go do Fontainebleau. 21 maja 1812 roku pisał do ks. Borghese: "Ponieważ niemożliwym jest zapewnienie bezpieczeństwa papieża, poleci Pan odpowiedzialnemu prefektowi i komendantowi żandarmerii, papieża i jego orszak przetransportować w dwóch dobrych powozach. W pojeździe papieża pojedzie też lekarz. Niech Pan podejmie wszystkie konieczne kroki, by papież przejechał przez Turyn w nocy i zatrzymał się dopiero pod Mont Cenis. Chambéry i Lyon ma również przejechać w nocy. Papież zostanie przewieziony do Fontainebleau, gdzie wysłane zostały już odpowiednie rozkazy odnośnie jego przyjęcia. Ufam w Pańską i komendanta żandarmerii zręczność. Niech Pan szczególną uwagę zwróci na dobry stan papieskich powozów oraz by podjęte zostały wszystkie niezbędne środki ostrożności. Papież nie może oczywiście podróżować w swoim ornacie, lecz w szatach duchownych uniemożliwiających rozpoznanie go aż do chwili przybycia w okolice Mont Cenis. Jeżeli nie zdarzy się coś nieprzewidzianego, ma Pan wystarczająco dużo czasu na wezwanie do siebie prefekta Montenotte, by omówić z nim podróż papieża.

Niech pan przekaże dołączone pismo księciu Lodi (Francois Melzi, 1753-1816, kanclerz i minister sprawiedliwości królestwa Włoch - przyp. tłum.), któremu polecam wysłania do Pana arcybiskupa Edessy. Gdy tylko przybędzie on do Turynu, oświadczy mu Pan w moim imieniu, że powierzona mu zostaje pewna misja i gdy dowie się Pan, że papież dotarł do pierwszej za Turynem stacji pocztowej, zleci mu udanie się do papieża. Będzie towarzyszył papieżowi w jego powozie w czasie całej podróży. Niech Pan oświadczy prałatom, że sytuacja w Europie i obecność okrętów angielskich przed Savoną zagraża bezpieczeństwu Jego Świętobliwości i będzie lepiej dla niego, gdy przeniesie swoją siedzibę do centralnego punktu cesarstwa; w Fontainebleau zostanie przyjęty przez delegację biskupów francuskich i zamieszka w tych samych pomieszczeniach, które zajmował już wcześniej. Tam przyjmie wizytę francuskich kardynałów. W celu wykonania moich poleceń niech skontaktuje się Pan z ministrem policji. Życzę sobie zachowania ścisłej tajemnicy."

Polecenia Napoleona zostały bez żadnych problemów wykonane; 20 czerwca papież, w towarzystwie arcybiskupa Edessy (Francesco Bertazzi, 1754-1830, mianowany 24 maja 1802 roku przez Piusa VII, którego był bliskim współpracownikiem, tytularnym arcybiskupem Edessy w Macedonii - przyp. tłum.) przybył do Fontainebleau, gdzie został przyjęty z wszystkimi przysługującymi mu zaszczytami.

W Fontainebleau służbę honorową przy Jego Świętobliwości pełniło nieustannie 6 albo 7 francuskich biskupów i kilku kardynałów, wśród nich Doria i Ruffo; papież dysponował złożonym z duchownych dworem i miał swojego osobistego lekarza, jałmużnika, kapelmistrza, itd. Swoje wydatki regulował według własnego upodobania. Do jego dyspozycji stała duża liczba powozów; dziennie pytano go o polecenia, a wielki marszałek dworu Duroc czuwał z największą starannością nad wszystkimi potrzebami papieża i jego dworu. Pius VII nie miał wielkich potrzeb, wystarczałyby mu posiłki w klasztornym refektorium. Dlatego troską wielkiego marszałka było nie ograniczenie kosztów, lecz ich podwyższenie, by utrzymać dwór Ojca Świętego na tym samym poziomie co pałac Tuileries; jednym słowem, dwór papieski niczym nie ustępował dworowi w Watykanie.

 

VI.

Cesarz w towarzystwie cesarzowej dopiero w styczniu 1813 roku odwiedził papieża. Ich wizyta, zgodnie z przyjętym zwyczajem, została natychmiast odwzajemniona.

Te 3 dni, które cesarz spędził w Fontainebleau, wykorzystane zostały na rokowania. Prowadzone były one w bardzo przyjaznej i uprzejmej atmosferze i zakończyły się podpisaniem, w obecności wielu kardynałów, dużej liczby francuskich i włoskich biskupów oraz papieskiego dworu, konkordatu z Fontainebleau.

Z uwagi na panującą sytuację cesarz wykazał większą cierpliwość niż to leżało w jego charakterze i odpowiadało jego pozycji. Jeżeli był czasami w swojej korespondencji z papieżem nieco sarkastyczny, to był to reakcja na gorzki ton listów papieskiej kancelarii, która posługiwała się stylem pisania jak za czasów Ludwika Pobożnego (Ludwik I Pobożny, 778-840, syn Karola Wielkiego, od 781 roku król Akwitanii, po śmierci ojca w 814 roku król Franków i cesarz rzymski - przyp. tłum.) albo cesarzy z dynastii Hohenstaufów (szwabska dynastia cesarzy Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego panująca w latach 1138-1254 - przyp. tłum.), który tym bardziej był nie na miejscu, że listy adresowane były do doskonale zorientowanego w sprawach włoskich człowieka, znającego na pamięć wszystkie kościelne intrygi i posunięcia. Watykan mógł sobie wszystkiego oszczędzić, gdyby zaraz na początku szczerze przyłączył się do Francji, zamknął dla Anglików swoje porty i wezwał do obrony Ankony francuskie bataliony.

Jeżeli chodzi o sprawy kościelne, cesarz nie poruszył w rozmowach z papieżem żadnych innych, oprócz tych, które zawarte były w protokole obu komisji synodu paryskiego. Jedyną ważną sprawą byli biskupi.

W pamiętnym konkordacie z Fontainebleau papież wyraził ostatecznie zgodę na tak bardzo upragnione rozdzielenie władzy kościelnej od świeckiej, których powiązanie jest tak bardzo niekorzystne dla Kościoła i w społeczeństwie, którego harmonizującym centrum być powinien, wywołuje jedynie zaburzenia. Ale teraz cesarz mógł stawić papieża ponad wszystko i oddawać mu hołd. Potajemnie życzył sobie, by papież pozostał w Paryżu, zrobiłby tam z niego bożyszcze. Paryż stałby się centrum chrześcijańskiego świata, religijna i polityczna władza nad światem zostałyby zjednoczone w rękach cesarza. Ponadto cesarz rozważał sprawę ogólnych synodów, na których reprezentowane byłoby całe chrześcijaństwo i którym przewodniczyłby papież. Cesarz otwierałby i zamykałby posiedzenia, wyrażał zgodę na podjęte decyzje i publikował je, jak to czynili Konstantyn i Karol Wielki.

Niestety, papież natychmiast pożałował swojej uległości; konkordat z Fontainebleau nie wszedł w życie, a przebieg wydarzeń uniemożliwił cesarzowi wymuszenia jego realizacji.

 

VII.

Cesarzowi robiono wyrzut, że podczas jego sporu z papieżem nakazał wtrącić do więzienia ponad 500 duchownych. To kłamstwa, bo w czasie rokowań z Rzymem aresztowano nie więcej niż 53 księży, i to całkiem zasłużenie! Kardynał Pietro został aresztowany, ponieważ zamierzał osadzić papieskich wikariuszy (Michele di Pietro, 1747-1821, od 1800 roku tytularny patriarcha Jerozolimy, od 1801 kardynał, w latach 1805-1814 stał na czele Kongregacji Rozkrzewiania Wiary/ Congregatio de Propaganda Fide; w grudniu 1809 roku, w czasie pobytu we Francji, zesłany do Semur za nieuznanie małżeństwa Napoleona z Marią Luizą; pod koniec 1810 roku aresztowany i osadzony w Vincennes - przyp. tłum.), co jest sprzeczne z pryncypiami kościoła galikańskiego i interesami państwa; kardynał Pacca, ponieważ podpisał bullę ekskomunikującą Napoleona; wikariusz Paryża, Abbé d'Astros, ponieważ utrzymywał kontakty z kardynałem Pietro i potajemnie rozpowszechniał bullę.

W jaki sposób miało w więzieniach przebywać 500 księży, skoro w owym czasie we wszystkich ośmiu więzieniach państwowych za kratkami siedziało jedynie 243 więźniów! Byli wśród nich:

1. wspomniani powyżej księża;

2. emigranci, których nazwiska pozostały na liście, ponieważ walczyli przeciwko rodakom albo znani byli jako agenci Anglii lub innych obcych mocarstw. Napoleon nie chciał ich skazać; pozostawił ich za kratkami, by uchronić ich od kary śmierci;

3. przywódcy szuanów albo wojny domowej, skazani na karę śmierci, ale ułaskawieni, ponieważ złożyli wyczerpujące zeznania i mogli przydać się jeszcze przy konfrontacjach lub innych dochodzeniach;

4. emigranci objęci amnestią, ale stojący pod obserwacją policji i spiskowcy, którzy zostaliby skazani na śmierć, ale którym nie odważono się wytoczyć procesu w obawie przed wybuchem niepokojów społecznych. Niektóre z tych spisków były wprawdzie przestępstwami, ale tak naiwnie przeprowadzone, jak np. spisek barona La Rochefoucauld albo intendenta Armii Condé, Vaudricourt, że wystarczyło trzymać tych ludzi w więzieniu aż do ogólnego pokoju;

5. zwyczajni przestępcy niższych klas, którym wprawdzie udowodniono winę, ale przez przysięgłych z obawy przed pogróżkami nie zostali skazani. Ponieważ zostało to zaprotokołowane, a aresztowani byli niebezpieczni dla ogółu, trzymano ich nadal w więzieniu.

To byli wszyscy pensjonariusze francuskich więzień; 243 więźniów spośród 40 milionów dusz, bo tyle mieszkańców liczyła ludność Francji, kraju, który właśnie przeżył straszliwą rewolucję, która wstrząsnęła wszystkimi sferami społeczeństwa, kraju, który prowadził długoletnie wojny, co jest z pewnością jednorazowe w historii. Z pewnością nie było wówczas w Europie żadnego państwa, w którego więzieniach nie przebywało dużo więcej aresztowanych lub przestępców. Tych 243 indywiduów rozdzielonych było na 8 więzień; nawiasem mówiąc, w 1811 roku ich liczba uległa zmniejszeniu. Żaden naród nie cieszył się większą wolnością niż francuski pod rządami Napoleona. W Europie nie było żadnego innego  państwa, w którego więzieniach siedziałoby mniej więźniów. Porównując prawodawstwo angielskie z francuskim, łatwo można rozpoznać nadużycia i niedoskonałość tego pierwszego: rzeczywista wolność w Anglii istniała jedynie dla gentlemanów, ale nie dla ludu. W Austrii, Rosji, Prusach i innych państwach Europy postępowania sądowe były tajne, zarówno dochodzenie, jak i rozprawa. We Włoszech i w innych krajach, gdzie wprowadzono Kodeks Napoleona, ceniono go bardzo, a ich mieszkańcy byli wdzięczni, że uczyniono z niego obowiązujące w państwie prawo.

 

Więzienia państwowe funcjonowały w oparciu o dekret Rady Stanu z 3 marca 1810 roku. Sir Francis Burdett niesłusznie zarzucił Napoleonowi w angielskim parlamencie, że stworzył 6 nowych Bastylii. Bo przecież regulamin i zarządzanie tymi więzieniami były bardzo liberalne.

(Tekst dekretu z 3 marca 1810 roku w niniejszym tłumaczeniu pominięto.)

(......)

Tajne, samowolne lettres dé cachet stały się dzięki temu dekretowi raz na zawsze niemożliwe. Cała Francja byłaby oburzona, gdyby wróciły, a cesarz zwariowałby, gdyby naruszona została obywatelska wolność!

Podczas panowania Konwentu na podstawie prawa o podejrzanych i emigrantach (dekret Konwentu z dnia 17 września 1793 roku, którego autorami byli Philippe-Antoine Merlin de Douai i Jean-Jacques de Cambacérčs, skierowany przeciwko wrogom rewolucji; zniesiony po obaleniu władzy jakobinów w 1794 roku - przyp. tłum.) powstało wiele nowych więzień. Było ich więcej niż 2 000, w których przebywało okresowo nawet 60 000 ludzi. W czasach Dyrektoriatu liczba ta zmalała stopniowo do 3 000. Zostali oni umieszczeni w normalnych więzieniach, których nadzór i administracja była w rękach policji. Minister policji i komisarze byli uprawnieni do dokonywania aresztowań. Specjalny artykuł ówczesnej konstytucji rozszerzał ich prawa na spiskujących przeciwko państwu. Liczba uwięzionych wzrosła ponownie do 9 000 w prairialu 1799 roku w wyniku wyegzekwowania 18. brumaire'a prawa o zakładnikach. Ale większość z nich została później zwolniona, w momencie powstania cesarstwa w więzieniach przebywało jedynie 1 200 ludzi.

Policja postępowała z ubolewania godną samowolą, dlatego prosiło się, by nadzór nad więzieniami oddać sądom i cesarskim prokuratorom. Ponieważ więzienia państwowe były od tego momentu kontrolowane, policja nie mogła samowolnie zatrzymać tam więźniów. By zatrzymać więźnia nie wystarczał już zwykły nakaz aresztowania wydany przez komisarza policji, konieczne było postanowienie Tajnej Rady.

Rada ta składała się z cesarza, pięciu dostojników państwa, dwóch ministrów, ministra policji, przewodniczącego Sądu Najwyższego, dwóch senatorów, dwóch członków Rady Stanu oraz przewodniczącego Naczelnej Prokuratury i prokuratora Sądu Kasacyjnego. Czy można było gwarantować obywatelom większe bezpieczeństwo niż oddanie losu więźniów w ręce Rady złożonej z 16 osób, w tym głowy państwa?

Dekret postanawiał, że więzień stanu może pozostać w więzieniu najwyżej przez rok, po czym musi zostać zwolniony, o ile Tajna Rada specjalnym orzeczeniem nie przedłuży jego aresztu. W tym celu dwaj członkowie Rady Stanu mieli co roku odwiedzić wszystkie więzienia, przesłuchać każdego więźnia, przeglądnąć obciążające i odciążające raporty i złożyć raport Sędziemu Najwyższemu, który z kolei na posiedzeniu Tajnej Rady, w obecności obu członków Rady Stanu, miał zaproponować zwolnienie lub przedłużenie o rok kary więźnia. Jego wniosek poddany miał zostać głosowaniu, przy czym jako pierwszy oddać miał swój głos przewodniczący Sądu Kasacyjnego.

Dekret ten był więc dobrodziejstwem, liberalnym prawem równo traktującym wszystkie warstwy społeczne i położył koniec samowoli urzędów i administracji, a ludności dawał poczucie bezpieczeństwa. Każdy członek Rady Stanu, któremu zlecono przeprowadzenie kontroli więzień, starał się uwolnić możliwie dużą liczbę więźniów. Wszystkie osoby, które brały udział w posiedzeniach Tajnej Rady mogą poświadczyć, że wspomniani członkowie Rady Stanu postępowali tak, jak gdyby byli adwokatami więźniów.

We Francji było 200 000 osób, które wyemigrowały, zostały deportowane albo zamieszane były w wojnę domową, którym Napoleon zwrócił ojczyznę i majątek, pod warunkiem, że poddadzą się specjalnej obserwacji. Z tej grupy pochodzili więźniowie stanu; w ich interesie nowy dekret likwidował wszelką samowolę w prowadzeniu obserwacji, ujmując ją w formie przepisu w duchu liberalizmu i sprawiedliwości. Decezję o podjęciu obserwacji podejmować miała Tajna Rada.

Jeżeli jedna czwarta członków Rady była zdania, że więzień powinien zostać zwolniony, wydawano natychmiast odpowiednią decyzję. Ale więźniowie, oprócz możliwości zwrócenia się do Tajnej Rady lub Rady Stanu, posiadali jeszcze konstytucyjną gwarancję możliwości odwołania się do komisji Senatu; komisja ta, rozpatrując sprawę, żądała bliższych wyjaśnień od ministra policji. Na tej drodze zwolniono dużą liczbę uwięzionych. Musieli oni zostać zwolnieni, bo senacka komisja miała prawo poinformowania Senatu, jeżeli nie postępowano zgodnie z jej decyzjami. Mimo, że komisja ta pracowała bez rozgłosu, nie należy sądzić, że była zbędna. Jeżeli w więzieniach państwowych znaleźliby się ludzie, którzy padli ofiarą intrygi lub w wyniku niezadowolenia z władcy, jak dawniej w Bastylii, wystarczyłoby wkroczenie wspomnianej komisji, by zakończyć nadużycie. Nie należy też wierzyć, że Ciało Prawodawcze nie miało z przygotowaniem dekretu nic wspólnego: komisje prawne spotkały się z członkami Rady Stanu w celu omówienia projektu dekretu, wywierając w ten sposób rzeczowy, choć cichy wpływ.

 

Przyczyną, dlaczego cesarz zajął się dekretem o więzieniach państwowych był wypadek, który wydarzył się w Gdańsku. Przedstawiono tam starca, który więziony był w Wisłoujściu ponad 50 lat. W międzyczasie utracił on całkowicie pamięć i nie mógł niczego opowiedzieć; nie wiedział nawet, jak się nazywa ani dlaczego został zamknięty w więzieniu.

Napoleon wymagał dokładnego dochowania prawa, które przewidywało, że nawet w najłatwiejszych przypadkach aresztowani w przeciągu 24 godzin postawieni będą przed sędzią śledczym, a kara więzienia, wypowiedziana przez Tajną Radę na podstawie raportu Najwyższego Sędziego nie może przekraczać roku. We wszystkich sferach spłeczeństwa regulamin ten był szeroko komentowany, przy czym wszystkie komentarze były jedynie powierzchowne, bez wgłębiania się w sedno sprawy. Być może użyto niewłaściwego terminu, zamiast więzienia państwowe należało użyć określenia więzienia dla osób znajdujących się pod obserwacją policji.

 

 

Tom IX. Rozdz. III. Lützen i Bautzen. 
 

I. Pierwsze potyczki. Wysłanie hrabiego Narbonne do Wiednia. - II. Bitwa pod Lützen (2 maja). - III. Bitwa pod Bautzen i Wurschen (19 i 20 maja).



I.

17 marca Prusy wypowiedziały Francji wojnę. Ale armia pruska liczyła wówczas zaledwie około 33 000 ludzi. Jednak dzięki systemowi Scharnhorsta, który wprowadzono w 1810 roku, możliwym było w krótkim czasie wystawienie całego szeregu nowych batalionów rezerwy. Do tego dochodzili strzelcy-ochotnicy, około 10 000 ludzi i Landwehra, licząca po skompletowaniu 149 batalionów i 113 szwadronów, w sumie 120 000 ludzi. Jednak w momencie wypowiedzenia wojny zbrojenia te nie były jeszcze ukończone. Gotowych do walki było tylko około 50 000, z czego 25 000 pod dowództwem Blüchera na Śląsku, 15 000 pod Yorkiem w Marchii i 10 000 ludzi dowodzonych przez Bülowa w Marchii i na Pomorzu.

18 marca lotny korpus rosyjski Tetteborna zajął Hamburg. 2 kwietnia pod Lüneburgiem francuski korpus generała Moranda został zmuszony przez Dörnberga i Czernyszewa do złożenia broni. Armia Blüchera, wzmocniona przez 15 000 Rosjan generała Wintzingerode, wkroczyła pod koniec marca do Saksonii i przekroczyła pod Dreznem Łabę, podczas gdy Wittgenstein i York na czele 27 000 ludzi operowali w kierunku Magdeburga. By powstrzymać marsz wroga w głąb Saksonii, wicekról Eugeniusz ruszył w kierunku Berlina, został jednak 5 kwietnia w bitwie pod Möckern zmuszony do wycofania się.

W międzyczasie cesarz zakończył swoje przygotowania. By wreszcie poznać zamiary Austrii, która przez cały czas oferowała się jako pośrednik, wysłał hrabiego Narbonne, ministra z czasów Ludwika XVI, do Wiednia. Wybór Napoleona właśnie tego, a nie innego przedstawiciela, był w dużej mierze wynikiem zbiegu okoliczności. Pewnego dnia Napoleon przypadkowo rozmawiał z Narbonne, pełniącym służbę adiutantem, o Wiedniu. Narbonne opowiadał o swoich kontaktach z kwiatem wiedeńskiej arystokracji. To naprowadziło cesarza, który pamiętał dawne przysługi wyświadczone przez Narbonne w kontaktach z dworem w Monachium, na pomysł wysłania go do Wiednia. I rzeczywiście, natychmiast po przybyciu, dzięki intymnym kontaktom z pewną damą dworu, udało mu się uchylić rąbka tajemnicy, której nie potrafił zgłębić jego poprzednik. Jego matka, dama dworu sióstr Ludwika XVI, była na wygnaniu najbliższą przyjaciółką tej kobiety, która widziała w nim jedynie syna starej przyjaciółki; wspomnienia przysłoniły jej jego obecną funkcję ambasadora, wskutek czego nie miała żadnych tajemnic przed gościem swojego salonu, rozmawiając z nim jak przed 15 laty. W ten sposób dowiedział się wszystkiego. Jednak może lepiej byłoby, gdyby cesarz pozostawił w Wiedniu Otto i nie dowiedział się niczego; Metternich, który wiedział teraz, że nie może dłużej wodzić Napoleona za nos, zrzucił maskę i przyspieszył podjęcie decyzji. Gdyby Otto pozostał na swoim stanowisku, nic nie zakłóciłoby normalnego trybu działania Wiednia i być może z czasem sytuacja zmieniłaby się na korzyść Francji. Ale ludzie pokroju Otto albo Andreossy'ego nigdy nie znajdą dojścia do wiedeńskich buduarów. W ich obecności nikt nie otworzy serca, nikt nie będzie naprawdę szczery. Mogą być nadzwyczaj inteligentni, ale w ich obecności rozmowa będzie zawsze bardzo oficjalna. Są i pozostaną profanami, którzy nigdy nie zostaną dopuszczeni do misterium. Otto był niewątpliwie bardzo zdolnym dyplomatą; nikt nie byłby w stanie lepiej od niego poprowadzić rokowania w sprawach traktatów pokojowych albo handlowych. Ale o tym, że Austria już pod koniec 1812 i na początku 1813 roku konszachtowała z Rosją i Anglią, nic nie wiedział; dał się zwieść zapewnieniom Metternicha i dlatego Napoleon tkwił w nieświadomości co do rzeczywistych zamiarów Austrii.

Jednak Napoleon wtajemniczył Narbonne tylko w pierwszą część swoich tajemnic; powiedział mu, że musi skłonić Austrię do wysłania swojej 100-tysięcznej armii na północną stronę masywu śląskiego, do wezwania koalicjantów do zatrzymania się i, jeżeli będą wzbraniać się, zaatakowania ich ze skrzydła, podczas gdy Napoleon zaatakowałby ich od czoła. Jako nagrodę za wspólne zwycięstwo Austria miała otrzymać Śląsk oraz część Polski i Illyrii.

 

II.

15 kwietnia cesarz wyjechał i stanął na czele armii, przewyższającej liczebnie armię koalicji. Pod koniec kwietnia połączył się nad Soławą z wicekrólem Eugeniuszem i mógł wystąpić na czele 120 000 ludzi przeciwko liczącej 90 000 żołnierzy armii koalicji, którą po śmierci Kutuzowa dowodził Wittgenstein.

Car Aleksander i król Prus, którzy na czele wszystkich swoich sił dotarli do Drezna, na wieść o zbliżających się z Turyngii Francuzach, zdecydowali się na wydanie bitwy na nizinie koło Lützen.

Gdy koalicjanci w trakcie swojego marszu dotarli do Weissenfels, marszałek Ney 29 kwietnia przekroczył Soławę powyżej tej miejscowości, przepędził stamtąd wroga i natychmiast z radością poinformował Napoleona o wspaniałej postawie młodych oddziałów, które po raz pierwszy znalazły się w ogniu. Ale walki pod Weissenfels były tylko przygrywką do wydarzeń najwyższej rangi. Car Aleksander i król Prus byli wprawdzie zaskoczeni szybkością manewrów armii francuskiej, ale z uporem trwali nadal w postanowieniu wydania jej bitwy.

2 maja pozycje armii francuskiej były następujące:

Lewe skrzydło stało nad Elsterą; składało się z V. i XI. korpusu pod dowództwem wicekróla Eugeniusza. Dowodzone przez marszałka Neya centrum stało w pobliżu wioski Kaja; cesarz, na czele Starej i Młodej Gwardii, był w Lützen. Marszałek Marmont ze swoimi 3 dywizjami tworzył prawe skrzydło, stojące koło wąwozu Posern, dokąd kierował się na czele IV. korpusu gen. Bertrand.

Nieprzyjaciel przeszedł Elsterę przez mosty w Zwenkau, Pegau i Zeitz. Cesarz miał nadzieję uprzedzenia go, ale założył, że dopiero 3 maja będzie mógł przejść do ataku. By pokrzyżować plany nieprzyjaciela i zająć w dniu 3 maja zupełnie inne pozycje niż zakładał to nieprzyjaciel, odmienne od tych, które armia francuska zajmowała w dniu 2 maja oraz, aby wprowadził zamęt w szeregach nieprzyjaciela, rozkazał generałowi Lauriston pomaszerowanie w kierunku Lipska.

Gdy cesarz o godzinie 9 rano usłyszał odgłos armat od strony Lipska, ruszył galopem w tamtą stronę. Wróg walczył o małą wioskę Lindenau i mosty do Lipska. Cesarz czekał tylko na moment, kiedy pozycje te odebrane zostaną nieprzyjacielowi, by skierować w tym kierunku całą swoją armię, dokonać zwrotu wokół Lipska, przejść na prawy brzeg Elstery i zaatakować tyły nieprzyjaciela. Ale o godzinie 10 rano armia nieprzyjacielska niesłychanie silnymi kolumnami pojawiła się pod wioską Kaja. Napoleon natychmiast wydał nowe polecenia. Wicekról otrzymał rozkaz wzmocnienia lewego skrzydła marszałka Neya, na co potrzebował on jednakże przynajmniej 3 godzin. Marszałek Ney przyjął walkę, który po pół godzinie stała się straszliwie zażarta. Cesarz na czele gwardii wzmocnił centrum, wspierając równocześnie prawe skrzydło marszała Neya. Generał Bertrand otrzymał rozkaz rozwinięcia swoich szeregów za plecami nieprzyjaciela i zaatakowania go w momencie, gdy pierwsze linie będą najbardziej zaangażowane w walkę. Szczęście wojenne chciało, że wszystkie te rozkazy przyniosły wspaniałe sukcesy. Wróg wydawał się być pewnym zwycięstwa i zdecydowanie posuwał się naprzód, by rozbić francuskie prawe skrzydło i opanować trakt w kierunku Weissenfels. Został jednak zatrzymany przez generała Compansa, dowodzącego 1.dywizją marszałka Marmonta. Żołnierze marynarki w zimną krwią odpierali powtarzające się ataki jazdy, wybijając całe szwadrony nieprzyjacielskiej kawalerii gwardii. Jednak główne uderzenie wroga skierowane było na francuskie centrum. Marszałek Ney wprowadził do walki 4 z 5 swoich dywizji. Wioska Kaja wielokrotnie przechodziło z rąk do rąk, aż hrabia Lobau, siłami generała Ricard, w końcu zajął ją i utrzymał.

Pole bitwy rozciągało się na przestrzeni 10 kilometrów, spowitych w płomieniach, dymie i chmurach kurzu. Marszałek Ney, generałowie Souham i Girard byli wszędzie, nie zważając na niebezpieczeństwo. Generał Girard, ranny kilkakrotnie kulami, nie chciał opuścić swojego posterunku. Oświadczył, że prędzej woli umrzeć niż cofnąć się, bo dla wszystkich Francuzów o dzielnym sercu nadszedł moment by zwyciężyć albo umrzeć.

W końcu w oddali pokazały się kłęby kurzu, zwiastujące nadciąganie generała Bertranda. Na lewym skrzydle wkraczał do walki wicekról, a książę Tarentu (Macdonald) zaatakował rezerwę wroga pod wioską, która była bazą nieprzyjacielskiego lewego skrzydła. Nieprzyjaciel podwoił swoje wysiłki w centrum, które poczęło się chwiać; wieś Kaja znowu została stracona, a niektóre bataliony poszły w rozsypkę; ale dzielni młodzi żołnierze na widok cesarza z okrzykiem: Vive l'Empereur! ponownie zwarli swoje szeregi. Napoleon spostrzegł, że nadszedł rozstrzygający moment, decydujący o zwycięstwie lub klęsce; nie było ani chwili do stracenia. Rozkazał marszałkowi Mortier na czele 16 batalionów Młodej Gwardii rzucić się na wieś Kaja, zająć, rozbić szeregi wroga i roznieść na bagnetach tych, którzy stawiać będą opór. Równocześnie polecił swojemu adiutantowi, generałowi Drouot, zasłużonemu oficerowi artylerii, utworzenie liczącej 80 armat baterii artylerii i ustawienie jej przed frontem Starej Gwardii. Cała kawaleria zgromadziła się w szyku bojowym za centrum. Rozpoczął się straszliwy ostrzał artyleryjski, pod którym załamał się atak nieprzyjacielskich szeregów. Wieś Kaja została ostatecznie zdobyta, wróg odrzucony; jego kawaleria, piechota i artyleria rozpoczęły równoczesny odwrót. W tym samym momencie do boju wkroczył generał Bertrand. Nieprzyjacielska kawaleria na próżno próbowała rozbić jego czworoboki i zatrzymać ich natarcie. Aby jak najprędzej połączyć się z nim, cesarz nakazał zmianę kierunku natarcia, dokonując zwrotu wokół Kai. Nieprzyjacielowi pozostał tylko odwrót. Ścigano go przez około 5 kilometrów, a cesarz dotarł na wzgórze, z którego niedawno bitwę obserwowali car Aleksander, król Prus i pruscy książęta. Szczegóły te opowiedział wzięty do niewoli oficer.

Ponieważ francuska kawaleria była zbyt nieliczna, by podjąć pościg, do niewoli wzięto jedynie kilka tysięcy jeńców. Na początku bitwy cesarz przemówił do swoich oddziałów: "To jest bitwa, jak w Egipcie: dobra piechota, wspierana artylerią, musi wziąć górę."

Straty strony francuskiej wyniosły 10 000 rannych i poległych, straty nieprzyjaciela szacowano na 25-30 000. Gwardia pruska została prawie doszczętnie wybita, rosyjska poniosła dotkliwe straty, a 2 z 10 rosyjskich dywizji kirasjerów przestały istnieć.

Cesarz nie mógł nachwalić się postawy swoich oddziałów. Szczególnie młodzi żołnierze wykazali się pogardą dla niebezpieczeństwa i udowodnili przy tej okazji całą szlachetność krwi francuskiej. Gdy zbliżał się cesarz, ranni zagryzali zęby, zapominali swoje cierpienia i wołali: Vive de l'Empereur!

"- Od 20 lat dowodzę armią francuską - powiedział cesarz, ale nigdy przedtem nie widziałem takiej brawury i oddania."

Gdyby wszyscy władcy i ich ministrowie byli obecni na tym polu bitwy, w Europie zapanowałby wkrótce pokój. Zrezygnowaliby z nadziei, zgaszenia kiedykolwiek gwiazdy Francji.

 

Z obozu pod Lützen cesarz ogłosił następującą odezwę:

"Żołnierze!

Jestem z was zadowolony! Spełniliście moje oczekiwania. Dobrą wolą i odwagą zniwelowaliście brak doświadczenia. W tym pamiętnym dniu 2 maja pobiliście armie rosyjską i pruską, dowodzone przez  cara Aleksandra i króla Prus. Przysporzyliście nowego blasku moim orłom i pokazaliście, do czego zdolna jest francuska krew. Bitwa pod Lützen będzie sławniejsza, niż bitwy pod Austerlitz, Jeną, Friedlandem i nad Moskwą. W czasie ostatniej kampanii nieprzyjaciel nie mógł ratować się przed naszym orężem inaczej niż zastosowaniem prymitywnej metody swoich barbarzyńskich przodków: hordy Tatarów podpalały wioski i miasta, nawet świętą Moskwę. Dzisiaj przychodzą do nas, w otoczeniu wszystkich złoczyńców i deserterów Niemiec, Francji i Włoch, nawołując do powstania, anarchii i mordu, stali się apostołami wszelkich zbrodni. Chcą rozpalić pożar, w którym zginą wartości moralne między Wisłą i Renem, chcą, zgodnie ze zwyczajami despotycznych rządów, zamienić w pustynię wszystko, co nas oddziela. Szaleńcy! Nie doceniają poczucia porządku, zdrowego rozsądku i przywiązania Niemców do swoich władców. Nie doceniają też potęgi i odwagi Francuzów.

W ciągu jednego dnia zniweczyliście wszystkie ich knowania. Przepędzimy tych Tatarów z powrotem do krainy lodowatego klimatu, którego nie powinni byli opuścić. Niech żyją w swoich zlodowaciałych stepach i, podobnie jak zwierzęta, pozostaną w niewolnictwie, barbarzyństwie i demoralizacji!

Zasłużyliście się europejskiej cywilizacji! Żołnierze! Francja, Włochy i Niemcy składają u Waszych stóp swoje podziękowanie!

Napoleon"

 

Car Aleksander i król Prus winę za porażkę przypisywali niedostatecznej współpracy ich generałów podczas manewrów i trudności wynikających z ofensywy przeprowadzanej równocześnie przez 150-160 000 żołnierzy. Postanowili zająć nowe pozycje pod znanymi już z wojny siedmioletniej Bautzen (Budziszyn) i Hochkirch, ściągnąć tam zbliżające się od Wisły posiłki, umocnić i przyjąć nową bitwę, w której widzieli szansę sukcesu.

 

III.

Marszałek Macdonald zbliżył się 15 maja wieczorem na odległość armatniego strzału do Budziszyna. Wszystkie pozostałe korpusy również skierowały się w tamtą stronę.

18 maja cesarz opuścił Drezno i przybył 19 maja o godzinie 10 rano pod Budziszyn. Cały dzień spędził na rozpoznawaniu nieprzyjacielskich pozycji. Zauważył, że do armii koalicji dołączyły rosyjskie korpusy Barclaya de Tolly, Langerona i Sackena oraz pruski korpus Kleista, tak że cała armia nieprzyjaciela liczyła teraz 150-160 000 żołnierzy.

Wieczorem 19 maja zajmowała ona następujące pozycje: lewe skrzydło opierało się o pokryte lasami, położone prostopadle do biegu rzeki Szprewy, wzgórza. O miasto Budziszyn opierało się jej centrum; było ono umocnione i otoczone redutami. Prawe skrzydło opierało się na ufortyfikowanych wzgórzach, które koło wioski Nimmschütz chroniły dostępu do przejść przez Szprewę. Front całej nieprzyjacielskiej linii był osłaniany przez Szprewę. Ta bardzo silna pozycja stanowiła zaledwie pierwszą linię obrony, ponieważ około 6 kilometrów za nią dostrzec można było świeże wały ziemne i szańce, tworzące drugą linię. Jej lewe skrzydło opierało się na tych samych wzgórzach i znajdowało się daleko przed wioską Hochkirch. Centrum tej linii opierało się o 3 wioski, które ufortyfikowano tak mocno, że przypominały fortece. Prawie całe centrum osłonięte było rozciągającymi się przed nim bagnistymi łąkami. Również prawe skrzydło opierało się o umocnione wioski i wzgórza.

Front obu linii miały długość około 6 kilometrów.

Na widok tych umocnionych pozycji, łatwo można było zrozumieć, że nieprzyjaciel, 14 dni po przegranej bitwie pod Lützen, ponownie robił sobie nadzieje na zwycięstwo. Oficer rosyjski, zapytany o zamiary armii koalicji, odpowiedział: "Ani iść do przodu, ani cofać się." -"Wy wygraliście pierwszy ruch - odpowiedział francuski oficer - za kilka dni zobaczymy, czy wygracie i drugi." Kwatera główna obu monarchów była we wsi Nechern.

Dnia 19 maja armia francuska zajmowała następujące pozycje:

Na prawym skrzydle stał marszałek Oudinot, książę Reggio, opierając się o wzgórza leżące na lewym brzegu Szprewy, oddzielony rzeką od lewego skrzydła nieprzyjaciela. Książę Tarentu, marszałek Macdonald zajmował obie strony drogi prowadzącej do Drezna. Marszałek Marmont stał na lewo od Budziszyna, naprzeciw wsi Nimmschütz. Obok jego pozycji stał korpus generała Bertranda, opierając się o las otaczający wiatrak i zagrażając prawemu skrzydłu nieprzyjaciela od strony wsi Jeschütz.

Marszałek Ney, generał Lauriston i generał Reynier znajdowali się w Hoyerswerda, na drodze prowadzącej do Berlina, na tyłach francuskiego lewego skrzydła.

Gdy nieprzyjaciel spostrzegł przybycie do Hoyerswerdy większych sił francuskich, musiał przyjąć, że cesarz zamierza obejść jego pozycje na prawym skrzydle i wszystkie z takim wysiłkiem i nakładem pracy przygotowane umocnienia, niwecząc podstawy wszystkich nadziei. Ponieważ zameldowano mu tylko przybycie generała Lauristona, nie mógł przypuszczać, że siły zgromadzone w Hoyerswerda liczą 18-20 000 ludzi. Wystawił więc przeciwko nim, 19 maja o godzinie 4 rano, 12 000 Prusaków generała Yorcka i 18 000 Rosjan pod generałem Barclayem de Tolly. Rosjanie zajęli wieś Klix, Prusacy wieś Weissig.

W międzyczasie generał Bertrand wysłał generała Peyri na czele dywizji włoskiej do Königswartha, aby utrzymać łączność z oddalonymi korpusami. Generał Peyri dotarł tam około południa, wydał jednak tak błędne rozkazy, że został zaskoczony przeprowadzonym przez wroga o godzinie 4 po południu atakiem i stracił 600 ludzi, 2 armaty i 3 proce. Jego dywizja został zepchnięta aż do skraju lasu, gdzie jednak potrafiła stawić opór nieprzyjacielowi.

Na pomoc pośpieszył mu ze swoją kawalerią hrabia Valmy (generał Kellermann), który stanął na czele dywizji włoskiej i odbił Königswartha.

W tym samym czasie korpus Lauristona dotarł do Weissig, gdzie natrafił an korpus Yorcka. Ten ostatni zostałby zgnieciony, gdyby nie wąwóz, który zatrzymał natarcie Francuzów. Po 3-godzinnej walce wioska Weissig została zdobyta, a korpus Yorcka rozbity i odrzucony na drugi brzeg Szprewy. Ponieważ hrabia Lauriston utrzymał swoje pozycje pod Weissig, prawe skrzydło nieprzyjaciela było odsłonięte.

20 maja o godzinie 8 rano cesarz udał się na wyżynę znajdującą za Budziszynem. Rozkazał marszałkowi Oudinot przekroczenie Szprewy i atak na wzgórza, osłaniające lewe skrzydło wroga; marszałkowi Macdonald polecił przerzucenie mostu przez rzekę; marszałkowi Marmont wybudowanie drugiego mostu na Szprewie, oddalonego 2 kilometry od Budziszyna, na zwężeniu rzeki; księciu Dalmacji (Soult), w którego ręce cesarz oddał dowództwo centrum, otrzymał rozkaz przekroczenia Szprewy, aby związał siły na prawym skrzydle nieprzyjaciela; w końcu marszałkowi Ney, pod którego rozkazami stał III.korpus oraz siły generałów Lauristona i Reyniera, rozkazał przeprawienie się przez Szprewę, obejście prawego skrzydła wroga i ruszenie w kierunku jego kwatery głównej w Wurschen, a stamtąd na Weissenberg.

Około południa rozpoczęła się kanonada. Marszałek Macdonald nie potrzebował stawiać mostu; natrafił na kamienny most, który szturmem opanował. Marszałek Marmont zbudował swój most i przerzucił na drugi brzeg Szprewy cały swój korpus. Po 6-godzinnej, ożywionej wymianie ognia artyleryjskiego i licznych szarżach nieprzyjaciela, które wszystkie zostały odparte, generał Compans zajął Budziszyn. Generał Bonet zajął wieś Dolna Kaja oraz płaskowyż, co uczyniło go panem całego nieprzyjacielskiego centrum. Marszałek Oudinot zajął szturmem wzgórza i o godzinie 7 wieczorem nieprzyjaciel został odepchnięty na drugą linię obrony. Generał Bertrand przebył jedną z odnóg Szprewy, lecz nieprzyjaciel pozostał w posiadaniu wzniesień, o które opierało się jego prawe skrzydło, utrzymując tym samym pozycje położone pomiędzy korpusem marszałka Ney i resztą armii.

Cesarz przybył o godzinie 8 wieczorem do Budziszyna, gdzie został przyjęty przez saską ludność i władze z wielkim entuzjazmem, który świadczył o ich radości z pozbycia się Steinów, Kotzebue i Kozaków. Dzień ten, gdyby go oddzielić od innych, można by nazwać dniem bitwy pod Budziszynem. Był on jednak tylko przygrywką do bitwy pod Wurschen.

 

Tymczasem nieprzyjaciel zaczynał chyba rozumieć, że rozstrzygnięcie nie padnie na jego umocnieniach, które okazały się bezużyteczne. W związku z tym zmienił swe dyspozycje. Jego prawe skrzydło, które znajdowało się naprzeciw IV.korpusu, przemieniło się teraz w jego centrum; ponadto, aby przeciwstawić się siłom marszałka Neya, był zmuszony swoje prawe skrzydło umieścić na pozycjach, których wcześniej nie rozpoznał, znajdujących się poza przewidywanym terenem walk.

21 maja o godzinie 5 rano cesarz udał się na wzgórza położone 2 kilometry od Budziszyna.

Marszałek Oudinot był już związany walką, prowadząc z wyżyny osłaniającej lewe skrzydło nieprzyjaciela ożywiony ogień karabinowy. Rosjanie, którzy wyczuwali, jak ważna jest to pozycja, rozmieścili tam znaczną część swojej armii, chcąc zapobiec obejściu ich lewego skrzydła. Cesarz rozkazał marszałkom Oudinot i Macdonald utrzymywanie ognia, by związać walką lewe skrzydło wroga, co zamaskować miało prawdziwy kierunek ataku, którego skutki byłyby zauważalne dopiero około godziny 12 lub 1 po południu.

O godzinie 11 marszałek Marmont przesunął swoje pozycje 2 kilometry do przodu, wskutek czego na umocnieniach i okopach nieprzyjaciela rozgorzała ożywiona i krwawa wymiana ognia.

Gwardia oraz rezerwy francuskiej piechoty i kawalerii, pozostawały ukryte w zagłębieniach terenu, skąd mogły, w zależności od rozwoju sytuacji, ruszyć na lewo lub prawo. W ten sposób nieprzyjaciel utrzymywany był w niepewności, co do kierunku głównego ataku.

W tym samym czasie książę Moskwy (marszałek Ney) wyparł nieprzyjaciela z wioski Klix, przekroczył Szprewę, pędząc przed sobą wroga aż do wsi Preititz, którą zdobył o godzinie 10. Jednak wprowadzenie przez nieprzyjaciela, dążącego do osłonięcia zagrożonej kwatery głównej, do bitwy odwodów, uniemożliwiło marszałkowi utrzymanie zdobytej pozycji i zmusiło do wycofania się ze zdobytej wioski.

O godzinie 1 po południu wkroczył do walki książę Dalmacji (Soult). Nieprzyjaciel natychmiast zrozumiał, że jedynym sposobem na zwycięskie oparcie się oddziałom marszałka Neya jest uniemożliwienie księciu Dalmacji rozwinięcia jego szyków; dążył więc do tego za wszelką cenę. Teraz nadszedł najwyraźniej moment, który miał rozstrzygnąć o losach bitwy. Cesarz natychmiast nakazał dokonanie zwrotu na lewo, uderzając na czele gwardii, 4 dywizji generała Lauristona oraz znacznymi siłami artylerii w bok rosyjskiego prawego skrzydła, które stanowiło teraz centrum armii rosyjskiej. Dywizja Moranda oraz dywizja wirtemberska zdobyły wzgórze, z którego nieprzyjaciel uczynił punkt oporu. Generał Desvaux ustawił baterię artylerii, kierując jej ogień na masy wojska, które próbowały ponownie uporządkować swoje szyki. Generałowie Dulauloy i Drouot przesunęli do przodu 60 armat artylerii rezerwowej, a marszałek Mortier z dywizjami Młodej Gwardii Dumoustiera i Barrois ruszył w kierunku oberży w Klein-Baschütz, aby przeciąć drogę z Wurschen do Budziszyna.

Aby odeprzeć ten atak, nieprzyjaciel zmuszony został do oddania swojego prawego skrzydła. Marszałek Ney wykorzystał to, ruszając do przodu. Zajął wioskę Preititz i rozbiwszy nieprzyjaciela, natarł na Wurschen. Była godzina 3 po południu, gdy cesarz, przy straszliwym ogniu karabinowym i armatnim, oznajmił swojej armii, która tkwiła jeszcze w niepewności, że bitwa została wygrana.

Gdy nieprzyjaciel zauważył, że jego prawe skrzydło zostało rozbite, przystąpił do odwrotu, który wkrótce zamienił się w ucieczkę.

Marszałek Marmont otrzymał rozkaz, aby ruszył w kierunku odwrotnym do tego, w którym podążała gwardia; zajął wszystkie ufortyfikowane wioski oraz wszystkie opuszczone przez nieprzyjaciela okopy, ruszył w kierunku Hochkirch i okrążył całe lewe skrzydło wroga, który szukał ratunku w panicznej ucieczce. Marszałek Macdonald ze swej strony naciskał na to samo skrzydło nieprzyjaciela, zadając mu również wielkie straty.

Cesarz spędził tę noc pośrodku sowjej gwardii w oberży w Klein-Baschütz. Nieprzyjaciel, wyparty ze wszystkich swoich pozycji, przez całą noc kontynuował odwrót we wszystkich kierunkach. Wprawdzie na pierwsze jego posterunki natknięto się za Weissenburgiem, ale opór stawiły one dopiero na wzgórzach za Reichenbach. Kawaleria francuska nie wkroczyła jeszcze do walki i dlatego nieprzyjaciel, który uważał, że armia francuska posiada zbyt słabą kawalerię, był wstrząśnięty, gdy niespodziewanie zaatakowany został na nizinach pod Reichenberg przez 14 000 jeźdźców generała Latour-Marbourga, który rozbił wysuniętą na jego spotkanie dywizję kawalerii. Jazda francuska wraz z korpusem saskim generała Reyniera podjęła pościg, docierając do leżącej za Reichenbach wioski Holtendorf. Noc zastała Francuzów 4 kilometry od Görlitz (Zgorzelec), gdzie cesarz zarządził zajęcie pozycji.

Straty francuskie wyniosły tego dnia 11-12 000 poległych i rannych.

 

Wieczorem 22 maja wielki marszałek dworu Duroc stał na niewielkim wzniesieniu, zatopiony w rozmowie z generałem Kirgener i marszałkiem Mortier; wszyscy trzej zsiedli z koni i znajdowali się daleko od linii ognia, gdy jedna z ostatnich kul nieprzyjaciela trafiła wielkiego marszałka w dół brzucha i położyła trupem generała Kirgenera. Po rozstawieniu posterunków i rozbiciu przez armię biwaku, cesarz odwiedził śmiertelnie rannego marszałka. Znalazł go przytomnego i całkowicei opanowanego. Marszałek pocałował podaną mu dłoń.

"- Moje całe życie - powiedział do cesarza - poświęciłem służbie Waszej Cesarskiej Mości. Żałuję tylko dlatego, że umieram, bo nie będę mógł by dalej użyteczny."

"- Duroc - odpowiedział cesarz - istnieje jeszcze drugie życie! Czekaj tam na mnie! Tak spotkamy się znowu!"

"- Tak, Sire, ale dopiero za 30 lat, gdy zatriumfuje Pan nad swoimi wrogami i spełni wszystkie nadzieje ojczyzny ....żyłem jak człowiek honoru i nie mam sobie nic do zarzucenia. Zostawiam córkę, niech Wasza Cesarska Mość będzie dla niej ojcem."

Cesarz trzymał prawą dłoń marszałka i przez kwadrans siedział przy nim w głębokim milczeniu z głową wspartą na swojej lewej ręce. Wielki marszałek jako pierwszy przerwał milczenie:

"- Ach Sire, niech Pan stąd odjedzie! Ten widok sprawia Panu ból!"

Cesarz, niezdolny do mówienia, odchodząc wsparty na księciu Dalmacji, rzekł tylko:

"- Żegnaj więc, przyjacielu!"

Powrócił do swojego namiotu i w ciągu całej nocy nikogo nie przyjął.

 

23 maja, o godzinie 9 rano generał Reynier zajął Zgorzelec. Przez Nysę przerzucono mosty i cała armia przekroczyła rzekę.

Armia nieprzyjacielska wycofała się przez Bolesławiec i Lubań na Śląsk; cała Saksonia była wolna. Do cesarza przybył parlamentariusz nieprzyjaciela z propozycją zawieszenia broni.

Nieprzyjaciel stracił większość swoich bagaży; jego artyleria i park były zniszczone. We wszystkich wsiach leżało tysiące rannych; mieszkańcy podawali, że jest ich 18 000.

Miasto Zgorzelec, liczące 8-10 000 mieszkańców, przyjęło Francuzów jak oswobodzicieli.

Władze Drezna i rząd saski licytowały się nawzajem, by dostarczyć armii francuskiej wszystkiego, co potrzeba, dzięki czemu wszystkiego było w nadmiarze.

Mimo, że zużyto ogromne ilości amunicji, depots w Torgau i Dreźnie szybko uzupełniły zapasy. Z Głogowa, Kostrzynia i Szczecina dotarły dobre wieści i wszystko było w najlepszym porządku.

Potyczka kawaleryjska pod Reichenbach dały cesarzowi pewność, że młoda francuska kawaleria, równa liczebnie nieprzyjacielskiej, przewyższa ją. Jednak zamiarem cesarza było trzymanie kawalerii w odwodzie i oszczędzanie jej, aż będzie wystarczająco liczna.

 

21 maja, na polu bitwy pod Wurschen cesarz ogłosił, co następuje:

Dekret

Artykuł I. Na Mont Cenis ma zostać postawiony pamiątkowy obelisk. Po stronie skierowanej w stronę Paryża mają być wyryte nazwy wszystkich kantonów znajdujących się po tej stronie Alp, na drugiej, skierowanej w stronę Mediolanu, wszystkie kantony naszego królestwa Włoch za Alpami.

Na najwidoczniejszej stronie obeliska umieszczony ma zostać następujący napis:

Cesarz Napoleon na polu bitwy pod Wurschen polecił ustawienie tego obeliska na znak jego wdzięczności dla narodów Francji i Włoch i dla upamiętnienia dla przyszłych pokoleń tego pamiętnego okresu, kiedy to w przeciągu trzech miesięcy 1 200 000 ludzi chwyciło za broń, by bronić granic cesarstwa i naszych sojuszników.

Artykuł II. Za wykonanie tego dekretu odpowiedzialni są ministrowie spraw wewnętrznych Francji i Włoch.

W obozie na polu bitwy pod Wurschen, 21 maja 1813, o godz. 4 rano.

Napoleon

 

Podczas gdy Napoleon sam ścigał nieprzyjacielską armię główną, marszałek Davout został wysłany na północ z zadaniem ponownego zajęcia Hamburga, co nastąpiło 31 maja, a Ney do Berlina.

 

 

Tom IX. Rozdz. IV. Zawieszenie broni. 
 

I. Dwuznaczne zachowanie Austrii. - II. Rozmowa z Metternichem w Dreźnie. - III. Pozycje walczących armii.



 

I.

Po swoich pierwszych sukcesach cesarz mógł mieć nadzieję, że zostanie zawarty honorowy pokój. Życzył go sobie, ponieważ nie chciał zniweczyć wszystkiego przypadkową porażką, której musiał się obawiać, bo jego armia była nieuporządkowana, a zaplecze niezabezpieczone i nawet już zagrożone. Zawarł więc w Pielaszkowicach zawieszenie broni (4 czerwca 1813 roku - przyp. tłum.). Mówił sobie, że umożliwi mu ono zreorganizowanie oddziałów, ściągnięcie posiłków i stworzenie silnej kawalerii.

Zawieszenie broni miało jednak zgubne skutki. W przeciwieństwie do oczekiwań cesarza, było korzystne tylko dla wroga. Zostało przedłużone do 3 miesięcy i przyczyniło się do przygotowania triumfu wroga i zagłady Francji. Austria, która była jeszcze sojusznikiem Francji, wykorzystała tę okazję na niezbędne przygotowania; jest winna podłego oszustwa, które osądzi historia. W tym czasie Rosjanie zdołali ściągnąć posiłki; Prusacy podwoili swoją armię, do armii głównej połączyła armia szwedzka, a z Anglii napłynęło wsparcie finansowe.

Zwycięstwa spod Lützen i Wueschen, 2 i 3 maja 1813 roku, przywróciły chwałę francuskiej armii; król Saksonii został w triumfalnym pochodzie wprowadzony z powrotem do swojej stolicy; nieprzyjaciel wypędzony z Hamburga; jeden z korpusów Wielkiej Armii stał przed bramami Berlina, a kwatera główna koalicji znajdowała się we Wrocławiu. Armie pruska i rosyjska były zniechęcone, nie pozostało im nic innego, jak odwrót za Wisłę. Tak wyglądała sytuacja, gdy wmieszała się Austria, doradzając Francji podpisanie zawieszenia broni. Napoleon powrócił do Drezna, cesarz Austrii udał się do Czech, a car rosyjski i król Prus zatrzymali się w Świdnicy.

Rozpoczęły się rozmowy. Hrabia Metternich zaproponował zwołanie w Pradze kongresu; propozycja została przyjęta. Jednak było to tylko działanie pozorne: dwór wiedeński dogadał się już z Rosją i Prusami; już w maju powinien był zrzucić maskę, ale niespodziewane sukcesy armii francuskiej zmusiły go do zachowania ostrożności. Mimo wszystkich wysiłków armia austriacka była jeszcze zbyt nieliczna, źle zorganizowana i niezdolna do rozpoczęcia kampanii.

Hrabia Metternich postawił swoje warunki: domagał się Prowincji Illyryjskich, połowy królestwa Włoch aż do Mincio, włącznie z Wenecją, poza tym Polski i 32.okręgu wojskowego (Hamburg - przyp. tłum.) oraz rezygnacji cesarza z protektoratu nad Związkiem Reńskim. Dzięki takiemu sformułowaniu warunków, Metternich był pewny, że zostaną przez Napoleona odrzucone.

 

Francuskim przedstawicielem w Pradze był książę Vincenzy (Caulaincourt). Wybór rosyjskiego przedstawiciela, barona von Anstetten wyraźnie pokazał, że Rosja nie myśli o pokoju (Johann von Anstetten, dyplomata w służbie rosyjskiej, pochodził z Alzacji i był nieprzejednanym wrogiem cesarskiej Francji - przyp. tłum.), lecz dąży jedynie do pozyskania czasu dla Austrii, aby umożliwić jej dokończenie przygotowań wojennych. Przypuszczenie to okazało się zgodnym z prawdą: rosyjski przedstawiciel nie przybył na żadne posiedzenie, a Austria, występująca początkowo jako pośrednik, ani razu nie wystąpiła z żądaniem ujęcia tego w protokole. Ten niehonorowy system wiecznej sprzeczności między słowami i czynami był przez Austrię konsekwentnie stosowany, aż do momentu, kiedy jej armia gotowa była do walki. Wtedy ogłosiła swoje przystąpienie do koalicji.

Cesarz zdecydował się na podjęcie rokowań z dwóch powodów: po pierwsze miał za mało kawalerii, co uniemożliwiało mu przeprowadzenie rozstrzygających uderzeń, a po drugie mógł w czasie zawieszenia broni, które miało trwać 2 miesiące, ściągnąć 60 000 żołnierzy wicekróla Eugeniusza wraz z jego 100 armatami, 5 dywizji Korpusu Obserwacyjnego z Moguncji i 2 dywizje Młodej Gwardii, stacjonujące nad Regnitz i w obozie w Pirnie, dzięki czemu był w stanie wystąpić przeciwko Austriakom na czele 150 000 ludzi.

Cesarz, który w tym czasie przebywał w Dreźnie, w przypadku ponownego rozpoczęcia działań wojennych, zamierzał przeciągnąć rozpoczęcie wojny aż do września, by stoczyć wtedy rozstrzygającą bitwę.

Warunki zawieszenia broni nie od razu zostały ustalone. Rosja chciała zatrzymać Wrocław, a cesarz żądał neutralności tej twierdzy. Nieprzyjaciel chciał zawieszenia broni tylko do 5 lipca, podczas gdy cesarz zaproponował jego zakończenie 20 lipca i rozpoczęcie ewentualnych działań dopiero z dniem 26 lipca. Ponieważ rozmowy przeciągały się, a cesarz zaczynał podejrzewać podstęp, postawił ultimatum, dzięki któremu 4 czerwca o godzinie 2 po południu w Pielaszkowicach zostało podpisane zawieszenie broni, w czasie którego miały być przeprowadzone rokowania pokojowe.

Cesarz nie powinien był podpisać tego zawieszenia broni. Nieprzyjaciel miał tylko 65 000 żołnierzy; zamiast tego powinien był zażądać ich wycofania za Wisłę. Ale Napoleon miał nadzieję porozumienia się z Austrią. Marszałek Soult umacniał go w początkowym postanowieniu odrzucenia propozycji, ale Berthier i Caulaincourt naciskali na jej przyjęcie.

Napoleon szczerze życzył sobie podpisania ogólnego pokoju, honorowego dla wszystkich, który zapewniłby spokój w Europie. Nawiasem mówiąc, zawszechciał pokoju: proponował go po każdym zwycięstwie. Nigdy jednak nie prosił o niego po porażce; każdy naród z łatwością zastąpi poległych w wojnie ludzi, nigdy jednak nie odzyska utraconego honoru. Austria żądała, by Napoleon jednym podpisem polecił zburzenie twierdz w Gdańsku, Magdeburgu, Wesel, Moguncji, Antwerpii, Alessandrii i Mantui; jednym słowem, najsilniejszych twierdz Europy, które były jeszcze w posiadaniu jego wojsk i których zdobycie kosztowało go 30 zwycięskich bitew.

Austria ośmieliła się zażądać, aby on, z karabinem na ramieniu, oddał połowę Niemiec i jak idiota czekał za Renem, by koalicjanci wylizali swoje rany i postawili nowe żadania. Naiwnie wierzono, że wystarczy imię jego teścia, by skłonić Napoleona do przyjęcia tych haniebnych warunków, bez wyciągnięcia nawet szabli z pochwy.

W rozmowie z francuskim ambasadorem Metternich stwierdził:

"- Niech Pan powie otwarcie, co zamierzacie uczynić, żebyśmy mogli postępować wobec was jak dobry sojusznik, a wobec innych jak niezależne mocarstwo. Niech mi Pan wierzy, jesteśmy dobrym sojusznikiem i możemy wam oddać cenne przysługi."

Rokowania doprowadziły w końcu do tego, że Napoleon wyraził zgodę na zawieszenie broni, które miało dla niego fatalne skutki; gdyby kontynuował pościg za nieprzyjacielem, dyktowałby warunki pokoju nad brzegiem Niemna; rosyjsko-pruska armia znajdowała się w stanie takiego chaosu, że oddawała wszystkie pozycje, gdzie mogłaby zebrać się i można było przyjąć, że nawet Wisła nie stanowiłaby dla niej wystarczająco silnej zapory, aby stawić opór zwycięskiej armii Napoleona.

Austria za wszelką cenę starała się ukryć skierowane przeciwko Francji knowania, ale niespodziewane wydarzenia otworzyły Napoleonowi oczy na zdradę. Kurier rosyjskiego ambasadora w Wiedniu, hrabia Stackelberg, został schwytany przez francuskich huzarów. Jego depesze zdradziły, że Austria targuje się jeszcze tylko o cenę swojej zdrady. Książę Schwarzenberg, w chwili szczerości, powiedział kiedyś w Paryżu:

"- Małżeństwo było jedynie sprawą polityczną, nie wiążącą nas na przyszłość".

Pomimo tego Napoleon nie chciał wierzyć, że cesarz Franciszek może być nieuczciwy. Bo dlaczego miał wątpić w szczere zamiary, gdy austriacki cesarz pisał do niego: "Pośrednik jest przyjacielem Waszej Cesarskiej Mości; chodzi jedynie o to, by Wasza dynastia, której istnienie jest tak blisko z moją związane, stała na nienaruszalnych podstawach."

 

II.

Gdy pod koniec czerwca 1813 roku Metternich przywiózł do Drezna kolejny list austriackiego cesarza, Napoleon powiedział do niego (rozmowa, z której pochodzi poniższa wypowiedź, odbyła się 26 czerwca - przyp. tłum.):

"- Metternich, przybył Pan w końcu. Witam Pana! Ale jeżeli szczerze życzy sobie Pan pokoju, dlaczego przybywa Pan tak późno? Dlaczego od początku nie informował mnie Pan o zmianie Pańskiej polityki? Nie chce Pan już gwarantować nienaruszalności granic cesarstwa francuskiego; no dobrze, obojętnie! Ale w takim razie powinien Pan mieć tyle odwagi, aby powiedzieć mi to otwarcie po moim powrocie z Rosji. Być może zmieniłbym moje plany; być może nie rozpocząłbym nowej kampanii. Mogliśmy się porozumieć. Zawsze dopasowywałem się do panującego układu sił. Bez wątpienia liczył Pan zapewne na to, że rozwój wypadków nie będzie tak szybki, że nie odniosę sukcesów na bitewnych polach. Ale dlaczego mówi Pan o pośrednictwie, namawia do zawarcia zawieszenia broni, a równocześnie prowadzi rokowania na temat wejścia w koalicję z moim wrogiem? Bez Pańskiej ingerencji wyparłbym ich za Wisłę, a traktat pokojowy byłby już podpisany. A tak, nie znam dziś jeszcze żadnego innego wyniku Pańskiego pośrednictwa poza traktatem z Reichenbach, w której Anglia zobowiązała się dać Rosji i Prusom 50 milionów na wojnę ze mną. Doniesiono mi o podobnym traktacie z innych mocarstwem; Pan jest w tej sprawie na pewno lepiej poinformowany niż ja, bo przecież hrabia Stadion wziął udział w rokowaniach. Niech Pan przyzna, Metternich: Austria przyjęła rolę pośrednika jedynie po to, by zaspokoić swoją żądzę zemsty! Pośrednictwo Austrii nie jest bezstronne, lecz skierowane przeciwko mnie. Zwycięstwo pod Lützen uświadomiło Panu, że musicie najpierw wzmocnić Waszą armię, zanim będziecie mogli opowiedzieć się przeciwko mnie. Pan chce tylko wygrać na czasie; zdradziecko zaproponował mi Pan pośrednictwo i nalegał, bym podpisał zawieszenie broni. A dzisiaj, gdy za Górami Czeskimi udało się Wam zgromadzić 200 000 żołnierzy, gotowych wkroczenia do walki - dzisiaj przychodzi Pan do mnie, aby dyktować mi swoje warunki!

Jeżeli Pański władca jest pośrednikiem, dlaczego nie utrzymuje sprawiedliwą ręką wagi w równowadze? A jeżeli nie jest pośrednikiem, dlaczego otwarcie nie stanie w szeregach moich wrogów? Tak postąpiłby wielki władca. Ale ja przejrzałem Pańską grę, Pan chce tutaj dokonać tylko rekonesansu, rozpoznać, co byłoby dla Pana korzystniejsze, bez walki wymusić ode mnie okup lub otwarcie stanąć do walki ze mną, by odzyskać w części lub w całości utracone ziemie.

Niech Pan powie otwarcie, Metternich, czego Pan chce? Znam moją sytuację; wiem, że mogę wierzyć w swoje zwycięstwo, ale jestem zmęczony wojną, chcę pokoju i nie ukrywam, że potrzebuję Waszej neutralności, by osiągnąć go bez nowych walk. W zamian za Waszą neutralność zaproponowałem Wam Illyrię. Chce Pan jeszcze więcej? Mów Pan!"

Książę Metternich przyznał, że w obecnej sytuacji Austria nie może pozostać neutralna i musi opowiedzieć się albo za albo przeciw Napoleonowi. Cesarz zaczął od nowa:

"- No dobrze, ja jestem gotowy. Niech mi Pan powie, czego żąda Austria za szczere oddanie się mojej woli?"

Mówiąc to poprowadził Metternicha do stołu, na którym rozłożone były mapy. Hrabia zaślepiony próżnością, uważał cesarza za pokonanego, niezdolnego bez pomocy Austrii do podyktowania warunków pokoju. Wskazał na mapie to, co jego zdaniem byłoby ceną za pokój.

"- Co? - zawołał Napoleon - żąda Pan nie tylko Illyrii, lecz jeszcze połowy Włoch i Związku Reńskirgo? To jest w Pańskim rozumieniu powściągliwość i poszanowanie praw niezależnych państw? Dla Was Włochy, protektorat nad Związkiem Reńskim i Szwajcaria, Polska dla Rosji, Norwegia dla Szwecji, Saksonia dla Prus, Anglia żąda Holandii i Belgii - krótko mówiąc, żądacie rozczłonkowania francuskiego imperium! I Pan wierzy, że zwykła groźba Austrii wystarczy do osiągnięcia tego celu? Na Pański rozkaz paść mają wały obronne Gdańska, Hamburga, Wesel, Moguncji, Antwerpii i Alessandrii! Mam zatem oddać najsilniejsze twierdze Europy, które posiadam jedynie dzięki moim zwycięstwom? Żąda Pan, żebym ugiął się przed Pańską polityką, opuścił Niemcy, których połowa jest nadal w moim posiadaniu, żebym nakazał moim zwycięskim legionom złożenie broni i poprowadzić je za Ren, Alpy i Pireneje, jednym słowem, żebym oddał się w ręce moich wrogów! I to w momencie, kiedy moje zwycięskie armie stoją pod murami Berlina i Wrocławia, kiedy osobiście stoję na czele 200 000 żołnierzy? Czy Austria wyobraża sobie, że może skłonić mnie do przyjęcia takich warunków, nie wyciągając nawet szabli? Co za zniewaga ze strony mojego teścia! On posyła Pana do mnie! Jak, w jego mniemaniu, mam stanąć przed narodem francuskim? Myli się, jeżeli wyobraża sobie, że po takim okaleczeniu mojego imperium, mój tron może osłonić jeszcze jego córkę i jego wnuka przed Francuzami! Jeżeli zgodziłbym się na podpisanie takich warunków, moje cesarstwo upadłoby szybciej, niż powstało. Można zatrzymać się podczas wznoszenia, ale nigdy podczas opadania. Krótko mówiąc: warunki, które oferuje mi Austria, mogłyby, być może, zostać przyjęte przez kogoś innego, ale nie przeze mnie. Ludwik XIV przyjął jednak podobnie poniżające warunki. Niech Pański gabinet ograniczy swoje żądania do zaspokojenia swoich własnych interesów, niech zrozumie, że moje istnienie jest niezbędne dla systemu monarchistycznego, że to właśnie ja przywróciłem mu stary blask, obroniłem przed republikanizmem, a zniszczenie mnie oznacza wydanie Europy w jarzmo Rosji."

Metternich zrozumiał, że posunął się za daleko. Gorączkowo zapewnił o swoich pragnieniu pokoju i zgodził się, że Francja musi być wystarczająco silna, aby mogła stanowić przeciwwagę do potęgi Rosji.

Wydawało się, że wszystkie trudności zostały usunięte; gdy Napoleon oświadczył, że zwrócenie Prowincji Illyryjskich nie będzie jego ostatnim gestem wobec Austrii, Metternich zgodził się na wszystkie punkty. Cesarz był już przekonany, że zdobył go dla swojej sprawy, gdy w podnieceniu rzucił:

"- Dałem Panu 20 milionów; chce Pan jeszcze 20? Dam je Panu. Ile zaproponowała Panu Anglia?"

Słowa te zadziałały jak piorun. Książę Metternich zbladł śmiertelnie; Napoleon rozpoznał natychmiast, że popełnił fatalny błąd. Stworzył sobie nieprzejednanego wroga. Nastąpiło głębokie milczenie, obaj przemierzali pokój wielkimi krokami. Kapelusz cesarza spadł na podłogę, obaj kilkakrotnie przechodzili obok niego. W każdej innej sytuacji Metternich pospiesznie podniósłby go, teraz zrobił to cesarz. Każda ze stron potrzebowała czasu na zebranie myśli.

W końcu uspokojony cesarz podjął rozmowę. Oświadczył, że nie wątpi w utrzymanie pokoju, jeżeli Austria nie spuści z oczu swoich własnych interesów. Naciskał na zwołanie kongresu i zażądał, z zachowaniem wszelkich form, aby, w przypadku ponownego rozpoczęcia działań wojennych, rokowania nie zostały przerwane, żeby przynajmniej ta ostatnia furtka do pojednania narodów została otwarta.

 

W interesie Austrii i wszystkich prawdziwych Niemców byłoby utrzymanie cesarza przy użyciu wojska wspieranego dyplomacją; cesarz wierzył, że do Austriaków i Niemców dotarło, że jego polityczna egzystencja jest nieodzowna dla pokoju, bezpieczeństwa i równowagi w Europie. Co za ironia losu: wszystko, w co cesarz wątpił, udawało mu się, wtedy odnosił zwycięstwa, jego pierwsze sukcesy były wspaniałą niespodzianką; ale wszystko, co wydawało mu się pewnością, nie spełniało się; jego naturalni sojusznicy opuszczali go, zdradzali i strącali na dno!

 

III.

Zawieszenie broni przedłużono do 16 sierpnia. Lotne korpusy, które działały za plecami Franuzów, miały do 12 czerwca wrócić za Łabę. Lützow, który za późno przystąpił do wykonania ustaleń traktatu, został 17 czerwca zaskoczony pod Kitzen, gdzie wybita została większość jego kawalerii.

Zwołany w Pradze kongres nie przyniósł najmniejszego sukcesu, a czas zawieszenia broni został wykorzystany przez obie strony jedynie na dokończenie zbrojeń. Armia francuska dokonała licznych przesunięć swoich oddziałów.

5 sierpnia cesarz wydał przebywającemu w Hamburgu marszałkowi Davout rozkaz wsparcia ruchu Armii Północnej w kierunku Berlina, a generałowi Vandamme przesunięcia I. korpusu bliżej Drezna. Korpusy IV., VII. I XII. oraz IV. korpus kawalerii skoncentrowały się pod Baruth, by pomaszerować na Berlin. XIV. korpus otrzymał zadanie osłony Drezna i twierdzy Königstein. 13 sierpnia w obozie koło Bolesławca skoncentrowały się korpusy III., V., VI. i XI. oraz II. korpus kawalerii pod ogólnym dowództwem marszałka Neya. Marszałek Victor i książę Poniatowski otrzymali rozkaz zajęcia silnych pozycji pomiędzy Eckartsberg i Zittau. Marszałek Gouvion Saint-Cyr zajął Königstein, leżący na lewym brzegu Łaby, żeby zapobiec wkroczeniu Armii Czech do Saksonii i dostania się na tyły armii francuskiej; korpusy III., V. i XI. zajęły pozycje nad Bobrem i Kaczawą, gwardia oraz korpusy kawalerii: I., II. i IV., stały pod Zgorzelcem. Generał Lefčbvre-Desnouettes pomaszerował w kierunku Rumbergu w Czechach, a I. korpus zajął pozycje na prawym brzegu Łaby na wysokości XIV. korpusu, aby bronić przełęczy prowadzących do Łużyc z Czech.

W międzyczasie do koalicji dołączyła Szwecja, a Anglia zobowiązała się do wypłacenia ustalonego traktatem z Reichenbach znacznego wsparcia finansowego. 12 sierpnia Austria wypowiedziała Francji wojnę. Dania opowiedziała się po stronie Francji, by znaleźć ochronę przed Szwecją.

Koalicjanci wystawili 3 armie: Armię Główną w Czechach, dowodzoną przez Schwarzenberga, złożoną z 220 000 Austriaków, Rosjan i Prusaków; Rosjanie dowodzeni byli przez Wittgensteina, Prusacy, gwardia i II. korpus przez von Kleista; Armię Śląska, w sile 99 000, złożoną z 2 rosyjskich korpusów, którymi dowodzili Langeron i Sacken oraz korpusu pruskiego Yorcka; tą armią dowodził Blücher; w końcu Armię Północy, liczącą 150 000 ludzi, składającą się ze Szwedów, Rosjan (pod Winzingerode) i Prusaków (III. i IV. korpus dowodzone przez Bülowa i Tauentziena); ta armia stała pod Berlinem pod komendą następcy tronu Szwecji, Bernadotte; do niej należał także skierowany przeciwko Hamburgowi korpus von Wallmodena, liczący 24 000 ludzi. Nad Innen stało 24 000 Austriaków, którzy zaatakować mieli Bawarczyków, a we Włoszech 50 000, skierowanych przeciwko wojskom wicekróla Eugeniusza. W sumie siły koalicji liczyły 493 000 ludzi i 1 450 armat. Siły Napoleona liczyły około 440 000 żołnierzy i 1 200 armat: 336 000 w Saksonii i na Śląsku, 30 000 Davouta nad Dolną Łabą, 25 000 nad Dunajem i 45 000 we Włoszech.

 

 

Tom IX. Rozdz. V. Drezno. 
 

I. Wypad na Śląsk i w kierunku Berlina. - II. Odwrót do Drezna. - III. Bitwa pod Dreznem (26 i 27 sierpnia). - IV. Klęska Vandamme'a pod Kulm (29 i 30 sierpnia).



I.

20 sierpnia cesarz na czele awangardy wkroczył na Śląsk, aby dokonać dokładnego rekonesansu znajdujących się pod Bolesławcem (Bunzlau), Złotoryją (Goldberg) i Lwówkiem (Löwenberg) nieprzyjacielskich pozycji. Pod Złotoryją doszło do starcia, które zakończyło się wycofaniem nieprzyjaciela.

Zgodnie z raportami, które dotarły do cesarza w ciągu dnia, nieprzyjacielska armia stała bezpośrednio przed nim. Generał Langeron dowodził pięcioma, generał Sacken trzema, a Blücher i Yorck czterema dywizjami, które w sumie mogły liczyć około 80-90 000 ludzi. Pocieszającym było, że armię wroga tworzyła bardzo słaba piechota. Wyglądało na to, że nieprzyjacielska armia tylko dlatego nadciągnęła w pospiesznych marszach ze Śląska, bo zakładano iż Francuzi wycofali się za Łabę. Nieprzyjaciel wierzył, że musi tylko podjąć pościg i był zaskoczony, gdy zobaczył, że armia francuska rozpoczęła ofensywę, której nie był w stanie stawić czoła. 21 sierpnia armia francuska zwyciężyła pod Bolesławcem i Lwówkiem i ścigała nieprzyjaciela i aż do Jawora. Dzięki temu zwycięstwu Francuzi opanowali przełęcze górskie i mogli dotrzeć aż na odległość 50 kilometrów od Pragi. Korpus marszałka Blüchera został wyparty aż do Kaczawy.

23 sierpnia cesarz zlecił  prowadzenie dalszych operacji w Czechach marszałkowi Ney, którego na stanowisku dowódcy Armii Bobru zastąpił marszałek Macdonald. Otrzymał on zadanie trzymania w szachu Blüchera i zapobieżeniu, aby ten skierował się w kierunku Czech i marszałka Oudinot.

Gdy cesarzowi zameldowano, że armia księcia Schwarzberga pojawiła się na lewym brzegu Łaby, nakazał korpusom: I., II. i VI. wycofanie się na Drezno, w zamiarze zastąpienia nieprzyjacielowi drogi pomiędzy Dreznem i Königstein, dokąd też sam podążył. Dla realizacji tego planu skoncentrował swoją armię pod Stolpen i przygotował wszystko do obrony Drezna. Generał Vandamme otrzymał rozkaz zajęcia pozycji pod Lilienstein i Königstein, opanowania obozu pod Pirną oraz wszystkich przejść przez Łabę pomiędzy Königstein i Miśnią.

Jednak obawy marszałka Gouvion Saint-Cyra odnośnie stanu umocnień Drezna i niepowodzenie marszałka Oudinot pod Grossbeeren w dniu 23 sierpnia zmusiły cesarza do zmiany dyspozycji i pomaszerowania do stolicy Saksonii. Generał Vandamme otrzymał rozkaz obejścia nieprzyjacielskich pozycji.

Oudinot, na czele trzech korpusów, otrzymał zadanie operowania w kierunku Berlina, przy wsparciu Davouta z Hamburga i Girarda z Magdeburga. Jednak po wkroczeniu do Marchii dał się 23 sierpnia pod Grossbeeren pobić przez Bülowa, co pociągnęło za sobą fatalne skutki dla całej francuskiej armii. 
 

 II.

Tymczasem koalicjanci rozpoczęli swój marsz na Drezno i wbrew warunkom zawieszenia broni, rozpoczęli działania wojenne. 23 sierpnia na drodze z Peterswalde spostrzeżono ich pierwsze kolumny. W następnych dniach wrogie oddziały zajęły wzniesienia wokół Drezna. Do całkowitego zjednoczenia ich sił brakowało jedynie austriackiej kolumny Klenaua, maszerującego do Drezna przez Karlsbad i Zwickau. Stopniowe gromadzenie się wojsk koalicji wokół Drezna, obserwowane z miasta, wzbudziło w nim ogromny przestrach. W obliczu zagrożenia wysyłano do Napoleona kuriera za kurierem, nalegając, aby przybył wraz ze wszystkimi swoimi siłami i obronił miasto przez straszliwym w skutkach szturmem. Napoleon początkowo wzbraniał się, nie chcąc zrezygnować ze swojego planu zaatakowania przez Königstein tyłów nieprzyjaciela. Na przeprowadzenie tej operacji potrzebował na to jedynie dwóch dni, w czasie których miasto mogłoby bronić się w przygotowanym ufortyfikowanym obozie, na wałach miejskich i w końcu na mocno zabarykadowanych wejściach na ulice miasta. W końcu jednak obawy Saint-Cyra o stan umocnień miasta oraz porażka Oudinota skłoniły go do zmiany planu. Natychmiast podyktował nowe rozkazy. Przybyłą właśnie w okolice Stolpen Starą Gwardię, kawalerię Latour-Maubourga oraz połowę dywizji Teste wysłał w kierunku Drezna, rozkazując im po całonocnym marszu zajęcie pozycji na tyłach korpusu marszałka Saint-Cyra. Te same instrukcje otrzymał maszerujący z Lwówka korpus marszałka Marmont oraz Młoda Gwardia, a także marszałek Victor, który opuścił Zittau, by udać się do Königstein. Generał Vandamme otrzymał rozkaz w przeciągu dnia następnego, 26 sierpnia, przekroczenia na czele swoich 40 000 żołnierzy Łaby po wybudowanym już wcześniej pomiędzy Lilienstein i Königstein moście, ruszenia lewym brzegiem Łaby, zająć obóz pod Pirną i zajęcia pozycji po obu stronach traktu z Peterswalde. O świcie cesarz galopem ruszył do Drezna, dokąd przybył o godzinie 9 rano; jego przybycie zostało owacyjnie przyjęte przez wojsko i mieszkańców. Wszędzie rozbrzmiewały okrzyki: Vive l'Empereur! 
 

III.

Drezno otoczone jest szeregiem wzniesień przedgórza Gór Czeskich, tworzących wokół miasta rodzaj amfiteatru. Tam właśnie zajęły pozycje wojska koalicji, by zaatakować Francuzów od tyłu. Stanęły zatem plecami do Francji. Osłonięta z tyłu zabudowaniami starego miasta linia obronna Francuzów tworzyła półokrąg, którego końce opierały się o Łabę na przedmieściach miasta, lewy koło Pirny, prawy pod Friedrichstadt. Linia ta składała się po pierwsze z umocnionego obozu, tzn. z 5 redut, przygotowanych przed przedmieściami i połączonych murami ogrodów i zasieków, po drugie ze starych umocnień składających się z rowu i palisad i w końcu z mocno zabarykadowanych wejść do ulic. Przed zewnętrzną linią redut rozstawił swoje oddziały marszałek Saint-Cyr. Ponieważ jego 1. dywizja została przy korpusie Vandamme'a, rozstawił na pierwszej połowie obwodu, od szlabanu Pirna do szlabanu Dippoldiswald, swoją 2. dywizję. 4. dywizję rozstawił na jego drugiej połowie, kończącej się koło Friedrichstadt. Przed przedmieściem Pirny znajdował się rozległy, publiczny ogród, zwany Wielkim Ogrodem (Grossgarten), wysuwający się przed francuskie lewe skrzydło. Tam umieścił marszałek swoją 3. dywizję, ustawiając pomiędzy redutami lekkie armaty polowe, które swoim ogniem miały wspierać ustawione na szańcach armaty.

Z rozmieszczenia oddziałów nieprzyjacielskich na wzgórzach można było wnioskować, że rosyjskie oddziały Wittgensteina i Miłoradowicza pod ogólnym dowództwem Barclaya de Tolly skierują swój atak na francuskie lewe skrzydło pomiędzy Łabą i Wielkim Ogrodem, pozostawiając francuskie prawe skrzydło stojącym na drodze do Freibergu Austriakom.

Napoleon, który pod ogniem nieprzyjacielskiej artylerii dokonał rekonesansu linii francuskiej, zaakceptował zalecenia Saint-Cyra.

W międzyczasie do miasta dotarli kirasjerzy i Stara Gwardia; przybycia czterech dywizji Młodej Gwardii można było spodziewać się dopiero za kilka godzin, a marszałków Marmonta i Victora jeszcze później.

Murata z całą kawalerią  Latour-Maubourga ustawił Napoleon na nizinie Friedrichstadt, położonej na skraju prawego skrzydła francuskiej linii obronnej. Generałowi Teste rozkazał, z pozostawioną nad Łabą brygadą, powrót do miasta, by mógł wesprzeć kawalerię Latour-Maubourga na nizinie Friedrichstadt.

Na tak przyjętych pozycjach Napoleon oczekiwał ataku 200 000 nieprzyjacielskich żołnierzy, zdolnych do wielkiego wysiłku.

Nastało już prawie południe, gdy zaobserwowano posunięcie korpusu Wittgensteina w kierunku przedmieścia Pirny. Na swojej drodze musiał on przekroczyć  szeroki kanał, zwany Landgraben. Odcinka tego broniła zacięcie 2. dywizja Saint-Cyra; pomimo tego nieprzyjacielski korpus przekroczył kanał i wdarł się między Łabę i Wielki Ogród, wspierany przez cały czas przez Prusaków atakujących Wielki Ogród, który w końcu, po zażartych walkach, opanowali. Tak wyglądała sytuacja o godzinie 5 po południu.

W centrum nieprzyjacielski atak zrobił większe postępy. Austriacy zaatakowali tam dwa z szańców polowych, ostrzeliwując każdy z nich z 50 armat i doprowadzając do milczenia ogień obrońców. Po wyparciu morderczym ogniem karabinowym Francuzów z ogrodu Pałacu Moczyńskiego, zajęli też jedną z redut. Istniało realne niebezpieczeństwo zajęcia przez nich też następnych, zwłaszcza, że do natarcia przygotowywali się również Rosjanie.

Pomimo, że nadchodził zmierzch i nieprzyjaciel miał niewiele czasu na rozwinięcia szyków, sytuacja była nadal bardzo niebezpieczna. Chociaż rozkaz cesarza nakazywał oszczędzanie gwardii, Friant, który dowodził grenadierami tego korpusu i stał w rezerwie na przedmieściu Pirny, bez namysłu wprowadził do walki kilka kompanii. Rzuciły się one na kolumny rosyjskie i bagnetami odrzuciły ich szpice. Na drugim końcu, pod Bramą Freibergską, to samo uczynili fizylierzy, odpierając natarcie Austriaków. W tym właśnie momencie pokazały się szeregi Młodej Gwardii, żądne zmierzenia się z wrogiem. Powietrze wypełnił okrzyk: Vive l'Empereur! Młoda Gwardia tworzyła cztery wspaniałe dywizje, liczące po 8-9 000 żołnierzy, z których dwoma dowodził marszałek Mortier, a dwoma marszałek Ney. Na jej widok cesarz pospieszył przed jej szeregi i osobiście rozdzielił stanowiska. Dywizje Decouz i Roguet wysłał do Bramy Pillnickiej, by powstrzymać prących nieustannie naprzód Rosjan, a dywizje Barrois i Dumoustier pod Bramę Pirneńską, by zatrzymały Prusaków, którzy koło reduty i ogrodu Pałacu Moczynskiego zaczynali już dołączać do Austriaków. Jednocześnie z wejściem w bój Młodej Gwardii Murat, na czele całej kawalerii, miał rozpocząć szarżę na nieprzyjaciela na nizinie Friedrichstadt.

Sytuacja w mgnieniu oka uległa zmianie. Bramy otworzyły się, a dwie dywizje Młodej Gwardii wypłynęły z niej jak potoki górskie i rzuciły się na Prusaków i Rosjan. Rosjanie zostali wyparci aż do Landgraben, który w nieładzie przekroczyli, Prusacy zostali wyrzuceni z ogrodów, a 600 Austriaków wzięto do niewoli w zajętej przez nich reducie. W tym samym czasie generał Teste wyszedł przez Bramę Freibergską i opanował wieś Klein-Hamburg, podczas gdy Murat na czele 12 000 kawalerii wyparł Austriaków z niziny Friedrichstadt i zmusił do odwrotu na wzgórza. Odparci wszędzie alianci zdecydowali się na odwrót, pozostawiając na polu bitwy 3-4 000 poległych i rannych i 2 000 jeńców. Francuzi stracili 2 000 ludzi.

Cesarz był niezmiernie ucieszony sukcesem dnia i z optymizmem oczekiwał wydarzeń  dnia następnego, tym bardziej, że liczył na przybycie wieczorem przynajmniej 40 000 żołnierzy. Gdy wielokrotnie w ciągu tego dnia wchodził na wieżę miejską, skąd miał przegląd całej okolicy, niespodziewanie przyszedł mu do głowy pomysł, jak najlepiej wykorzystać zaistniałą sytuację. Pomiędzy centrum nieprzyjaciela, gdzie zajmowała stanowiska część Austriaków i prawym skrzydłem francuskim zauważył wąski i głęboki wąwóz, stanowiący koryto rzeczki Weiseritz. Za wąwozem, zwanym Wąwozem Plauen, na skrajnym lewym skrzydle aliantów, stały główne siły Austriaków, które tym samym były oddzielone od reszty sił koalicji głęboką przeszkodą, która uniemożliwiała przyjście z pomocą. W ten wąwóz następnego dnia cesarz zamierzał zepchnąć Austriaków, co zapewniłoby mu zwycięstwo. Nie wypoczywając pospieszył natychmiast wydać niezbędne rozkazy. Później zjadł posiłek z królem saskim w jego pałacu, gdzie przyjął gratulacje całego dworu.

Koalicjanci zdecydowali się na pozostanie na wzniesieniach wokół Drezna, gdzie zajmowali korzystne stanowiska. Tylko książę Schwarzenberg, by wzmocnić centrum, wycofał część znajdujących się za Wąwozem Plauen oddziałów, osłabiając tym samym swoje lewe skrzydło, które właściwie powinien był wzmocnić. Liczył jednak na przybycie drugiej część korpusu Klenaua, którą zamierzał zastąpić wycofane oddziały.  
 

Następnego dnia, 27 sierpnia, padał rzęsisty deszcz, a gęsta mgła spowiła pole bitwy. Taka pogoda sprzyjała planowi cesarza. Pierwsze godziny dnia minęły na manewrach. Generał Teste, który podlegał marszałkowi Ney, stanął ze swoimi ośmioma batalionami naprzeciw wsi Löbda i Wąwozu Plauen, by zapobiec wyjściu stamtąd austriackich grenadierów generała Bianchi. Marszałek Victor ze swoimi trzema dywizjami ustawił się kolumnami u stóp wzniesień, gdzie czekał aż Murat zakończy obejście lewego skrzydła Austriaków. Sam Murat, który od świtu nie zsiadał z konia, na czele ciężkiej kawalerii Latour-Maubourga pośpiesznie przekroczył Priesnitz, aby niezauważenie opanować wyżynę, z której miał rozpocząć natarcie.

Marmont, który miał za plecami Starą Gwardię, a przed swoim frontem linię artylerii, stanął u podnóża wzniesień pod Räcknitz, czekając na rozkazy cesarza. Na lewo od niego stał Saint-Cyr ze swoimi dywizjami, które zgromadził przed Wielkim Ogrodem, gotów do natarcia na wzgórza Strehlen. Wreszcie na skrajnym lewym skrzydle Ney z Młodą Gwardią i kawalerią generała Nansouty przesunął się za Wielkim Ogrodem, z zamiarem jego obejścia i zmierzenia się z Rosjanami między Gruna i Döbritz.

Alianci zajmowali mniej więcej te same pozycje, jak dnia poprzedniego i w bezruchu oczekiwali ataku Francuzów. Car Aleksander miał swoją kwaterę w Räcknitz, w towarzystwie nieodstępującego go generała Moreau, który na wieść o nieszczęściu swojego antagonisty przybył pośpiesznie z Ameryki, aby stanąć u boku wrogów cesarza.

Gdy tylko mgła zaczęła rozrzedzać się, natychmiast rozpoczęła się kanonada, która wkrótce stała się niezwykle gwałtowna; obie armie miały bowiem w swoich bateriach ponad 1 200 dział. W centrum, gdzie niemożliwa była żadna akcja, Napoleon nakazał utrzymywanie jedynie ognia artyleryjskiego.

Na prawym skrzydle generał  Teste opanował Löbda i posunął się aż do wejścia do Wąwozu Plauen. Victor, który przez część nocy maszerował, dał czas swoim żołnierzom na krótki wypoczynek, a następnie utworzył kilka kolumn, które zaczęły wspinać się na wzniesienia, by zbliżyć się do wiosek Töltschen, Rosthal i Korbitz, które były celem ich natarcia. W tym czasie Murat, który drogą do Priesnitz przekroczył grzbiet wzniesień, rozwinął swoich 60 szwadronów na prawo od drogi na Freiberg i zagroził lewemu skrzydłu Austriaków. Około 10.30 wszystkie manewry były prawie zakończone.

W centrum zajmujący pozycje na lewo od Marmonta i Starej Gwardii Saint-Cyr opuścił  mury Wielkiego Ogrodu, wyrwał z rąk Prusaków Strehlen, próbując postępować ich śladem w kierunku wzniesień pod Leubnitz. Prusacy rzucili się na niego i rozgorzała zażarta walka.

Poza Wielkim Ogrodem, pomiędzy Gruna i Döbritz, swoje szeregi rozwinął marszałek Ney i posunął się w kierunku Reick, pędząc przed sobą awangardę Wittgensteina. Z tak charakterystycznym dla niego zdecydowaniem prowadził do boju 36 000 wyborowej piechoty i 5-6 000 kawalerii. Jednakże do godziny 11 ograniczono się niemal wyłącznie do prowadzenia ognia artyleryjskiego i przemieszczania wojsk na skrzydłach.

O godzinie 11.30 Victor i Murat, po rozwinięciu szeregów za Wąwozem Plauen i porozumieniu się, co do kierunku ataku, ruszyli do natarcia na zajęte przez Austriaków wioski. Nieprzyjaciel początkowo odpowiedział morderczym ogniem 50 dział i zasypał francuskie kolumny salwami ognia karabinowego. Jednak młodzi francuscy żołnierze, zagrzewani przez oficerów, nie dali zbić się z tropu, nieprzerwanie parli do przodu, atakując zajmowane przez wroga trzy wioski, które wkrótce opanowali. Austriacy wycofali się za leżący za wioskami lekko wznoszący się teren.Ppróbę opanowania pustej przestrzeni, powstałej pomiędzy dywizją generała Dubretona, która posunęła się na lewo w kierunku Tölschen i dywizją generała Dufour, pozostałej w Korbitz podjęła niespodziewanie dywizja Aloysa Lichtensteina. Ale Murat był czujny i rzucił przeciwko postępującemu naprzód nierzyjacielowi kirasjerów generała Bordessoulles. Galopem zaatakowali oni czworoboki Austriaków, którzy z powodu padającego deszczu nie mogli strzelać. W mgnieniu oka dwa czworoboki zostały rozbite. Na lewym skrzydle obie brygady Dubretona powoli wypierały Austriaków w kierunku Wąwozu Plauen. Grenadierzy Weissenwolfa na próżno starali się stawić opór; zostali zepchnięci do Weisritz, a ponad 2 000 z nich dostało się do niewoli. W tym samym czasie kawaleria Bordessoulles'a ponowiła szarżę na dywizję Lichtensteina, wyparła ją aż na szczyt wzniesień pomiędzy Altfranken i Pesterwitz, aby w końcu zepchnąć ją w w najniższą część Wąwozu Plauen. Na prawo Murat wypierał dywizję Meszko w kierunku Komitz, by stamtąd zepchnąć ją za wzniesienia. W tym momencie rzuciło się na niego 3000 austriackich kawalerzystów, stojących na skrzydłach dywizji Meszko. Murat skierował przeciwko nim dragonów dywizji Doumerca, którzy odparli austriackie natarcie, a jego kirasjerzy zaatakowali piechotę austriackiej dywizji, pędząc ją przed sobą na długości jednej mili wzdłuż drogi do Freiberga. Nieszczęsna ta dywizja zatrzymała się ponownie, próbując zatrzymać szarżę francuskiej kawalerii jedynie bagnetami, gdyż nieustannie padający deszcz uniemożliwił jej strzelanie. Jednak już wkrótce została ona okrążona i zmuszona do złożenia broni; do niewoli dostało się 6-8 000 austriackich żołnierzy. Tym samym klęska nieprzyjacielskiego lewego skrzydła była przypieczętowana.

Podczas tych wydarzeń  na lewym skrzydle nieprzyjaciela w centrum rozgrywały się wstrząsające sceny. Na dysponującego liczną artylerią i zajmującego panującą nad okolicą pozycję wroga, Napoleon rozkazał  skierować gwałtowny ogień artyleryjski. Osobiście, narażony na nieprzyjacielskie kule, kierował ogniem. Gdy spostrzegł przed sobą, w pobliżu Ragnitz liczną grupę ubranych w błyszczące mundury oficerów, skierował na nich ogień swojej artylerii. Była to świta cara Aleksandra, wśród której znajdował się również generał Moreau. Zwrócił on uwagę carowi na grożące im niebezpieczeństwo, proponując oddalenie się z tego miejsca. Jednak zaledwie wypowiedział tę uwagę, armatnia kula zmiażdżyła mu obie nogi, przewracając razem z koniem. Został trafiony francuską kulą, którą w pewnym sensie wystrzelił sam Napoleon! Co za kara dla tego nieszczęśnika, który być może zasłużył na lepszą śmierć.

Car Aleksander był  wstrząśnięty jego śmiercią. Jakby nie dość było tego nieszczęścia, w tym samym czasie dotarła do niego wiadomość o rozbiciu lewego skrzydła aliantów w Wąwozie Plauen; ponadto zaistniała uzasadniona obawa odcięcia od drogi do Peterswalde, bo prawe skrzydło było właśnie okrążane przez posuwającego się bez przeszkód z Reick do Prohlis marszałka Neya. Nieprzyjacielowi nie pozostało zatem nic innego, jak przystąpić do odwrotu w kierunku Gór Czeskich. Stopniowo opuszczał on pole bitwy, wycofując się za otaczające Drezno wzniesienia, pozostawiając za sobą 10-11 000 poległych i rannych, 15-16 000 jeńców i mnóstwo sprzętu wojennego. Francuzi stracili 8-9 000 ludzi, którzy byli ofiarami wyłącznie nieprzyjacielskiego ognia artyleryjskiego.

Swoje wspaniałe zwycięstwo Francuzi zawdzięczali bystrości cesarza, który w Wąwozie Plauen odkrył słaby punkt nieprzyjaciela oraz szybkiego i dokładnego wykonania jego rozkazów przez Murata.

Wieczorem Napoleon powrócił  do Drezna, gdzie został entuzjastycznie powitany przez nieszkańców miasta. Natychmiast udał się do króla Saksonii, który, podobnie jak cały dwór, nie ukrywał swojej radości. Napoleon myślał jednak tylko o jednym i do każdego kierował to samo pytanie:

"- Kogo zabiliśmy pod Räcknitz?"

Odpowiedź miał  otrzymać już wkrótce, w osobliwych okolicznościach. Przyprowadzono do niego psa, znalezionego w chłopskiej chacie, w której opatrywani byli ranni. Pies miał obrożę, na której widniał napis: "Należę do generała Moreau". W ten sposób cesarz dowiedział się o obecności Moreau w szeregach koalicjantów i jego śmierci.

Cesarz natychmiast wydał  rozkazy rozpoczęcia pościgu za wrogiem i zebrania owoców tego wspaniałego zwycięstwa.

Po bitwie pod Dreznem cesarz Austrii pospiesznie wysłał list do Napoleona. Pisał  o swojej córce, zakładając, że jest pokonany.

Jednak po zwycięstwie pod Dreznem na armię francuską spotkały same niepowodzenia; nieudolne manerwy Macdonalda na Śląsku i zniszczenie korpusu Vandamme'a w Czechach zniweczyły wszystko. 
 

IV.

Generał Vandamme, zgodnie z rozkazami cesarza, 26 sierpnia miał przekroczyć  pod Königstein Łabę, opanować słabo obsadzoną wyżynę pod Pirną i zająć tam pozycje panujące nad drogą do Peterswalde, nie zajmując jej jednak całkowicie. Koalicjanci postanowili, że Rosjanie wycofają się właśnie na tę drogę i, w przypadku gdyby była zajęta, otworzą ją przemocą, podczas gdy Prusacy i część Austriaków mieli skierować się na drogę prowadzącą do Altenbergu, Zinnewaldu i Teplitz. Reszta armii austriackiej miała, posuwając się traktem freiberskim, osiągnąć główną drogę prowadzącą z Drezna do Pragi.

Zgodnie z tym planem rankiem 28 sierpnia książę Eugeniusz Wirtemberski i hrabia Ostermann podjęli próbę dostania się na leżący poniżej wyżyny pirneńskiej płaskowyż pod Giesshübel. Wejścia na nią pilnował zajmujący wzgórze Kohlberg francuski batalion. Książę Wirtemberski nakazał szturm wzgórza i przechodząc z całym swoim korpusem przez wąwóz bez trudności osiągnął drogę na Peterswalde.

W tym samym czasie Napoleon rozkazał Młodej Gwardii marszałka Mortiera i XIV. Korpusowi marszałka Saint-Cyra połączenie się z korpusem Vandamme'a. Marszałek Marmont otrzymał polecenie ścigania aliantów drogą na Altenburg, a Murat, który dowodził także korusem Victora, drogą w kierunku Freiberga. Cesarz udał się do korpusu Marmonta, aby na własne oczy przekonać się o odwrocie nieprzyjaciela. Rozkazał marszałkowi Saint-Cyr zbliżenia się przez Maxen do korpusu Marmonta, by wspólnie z nim podjąć pościg za wrogeim. Następnie udał się do Pirny.

Po dotarciu około południa do Pirny, zjadł skromny posiłek, po którym niespodziewanie poczuł  dotkliwe bóle brzucha, co jednak nie powstrzymało go od wydania niezbędnych rozkazów. W tym samym czasie otrzymał depesze z okolic Berlina i Bobru, na które niecierpliwie czekał. Marszałek Oudinot, który od kilku dni powinien już być w Berlinie, został zatrzymany przez powodzie i poniósł znaczne straty. Marszałek Macdonald został nad Kaczawą zaatakowany przez Blüchera i poniósł również dotkliwą porażkę. Cesarz nie mógł już dłużej cieszyć się swoim wspaniałym zwycięstwem pod Dreznem. Porażki Macdonalda i Oudinota mogły uniemożliwić tak ważny dla cesarza marsz na Berlin. Chciał bowiem trafić w serce Prusaków, ukarać Bernadotte'a i nawiązać kontakt z twierdzami nad Odrą, być może nawet nad Wisłą, czekające na uzupełnienie prowiantu. Cesarz zawrócił natychmiast do Drezna, żeby wydać niezbędne zarządzenia, wierząc, że wystarczy wysłać Vandamme'a do Teplitz, aby przygotował tam lub w Kulm zasadzkę na wojska koalicji, gdy ścigane przez Saint-Cyra, Marmonta, Victora i Murata wyjdą z górskich przełęczy.

Po wydaniu odpowiednich rozkazów cesarz udał się do Drezna i rozkazał Starej Gwardii dołączenia do niego.

Pościg za wrogiem prowadzono bardzo energicznie. Murat za Passendorfem wziął 2 000 jeńców, zdobywając też 3-400 wozów. Pod Dippoldswalde stoczył udaną  potyczkę i wziął kolejnych jeńców. 28 sierpnia całkowite straty wroga wynosiły co najmniej 32-33 000 ludzi.

29 sierpnia Vandamme postanowił zemścić się na Rosjanach za bezkarne przejście przed jego obozem pod Pirna. Natarł na ich ariergardę i wraz z dzielnym młodym niemieckim księciem Reuss wziął pod Peterswalde do niewoli około 2 000 żołnierzy nieprzyjaciela. Na nieszczęście podczas tej potyczki zginął książę Reuss (Henryk LXI, następca tronu księstwa Reuss-Schleiz, od 1807 roku dowódca kontyngentu księstwa, awansowany w 1813 do stopnia generała brygady armii francuskiej - przyp. tłum.). Vandamme przekroczył góry i zajął panujące nad całą doliną pozycje pod Kulm, gdzie zaczęły pojawiać się nieprzyjacielskie kolumny. Niestety Vandamme dysponował początkowo tylko swoją awangardą, podczas gdy reszta jego liczącego 40 000 ludzi korpusu rozciągnięta na wiele kilometrów maszerowała jeszcze górskimi wąwozami. Nieprzyjaciel natychmiast rozpoznał niebezpieczne położenie Vandamme'a i postanowić je wykorzystać. Austriacy połączyli się z Rosjanami. Już wkrótce rozgorzała mordercza walka, która mimo bohaterskiego oporu Francuzów zakończyła się ich porażką. Generał Vandamme postanowił jednak utrzymać się w Kulm aż do nadciągnięcia posiłków. Ale następnego poranka, 30 sierpnia, wróg ponownie przystąpił do ataku. Niespodziewanie około godziny 10 za plecami Francuzów zrobiło się głośno. Rozpoznano karabinowy ogień i odgłos jadących wozów, zobaczono kolumny żołnierzy. Ucieszony Vandamme wierzył, że są to siły przybywającego z Pirny Mortiera. Pospieszył na swoje tyły i rozpoznał pruskie mundury! Był to maszerujący drogą do Peterswalde generał Kleist. Naciskani ze wszystkich stron Francuzi byli straceni. Vandamme i Haxo zostali ranni i dostali się do niewoli i już wkrótce, za wyjątkiem kilku kolumn, którym udało wycofać się w porządku, wszędzie można było widzieć pierzchających na wszystkie strony żołnierzy szukających schronienia na zalesionych wzniesienach. Tak zakończyła się nieszczęsna bitwa pod Kulm, w której poległo lub zostało rannych 5-6 000 Francuzów, 7 000 dostało się do niewoli, stracono 48 armat i dwóch dzielnych generałów, a która wroga napełniła na nowo nadzieją na ostateczne zwycięstwo.

 

Tom IX. Rozdz. VI. Lipsk. 
 

I. Odstępstwo Bawarii. - II. Pierwszy dzień bitwy (16 października). - III. Drugi dzień bitwy (17 października). - IV. Katastrofa. - V. Władcy Związku Reńskiego i francuscy generałowie.



I.

Na początku września marszałek Ney po raz kolejny podjął próbę opanowania Berlina. Został jednak powstrzymany 6 września przez Bülowa pod Dennewitz, gdzie poniósł dotkliwą porażkę.

Nastąpiła dłuższa przerwa w działaniach wojennych. Koalicjanci czekali na przybycie rosyjskiej armii rezerwowej i umiejętnie schodzili z drogi Francuzom, dążących do zmuszenia ich do stoczenia bitwy.

W październiku cesarz opuścił wreszcie Drezno i, aby zmylić nieprzyjaciela, pomaszerował lewym brzegiem Łaby w kierunku Magdeburga. Zamierzał przekroczyć ponownie rzekę w okolicy Wittenbergi i skierować się na Berlin.

Pod Wittenbergę dotarło już kilka korpusów, pod Dessau zniszczono już mosty wroga, gdy cesarz otrzymał  list od króla Wirtembergii. Informował on Napoleona, że król Bawarii, bez wypowiedzenia wojny lub nawet wcześniejszego ostrzeżenia, przeszedł na stronę koalicji, a stojące nad Innem austriackie i bawarskie wojska połączyły się; zdaniem władcy Wirtembergii, ta licząca 80 000 ludzi austriacko-bawarska armia, pod dowództwem generała Wrede, może pomaszerować w kierunku Renu, co spowodowałoby, że on (król Wirtembergii - przyp. tłum.) będzie zmuszony ugiąć się przemocy i oddać tej armii swój kontyngent i dlatego cesarz musi się liczyć, że już wkrótce Moguncja będzie oblężona przez liczącą 100 000 żołnierzy armię. Po otrzymaniu tej niespodziewanej wiadomości cesarz musiał zmienić przygotowywany przez 2 miesiące plan kampanii oraz wydane już rozkazy. Pierwotny plan przewidywał podjęcie działań, które zmusiłyby armie koalicji do wycofania się na obszar położony pomiędzy Łabą i Soławą i przeniesieniu następnie działań wojennych pomiędzy Łabę i Odrę, gdzie armia francuska miałaby z jednej strony wsparcie położonych nad Łabą twierdz i magazynów w Torgau, Wittenberdze, Magdeburgu i Hamburgu, z drugiej - twierdz nadodrzańskich: Głogowa, Kostrzynia i Szczecina. Cesarz miał nadzieję, że pomyślny przebieg tych operacji doprowadzi też do uwolnienia twierdz położonych nad Wisłą: Gdańska, Torunia i Modlina. Powodzenie tego planu wstrząsnęłoby koalicją i umocniłoby sojusz władców niemieckich z Francją. Gdyby Bawaria poczekałaby ze swoją zdradą jeszcze 14 dni, sytuacja uległaby tak zdecydowanej zmianie, że mocarstwo to pozostałoby wierne Napoleonowi. Jednak w zaistniałej sytuacji Napoleon był zmuszony do natychmiastowego ataku.

 

II.

W tym samym czasie Bennigsen niepostrzeżenie przedostał się na tyłach Armii Śląskiej do Czech, podczas gdy Blücher zręcznie maskowanym marszem skierował się na prawo i 3 października, dzięki zwycięstwu pod Wartenburgiem, opanował przeprawę przez Łabę. Również Armia Północy zdołała w dniach 3 i 4 października przekroczyć rzekę, a armia  główna z Czech przez Rudawy (Erzgebirge) wkroczyła do Saksonii. Za plecami armii francuskiej krążyły pojedyncze, samodzielne korpusy, między innymi korpus Czernyszewa, który 1 października wkroczył do Kassel i zakończył istnienie królestwa Westfalii.

Aby zatrzymać marsz armii głównej koalicji, Napoleon wysłał przeciwko niej Murata z częścią armii. Sam, na czele pozostałych sił, opuścił 7 października Drezno i skierował się w kierunku Düben przeciwko Armii Śląskiej. Jednak gdy ta dokonała zwrotu, zawrócił pośpiesznie i skierował się na Lipsk, zdecydowany na wydanie tam bitwy.

Wątpliwości, czy koalicjanci zaatakują Francuzów wszystkimi stojącymi im do dyspozycji siłami, rozwiały meldunki, które nadeszły po 12 października. Cesarz wydał więc natychmiast odpowiednie rozkazy skoncentrowania przy jego osobie wszystkich korpusów, aby w rozstrzygającym dniu dysponować liczącą 200 000 żołnierzy armią, którą miał nadzieję pobić 300-tysięczną armię koalicji.

15 października głównodowodzący nieprzyjacielskich armii, książę Schwarzenberg, wydał rozkaz dzienny, w którym ogłosił, że zamierza w dniu następnym przystąpić do rozstrzygającej bitwy. Rzeczywiście, następnego dnia o godzinie 9 rano można było zauważyć ruchy armii koalicji. Celem jej manewrów było rozwinięcie linii na skrzydłach. Widoczne były trzy silne kolumny, z których pierwsza maszerowała wzdłuż brzegów Elstery w kierunku wsi Dölitz, druga kierowała się na wieś Wachau, a trzecia na Liebertwolkwitz. Wspierało je około 200 armat.

Napoleon natychmiast wydał odpowiednie rozkazy.

O godzinie 10 artylerie obu stron prowadziły już  zażartą wymianę ognia, godzinę później obie armie walczyły o wsie Dölitz, Wachau i Liebertwolkwitz. Armia francuska odparła 6 albo 7 ataków nieprzyjaciela, pole walki zaścieliło się ciałami poległych. Na lewym skrzydle generał Lauriston bronił Liebertwolkwitz, znajdującej się na prawym skrzydle Dölitz dzielni Polacy pod wodzą księcia Poniatowskiego, a w Wachau bronił się marszałek Victor.

O godzinie 12 armia francuska odparła szóste natarcie, biorąc przy tym 2 000 jeńców. W tym samym czasie marszałek Macdonald ruszył przez Holzhausen i zaatakował jeden z szańców wroga, wzięty szturmem przez generała Charpentier (dowódca 36.dywizji XI.korpusu - przyp. tłum.), który zdobył tam całą artylerię i sporą ilość jeńców.

To był decydujący moment!

Cesarz rozkazał marszałkowi Oudinot pomaszerować  z dwoma dywizjami Młodej Gwardii na Wachau. Marszałkowi Mortier zlecił  opanowanie na czele dwóch dywizji Młodej Gwardii lasu pod Liebertwolkwitz. Równocześnie nakazał ustawienie w centrum baterii złożonej z 150 dział, której ogniem kierował generał Drouot.

Wszystkie te posunięcia przyniosły spodziewane efekty. Artylerię wroga zamilkła, a jego pułki musiały wycofać się, pozostawiając pole bitwy w rękach Francuzów. Była godzina 3 po południu. Nieprzyjaciel był już zmuszony do ściągnięcia swoich odwodów. Do walki wkroczyła austriacka rezerwa dowodzona przez hrabiego Merveldta oraz tworząca rezerwę armii rosyjskiej carska gwardia. Rosyjska kawaleria gwardii i austriaccy kirasjerzy natarli na prawe skrzydło Francuzów, odebrali im wioskę Dölitz, zatrzymując się dopiero przed czworobokami marszałka Victora.

W tym momencie od strony Wachau natarł król Neapolu na czele kirasjerów Latour-Maubourga, a z prawej strony generał Letort z polską kawalerią i dragonami gwardii; wzięli oni nieprzyjacielską jazdę w swój środek i rozbili; żołnierze dwóch kompletnych regimentów zaścielili pole bitwy, a wielu dostało się do niewoli.

Na ten widok cesarz wysłał dywizję Gwardii generała Curiala, by wsparła księcia Poniatowskiego. Curial natarł  z nasadzonymi na karabiny bagnetami na Dölitz, gdzie wziął do niewoli 1 200 żołnierzy wroga, w tym generała Merveldta.

Taki przebieg walk na prawym skrzydle skłonił nieprzyjaciela do ostatecznego odwrotu. Straty strony francuskiej wyniosły 2 500 poległych i rannych, podczas gdy wróg stracił bez przesady 10 razy więcej ludzi. Na polu bitwy cesarz mianował księcia Poniatowskiego marszałkiem Cesarstwa.

W tym samym czasie generał Bertrand, który zajmował wioskę Lindenau, został zaatakowany przez pułki Giulaya, Thielmanna i Lichtensteina. Obie strony miały wsparcie około 50 armat. Walka trwała 6 godzin, lecz nieprzyjaciel nie zdobył  ani piędzi ziemi. O godzinie 5 po południu Bertrand, przechodząc na czele swojej rezerwy do ataku, przeważył szalę zwycięstwa na swoją stronę. Swoją dzielną postawą nie tylko zapobiegł zamiarom wroga zajęcia mostów w Lindenau i na przedmieściach Lipska, ale zmusił go również do wycofania się.

Na prawo od Parthy (niewielka rzeka w pobliżu Lipska, wpadająca do Elstery- przyp. tłum.), 2 kilometry od Lipska i około 20 kilometrów od pola bitwy, na którym znajdował się cesarz, w walkę wciągnięty został marszałek Marmont. Fatalnym zbiegiem okoliczności, mający wspierać Marmonta III.korpus w decydującym momencie, zamiast udać się na pomoc marszałkowi, zdecydował się przemieścić w kierunku pozycji cesarza, skąd dochodził odgłos ożywionej wymiany ognia artyleryjskiego. Marmont utrzymał wprawdzie przez cały dzień swoje pozycje, poniósł jednak wielkie straty, nieporównalnie większe niż nieprzyjaciel. Pod wieczór, lekko ranny marszałek zdecydował się przenieść swoje pozycje znad Parthy nieco w tył, tracąc przy tym wiele armat i wozów.

Bitwa pod Wachau pokrzyżowała wszystkie plany nieprzyjaciela, ale jego armia była tak liczna, że dysponował jeszcze znacznymi siłami. W przeciągu nocy głównodowodzący armii koalicji ściągnął pozostawione w rezerwie korpusy oraz stojące nad Soławą dywizje i polecił nadchodzącemu na czele 40 000 ludzi generałowi Bennigsenowi przyspieszenie marszu.

Po dokonanym wieczorem 16 października odwrocie nieprzyjaciół zajął pozycje cofnięte o 10 kilometrów. Cały następny dzień był potrzebny, aby je rozpoznać i wybrać punkty do ataku. Ponadto koniecznym było ściągnięcie rezerwy artylerii i zastąpienie 80 000 armatnich kul, wystrzelonych w czasie trwania bitwy. Nieprzyjaciel miał zatem czas na zebranie swoich rozproszonych oddziałów i ściągnięcia posiłków.

 

III.

Cesarz, poinformowany o nadciągnięciu posiłków i nowym rozmieszczeniu oddziałów wroga, postanowił zwabić go na inne pozycje. O godzinie 2 nad ranem zbliżył się na odległość 6 kilometrów do Lipska i zajął pozycje koło młyna tytoniowego, przesuwając prawe skrzydło w kierunku Konnewitz, centrum do Probheidy, a lewe do Stötteritz.

Marszałek Ney rozmieścił swoje oddziały nad Parthą, naprzeciw pozycji Armii Śląskiej, VI. korpus zajmował  stanowiska pod Schönefeld, III. i VII. - wzdłuż Parthy pod Neutzsch i Sankt Tekla. Książę Padwy (Arrighi) i generał Dąbrowski bronili przedmieścia Hallskiego.

O godzinie 3 nad ranem cesarz przybył do wioski Lindenau i rozkazał generałowi Bertrand pomaszerować w kierunku Lützen i Weissenfels, oczyścić równinę z nieprzyjaciela i zabezpieczyć dojścia do Soławy oraz drogę do Erfurtu. Lekkie oddziały nieprzyjaciela nie były w stanie oprzeć się pułkom francuskim i o godzinie 12 w południe Bertranda był panem Weissenfels i mostu na Soławie.

Po zabezpieczeniu swoich linii komunikacyjnych cesarz oczekiwał na natarcie wroga. O godzinie 9 rano kurierzy powiadomili go, że nieprzyjaciel ruszył do przodu na całej linii. O godzinie 10 rozpoczęła się kanonada.

Książę Poniatowski i generał Lefol bronili mostu w Connewitz. Król Neapolu wraz z II. korpusem znajdował się w Probstheida, marszałek Ney w Holzhausen. Wszystkie przeprowadzone tego dnia natarcia wroga skierowane przeciwko Connewitz i Probstheidzie zostały odparte, ale nieprzyjacielowi udało się obejść pozycje marszałka Macdonalda pod Holzhausen. Cesarz rozkazał mu zajęcie innych pozycji pod Stötteritz. Ogień artyleryjski był straszliwy. Marszałek Augereau, który bronił lasu znajdującego się w centrum frontu, utrzymał się w nim przez cały dzień.

Stara Gwardia, stojąca w rezerwie na niewielkim wzniesieniu, utworzyła 4 silne kolumny, które mogły zostać skierowane w stronę czterech głównych punktów natarcia.

Marszałek Oudinot został wysłany dla wsparcia księcia Poniatowskiego i marszałka Mortiera, broniących dojść do Lipska.

Decydującym punktem bitwy była wieś Probstheida. Jej posiadanie było niezbędne do odniesienia zwycięstwa. Wróg atakował ją czterokrotnie znacznymi siłami i tyleż razy został odrzucony, ponosząc niesamowite straty.

O godzinie 5 po południu cesarz przesunął do przodu swoje rezerwy artylerii, która obrzuciła nieprzyjaciela gradem pocisków, zmuszając do cofnięcia się o 2 kilometry.

W tym samym czasie Armia Śląska zaatakowała przedmieście Hallskie. Wszystkie jej ataki, ponawiane wielokrotnie przez cały dzień, zostały odparte. Armia ta próbowała też dużą częścią swoich sił przekroczyć Parthę pod Schönefeld i Sankt Teklą. Trzy razy udało się jej stanąć na lewym brzegu rzeki i trzy razy marszałek Ney przepędził nieprzyjaciela atakiem na bagnety.

 

O godzinie 3 po południu, gdy Francuzi byli zwycięzcami zarówno na tym odcinku, jak i tam, gdzie znajdował się cesarz, nastąpił niespodziewany zwrot w przebiegu bitwy. Armia saska, jej piechota, kawaleria i artyleria oraz kawaleria wirtemberska przeszły w całości na stronę wroga. Z całej armii saskiej po stronie francuskiej pozostał tylko jej naczelny dowódca, generał Zeschau. Zdrada ta nie tylko utworzyła wyrwę we francuskiej linii, ale otworzyła nieprzyjacielowi ważne przejście bronione przez armię saską. Sasi okazali się tak nikczemni, że natychmiast skierowali lufy swoich armat przeciwko dywizji generała Durutte. We francuskich liniach powstało zamieszanie. Wróg wykorzystał je, przeszedł Parthę i opanował wieś Reudnitz. Znajdował się teraz tylko o kilometr od Lipska.

Cesarz wysłał niezwłocznie kawalerię swojej Gwardii dowodzoną przez generała Nansouty wraz z 20 armatami, aby zaatakowała z flanki maszerujące wzdłuż Parthy w kierunku Lipska nieprzyjacielskie oddziały. Sam natychmiast udał się z dywizją Gwardii do Reudnitz. Dzięki szybkości tego manewru przywrócony został porządek, wioska została odbita, a nieprzyjaciel odepchnięty na znaczną odległość.

Pole bitwy pozostało w rękach Francuzów, którzy odnieśli zwycięstwo zarówno pod Wachau, jak i pod Lipskiem. Z nastaniem nocy nieprzyjaciel na całej linii cofnął się o około 2 kilometry.

Francuzi stracili 4 000 poległych i rannych, ale straty nieprzyjaciela były nieporównywalnie większe.

 

IV.

O godzinie 6 wieczorem cesarz wydał dyspozycje na następny dzień. Jednak o godzinie 7 przybył do niego dowodzący artylerią armii generał Sorbier, by złożyć meldunek o zużytej tego dnia amunicji. Oddano 95 000 strzałów, zapasy były wyczerpane i do dyspozycji pozostało już tylko 16 000 pocisków, które wystarczały zaledwie na 2 godziny walki. Ponieważ w ostatnich dniach oddano 220 000 strzałów, koniecznym było uzupełnienie zapasów z jednego z pobliskich magazynów, znajdujących się w Magdeburgu i Erfurcie.

Ten stan rzeczy zmienił  wszystko i sprawił, że koniecznym stało się wykonanie szybkiego manewru w kierunku jednego z tych miast. Cesarz zdecydował się na Erfurt z tych samych powodów, dla jakich, zdecydował się ruszyć na Lipsk, a mianowicie, aby móc z bliska przekonać się o skutkach odstępstwa Bawarii.

Napoleon natychmisat wydał  niezbędne rozkazy. Pociągi transportowe i artyleria miały niezwłocznie przejść wąwozy pod Lindenau. Ten sam rozkaz otrzymała kawaleria i niektóre korpusy. Sam Cesarz udał się do Lipska, gdzie zatrzymał się w gospodzie "Preussicher Hof".

Krytyczna sytuacja zmusiła francuską armię do zrezygnowania z owoców 2 zwycięskich dni walki, w czasie których tak wspaniale stawiła czoło znacznie przewyższającej ją liczebnie armiom całego europejskiego kontynentu.

 

Odwrót nie był pozbawiony niebezpieczeństw. Z Lipska w kierunku Lindenau droga biegła długim na 5 kilometrów wąwozem. Ponadto na drodze marszu znajdowało się jeszcze 5 albo 6 wąskich mostów. Cesarzowi zaproponowano, aby pozostawił w Lipsku 6 000 ludzi oraz 60 armat i nakazał podpalenie przedmieść, aby zapobiec ich zajęciu przez wroga i zdobyć czas niezbędny na odwrót francuskiej artylerii.

Pomimo całej nikczemności zdrady armii saskiej, cesarz nie potrafił jednak zdobyć  się na zniszczenie takim sposobem obrony jednego z najpiękniejszych miast Niemiec, na dodatek na oczach króla Saksonii, który towarzyszył mu od Drezna i był wstrząśnięty postępkiem swojej armii. Cesarz wolał stracił kilkaset pojazdów i dział, niż przychylić się do tej propozycji.

O świcie wszystkie parki artyleryjskie, bagaże, cała artyleria, Gwardia i dwie trzecie armii były już za parowem. Obronę przedmieść zlecono marszałkowi Macdonaldowi i księciu Poniatowskiemu, które mieli utrzymywać tak długo, aż cała armia przejdzie wąwóz, a następnie, około godziny 11, udać się jej śladem.

Magistrat Lipska wysłał  o godzinie 6 rano delegację do księcia Schwarzenberga z prośbą o oszczędzenie miasta.

O godzinie 9 rano cesarz dosiadł konia i udał  się do centrum miasta z wizytą do króla. Poradził  mu, aby nie opuszczał swojego państwa, aby nie powiększyć  zamieszania wśród ludności wywołanego zdradą jego armii. W Dreźnie znajdował się, utworzony niedawno saski batalion, należący do Młodej Gwardii. Cesarz rozkazał mu objąć wartę przez królewskim pałacem, by służył królowi podczas pierwszego spotkania z wrogiem.

Pół godziny później cesarz udał się do Lindenau, gdzie zamierzał odczekać ewakuację Lipska i kontynuować dalszą podróż dopiero po wycofaniu z miasta ostatnich oddziałów.

Nieprzyjaciel rychło zorientował się,  że większość armii francuskiej opuściła Lipsk, pozostawiając tam tylko silna straż tylną. Zaatakował więc dużymi siłami, został jednak wielokrotnie odparty. Ariergarda, broniąc cały czas przedmieść, dokonywała stopniowego odwrotu. Zamieszanie powiększali pozostali w mieście Sasi, którzy z wałów ostrzeliwali wycofujące się oddziały, zmuszając je do przyspieszenia odwrotu.

Cesarz rozkazał saperom podłożyć miny pod duży most prowadzący z Lipska do Lindenau, aby w ostatnim momencie wysadzić go w powietrze, co zatrzymałoby nieprzyjaciela i uniemożliwiło mu natychmiastowy pościg. Generał Dulauloy zlecił to zadanie pułkownikowi Montfort. Ten jednak, zamiast pozostać na miejscu i osobiście dać sygnał do wysadzenia mostu, nakazał jakiemuś kapralowi i 4 żołnierzom wysadzić most, gdy tylko ujrzą nieprzyjaciela. Mało inteligentny kapral, nie rozumiejący dobrze wydanego mu rozkazu, na odgłos pierwszych strzałów karabinowach oddanych z wałów obronnych miasta zapalił lonty min i wysadził most w powietrze. Po drugiej stronie rzeki pozostała część armii, 80 armat i kilkaset wozów!

Czołówki odciętych oddziałów po dotarciu do zniszczonego mostu, były przekonane, że znajduje się on w rękach wroga. Wśród szeregów żołnierzy rozległy się okrzyki przerażenia: "Za nami nieprzyjaciel, mosty są zniszczone!". Szeregi rozporoszyły się, każdy szukał ratunku na własną rękę. Marszałek Macdonald przebył rzekę wpław. Hrabia Lauriston miał mniej szczęścia i utonął (błędna informacja - generał Lauriston został podczas próby przeprawy jedynie wzięty do niewoli, do Francji powrócił dopiero po abdykacji Napoleona - przyp. tłum.). Książę Poniatowski, dosiadający rączego konia rzucił się do rzeki i zniknął w jej nurcie. Cesarz dowiedział się o tym nieszczęściu, gdy było już za późno; zresztą, nie było już żadnej możliwości ratunku odciętych oddziałów. Pułkownik Montfort i kapral zostali postawieni przed sądem wojennym.

Tylko wskutek tego nieszczęścia francuska armia straciła 12 000 ludzi. Wywołane nim zamieszanie i chaos, całkowicie zmieniły stan rzeczy; zwycięska dotychczas armia dotarła do Erfurtu jako armia pokonana. Niemożliwością jest opis żalu, z jaką armia przyjęła wiadomość o śmierci księcia Poniatowskiego, hrabiego Lauristona (patrz uwaga powyżej) oraz tylu dzielnych ludzi, którzy padli ofiarą tego wypadku. Można wyobrazić sobie zapewne ból cesarza, który z powodu niewykonania jego poleceń poczuł się oszukany i pozbawiony efektów wszystkich wysiłków.

23 października cesarz przybył do Erfurtu, gdzie znalazł wszystko, czego potrzebowała armia. Ale armia, pomimo wszystkich błyskotliwych sukcesów, straciła wiarę ducha, podczas gdy wróg otrząsnął się z niepowodzeń z 16 i 18 października, a po katastrofie z 19 października, nabrał nowej odwagi i nadziei na zwycięstwo.

Ostatni z tragicznych dni powiększył straty francuskiej armii do około 60 000 ludzi. Nieprzyjaciel stracił w tej bitwie nie mniej ludzi.

Taki przebieg miała długa i krwawa bitwa pod Lipskiem, jedna z najkrwawszych i największych w historii, która tak tragicznie zakończyła, tak szczęśliwie rozpoczętą pod Lützen i Bautzen kampanię.

 

V.

Natychmiast po przejściu mostem pod Weissenfels Soławy, do Napoleona dotarły wieści o armii austriacko-bawarskiej. W pospiesznych marszach dotarła ona już do Menu, zmuszając w ten sposób Cesarza do zwrócenia się przeciwko niej. 30 października francuska armia napotkała pod Hanau zagradzającą Francuzom drogę do Frankfurtu przygotowaną do bitwy armię austriacko-bawarską. Pomimo jej siły, pomimo dogodnych pozycji, które zajęła, została rozbita i zmuszona do chaotycznej ucieczki. Hanau zajął hrabia Bertrand. Generał von Wrede został ranny. Armia francuska mogła kontynuować swój odwrót w kierunku Renu, który przekroczyła 2 listopada.

W tym samym czasie we Frankfurcie rozpoczęły się  rozmowy w których uczestniczyli baron von Saint-Aignan, hrabia Metternich, von Nesselrode oraz lord Aberdeen; w ich efekcie baron Saint-Aignan mógł odjechać do Paryża z następującą propozycją pokojową: cesarz miał zrezygnować z protektoratu nad Związkiem Reńskim i Polską oraz zrzec się departamentów leżących u ujścia Łaby; w zamian Francja miała zachować swoje granice w Alpach i na Renie oraz Holandię; później miała zostać wyznaczona linia, oddzielająca Francję od posiadłości Habsburgów.

Cesarz przyjął te warunki, ale kongres we Frankfurcie był, podobnie jak wcześniejszy w Pradze, tylko podstępem i zwodzeniem; koalicjanci mieli nadzieję, że Francja odmówi przyjęcia postawionych warunków. W czasie, gdy na kongresie wysuwano te pojednawcze propozycje, koalicjanci naruszyli neutralność alpejskich kantonów i wtargnęli do Szwajcarii. Zaproponowali też zwołanie nowego kongresu w Châtillon w Burgundii.

(....)

Pamiętna kampania 1813 roku była dla francuskiej młodzieży triumfem jej wrodzonej odwagi; dla angielskiej dyplomacji triumfem sprytu; dla Rosjan triumfem mądrości; dla gabinetu wiedeńskiego triumfem bezwstydności. Skutkem kampanii był rozpad stosunków politycznych, rozddzielenie narodów od ich władców i zanik najważniejszych żołnierskich cech: wierności, posłuszeństwa i honoru. Można mówić i pisać, co się chce: ale zawsze dojdzie się do tego samego wniosku. Z czasem będzie to oczywiste dla całego świata!

 

 

Tom IX. Rozdz. VII. Przygotowania do ostatniej batalii. 
 

I. Włochy i Hiszpania. - II. Soult w Hiszpanii. - III. Rozdzielenie sił na najważniejsze punkty. - IV. List Napoleona do Metternicha. - V. Kongres w Châtillon.



Armia, którą Napoleon poprowadził za Ren, była w opłakanym stanie. Gwardia stopniała do 10 000 ludzi. XII. Korpus marszałka Oudinot, VII. Reyniera, XVI. Augereau i IV. Bertranda zostały stopniowo połączone w jeden korpus pod dowództwem generała Moranda, który w dniu wkroczenia do Moguncji liczył zaledwie 12 000 żołnierzy. VI. korpus Marmonta i dowodzony przez marszałka Neya III. korpus, mające strzec Renu pomiędzy Mannheim i Koblencją pod ogólnym dowództwem marszałka Marmonta, nie liczyły nawet 8 000 zdolnych do trzymania broni ludzi. II.korpus Victora, który bronić miał Górnego Renu od Strasburga do Bazylei, miał najwyżej 5000 żołnierzy. W XI. korpusie Macdonalda i V. Lauristona, które pomaszerowały nad Dolny Ren, było już tylko 9 000 zdolnych do walki żołnierzy. Francuska kawaleria liczyła zaledwie 10 000 ludzi.

Sytuacja we Włoszech i Hiszpanii była niewiele lepsza. Książę Eugeniusz, zamiast przewidywanych 80 000, zgromadził  tylko 50 000 żołnierzy, z pomocy których bronił Drawy i Sawy od Villach do Lublany, osłaniając swoim lewym skrzydłem Tyrol, prawym - Krajnę. Ponieważ jednak w Karyntii pojawiły się duże siły austriackie, a wskutek odstępstwa Bawarii wszystkie przełęcze Tyrolu były dostępne dla nieprzyjaciela, książę Eugeniusz musiał wycofać się najpierw nad Isonzo, a później nad Tagliamento. Jeszcze później wycofał się aż pod Weronę, oddając Austriakom Krainę, Friul i Trydent.

Podczas gdy nieprzyjacielska armia generałów Hillera i Bellegarde'a, włącznie z tyrolskim Landsturmem, liczyła 60 000 ludzi, armia Eugeniusza stopniała do 36 000. Za plecami miał  Włochy, zniechęcone wojennymi cierpieniami, podjudzane do buntu przez Anglików i wierne papieżowi duchowieństwo. Wezwany do odstąpienia Napoleona przez teścia, króla Bawarii, który w imieniu koalicji obiecał mu włoskie księstwo, książę Eugeniusz odpowiedział: "Zawdzięczam cesarzowi moje szczęście i nie odstąpię go; jeżeli jednak zostanę zmuszony do szukania w Monachium azylu, jestem przekonany, że król Bawarii chętniej udzieli go zięciowi pozbawionemu korony, niż honoru."

Sytuacja w Hiszpanii pod koniec 1813 roku była jeszcze gorsza niż we Włoszech. Gdy cesarz w Dreźnie dowiedział się o klęsce pod Vittorią oraz zawinionej przez brata Józefa utracie Hiszpanii, zwrócił swoją uwagę na obecnego u jego boku marszałka Soulta, który jego zdaniem był jedyną odpowiednią osobą, która mogła naprawić to nieszczęście. Soult miał swoje wady i zalety; doskonale poprowadził kampanię na południu; dlatego niewiarygodnym może się okazać, że tak zdecydowany człowiek, nie miał nic do powiedzenia we własnym domu. Wyraził wprawdzie zgodę na objęcie dowództwa, poprosił jednak cesarza, aby porozmawiał on z jego żoną i przełamał jej spodziewany opór. Cesarz kazał ją wezwać. Natychmiast przyjęła wrogie stanowisko i głośno oświadczyła, że jej mąż nie uda się do Hiszpanii, bo uczynił już wystarczająco dużo i zasłużył na wypoczynek. Cesarz odpowiedział, że nie wezwał jej po to, aby wysłuchać jej grubiańskiego wybuchu, nie jest bowiem jej mężem, a ponadto nie pozwoli sobie na podważanie swojej decyzji. Ta przemowa zmieszała i speszyła marszałkową, stała się uległa i potulna, starając się jedynie otrzymać pewne obietnice. Cesarz nie przyrzekł niczego, poradził jej jedynie zachowanie rozsądku i pozostawienie w spokoju męża, bo w tych krytycznych chwilach przeznaczeniem pięknych kobiet jest osłodzenie życia ich mężom.

 

Po kampanii rosyjskiej Napoleon powinien był  natychmiast posłać króla Ferdynanda do Hiszpanii. Zyskałby w ten sposób 180 000 wyborowych żołnierzy. Czegoż mógłby dokonać, gdyby na początku kampanii 1813 roku miał ich do dyspozycji! Dwór w Wiedniu bardzo obawiał się powiększenia sił francuskich w Niemczech. Podczas kongresu w Pradze Metternich powiedział do cesarza Austrii: "Musimy być ostrożni, w przeciwnym razie Napoleon ściągnie swoją armię z Hiszpanii." Aż do bitwy pod Vittorią powtarzał nieustannie: "Źle, że Francuzi cofają się. Mogą zostać posłani do Niemiec."

Ale nieszczęście zawsze chodzą parami! Gdyby bitwa pod Vittorią odbyła się wcześniej, Napoleon podpisałby traktat pokojowy; ale miała miejsce akurat w najbardziej niestosownym momencie. Gdy do koalicjantów dotarła wiadomość o klęsce, pozostawieniu przez armię francuską wszystkich bagaży i artylerii oraz wkroczeniu Anglików do Francji, uznali cesarza za zgubionego. Francuzi zachowali się wówczas bardzo źle wobec swojego cesarza. Rzymianie, po klęsce pod Kannami (bitwa podczas II.wojny punickiej, do której doszło 2 sierpnia 216 roku p.n.e., w której Kartagińczycy dowodzeni przez Hannibala rozbili armię rzymską - przyp. tłum.), podwoili swoje wysiłki, ale w tamtych czasach wszyscy obawiali się o swoją skórę; wszyscy mogli dostać się do niewoli, wszystkim narażeni byli na grabież dobytku i śmierć.

 

II.

Marszałek Soult natychmiast odjechał do Hiszpanii i zajął się reorganizacją  stacjonującej tam armii. Podzielił ją na 10 dywizji, przekazując dowództwo nad prawym skrzydłem generałowi Reille, centrum powierzył hrabiemu d'Erlon, a lewe skrzydło generałowi Clauzel. Ten ostatni, który po bitwie pod Vittorią tylko dzięki z cudem graniczącej odwadze i przytomności umysłu dotarł do Saragossy, wrócił przez Jaca do Francji i na czele 15 000 ludzi dołączył do Soulta. Ujemną stroną tego posunięcia było odsłonięcie Saragossy, pozytywną - skoncentrowanie wszystkich sił francuskich przeciwko Anglikom, największemu wrogowi Francuzów w Hiszpanii. W skład tych 15 000 wchodzili najmężniejsi, najbardziej zahartowani i doświadczeni żołnierze ówczesnej Europy. Ale byli oni zniechęceni i pozbawieni zaufania do swoich dowódców. Brak zaufania objawił się kompletnym niezdyscyplinowaniem. Żołnierze ci, przyzwyczajeni do braku zaopatrzenia i odżywiania się jedynie tym, co zabrali miejscowej ludności, którą nienawidzili i przez którą byli nienawidzeni, uznali za swoją własność wszystko, co wpadło w ich ręce.

Marszałkowi Soult udało się wiele poprawić  i wprowadzić porządek, który był tym bardziej potrzebny, że miał do czynienia nie tylko z Hiszpanami, lecz również z armią angielsko-portugalską, liczącą 45 000 Anglików i 15 000 Portugalczyków. Mając do dyspozycji 70 000 Francuzów miał jednak nadzieję armi tej, a także 30-40 000 Hiszpanom, stawić skuteczny opór.

Pomimo odniesionego w bitwie pod Vittorią zwycięstwa, lord Wellington zastanawiał się, czy wkroczyć do Francji. Aby zyskać na czasie, postanowił, oblężyć najpierw San Sebastian i Pampelunę. Armia francuska zajmowała pozycje prawie równolegle do morza w dolinie Saint-Jean-Pied-de Port.

24 lipca marszałek Soult na czele całej armii ruszył  naprzód, pozostawiając w Bajonnie generała Villate na czele dywizji rezerwowej. 25. korpus generała d'Erlon wkroczył do doliny Bastan, a korpusy generałów Clauzel i Reille zajęły dolinę Roncevalles. Te ostatni bez trudu wyparły w kierunku Pampeluny, broniące wejścia do doliny od strony Navarry, jedną dywizję portugalską oraz dwie dywizje angielskie. Hrabia d'Erlon musiał jednak włożyć wiele wysiłku w zdobycie szturmem przełęczy Moya, podczas którego stracił 2 000 ludzi. Wszystko doskonale by się udało, gdyby generałowi d'Erlon udało się następnego dnia połączyć z korpusami Reille i Clauzela. To połączenie nastąpiło jednak dopiero 27 lipca, kiedy Anglicy zajmowali już silne pozycje przed Pampeluną; stały tam 4 dywizje, 2 angielskie oraz po jednej portugalskiej i hiszpańskiej.

Generał Clauzel stał na stanowisku, że pozycji tej nie należy zaatakować od czoła, lecz obejść i skierować się przeciwko Pampelunie. Marszałek Soult był jednak odmiennego zdania. Nakazał frontalny atak, który dla Francuzów zakończył się podobnie jak pod Vittorią, Talaverą, Albuherą i Salamanką: nieprzyjaciel stracił wielu ludzi, jednak straty własne były równie wielkie, a pozycja nieprzyjaciela nie została zdobyta. 28 lipca bitwa rozgorzała na nowo, z identycznym rezultatem, przy czym Anglicy w międzyczasie wzmocnili swoje siły, wskutek czego 29 lipca francuska armia była zmuszona wycofać się do francuskiej Navarry, tracąc, podobnie jak nieprzyjaciel, w przeciągu 4 dni 10-11 000 ludzi.

Lord Wellington ograniczył się do blokady Pampeluny i skierował swoje główne siły w kierunku San Sebastian. Generał Rey (Louis-Emmanuel Rey, 1768-1846, w latach 1811-1813 gubernator San Sebastian - przyp. tłum.) na czele 2 500 ludzi wytrzymał jednak początkowe oblężenie. Wprawdzie marszałek Soult podjął próbę przybycia mu na pomoc, przekroczył Bidassoę i zaatakował wzgórza Saint-Martial, zadając wrogowi znaczne straty, ale spowodowany silnymi opadami przybór wody w Bidassoa zmusił go do odwrotu. Dzielny garnizon San Sebstian skapitulował 8 września. Francuska armia, której siły stopniały z 70 000 do 50 000 ludzi, zajęła swoim lewym skrzydłem pozycje nad rzeką Nive wokół Saint-Jean-de-Port, a prawym wzdłuż rzeki Bidassoa, obsadzając oba jej brzegi.

 

III.

Sytuacja francuskiej armii była na wszystkich pozycjach bardzo zła: nad Renem stało 50-60 000 ludzi, którzy zmęczeni stoczonymi walkami, mieli stawić czoło 300 000 żołnierzy koalicji; we Włoszech 36 000, które miało odeprzeć 60 000 Austriaków i równocześnie utrzymać w ryzach Włochy, gdzie Murat nosił się z zamiarem pozostawienia Francuzów na łaskę losu; wreszcie na granicy hiszpańskiej stało 50 000 zniechęconych niepowodzeniami żołnierzy, mając przed sobą 100 000 Wellingtona. Na tej samej granicy stało wprawdzie jeszcze 25 000 dzielnych weteranów, którzy byli jednak potrzebni do osłony wschodnich Pirenejów przed 70 000 Anglików, Sycylijczyków i Katalończyków. Ponad 140 000 ludzi rozrzuconych było po różnych europejskich twierdzach. Wysiłek 1813 roku wyczerpał niemalże całkowicie rezerwy pułkowych zakładów.

Kwitnące jeszcze niedawno finanse państwa, były równie wyczerpane, jak armie. Do kupna dóbr narodowych było niewielu chętnych. Stan moralny państwa był jeszcze bardziej beznadziejny niż jego finanse. Tylko armia była niezmiennie gotowa do obrony swojego honoru. Ale naród był niezadowolony, że Napoleon nie wykorzystał zwycięstw odniesionych pod Lützen i Bautzen do zawarcia pokoju, był pewien obaw przed nadciągającymi nieprzyjacielskimi hordami, krótko mówiąc, moralnie wyczerpany i złamany. Właśnie w tym momencie, gdy dla ratunku potrzebny był patriotyczny zryw, podobny do tego z 1792 roku.

Na szczęście koalicjanci nie rozpoznali w całej rozciągłości tragicznej sytuacji Francji; w przeciwnym razie przyspieszyliby swoją ofensywę i nie daliby cesarzowi czasu na uporządkowanie szeregów.

Do wszystkich nieszczęść, które nawiedziły francuską armię od jej powrotu z Niemiec, doszło jeszcze jedno, gorsze od wszystkich pozostałych. Tyfus. Wybuchł w przepełnionych lazaretach nad Łabą, przyniesiony nad Ren przez chorych i maruderów, spowodował w Moguncji ogromne spustoszenie. IV. korpus, który dzięki wcieleniu do niego niedobitków z XII, VII. i XV. Korpusu wzrósł do 15 000, a wkrótce, wskutek stopniowego wcielania maruderów nawet do 30 000 ludzi, w przeciągu jednego miesiąca stracił połową swojego stanu, licząc ponownie jedynie 15 000 żołnierzy. Marszałek Marmont włożył wiele wysiłku w ograniczenie epidemii i dzięki jego przemyślanym środkom powstrzymano grożące rozszerzenie się choroby. Cesarz przystąpił teraz do reorganizacji korpusów. Podniósł liczbę kompanii w poszczególnych batalionach z 4 do 6 i powiększył ilość batalionów Gwardii: Starej do 18, Średniej do 8, a Młodej do 52. Starą Gwardię mieli tworzyć zrekrutowani z całej armii weterani, Średnią i Młodą z wybranych, najlepszych poborowych. Środki te dostarczyły Cesarzowi 80 000 piechoty, a wliczając pozostałe gatunki broni, około 100 000 żołnierzy. Mając do dysponując liczącą 200 000 ludzi armią liniową i 100 000 Gwardii Cesarz nie wątpił, że będzie w stanie wyprzeć z Francji armie koalicji, jeżeli odważą się przekroczyć francuską granicę.

Kampanię zimową  koalicjanci rozpoczęli dysponując 300 000 ludzi. Zgodnie z ich planem operacyjnym armia główna wkroczyć miała do Francji przez Szwajcarię i posuwać się w kierunku Paryża, wysyłając jeden z korpusów, dowodzony przez generała Bubnę, na Lyon, aby w późniejszej fazie podjąć próbę nawiązania kontaktu z Wellingtonem, który sposobił się do przekroczenia granicy od strony Hiszpanii. Armia Śląska, wychodząc z rejonu środkowego Renu, miała między Sekwaną i Marną połączyć się z armią główną, by następnie podjąć wspólną operację skierowaną przeciwko Paryżowi. 21 grudnia 1813 roku armia główna rozpoczęła pod Bazyleą przeprawę przez Ren; Blücher przekroczył rzekę w dzień Nowego Roku pod Kaub.

Na początku 1814 roku sytuacja walczących stron wyglądała następująco:

Generał Bülow stał  pod Bredą, gdzie oczekiwał na przybycie dywizji angielskiej milicji generała Grahama oraz korpusu kawalerii generała Winzingerode. Zamiarem tego korpusu, liczącego około 200 000 ludzi, było wkroczenie do Belgii i zajęcie Antwerpii.

Blücher na czele Armii Śląskiej opuścił  Koblencję i kierował się na Luksemburg i Metz. Jego armia składa się z dywizji Langerona, Sackena i Yorcka i liczyła 40-45 000 żołnierzy.

Trzeci korpus wyruszył z Bazylei, oblegając Hunningue i Belfort. Należący do niego 800-osobowy garnizon Genewy miał utrzymać kontrolę nad Szwajcarią.

Było oczywistym, że nieprzyjaciel będzie operować równocześnie na trzech kierunkach. Na pierwszym, naprzeciw Duńczyków i przebywających w Hamburgu 30 000 marszałka Davout, stała, licząca 60 000 ludzi, Armia Północy. Na drugim, w kierunku Metzu, Saarlouis i Luksemburga miała zatakować Armia Śląska. Trzeci kierunek ofensywy armii koalicji był przewidziany dla wielkiej armii księcia Schwarzenberga, złożonej z korpusów Gyulaia, Klenaua, Lichtensteina, Colloredo i Wrede oraz armii rosyjskiej dowodzonej przez Wittgensteina. Należący do niej Prusacy generała Kleista pozostali w Erfurcie. Armia ta liczyła 100 000 ludzi. W sumie do wkroczenia na terytorium Francji gotowych było 200 000 żołnierzy koalicji. Przypuszczalnie należało od liczby tej odjąć około 40 000, gdyż Schwarenberg wysłał przynajmniej 10 000 do obserwacji wrogo nastawionej Szwajcarii, pozostawiając ponadto 15 000 pod Besançon oraz 20 000 pod twierdzami pomiędzy Hunnigue i Landau, Belfort oraz Auxonne. Wskutek tego należało się liczyć, że marsz w kierunku Langres i Nancy będzie mógł wykonać na czele armii liczącej około 50 000 ludzi. Dołączyć do niej mogła jeszcze, licząca 25-30 000 żołnierzy, armia Blüchera; w takim przypadku nieprzyjaciel w marszu na Paryż dysponowałby 80 000 ludzi. Byłoby to niezmierne śmiałe przedsięwzięcie, niemalże szaleństwo, ale Cesarz musiał liczyć się z taką ewentualnością.

Przeciwko armiom koalicji Francja mogła wystawić następujące armie:

29 400 ludzi w Holandii i 7 400 w Belgii, ponadto 33 700 w miastach Północy. Nad Mozelą  oraz pomiędzy Mozą i Mozelą w gotowości stało 39 700 ludzi. Marszałek Macdonald mógł, na czele I. korpusu kawalerii oraz innych oddziałów, które z łatwością był w stanie zgromadzić, pomaszerować na Liege i Charleroi, zająć Mozę, zagrażając tym samym prawemu skrzydłu Blüchera. Gdyby pruski dowódca zdecydował się pomaszerować na Paryż, Macdonald był w stanie dotrzeć przed nim do stolicy Cesarstwa.

Marszałek Marmont dysponował ponad 15 000 ludzi, marszałek Victor ponad 12 000; również marszałek Mortier miał do dyspozycji ponad 12 000 żołnierzy. Te cztery korpusy mogły zatrzymać nieprzyjaciela, walczyć z nim o każdą piędź ziemi, a gdyby pomaszerował on na Paryż, dotrzeć tam przed nim, połączyć się z liczącą 60 000 ludzi Gwardią oraz innymi korpusami. W ten sposób Cesarz mógł dysponować pod Paryżem liczącą 100 000 ludzi armią, którą mogło wzmocnić dodatkowo 20 000 żołnierzy Gwardii Narodowej. Kolejne wzmocnienia miał dostarczyć pobór przeprowadzony w Normandii, Pikardii, Szampanii oraz na Ile de France. Gdyby ponadto do połowy lutego sytuacja w Hiszpanii przybrała korzystny dla Francji obrót, Cesarz mógł mieć do dyspozycji siły, które były w stanie poprawić sytuację. Cesarz musiał jednak na jedno zwrócić uwagę: pod żadnym pozorem nie mogło być mowy o oddaniu stolicy. Dlatego też jego największym staraniem było zgromadzenie możliwie największej ilości amunicji dla artylerii, aby przewyższyć nieprzyjaciela siłą ognia artylerii. Bram Paryża miało bronić 80 armat, poprawiono również stan umocnień stolicy, a dla utworzrnia wokół Paryża zamkniętej linii obronnej cesarz nakazał w tajemnicy przygotowanie barier i zapór przeciwko kawalerii. Zadbał również o zebranie koniecznych zapasów oraz żywności.

 

IV.

Cesarz nie pominął  żadnej możliwości zawarcia pokoju. 16 stycznia napisał poufny list do księcia Metternicha o następującej treści:

"Mój Książę, przeciąganie się rokowań nie jest winą ani Francji ani Austrii, ale właśnie nasze dwa państwa najbardziej z tego powodu cierpią. Koalicjanci zajęli już kilka naszych prowincji. Jeżeli tak dalej pójdzie, bitwa będzie nieunikniona, a nie  wątpię, że przezorna Austria, rozważyła już skutków takowej zarówno dla koalicji, jak i dla Francuzów.

Nie muszę Panu, Książę, trzeźwo myślącemu człowiekowi, opisywać skutków takiej bitwy i dlatego ograniczę się jedynie do wspomnienia mimochodem o niej, wiedząc, że potrafi Pan sobie wyobrazić jej ostateczne skutki.

Szczęście wojenne zmienia się codziennie. Z każdym zrobionym krokiem naprzód, koalicjaci osłabiają się, podczas gdy armia francuska nabiera siły. Z każdym krokiem naprzód podwaja się odwaga i zdecydowanie narodu, który zmuszony jest do bronienia wszystkiego, co jest mu najświętsze i najdroższe.

Jest oczywistym, że skutki przegranej przez koalicjantów bitwy dla żadnego z nich nie będzie miało tak poważnych skutków jak dla Austrii, która nie tylko wystawia główne siły koalicji, lecz jest też państwem położonym w środkowej Europie. Zakładając, że szczęście wojenne pozostałoby wierne koalicjantom, to w interesie Austrii jest dokładne rozważenie, jaki wpływ na sytuację w Europie miałaby poniesiona w środku Francji porażka Francuzów i czy jej późniejsze skutki nie byłyby diametralnie sprzeczne z polityką i więzami rodzinnymi cesarza Franciszka I.

Austria podkreśla, że pragnie pokoju, ale czyż dalsze prowadzenie działań nie oznacza działania w odwrotnym kierunku?

W efekcie tych wszystkich rozmyślań przyszło mi na myśl, czy w obecnej sytuacji obu armii i srogiej porze roku, najlepszym i najkorzystniejszym dla obu walczących stron nie byłoby zawieszenie broni.

Takowe mogłoby zostać  zawarte przez podpisanie, zachowującej wszelkie formy, konwencji albo w drodze wymiany zwykłych oświadczeń.

Mogłoby ono zostać podpisane na określony okres lub na czas nieograniczony z zachowaniem warunku 8-dniowego wypowiedzenia.

Podpisanie takiej umowy wydaje mi się uzależnione głównie od woli Austrii, dzierżącej w swoich rękach wodze operacji militarnych.

W każdym razie wydaje mi się, że w interesie Austrii byłoby wstrzymanie działań, a nie ich kontynuowanie.

Głównie w tym przekonaniu piszę dzisiaj do Waszej Ekscelencji.

Gdybym jednak miał mylić  się i mój poufny krok nie odniósłby żadnego skutku, proszę  Waszą Ekscelencję, żeby zapomniała o wszystkim, co napisałem.

Okazał mi Pan tyle osobistego zaufania, a ja sam tak bardzo ufam Pańskim zamiarom i szlachetności uczuć, okazywanych mi przy każdej okazji, iż ośmielam się  wierzyć, że treść tego poufnego listu, o ile nie spełni swojego zadania, pozostanie między nami."

 

W międzyczasie Cesarz nie zaniedbał też podjęcia niezbędnych przedsięwzięć, aby zatrzymać ofensywę koalicji. Marszałek Mortier skoncentrował  pod Chaumont i Langres Starą Gwardię. W czasie gdy marszałek Victor na czele II. korpusu zajął Strasburg, a marszałek Ney z dwoma dywizjami Młodej Gwardii zajął pozycje pod Epinal, w kierunku Colmar pomaszerował marszałek Marmont na czele I. i IV. korpusu oraz V. korpusu kawalerii. Marszałek Soult otrzymał rozkaz wysłania do Paryża z dowodzonej przez niego Armii Pirenejów 12 000 piechoty i połowy kawalerii; książę Albufera (Suchet) miał na czele części Armii Katalonii skierować się w kierunku Lyonu. Twierdze w Troyers, Vitry, Soissons oraz Châlons-sur-Marne zostały umocnione i obsadzone silnymi garnizonami. Z powodu wypowiedzenia wojny Francji przez króla Neapolu, wicerkól Eugeniusz otrzymał rozkaz przekroczenia Alp i skoncentrowania piemonckich sił pod Alessandrią i Genuą.

 

V.

W międzyczasie zaczęto się zastanawiać nad zwołaniem kongresu, na którym zostałyby przeprowadzone rozmowy dotyczące warunków zawarcia traktatu pokojowego. Na przedstawiciela Francji Napoleon wybrał księcia Vincenzy, Caulaincourta, któremu w istniejącej sytuacji nie mógł podyktować żadnych konkretnych warunków. Polecił mu zatem uważne wysłuchanie wszystkiego i wysyłanie codziennych raportów. Caulaincourt miał mieć przy tym na uwadze, że Cesarz nie był przekonany o dobrej woli koalicjantów i w zwołaniu kongresu przewidywał podstęp. Wątpił, aby Anglia szczerze pragnęła zakończenia działań wojennych, podczas gdy jego jedynym pragnieniem było zawarcie pokoju, honorowego i długotrwałego. Francja bez swoich naturalnych granic, bez Ostendy i Antwerpii, straciłaby swoją pozycją wobec innych państw Europy. Do tego wniosku doszła Anglia i pozostałe mocarstwa już we Frankfurcie. Terytoria, zdobyte przez Francję na drugim brzegu Renu, były rekompensatą za zdobycze Austrii, Rosji i Prus w Polsce i Finlandii, a Anglia w Azji. Caulaincourt miał rozpoznać zamiary państw koalicji. Ograniczenie Francji do granic sprzed 1792 roku byłoby poniżeniem, przeciwko któremu podniósłby sią cały naród. Poparcie całego narodu oznaczało, że nieprzyjaciel kroczyłby prostą drogą do swojej zagłady. Cesarz wiedział, co należy uczynić, gdyby opuściło go szczęście: prędzej abdykowałby aniżeli przyłożyłby rękę do poniżenia narodu podpisaniem upokarzających warunków pokoju.

W oparciu o takie ogólne podstawy Cesarz wkrótce opracował instrukcje, które zawierały szczegóły, dotyczące poszczególnych państw. A mianowicie:

- w Holandii wojska Cesarza zajmują forty Lasalle, Moorland, Caffarelli i Schleuse, na których przygotowanie wydano w ostatnich 3 latach 15 milionów, dzięki czemu były w doskonałym stanie. Flota znajduje się w Nieuwe Diep, francuski garnizon, którym dowodzi admirał Verheuil, zajmuje forty i dysponował zapasem żywności na 10 miesięcy. Jeżeli forty zostałyby oddane, flota musiałaby powrócić do Francji. Nieuwe Diep jest dla Anglików bardzo ważne, to klucz do Holandii, zabezpieczające dostęp do Zuidersee. W posiadaniu Francji jest ponadto położony przed Antwerpią Naarden, a na prawym brzegu Waal - Gorkum, Vlissingen, Terveere i inne forty, zajęte przez francuskie garnizony. Również Bergen-op-Zoom, Herzogenbusch, Antwerpia oraz inne miasta posiadają francuskie załogi i są dobrze wyposażone.

- we Włoszech w posiadaniu Francji znajduje się  Palmanova, Mantua i Alessandria, których utrzymanie kosztowało w ostatnich 15 latach 50 milionów franków.

- w Wenecji zakotwiczonych jest wiele należących do Francji i królestwa Włoch okrętów. Wszystkie one muszą pozostać własnością obu tych państw.

Po wyliczeniu przez Cesarza wszystkich posiadłości Francji, znajdujących się w Holandii, Flandrii i Włoszech, przeszedł  do innych spraw, związanych z tymi państwami:

- naczelnym interesem Francji jest całkowita niezależność Włoszech, Rzymu i Genui. Granicę z Austrią powinna stanowić rzeka Isonzo. W Piemoncie francuska granica mogłaby przebiegać wzdłuż grzbietu Alp, przez przełęcz Tenda aż do Sawony. Wszystkie pozostałe terytoria muszą należeć do Włoch. Można było przyjąć, że Anglia i Rosja zgodzą się z tym rozwiązaniem.

- warunkiem zgody na przesunięcie granicy austriackiej aż do Adygi jest pozostawienie Mantui Włochom, a Piemontu, którego granica miała przebiegać wzdłuż Sesii aż do Genui, Francji. Warunek ten dotyczy głównie interesów na morzu, nie powinien zatem wywołać sprzeciwu Austrii.

- głównym interesem Francji w Holandii, jest zachowanie jej w dotychczasowej formie; utrzymany powinien zostać też  republikański charakter władzy z dotychczasową konstytucją; lepiej, aby rządzona była przez wielkorządcę, aniżeli przez króla, zwłaszcza takiego, który miałby rodzinne powiązania z Anglią.

Podczas rokowania tymczasowych i ostatecznych warunków traktatu pokojowego, nie należy pominąć interesów dotychczasowych sojuszników Francji: Holendrów, Hiszpanów, Polaków i Niemców; ich prawa nie mogą być w późniejszym okresie podważane. Należy też wziąć pod uwagę, że preliminaria, które zakończą działania wojenne, powinny być sformułowane możliwie niejasno, bo czas pracuje na korzyść Francji.

- dobrym rozwiązaniem byłaby, na przykład, niezawisłość Holandii, jeżeli granicą byłoby prawe, rozpoczynając od Gorkum, wybrzeże morskie.

- jeśli chodzi o Włochy należałoby podobnie postąpić, nie wymieniając ani Alp ani morskiego wybrzeża jako granicy. Dzięki temu w końcowych uzgodnieniach udałoby się być może zachować Spezię.

- należy stale podkreślać, że jedynym środkiem na uspokojenie wrzenia wśród ludności, wstrzymanie zbrojeń  i zapobieżenie ogólnemu powstaniu jest opuszczenie francuskiego terytorium.

- po ogłoszeniu niepodległości Włoszech Cesarz byłby skłonny do odstąpienia im Korfu, co zadowoliłoby Anglików i Rosjan.

- jeżeli jednak Austria zajęłaby Wenecję, Francja preferowałaby oddanie Korfu Neapolowi, o ile Austria nie wykazałaby ochoty do odkupienia wyspy.

- o Elbie i Korsyce nie może być żadnej mowy, obie wyspy muszą pozostać w posiadaniu Francji, podobnie jak Księstwo Lukka w posiadaniu Elizy.

- jeżeli nie będzie innego wyjścia, można wyrazić zgodę na powrót papieża do Rzymu, który musi jednak uznać konkordat, podpisany w Fontainebleau 25 stycznia 1813 roku i zaaprobować późniejsze uzgodnienia.

- należy podkreślać życzenie Francji do posiadania jako sąsiada niepodległych Włoch, dla spełnienia którego możliwe byłyby dalsze odstępstwa terytorialne aż do Mont Cenis.

- wszystko powyższe należy rozpatrywać uwzględniając, przyjęte już przez Cesarza, ustalone we Frankfurcie warunki. Wszystko, co wykracza poza ich ramy, musi zostać odrzucone; chociażby z tego powodu, że uczyniły to już pozostałe, włącznie z angielskim, dwory. Bez Moguncji i Antwerpii Francja zostałaby zdegradowana do roli drugorzędnego państwa; nie byłoby to również w interesie Austrii, nie będzie więc przez jej polityków popierane.

- nawet niepowodzenia wojenne nie zmuszą Cesarza do ratyfikowania czegoś, co on uznałby za niehonorowe, a Francja za hańbę.

- należy dążyć do uzyskania takich warunków zawieszenia broni, w wyniku których wojska nieprzyjacielskie musiałyby wycofać się z terytorium Francji.

- należy uświadomić cesarza Austrii, że Cesarz z rozmysłem do niego nie pisał, bo byłby tym samym zmuszony wysłać listy do pozostałych suwerenów.

Na zakończenie swoich instrukcji Cesarz przekazał  swoim wysłannikom, że życzy sobie szczegółowych informacji wysyłanych za pośrednictwem oficerów i kurierów.

Ponieważ koalicjanci obawiali się, że przybycie księcia Vincenzy do ich kwatery głównej wywołać  może rozbieżności pomiędzy nimi, postanowili, że kongres odbędzie się w innym miejscu, a mianowicie w Chatillon. Interesy angielskie miał reprezentować, otoczony tuzinem innych Anglików, lord Castlereagh, przedstawicielem Austrii był Stadion, Humboldt Prus, a Razumowski Rosji.