Wspomnienia Blayney'a
Generał Andrew Thomas Blayney, 11 baron Blayney (ur. 30 listopada 1770 r. - zm. 8 kwietnia 1832 r.) był parem irlandzkim. Przez pół wieku zarządzał majątkiem Blayney w Castleblayney, w hrabstwie Monaghan i był jedną z najbarwniejszych wojskowych postaci pochodzących z Monaghan. Jako dowódca 89 regimentu pieszego, określanego mianem "ogarów Blayney'a", walczył z powodzeniem w czasie wojen napoleońskich. Pomimo swoich zasług dostał się do niewoli w bitwie pod Fuengirolą, podczas wyprawy z Gibraltaru do Hiszpanii gdzie walczył z niewielkim polskim oddziałem. Przez kilka lat był jeńcem wojennym rządu francuskiego. Jego szabla znajduje się aktualnie na wystawie w Muzeum Narodowym w Krakowie. Lord Blayney napisał dwa tomy wspomnień z okresu wojen napoleońskich - "Wspomnienia z przymusowej podróży przez Hiszpanię i Francję jeńca wojennego w latach 1810-1814 spisane przez generała-majora Blayneya (Londyn, 1814)". Został wzięty do niewoli przez jednego z O'Callaghanów z Culaville, pułkownika armii francuskiej i jednego z wpływowych Zjednoczonych Irlandczyków, uchodźcy po wydarzeniach roku 1798. Podobno nalegał on na wymianę Blayney'a za kilku wpływowych Zjednoczonych Irlandczyków przetrzymywanych w więzieniach brytyjskich. Podczas długiego pobytu w niewoli drugi hrabia Caledonu dbał o swoje interesy finansowe, sprawy związane z majątkiem i karierą polityczną, a po powrocie do kraju dostał się do parlamentu z niesławnego kaledońskiego "zgniłego miasteczka" Old Sarum w Wiltshire. Lord Blayney zmarł 8 kwietnia 1832 i jego następcą został jego syn, Cadwallader, dwunasty i ostatni pan na Castleblayney. Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 1
Przyczyny ekspedycji z Gibraltaru w pobliże Malagi... Stan oddziałów nieprzyjaciela w Andaluzji... Załadunek żołnierzy na okręty... Przybycie do Ceuty... Niedbałość Hiszpanów w sprawach wojennych... Żegluga ku wybrzeżom Hiszpanii... Propozycja ataku Malagi... Powody odmowy... Calle de la Moralle... Dygresja odnosząca się do wyróżnień i orderów wojskowych.
Rok 1810
Wydawało się, iż ze względu na położenie geograficzne otaczającego twierdzę terenu, najskuteczniejszym sposobem przerwania oblężenia Kadyksu, szczelnie otoczonego przez armię księcia Belluno byłoby wysłanie oddziałów w różne części wybrzeża Hiszpanii, co poprzez odciągnięcie uwagi przeciwnika, spowodowałoby osłabienie oblegającej armii zmuszonej do obrony swych słabych punktów.
Był to również najlepszy czas do wspierania i podtrzymywania oporu chłopstwa poprzez udzielanie im wszelkiej możliwej pomocy bez czego ich wystąpienia nie byłyby tak znaczące - należało się nawet obawiać, że mogliby opowiedzieć się po stronie Francuzów w swojej desperacji. Szczególnie dotyczyło to seranos (górali), pochodzących z Sierra de Xeres oraz łańcucha górskiego ciągnącego się od Ronda Xeres i stamtąd w kierunku południowo-wschodnim do Mijas i Fiangerolli, których należało zachęcać do podjęcia energicznych działań zmierzających do odcięcia zaopatrzenia nieprzyjacielowi.
Do tego należy wziąć pod uwagę fakt, iż na początku października otrzymano w Gibraltarze, różnymi kanałami informacyjnymi wiadomość, że siły nieprzyjaciela w Ronda składały się z niespełna 900 ludzi, w tym jednej kompanii grenardierów, jednej fizylierów oraz 80 dragonów, w sumie 240 Francuzów, pozostałych 660 to oddziały składające się z Niemców, Polaków i innych nacji, mniej zdyscyplinowanych. Z tego samego źródła pochodziły informacje, że w Fiangerolli nieprzyjaciel zgromadził zaledwie 200, w Mijas 40 w Ronda 100 ludzi, głównie dragonów, podczas gdy okolice tych portów miały się znajdować w rękach dobrze uzbrojonych, groźnych i zdesperowanych górali, zdolnych niemal do szachowania oddziałów francuskich. Mieli oni doprowadzić do kilkukrotnego opuszczenia przez nieprzyjaciela St. Roque i Algeziras ze znacznymi stratami Francuzów.
Obecność tych górali jak również trudne, wręcz ekstremalne warunki na drodze łączącej Rondę z Fiangerollą sprawiały, że wysłanie posiłków z jednego miejsca do drugiego wydawało się bardzo trudne, wręcz niemożliwe. W tym samym czasie w Maladze odczytywano nastroje niezadowolenia mieszkańców, które mogły doprowadzić do tego, iż sprzymierzyliby się oni z siłami wysłanymi tam w celu usunięcia załogi francuskiej z miasta. Tak przedstawiała się sytuacja wydzielonych oddziałów przeciwnika podczas gdy (główne siły) prowadziły energicznie oblężenie Kadyksu, z powodzeniem umieszczając baterie naprzeciwko miasta skąd, za pomocą bardzo dużych moździerzy, miotając z tej pozycji pociski na większą, niż zwykła odległość, co wystawiało na szwank nasze dostawy dla oblężonych.
Najbardziej pewnym sposobem sprawdzenia postępów oblężenia było, jak już wcześniej zauważyłem, zwrócenie uwagi przeciwnika w inne miejsca. W tym celu podjęto kilka ekspedycji w parę miejsc z różnym skutkiem. W celu wykonania tego pomysłu, po kontakcie z zastępcą Gubernatora Gibraltaru z rządem hiszpańskim w Kadyksie, postanowiono wysłać z Kadyksu oddział do działania przeciwko siłom nieprzyjaciela rozmieszczonym we wspomnianych wcześniej portach, a także do współdziałania z siłami lojalistów w Maladze.
Jego Ekscelencja generał porucznik Campbell zaszczycił mnie powierzeniem dowództwa tej ekspedycji. W związku z tym 10 października otrzymałem rozkazy w celu przygotowania akcji wywiadowczej oraz objęcia komendy nad 4 kompaniami 89 regimentu Jego Królewskiej Mości, w sile 300 żołnierzy oraz 500 niemieckimi, polskimi i włoskimi dezerterami. W tej sile miałem osiągnąć Ceutę, gdzie miał mnie wzmocnić hiszpański regiment z Toledo. W następstwie otrzymanych rozkazów, nie tracąc czasu, jeszcze tego samego dnia oddział został odziany, wyposażony i załadowany na okręty. Udałem się na pokład HMS Topaz z którego wydałem niezbędne rozkazy i przygotowałem odezwę do mieszkańców Malagi.
Wczesnym rankiem 11 października, eskadra dotarła na miejsce i stanęła naprzeciwko Ceuty, lecz lekki wiatr nie pozwolił nam zakotwiczyć do późnego wieczoru toteż zobligowany byłem wstrzymać się z zejściem na ląd do rana. Jako, że nie było chwili do stracenia, poinformowałem listownie generała-majora Frazera o swoim przybyciu i poprosiłem go o zorganizowanie załadunku na okręty hiszpańskiego regimentu. Następnego poranka, już na lądzie, zjadłem z nim śniadanie, lecz nie znalazłem sposobu by nakłonić go do podjęcia działań zgodnych z rozkazami, które otrzymałem i dlatego byłem zmuszony zwrócić się osobiście do hiszpańskiego gubernatora, który przyjął mnie bardzo uprzejmie i zapewnił z entuzjazmem, że udzieli mi wszelkiej możliwej pomocy. W tym miejscu muszę odnotować, że Hiszpanie z Ceuty byli nastawieni do Anglików wyjątkowo podejrzliwie i choć siły gen. Frazera składały się tylko z zaledwie jednego niepełnego regimentu (drugi batalion czwartego regimentu), górujące nad miastem działa cytadeli w której stacjonował, zostały usunięte.
Po załadunku na okręty hiszpańskich żołnierzy, który zakończył się przed południem, odwiedziłem parę statków transportowych i na niektórych zastałem Hiszpanów okazujących niezadowolenie z zaopatrzenia, co można przypisać kapitanom trzymającym się ściśle instrukcji i wydających mięso w dzień postny podczas gdy zdrowy rozsądek dyktuje podawanie w zamian czegoś innego. Zauważyłem, iż żołnierze z innych krajów są często niezadowoleni z rodzaju zaopatrzenia jaki otrzymują na naszych statkach. Jako że można było tym narzekaniom z łatwością zaradzić, nie przywiązywano odtąd do nich większej wagi.
Regiment Toledo został lepiej ubrany i składał się z bardziej karnych żołnierzy niż większość ówczesnych sił hiszpańskich więc pogratulowałem ich pułkownikowi prezencji jego oddziałów i poprosiłem o informację o ewentualnych brakach. Nie uwierzyłem jego zapewnieniom o kompletności wyposażenia, świadomy zadziwiającej niedbałości z jaką Hiszpanie podchodzili do spraw wojennych. Po wnikliwym zbadaniu stanu ich uzbrojenia, stwierdziłem uszkodzenia w 48 rusznicach oraz brak zapasów amunicji zaokrętowanego oddziału. Natychmiast napisałem o tym do gubernatora hiszpańskiego stwierdzając brak możliwości uzupełnienia tych braków ponieważ nasze ładunki nie pasują do hiszpańskiej broni. Otrzymałem bardzo uprzejmą odpowiedź, a potrzebna amunicja została natychmiast wysłana - brakujące muszkiety dostarczyłem sam, z zapasem 100 ładunków do każdego z nich.
Po dostarczeniu hiszpańskiemu dowódcy rozkazów, eskadra zwróciła się ku wybrzeżom Hiszpanii. Nieduży wiatr uczynił naszą podróż nużącą, a nocą 13 października kapitan Hall z marynarki dowodzący u mnie oddziałem łodzi wyposażonych w działa, przybył z Gibraltaru z listami od Jego Ekscelencji zastępcy Gubernatora. Kapitan Hall wyraził się bardzo optymistycznie o możliwości zajęcia Malagi niespodziewanym wypadem, a swoją opinię oparł na informacjach jakie uzyskał w Gibraltarze świadczących o tym, iż działa w Mole zostały usunięte. Zaproponował by od strony lądowej żołnierze odciągnęli uwagę nieprzyjaciela, podczas gdy okręty zbombardują miasto od strony wschodniej, a do Mole zostanie w tym samym czasie skierowany desant na łodziach w celu wywołania powstania mieszkańców. Na ten plan nie mogłem wyrazić swej zgody, mając świadomość, że nie uzyskano w tej mierze ze strony hiszpańskiej żadnych poufnych informacji. Poza tym, pomiędzy Rio Grande i Malagą była rozległa równina, na której mogła operować z powodzeniem duża liczba kawalerii, a byłem przekonany, iż nieprzyjaciel był w stanie natychmiast zebrać takie siły. Wydawało mi się skrajnie nierozsądnym ryzykować starcie z takimi siłami mając w składzie mojego oddziału w dwóch trzecich zbieraninę cudzoziemców. Z tego powodu zdecydowałem się zmierzać do niewielkiej zatoki Calle de la Morals (Cala de Mora), 1 milę na wschód od Marabeli i 2 mile na zachód od Fiangirolli, z zamiarem zaatakowania tej ostatniej. Posiadanie tej fortecy miałoby ważne skutki dla przyszłego przebiegu zdarzeń, umożliwiając uzyskanie źródła pewnych i regularnych informacji, a także organizację chłopstwa i możliwość kontroli przyległego obszaru.
Rankiem, 14 października Sparrowhawk dołączył do eskadry i zostałem poinformowany, że rozdano chłopom broń, zgodnie z wydanymi przeze mnie wcześniej rozkazami. O 9 eskadra rzuciła kotwice w zatoce Calle de la Moralle i wydano sygnały do przygotowania lądowania żołnierzy oraz rozkazy łodziom by zebrały się wzdłuż Topaze. Płytkość wody w zatoce uniemożliwiła większym statkom zbliżenie się do brzegu w celu osłonięcia lądowania. W tym celu użyto łodzi wyposażonych w działa. Po załadunku, o wpół do jedenastej, łodzie skierowały się w kierunku brzegu a żołnierze wylądowali bez przeszkód i oporu na doskonale się do tego nadającej piaszczystej plaży. Okazało się, iż nieprzyjaciel najwyraźniej nie przygotował się by stawić nam opór. Jak tylko oddziały uformowały się na brzegu, wydałem instrukcje dotyczące poruszania się, tak by uniknąć zamieszania wynikającego z obecności w moim obecnym oddziale konglomeratu Anglików, Francuzów, Włochów, Hiszpanów, Polaków i Niemców. Dlatego też poleciłem by wszystkie manewry były wykonywane po usłyszeniu sygnału trąbki i ograniczyłem liczbę sygnałów do czterech. Gdy już byłem pewny co do skuteczności tego sposobu, wydałem rozkazy marszu, lecz wobec faktu braku dróg i górzystej okolicy, zaistniała konieczność przetransportowania artylerii drogą wodną.
Zanim wyruszyliśmy, odbyłem rozmowę z kapitanem Millerem z 95 regimentu, który wraz z innymi oficerami, brał udział w organizowaniu hiszpańskiego chłopstwa. Poinformował mnie, iż znaczna ilość broni i amunicji została im rozdana i w związku z tym powinienem się spodziewać napływu ochotników. Srodze się w tej mierze zawiodłem jako że pojawiło się ich tylko około 10-12. Jednego z nich muszę wspomnieć gdyż służył z lojalnością i przywiązaniem dla swojej ojczyzny co wzbudza podziw, jest on znany w Gibraltarze, ale w tej chwili byłoby niewłaściwym i nierozsądnym wymieniać jego nazwisko. Jego lojalność była całkowicie bezinteresowna i trzeba oddać sprawiedliwość Hiszpanom, iż, w większości przypadków, ich zapał zdawał się wynikać z prawdziwego patriotyzmu bez nadziei na spodziewany zysk. Usługi oddane naszej sprawie przez wymienioną wyżej osobę uprawniały tę osobę do znaczącego wynagrodzenia z naszej strony, lecz jego jedyną prośbą była możliwość noszenia szarfy podobnej do tych jakie nosili nasi oficerowie, która to prośba została oczywiście spełniona. Nie zmieniło to stosunku innych Hiszpanów do niego samego. Zauważyłem zadowolenie Hiszpanów po otrzymaniu choćby najmniejszego wyróżnienia honorowego. Dlatego było też dla mnie zdumiewające że panujący dotąd rząd Królestwa nie stworzył wojskowego orderu zasługi by wynagrodzić tych którzy mogli okazać się najbardziej przydatni sprawie. Nadzieja uzyskania takiego wyróżnienia od swoich prawowitych władców stanowiłaby nie tylko wzór do naśladowania, ale zmniejszyłaby znaczenie wyróżnień nadawanych przez Francuzom ich zwolennikom. Chęć posiadania rycerskich odznaczeń występuje w całej chrześcijańskiej Europie - zimni i flegmatyczni Niemcy odbierają je z przyjemnością, a Włosi, w których żarliwość wynika z lepszego klimatu w którym żyją, z chęcią. Ale to przede wszystkim we Francji poszukuje się ich najbardziej - to właśnie tam są powodem chluby i utwierdzania się w niej ich posiadaczy i ducha wojskowego a nadzieja na otrzymanie krzyża legii honorowej jest największym bodźcem do zwiększenia morale francuskiego żołnierza. Gdy się weźmie to pod uwagę, nie nożna zrozumieć dlaczego Junta oraz Regencja odmówiła ustanowienia tak taniego i pewnego sposobu przyciągnięcia ludzi do swojej sprawy.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 2
Marsz do Fiangerolli oraz atak tej twierdzy... Mijas... Uwagi na temat osób zatrudnianych przez rząd angielski w celu organizowania hiszpańskiego chłopstwa; spostrzeżenia dotyczące wykorzystania sum przekazanych przez Anglię... Dalszy ciąg operacji przeciwko Fiangerolli.
Góry i wąwozy rozciągające się na całym obszarze pomiędzy Calle de la Moralle i Fiangerollą uczyniły nasz marsz wyjątkowo wyczerpującym i uciążliwym, tak, iż ujrzeliśmy twierdzę dopiero około drugiej po południu. Wtedy to natychmiast wysłałem do niej parlamentarzystę z flagą, którego nie przyjęto w fortecy. Wysunięty obszar na zachód od zamku przez jakiś czas dawał osłonę łodziom płynącym wzdłuż brzegu, lecz po przekroczeniu tej granicy znalazły się w zasięgu dział zamku. Natychmiast rozpoczął się ich ostrzał.
Ruszyłem naprzód z oddziałem cudzoziemskim strzelców, wspierany przez cztery kompanie 89 regimentu i wtedy z obu stron rozpoczął się ostrzał. Nasz ograniczał się do ognia karabinowego podczas gdy przeciwnik dysponował dodatkowo artylerią. W tej kanonadzie został śmiertelnie ranny major Grant z 89 regimentu w momencie gdy odbierał ode mnie rozkaz zajęcia linii wzgórz ciągnącej się w kierunku wybrzeża i mogącej dać schronienie całemu regimentowi. Bardzo dotknęła mnie strata tego wartościowego oficera, który po przesłużeniu swych najlepszych lat w 86 regimencie, w odległych Indiach, powrócił z nadzieją spędzenia resztki swych dni w ojczyźnie, lecz uznawszy, iż nadal potrzebuje ona jego usług, nie pozostał obojętny. Dożył powrotu do Gibraltaru i tam został pochowany z całym mu należnym szacunkiem, a cały garnizon był obecny na jego pogrzebie, oddając hołd poległemu żołnierzowi.
Ogień z zamku skupił się na łodziach, z których jedna została zatopiona. Załogi kilku innych poniosły straty mając wśród załogi zabitych i rannych. Uwagę nieprzyjaciela od łodzi odciągnęli moi żołnierze (co było zresztą przyczyną zbliżenia się tak blisko pozycji nieprzyjaciela) co pozwoliło tym łodziom zająć bezpieczniejsze pozycje.
Zamek okazał się być bardziej warownym niż się wcześniej zdawało. Składał się on z dużej twierdzy w kształcie kwadratu, usytuowanej na samym szczycie skalistego wzgórza. W tych okolicznościach w jakich się znaleźliśmy, po otrzymaniu informacji o nadciągającym w naszym kierunku dużym oddziale wojsk nieprzyjacielskich i po chwili namysłu, zmuszony byłem odrzucić plan gwałtownego ataku. Najbardziej być może wskazanego i dającego największe szanse powodzenia. Nie zdecydowałem się nań nie tylko z powodu braku takiej potrzeby w tej chwili, lecz także z powodu wysokich strat w ludziach, jakimi mógłbym okupić ewentualny sukces. A to spowodowałoby brak możliwości obrony zajętej pozycji i dalszych działań zaczepnych.
Po uciszeniu dział zamku na jakiś czas wycofałem najbardziej wysunięte oddziały i w tym samym czasie skierowałem regiment hiszpański na pozycję znajdującą się na wzgórzu górującym nad okolicą, z trudnym do przebycia wąwozem od przedniej strony, doskonałą ochroną przed nagłym atakiem podług opinii kapitana Hardinga z wojsk inżynieryjnych i mojej własnej opinii na ten temat. Natomiast hiszpański pułkownik nieoczekiwanie stwierdził, że jest niedziela i Hiszpanie nie mają w zwyczaju walczyć w święto (taka sama sytuacja miała miejsce pod Talaverą). Stwierdziłem również duże niezadowolenie panujące w tym regimencie z powodu braku księdza, który miałby odprawić mszę świętą. Była to sytuacja w której mogłem jedynie współczuć, nie będąc w stanie pomóc. Należy zauważyć, że podczas całego przebiegu służby w wojskach Jego Królewskiej Mości, zawsze przywiązywałem szczególną wagę do właściwego obchodzenia świąt, nie tylko z powodów religijnych, lecz także z tego powodu, iż dostrzegałem rolę jaką odgrywają uporządkowując wewnętrznie żołnierzy, co czyniło zbędnym częste ich karanie. Jednak w obecnej sytuacji zmuszony byłem powierzyć Kościołowi modlitwy za powodzenie naszego przedsięwzięcia, a uczyniłem to z dużym przekonaniem o słuszności tej decyzji gdy zdałem sobie sprawę, że walczymy przecież o zachowanie porządku, wiary i wolności dla całego narodu przeciwko nagłej napaści ludzi, której cel stanowi, od dwudziestu lat, ruina tych wartości.
Odczuwając potrzebę podjęcia próby przerwania linii komunikacyjnych nieprzyjaciela oraz pozbawienia możliwości przyjścia z pomocą załodze zamku, wysłałem w okolicę Mijas, które znajdują się zaledwie w odległości pięciu mil angielskich, a ośmiu od Fiangerolli, cztery kompanie regimentu hiszpańskiego, o co poprosiłem ich dowódcę wraz z setką Niemców, w celu zajęcia zbiegu biegnących dróg około pół mili od Mijas, przez które to skrzyżowanie przeciwnik musiałby przejść gdyż nie ma tam innej drogi, a skały po obu stronach są nie do przebycia. Do wykonania tego zadania zgłosił się kapitan Mullins, szef oddziału, a chociaż otrzymał ode mnie tylko rozkazy zajęcia pozycji defensywnej, natarczywość Hiszpanów sprawiła, iż musiał przekroczyć swoje kompetencje i wdać się w walkę o miasto gdzie napotkał niespodziewany i zacięty opór i zmuszony został do odwrotu w kierunku głównych sił.
Mijas to małe miasteczko, zamieszkałe przez niespełna tysiąc mieszkańców do którego dostęp jest tak trudny, iż umożliwia niewielkiemu oddziałowi obronę przed górującym nad nim liczbą przeciwnikiem. Jest usytuowane na stoku skalistego wzgórza, które jest niedostępne od strony Fiangerolli. Wiedzie tam jedynie wąska i kręta ścieżka, która okala głęboki skalisty wąwóz. U stóp wzgórza płynie rzeka, która dzieli obszar na dwie części połączone jedynie przez mało dogodny most.
Z powodu przewagi zasięgu dział zamku Fiangerolla kontrolujących wybrzeże, wyładunek artylerii został przesunięty do godzin wieczornych i został wykonany w czasie burzy z ulewą, która trwała przez całą noc i zamieniła strumienie w wartkie rzeki. Lecz żadne trudności ani niebezpieczeństwo nie mogły przemóc wytrwałości i ducha żołnierzy i marynarzy, którzy to jeszcze przed nastaniem świtu przetransportowali baterię złożoną z dwóch dział 12-funtowych i haubicy na odległość 350 jardów od zamku na skaliste wzgórze gdzie trudno jest się wspiąć nawet nieobciążonemu człowiekowi. Następna bateria z działem 32 -funtowym znalazła się na brzegu. Cały oddział ucierpiał tej okropnej nocy gdyż ani oficerowie ani żołnierze nie znaleźli odpoczynku ani schronienia. Tylko przywykli do deszczów tropikalnych mogą sobie wyobrazić jakie ilości deszczu spadły z nieba.
15 października. Przed świtem zaalarmowane zostały straże przednie, a jak tylko ujrzeliśmy nieprzyjaciela rozpoczął się obustronny ciężki ostrzał. Pocisk z naszej baterii zabił prawie całą obsługę nieprzyjacielskiego działa i uciszył je na pewien czas. Ostrzał z artylerii spowodował osunięcie się części muru co wystawiło nieprzyjacielskich żołnierzy na nasz skuteczny ogień karabinowy. Mury okazały się jednak tak solidne, że nasza nieliczna artyleria nie mogła ich skruszyć, a naruszyć by ją mogły dopiero działa 24-funtowe, niemniej jednak, wydawało się, że nasza kanonada wkrótce zmusi ich do poddania się, o ile nie otrzymają natychmiast posiłków. Dlatego też byłem wielce poruszony gdy dowiedziałem się, że nieprzyjaciel otrzymał posiłki przed naszym przybyciem i dlatego można było się spodziewać rychłej wycieczki z zamku na nasze pozycje, dlatego też moim celem stało się ustawienie oddziałów w taki sposób by odeprzeć nieprzyjaciela. W tym samym czasie otrzymałem wiadomość o nadciągającym w wielkiej liczbie od strony Malagi generale Sebastianim. I chociaż dochodzące wiadomości były sprzeczne, wiadomość ta została wkrótce potwierdzona.
Dołączyli do nas przybyli z Sierras podpułkownicy Basset (służący poprzednio w 5 regimencie), Warrington oraz jeszcze jacyś oficerowie, którzy zajmowali się tam tworzeniem organizowaniem chłopstwa, zgodnie z planem rządu brytyjskiego oraz księcia Infantando. Zalety tego planu byłyby nie do przecenienia gdyby tylko przywiązano większą wagę do doboru oficerów.
Oficer, któremu powierza się tak delikatną misję, powinien odznaczać się nie tylko przedsiębiorczością i przytomnością umysłu, ale również znajomością ludzi i doskonałym opanowaniem języka danego kraju, a nadto winien znajdować się w takich sytuacjach, które wymuszą na nim używanie swoich talentów i skłonią do wysiłku w celu uwieńczenia misji powodzeniem. Takie właśnie osoby mogłyby się okazać bezcenne w Hiszpanii, a wiele osób o takich właśnie przymiotach można by bez wątpienia znaleźć w Londynie, trwających w bezczynności, a które to zaakceptować by mogły z chęcią takie zajęcie i z pomocą których można by lepiej zorganizować chłopstwo i przygotować do bardziej efektywnego stawiania oporu, co ostatecznie przyczyniłoby się do uwolnienia ich kraju od bezprawia i okrucieństwa najeźdźców. Uwolnienie się od Maurów jest doskonałym przykładem dla Hiszpanów na to czego może dokonać naród- ten przykład głęboko przemawiał do umysłów wszystkich klas. W tamtej walce, podobnie jak obecnie, Hiszpanie nie byli zrazu zwycięzcami, lecz przegrana bitwa rozbudziła w nich nowy zapał, nauczyła by poprawić niedociągnięcia w dziedzinie wojskowości a skutek ich wytrwałości przyniósł spodziewane owoce. Nie mogę porzucić tego tematu, który przerodził się prawdopodobnie w zbyt długą dygresję, bez oddania sprawiedliwości kapitanowi Milerowi z 95 regimentu, który to, władając biegle językiem hiszpańskim, okazał nieocenione zasługi w jednoczeniu i pozyskiwaniu chłopstwa i posiadł imponującą wiedzę o tym kraju, a w szczególności informacje o trudnych szlakach górskich. Wiadomości uzyskane od tego oficera, z którym miałem okazję się spotkać kilka razy, okazały się być bardzo przydatne.
Nie można tutaj pominąć innego przykładu pozostającego w związku z poprzednimi spostrzeżeniami, dotyczącego przeznaczania przez Anglię dużych sum na wsparcie sprawy hiszpańskiej. Ówczesny brak efektywnej kontroli wydatków mógł doprowadzić do tego, iż nie zawsze pieniądze te były wydawane zgodnie z przeznaczonym na nie celem. W czasie gdy przebywałem w Gibraltarze zastałem tam osobnika o nazwisku Moretti, który przybrał tytuł generała i któremu powierzono rozdział dużych sum pieniężnych, na którym to procederze zdołał się wzbogacić, a na skutek podejrzeń bądź zazdrości rządu hiszpańskiego został odwołany do Kadyksu, w celu poddania się śledztwu, o wynikach którego nie jestem poinformowany. Tego właśnie rzekomego generała spotkałem następnie w Palermo, gdzie był jednym z głównych wykonawców w tamtejszej operze, uchodzącym za wyśmienitego muzyka. Muszę mu oddać sprawiedliwość, iż zdawał się być bardzo przedsiębiorczy i zmyślny w swoim nowym zawodzie, a jego muzyczne talenty zdobywały mu przychylność dam hiszpańskich, które są wielkimi miłośniczkami sztuki. W tym miejscu muszę prosić o wybaczenie z powodu dygresji jakie mogę od czasu do czasu wplatać do moich wspomnień, a które, choć nie zawsze bezpośrednio związane z głównym wątkiem, to przecież ubarwiają to jakże suche sprawozdanie z działań wojennych.
Po upewnieniu się co do wieści o nadchodzącym w wielkiej sile Sebastianim rozważać zacząłem najlepszy sposób obrony mojego małego oddziału o zróżnicowanym składzie. W tym celu, w towarzystwie kapitana Hardinga, nie zważając na ryzyko ostrzału z zamku, dokładnie zbadałem otaczającą nas okolicę. Stwierdziłem, iż ukształtowanie terenu sprzyja działaniom przeciwko twierdzy, lecz nie przeciwko górującemu liczbą przeciwnikowi, którego się rychło spodziewałem, a którego siły szacowane były na 4700 piechoty, 800 kawalerii oraz 16 dział dowodzonych osobiście przez generała Sebastianiniego, podczas gdy moje własne siły składały się obecnie z 1400 żołnierzy i 3 dział. Z powodów podanych wyżej, odnoszących się do decyzji by nie przeprowadzać wyładunku armat za dnia z powodu narażenia na celny ostrzał z zamku, zdecydowany nie zostawiać przeciwnikowi swoich armat, postanowiłem przygotować się jak najlepiej na przybycie nieprzyjaciela. W tym celu zamierzałem poczynić pewne ulepszenia naszej obecnej pozycji, zajmując zrujnowaną wieżę dającą kontrolę nad rozciągającymi się po prawej stronie wzgórzami oraz pobliskim obszarem morskim oddziałem w sile około 50 ludzi, jednak nie dane mi było urzeczywistnić tego zamiaru.
W tym właśnie momencie ukazał się na horyzoncie HMS Rodney wraz z hiszpańskim okrętem liniowym i dowiedziałem się, że na jego pokładzie znajduje się 82 regiment w sile tysiąca ludzi, wysłany z Gibraltaru celem wsparcia moich wysiłków. Odczuwałem wielką potrzebę tego wsparcia, więc niezwłocznie wysłałem łodzie by pomogły w wyładunku żołnierzy.
Moim głównym zmartwieniem była wówczas możliwa szarża oddziałów nieprzyjacielskich na nasze tyły oraz na plażę, dlatego w tym celu udałem się z kapitanem Hall'em do łodzi w celu umieszczenia na każdej z flanek dwóch z nich, tak by kontrolowały pobliski brzeg. Łodzie te znalazły się tak blisko wybrzeża, że można było do nich dostać się i powrócić na brzeg zaledwie w ciągu pięciu minut. Podczas tego przedsięwzięcia zaskoczyła nas desperacka wycieczka nieprzyjaciela z zamku, który w sile 650 ludzi i 60 kawalerzystów uderzył na nasze lewe skrzydło gdzie znajdowały się oddziały hiszpańskie i cudzoziemskie, które salwowały się ucieczką nie stawiając prawie oporu i porzucając całą naszą artylerię. W tej właśnie chwili pierwsze łodzie z posiłkami oderwały się od naszego okrętu liniowego i zaczęły zbliżać się szybko do brzegu co dawało wciąż nadzieję na uwieńczenie tego dnia zwycięstwem z powodu dogodnej pozycji jaką zajmowaliśmy, a także mojej wiary pokładanej w 82 regimencie. Dlatego też błyskawicznie sformowałem 89 regiment i chociaż mój oddział liczył zaledwie 280 ludzi, w ataku na bagnety odzyskałem utraconą baterię. W przygotowaniach do tego ataku ucierpiał mój koń, a chwilę później został ubity, tak więc byłem zmuszony pieszo prowadzić ten atak. Po krótkim, lecz ciężkim starciu, nieprzyjaciel się zachwiał i ustąpił pola. W tej samej chwili jakiś duży oddział pojawił się od czoła, odziany jak oddziały hiszpańskie i rozległ się głos "to Hiszpanie!". Dlatego też wstrzymałem ogień na kilka minut, jednocześnie zmieniając szyk mojego oddziału, również w celu upewnienia się czy zbliżający się oddział to Hiszpanie czy Francuzi. Wkrótce jednak ujrzałem kolumnę zbliżającą się z lewej strony, a na czapkach żołnierzy dostrzegłem numer 4 i orła co dowodziło tego, iż był to 4 pułk złożony z Polaków. Moi żołnierze, po oddaniu paru salw, zaatakowali ten oddział i wywiązała się ciężka walka, w skutek której popadłem w niewolę wraz z ocalałymi z tej walki moimi dziewięcioma żołnierzami.
Tylko ci, których los dotknął w podobny sposób mogą sobie wyobrazić co czułem będąc zmuszonym poddać się tym zawziętym bandytom, którzy obrzucali mnie obelżywymi słowami, lecz również których wściekłości i nieokrzesaniu w dużej mierze zawdzięczam swe życie, dlatego, że tak gęsto mnie obstąpili, że nie mieli miejsca by zadawać swe ciosy z wielką siłą. Rozdarli mi mundur, przetrząsnęli kieszenie i próbowali zedrzeć epolety, a opór jaki stawiłem wobec tego poniżenia jakie mnie spotkało ściągnęło na mnie kilka ciosów zadanych kolbami karabinów, co przyprawiło mnie o nowe rany. Najprawdopodobniej zawdzięczam życie porucznikowi Petit z polskiego pułku, który na szczęście nadjechał w tamtej chwili. Był to jedyny francuski oficer w tym oddziale i jego ludzkie i uprzejme traktowanie wystawia jego krajowi dobre świadectwo.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 3
Brutalność polskiego dowódcy... Spostrzeżenia na temat naszej wyprawy... Droga do Mijas... Rozmowa z generałem Sebastianim... W drodze do Malagi
W drodze na zamek spotkałem kapitana Makosovitz'a, Polaka, który w obecności kilku innych oficerów spytał bezceremonialnie czy to ja jestem tą osobą która miała czelność wysłać parlamentarzystę z propozycją poddania zamku i która spowodowała ten rozlew krwi? Wskazał stojące nieopodal trzy budynki zapełnione ciałami poległych. Odpowiedziałem, iż wysłałem parlamentarzystę właśnie po to by uniknąć rozlewu krwi i że uważam, że miałby powód do narzekania gdybym tego nie zrobił. Tej sceny nigdy nie będę mógł zapomnieć-otaczający mnie żołnierze i oficerowie wyglądali jak zdesperowani bandyci z popularnych romansów. Ich ogorzałe, osmalone i ubrudzone dymem i prochem twarze z długimi wąsiskami, poszarpane i okrwawione mundury nadawały im wyraz nieopisanej zawziętości. Makosovitz poprowadził mnie na górę (schodami) wraz z wziętymi do niewoli oficerami i to co tutaj ujrzałem jeszcze silniej oddziałało na mnie niż scena, która rozegrała się na dole. Moimi oficerami, z których prawie żaden nie uniknął uszczerbku, zajęli się chirurdzy. Bardziej niż dotkliwe przecież zranienia absorbowały mnie wszechogarniające smutne myśli o mojej obecnej kondycji. Wyszedłem więc na szaniec, z którego widziałem załadunek. Z zamku nadal prowadzony był ogień w kierunku HMS Rodney'a i łodzi wypełnionych żołnierzami, zbliżających się do brzegu. Tylko kilka minut dzieliło mnie od otrzymania posiłków, które z pewnością przechyliłyby szalę zwycięstwa na moją stronę. Ale los chciał inaczej. Pogrążony w smutnych wspomnieniach, patrząc na Rodney'a i Topaze'a, przypominałem sobie moje ostatnie dni spędzone na ich pokładzie, gdzie jeszcze niedawno miło spędziłem czas przy wspólnym posiłku i skąd zostałem wysadzony na ten brzeg chcąc służyć swojej ojczyźnie. I podczas gdy ci, którzy tam pozostali, są wolni, ja zostałem skazany na spędzenie tutaj nieokreślonego jeszcze okresu czasu w niewoli, pozbawiony towarzystwa tych wszystkich, którzy są mi oparciem. Czy ludzie którzy często zbyt pochopnie oceniają zasługę jako wielkie powodzenie, będą w stanie pojąć trudności nie do przebycia jakie stanęły mi na drodze do odniesienia sukcesu? Czy poczytają za zasługę choć chęć wyróżnienia się jaka mi przyświecała w tej misji? Czy nie pójdą w zapomnienie w obliczu odniesionej porażki dotychczasowe zasługi, które jak dotąd spotykały się z aprobatą moich przełożonych?
Z oddawania się tym niewesołym rozważaniom oswobodził mnie polski dowódca potrząsając mną gwałtownie i zwracając się do mnie po francusku: "Dalejże przyjacielu, napijże się wódki, poczujcie się jak w domu". Rzeczywiście ta uwaga wydawała się bardzo stosowna, gdyż nigdy nie czułem się bardziej wyobcowany niż obecnie. Udałem się z nim do pomieszczenia, w którym panował chaos i gdzie żołnierze i oficerowie razem raczyli się wódka ze słojów, a pozostałe zbiry pojawiały się i znikały z rzeczami zabranymi od więźniów bądź ubrani i wyposażeni w rzeczy i ekwipunek po poległych. Ich wejściu towarzyszył aplauz ze strony obecnych tutaj towarzyszy broni. W celu okazania swego przyjaznego stosunku do mnie, niektórzy z tych bandytów klepali mnie po ramieniu wołając: "Dalejże przyjacielu, na zdrowie, na zdrowie!". Na skutek tych ręcznych aktów dobroci i uprzejmości jakich doznawałem, zwiększył się ból, który odczuwałem, a skutkiem czego plułem później krwią. Ukryłem jednakże moje prawdziwe uczucia i cierpiałem w milczeniu. Przyjąłem podaną wódkę i wodę, i była to pierwsza rzecz jaką miałem w ustach od dwudziestu czterech godzin.
Jak tylko nadarzyła się sposobność porozmawiania z towarzyszami niedoli, zaczęliśmy się wspólnie zastanawiać nad powodami naszej porażki. W ten sposób dowiedziałem się, że większość Niemców przeszła na stronę nieprzyjaciela. Po prawie dwugodzinnym odpoczynku zostałem wraz z innymi więźniami, wysłany do Mijas. Po przeglądzie naszego oddziału, wyruszyliśmy wraz z silną eskortą. Chorąży Hopper i reszta rannych pozostała w zamku. Porucznik Petit, o którym już wspominałem, dostarczył mi konia, a inni oficerowie otrzymali muły lub osły. Po osiągnięciu Mijas oficerowie zostali odesłani do karczmy, a żołnierzy uwięziono. Przypadł mi wyjątkowy zaszczyt posiadania czterech strażników zakwaterowanych ze mną. Towarzystwa dotrzymywał mi polski oficer .Właściciele domu do którego zostałem wysłany okazali się ludzcy i uczynni- natychmiast przynieśli ocet by obmyć rany i ugotowali dla mnie parę jajek. Gdy tylko oddalał się polski oficer, współczująca mi matka z córką pojawiały się ze łzami w oczach użalając się nad moją niedolą. Tutaj spędziłem pierwszą część tego fatalnego wieczoru, a o 3 nad ranem zostałem obudzony by na powrót udać się do Fiangerolli na spotkanie z generałem Sebastianim. Chociaż odczuwałem silny ból musiałem wsiąść na konia i w eskorcie stu dragonów i paru oficerów udałem się w tą podróż, podczas gdy pozostali jeńcy zostali odesłani bezpośrednio do Malagi.
Zbliżając się do Fiangerolli, zauważyłem generała w asyście silnego oddziału i zostałem natychmiast mu przedstawiony. Po wymianie pozdrowień spytał co się stało z moją szablą. Odrzekłem, że przypuszczam, iż znajduje się w posiadaniu jakiegoś oficera lub żołnierza. Słysząc to generał Milhaw wyciągnął swoją własną broń i podał mi ją mówiąc: "Panie generale, oto ostrze, które służyło mi w walce z Austriakami, Rosjanami i Prusakami, teraz- do Pana dyspozycji". Ta przemowa, chociaż przepełniona próżnością właściwą Francuzowi, została nagrodzona brawami otaczających nas oficerów i żołnierzy. Przyjąłem tą broń, czując się choć trochę pocieszony słysząc komplement ze strony nieprzyjaciela wypowiedziany publicznie.
Uprosiłem generała o pozwolenie na odwiedzenie pobojowiska. Zgoda została udzielona chętnie i wkrótce znalazłem się tam w towarzystwie dwóch jego adiutantów, z których jeden był bratem generała. To co tam zobaczyłem było widokiem typowym jaki można ujrzeć po bitwie - pokryte było nagimi i zmasakrowanymi ciałami żołnierzy obu stron. Ten widok nie wywarłby na mnie wówczas tak silnego wrażenia gdyby to do mnie uśmiechnęło się szczęście, lecz w sytuacji jakiej się znalazłem bliski byłem wyrażenia żalu, że nie podzieliłem losu swych mężnych towarzyszy broni. Po powrocie z pola bitwy wdałem się w rozmowę z generałem, który, wraz ze swoimi adiutantami rychło przypomnieli sobie, że służyłem w Egipcie. Od tego czasu podwoili czujność w stosunku do mojej osoby.
Opuszczając Fiangerollę kontynuowaliśmy podróż górskim terenem, ścieżyną, która nie zasługuje na miano drogi, wychodzącą nad morze. Miałem wówczas okazję zobaczyć w oddali nasze statki i zauważyłem, że dołączyła do nich fregata Circe. Warto w tym miejscu odnotować sposób w jaki Francuzi transportowali artylerię przez górską ścieżkę. Dwie lekkie części zawieszone po obu stronach zwierzęcia, pozostały ładunek przewoził drugi, a amunicję następny muł.
Po minięciu romantycznej miejscowości Belameda dotarliśmy do Torre a Molinas, małego miasteczka liczącego około pięciuset mieszkańców. Zatrzymaliśmy się tutaj na plebani, która była wygodna i schludna. Generał, wraz ze swoim sztabem i paroma innymi oficerami w liczbie 36 osób spożył wyśmienite śniadanie składające się z mięsa na zimno i smażonego mięsa, ciasta i innych specjałów. W tym miejscu dołączył do nas oddział z Mijas. Oficerowie złożyli przysięgę, co było moim zdaniem zupełnie niepotrzebne, ponieważ eskortował ich silny oddział. Miało to być niezbędnym środkiem w razie gdyby znaleźli się w rękach bandytów, których liczba w tej okolicy była duża. Najmniej bym się obawiał takiego zrządzenia losu, a moja chęć przyłączenia się do którejkolwiek z tych band musiała być tak wielka, że choć również dałem oficerskie słowo honoru, zawsze odtąd towarzyszył mi oficer. Zapewniał mnie on, iż towarzyszy mi wyłącznie z tego powodu (w celu ochrony). Było oczywiste jak bardzo różniliśmy się tutaj w swoich odczuciach, gdyż pomimo dobrego traktowania jakiego zaznałem ze strony generała i jego sztabu, oczekiwałem swojego wyzwolenia nie mniej niż skazany rozbójnik ratunku swoich kamratów. Skrywałem więc swoje prawdziwe odczucia i pragnienia i choć nie wierzyłem zapewnieniom mojego towarzysza podróży, odpowiadałem zawsze: "To naprawdę uprzejme z Pana strony", a po ponownych zapewnieniach z jego strony odnoszących się do jego troski i dbałości o moje bezpieczeństwo niezmiennie odpowiadałem: "Jest Pan bardzo uprzejmy". Jego uśmiech wywołany przez moje słowa towarzyszył kolejnym absurdalnym zapewnieniom. Co by nie powiedzieć o wadach i zaletach Francuzów, należy im oddać to, iż potrafią nie tylko usprawiedliwić i wychwalać największe oszustwo, lecz także potrafią przekonać do tego innych z właściwą sobie finezją.
Krajobraz zmienił się całkowicie parę mil od Malagi. Zamiast gór i skał przez które przechodziliśmy rozciągała się przed nami urodzajna i dobrze zagospodarowana równina pokryta ogrodami i winnicami, przecinana urokliwymi wioskami. Fasady domostw w kolumnadach sprawiały dostatnie i zarazem sielskie wrażenie. Przekroczyliśmy Rio Guadajo brodem, mając wodę miejscami sięgającą do siodeł. Czasami rzeka przypominała bardziej strumień , jak każda górska rzeka, która nagle może wezbrać. Właśnie stąd chciał wyprowadzić swój atak wręcz na Malagę kapitan Hall. Stwierdziłem, iż moje zastrzeżenia w stosunku do jego planu były jak najbardziej uzasadnione, ponieważ na tak rozległej równinie, działać mogła z powodzeniem kawaleria. Ponadto stał tutaj nieprzyjaciel w wielkiej liczbie i w pełnej gotowości bojowej.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 4
Malaga
Wjechaliśmy do Malagi uroczyście, w otoczeniu wielu przypatrujących się nam osób, szeroką i ładną ulicą wiodącą na molo i do zatoki. Nasza defilada prowadząca przez ulice miasta robiła imponujące wrażenie, co mnie szczególnie irytowało. W sytuacji jakiej znaleźli się Francuzi w Hiszpanii, każdy rodzaj demonstracji wojskowej przybierał wymiar polityczny, a poza tym nic nie kosztował, gdyż to mieszkańcy są zobowiązani pokryć tego typu wydatki. I rzeczywiście, okazało się, że kontrybucja nałożona na Malagę tym razem była ogromna i stała się powodem wielkiego niezadowolenia jej mieszkańców.
Towarzyszyło mi niezbyt przyjemne uczucie gdy spoglądało na mnie tak wielu ludzi, a uczucie to narastało pod wpływem poczynionej obserwacji, iż generał, wyłącznie dla zaspokojenia czczej próżności, chciał pokazywać swoich jeńców. Oddałbym wszystko by tylko móc spocząć w spokoju i oddać się moim smutnym przemyśleniom, a także zaznać odpoczynku i uleczyć rany. Nie było mi to jednak dane, gdyż po wejściu do zajmowanego przez generała domu, okazało się, że znajduje się tam mnóstwo oficjeli, czekających by złożyć generałowi uszanowanie. Byłem więc zmuszony poddać się temu męczącemu ceremoniałowi przedstawienia się całemu temu zgromadzeniu a potem musiałem wziąć udział w obiedzie, który francuskim zwyczajem był bardzo krótki i nie przekraczał trzech kwadransów. W tym względzie Francuzi i Anglicy różnią się zasadniczo- krótkie obiady tych pierwszych są daleko od przyzwyczajeń żywieniowych tych ostatnich. Pomiędzy gośćmi znalazł się pan Kilpatrick, szkocki gentleman o nienagannych manierach, występujący w charakterze amerykańskiego konsula i przebywający tutaj od dłuższego czasu. Po obiedzie towarzyszyłem temu gentlemanowi w drodze do jego domu, gdzie odbywało się duże przyjęcie. Prośba gospodarza sprawiła, że tam pozostałem i wziąłem udział w wykwintnej kolacji wydanej na trzydzieści osób.
Następnego ranka (17 października), wstałem wcześniej, chcąc obejrzeć stan nadmorskich fortyfikacji i w tym celu udałem się do na molo i stwierdziłem, że nie tylko nie usunięto stamtąd dział, lecz znajdowała się tam pokaźna bateria składająca się z czternastu dział dwudziesto-cztero funtowych, utrzymanych w znakomitym stanie wraz z kuźniami kul armatnich. Wobec faktu, że molo znajdowało się na wysokości 1 wysokości pokładu od lustra wody, jestem przekonany, że żadna z flot nie zdołałaby skutecznie tutaj zaatakować. Nade wszystko nie powiodłoby się to mojemu oddziałowi, a podjęcie przeze mnie wówczas takiego ryzyka groziło katastrofą. Czułem się wiec zadowolony z tego powodu, iż oparłem się projektom przedsięwzięcia w tym celu.
Z mola doszedłem do miejsca gdzie rozciągał się dobry widok na cytadelę, wyglądającą na bardzo silną i dobrze umiejscowioną na górującym nad okolicą wzniesieniu. Powiadało się o bezbronności twierdzy na podstawie raportów osób tutaj przebywających co doprowadziło do powszechnego przekonania w Gibraltarze o łatwości jej zniszczenia. Jakkolwiek cytadela nie znajdowała się może w najlepszym stanie to jednak dysponowała trzydziestoma sześcioma armatami dużego kalibru, sześcioma działami dwunasto-funtowymi, czterema moździerzami, z zapasami dla wojska i zapasami żywności dla garnizonu złożonego z dwóch tysięcy ludzi na dwa lub trzy miesiące. Poza tym górujące nad okolicą wzniesienie znajdowało się 1400 jardów od tego miejsca. Jednym słowem, twierdza była w stanie bronić się przeciwko 3-krotnie przewyższającemu liczbą jej garnizon przeciwnikowi przez długi czas. Na tym przykładzie można stwierdzić jak niewielką wagę należy przywiązywać do informacji uzyskanych od Hiszpanów. Tym bardziej, iż gdyby mieszkańcy tego kraju byli lojalistami, co nie zawsze okazywało się prawdą, jak wiadomo na podstawie doświadczeń ekspedycji sir Johna Moore'a i każdej z osób mającej styczność z Hiszpanami w czasie obecnej kampanii, informacje od nich uzyskane mogłyby uchodzić za wiarygodne. Takie postępowanie należy usprawiedliwić zbyt pospiesznym osądom osób obdarzonych ognistym temperamentem, bardziej niż chęci oszustwa, bo chociaż Hiszpanie posiadają wiele wad, to jednak wyróżniają się wśród narodów honorem i umiłowaniem prawdy.
Po spacerze zostałem zaproszony na śniadanie do gubernatora, który okazał się być Francuzem, dorównującym swoim ziomkom w elokwencji, lub raczej w gadulstwie. Za zgodą generała, w ciągu przedpołudnia, posłałem ludzi na morze po mój bagaż, gdyż dotąd byłem zależny od woli generała jeśli chodzi o bieliznę, mając przy sobie jedynie to w czym zostałem wzięty do niewoli. Skorzystałem również z okazji by na piśmie powiadomić o obecnej sytuacji. Wiele osób zostało ze względu na mnie zaproszonych na obiad do pana Kilpatricka i chociaż potrzebowałem spokoju, to jednak zwykła uprzejmość wymagała uczestnictwa w przyjęciu gości, którzy się zjawili ze względu na mnie.
Rankiem 18 października otrzymałem wiadomość o wyjeździe do Grenady z generałem Sebastianim. Próbowałem się wymówić od tej podróży, za powód podając zły stan mego zdrowia, lecz bez powodzenia. Generał uprzejmie oświadczył, iż niepodobna bym został w Maladze i zaproponował mi powóz gdybym nie był w stanie jechać konno. Nasz krotki pobyt w Maladze nie pozwolił mi zebrać więcej informacji o tym mieście. Zauważyłem jednak, że korzystne wrażenie jakie się ma po wjeździe uroczą ulicą do miasta ulatnia się gdy ujrzy się pozostałe ulice, które są kręte i wąskie. Plaza Mayor jest w istocie niegodna tej nazwy jakkolwiek w jej centrum znajduje się ładna marmurowa fontanna. Katedra i komora celna są warte zwiedzenia, a ten ostatni budynek ma nową imponującą fasadę. Archeolog znajdzie tutaj ruiny rzymskiej świątyni.
Z liczbą mieszkańców pomiędzy trzydziestoma a czterdziestoma tysiącami ludzi, Malaga wciąż przypomina miasto w okresie swojego rozkwitu, lecz jest już tylko cieniem miasta sprzed lat. Całkowity upadek handlu i straty spowodowane wojną - wszystko to przyczyniło się do upadków fortun i ogólnego poczucia niezadowolenia. Port, który każdego dnia staje się płytszy dzięki piaskowi nanoszonemu przez Gua del Medina, zatracił swoje znaczenie handlowe. W morze wypływają tylko nieliczne łodzie, podczas gdy polacres, feluccas i inne mniejsze łodzie gniją na brzegu. W okresie gdy kwitnął tu handel eksport szacowano na pół miliona szterlingów w winie, brandy, oleju, owocach, sardeli i bawełnie. Sprowadzano tu wówczas wyroby odzieżowe, artykuły żelazne, sery, masło, solone ryby, a import nie przekraczał połowy eksportu. Taki właśnie był efekt nieusprawiedliwionej inwazji Francuzów, którzy, jeśli by mieli odnieść powodzenie, mogliby wstrząsnąć tronami każdego z prawowitych władców Europy, bo któż by wówczas był w stanie powstrzymać ambicję Buonaparte'go lub rzec do niego "choć tak daleko sięgasz, na tym poprzestań".
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 5
Bandyci... Droga z Malagi do Grenady... Torcal... Antequera... Sierra de los Amaraos... Archidona... Zamki Maurów... Loxa, Lachao i Santa Fe
Wczesnym rankiem, po opatrzeniu rannych, odesłano jeńców z Malagi. O wpół do jedenastej odbył się przegląd oddziału kawalerii liczącego blisko tysiąc szabel, złożonego z 16 pułku dragonów, pułku polskich lansjerów i innych oddziałów. Do wymarszu przygotowane również zostały powozy i wózki na bagaże. Nie mając ochoty brać udziału w tym widowisku wystąpiłem o zezwolenie udania się inną drogą przez miasto i otrzymałem na to zgodę. Miałem się połączyć z generałem pół mili za miastem. Towarzyszył mi adiutant generała, pan Lavoisteen wraz z eskortą i w wyznaczonym miejscu połączyliśmy się z całym oddziałem. Ku memu zdumieniu, droga nie różniła się zbytnio od przeciętnej angielskiej drogi wbrew doniesieniom z Gibraltaru, określającym je jako zniszczone przez bandytów operujących w takiej liczbie, że Francuzi musieli stale mieć się na baczności. W rzeczywistości, ze względu na ukształtowanie terenu w postaci gór z trudnymi do przebycia szlakami, nawet nieregularny oddział, mógł skutecznie stawiać opór Francuzom i kontrolować okolicę, pod warunkiem uprzedniego zabezpieczenia w postaci zniszczenia mostów, czego najwyraźniej nie uczyniono.
Gdy na szczycie wzgórza pojawiło się kilku jeźdźców, wydany został rozkaz oddziałowi polskich lansjerów udania się tam w celu rozpoznania sił przeciwnika podczas gdy konwój zatrzymał się na krótki odpoczynek w przydrożnej chacie. Polacy raźno ruszyli na wzgórze i wkrótce pojawili się z pięcioma końmi meldując, że należały do bandytów, z których siedmiu poległo. Generał triumfalnie pokazał mi wierzchowce jakich dosiadali nasi sojusznicy, a ktoś z jego otoczenia rzucił: "oto sojusznicy Anglików!". Schwytane zwierzęta okazały się być nad wyraz podłe, a za siodła służyły dery w których przenosi się rzeczy na jarmark. Dlatego też, a także wnioskując z innych jeszcze okoliczności zdarzenia, sądzę, iż rzekomi bandyci to w rzeczywistości grupa nieuzbrojonych wieśniaków, którym Polacy zabrali konie w celu okazania swojej siły i przydatności. Należy tutaj zauważyć, iż jako dowód przynależności do bandytów wystarczył sam fakt przebywania chłopów gdziekolwiek poza swoją wioską.
Eskorta została wzmocniona przez oddział 10 pułku dragonów nieopodal Antequera. Dotarliśmy tam tak późno, iż nawet kucharze generała nie mieli czasu by się w pełni wykazać i zmuszeni byliśmy poprzestać na niepełnym posiłku. Można było dostrzec dystans jaki generał zachowywał w stosunku do oficerów niższych stopniem zmuszając do posłuszeństwa nawet ich żołądki, bo chociaż usiadło ich do stołu 26, żaden z nich nie rozpoczął posiłku zanim tego nie zrobili pozostali oficerowie. Podczas posiłku obecny Alcaide i główne osobistości w mieście złożyły swoje uszanowanie generałowi, który przyjął ich z wielką życzliwością oświadczając, że konieczne będzie nałożenie na miasto wysokiej kontrybucji. Zrobił to w tak łagodny i przyjemny sposób, że delegacja miasta zdawała się opuszczać nas zadowolona. Maniery generała w tej mierze stanowią znakomitą lekcją jak należy nakładać kontrybucje.
Odległość między Malagą i Antiquerą wynosi osiem mil hiszpańskich. Droga prowadzi przez wzniesienia i okalają ją winnice dostarczające znanego wina z Malagi. Sceneria jest na wskroś romantyczna- wyłaniające się spośród drzew skały, urodzajne i dobrze utrzymane doliny, w których rosną drzewa owocowe, a szczególnie migdałowce oraz rozległe pola melonów. Nie dalej niż milę od Antiquery góry dostarczają niezapomnianych wrażeń przybierając formy przypominające kształty miasta z ulicami, kościołami, wieżami, domami i fontannami itp., a także mężczyznami, kobietami oraz zwierzętami, zwierzętami, w szczególności wielbłądami. Ze zrębów tych skał wyłaniają się rozmaite krzewy i rośliny, które dopełniają nadzwyczajną scenerię tego miejsca, zwanego, jak mi się wydaje, Torcall i znanego ze swych pięknych marmurów.
Antequera, zwana przez Rzymian prawdopodobnie Anticarią, zbudowana, jak twierdzą niektórzy, na ruinach starożytnego Sirigilis, jest jednym z najstarszych hiszpańskich miast. Położone na stoku wzgórza, dzieli się na miasto górne i dolne. Przez to ostatnie przepływają strumyki La Villa i Guadalorca niknące poza miastem i dostarczające wody do paru uroczych fontann. Na szczycie wzgórza znajduje się zamek Maurów górujący nad miastem. Francuzi doprowadzili go do przyzwoitego stanu wzmacniając jego obronność. Antequerę zamieszkuje pomiędzy 13 a 14 tysięcy mieszkańców. Urodziło się tutaj wielu znanych ludzi, jak np. Antonio Mohedano, malarz, Solano Loque, lekarz, który w ubiegłym stuleciu dokonał kilku ważnych odkryć w dziedzinie medycyny.
Moja kwatera w tym mieście znajdowała się w domu starszego księdza z którym mieszkała jego siostra oraz jej rodzina. Z ich strony doznałem najlepszej opieki i wiele się od nich dowiedziałem. Naprawdę cieszyłem się z tego, iż uwalniałem się od towarzystwa generała po obiedzie i mogę zaznać spokoju oraz poprzebywać z rodziną do której zostałem przydzielony. Wobec faktu, że nie towarzyszył mi nigdy żaden Francuz mogłem być pewny, że czeka mnie przyjazne przyjęcie bez śladu rezerwy. Moja chęć odpoczynku od towarzystwa generała nie była podyktowana pragnieniem zwrócenia na siebie uwagi. Wręcz przeciwnie, spotykałem się z uprzejmym przyjęciem ze strony generała i jego otoczenia. Po opuszczeniu Malagi ograniczenia jakim podlegałem były ledwie formalnością. Te względy zawdzięczałem w dużej mierze swoim znajomościom z wieloma przedstawicielami starej szlachty francuskiej o których zarówno generał Sebastiani, jak również inni wysocy rangą francuscy oficerowie wypowiadali się z najwyższym szacunkiem, czując się zaszczyconymi gdy mogli się doszukać jakiegoś z nimi pokrewieństwa. Takiego pokroju ludzie znajdowali się w sztabie generała, co w połączeniu z ich manierami i uprzejmością sprawiało, że czułem się wśród nich dobrze i w końcu zaowocowało tym, iż zacząłem uchodzić wśród nich za kogoś z ich towarzystwa, dobrego kompana. Wspominam ciepło szczególnie jednego z adiutantów generała, Du Cogny (pochodzącego z rodziny znanego marszałka Du Cogny) za którego wyszła siostra generała, z powodu liberalizmu jego poglądów i zachowania, tak odmiennego od sposobu postępowania wielu nowych parweniuszów. Mam również dług wdzięczności w stosunku do adiutanta generalnego de Bouille za ludzkie traktowanie. Znałem się z tym oficerem wcześniej, gdy dowodził on brytyjskimi ułanami w kampaniach holenderskich w latach 1794 i 1795. Spędziliśmy wiele czasu rozmawiając o tym okresie.
Opuściliśmy Antequerę wczesnym rankiem (19 października) i podróżowaliśmy równiną z niewielkimi wzniesieniami, urodzajną i dobrze utrzymaną aż dotarliśmy do wąskiego wąwozu utworzonego przez wysokie góry po jednej i mniejsze po drugiej stronie. To ostatnie pasmo górskie nosi nazwę Sierpa de los Amaros, lub góra Kochanka, istnieje bowiem legenda mówiąca o tym, iż książę Maurów rzucił się z jej szczytu w przepaść z powodu zakazu jaki stawiała mu jego religia gdy chciał poślubić chrześcijańską księżniczkę w której się zakochał. Jakkolwiek było naprawdę, wąwóz ten stanowił świetne miejsce dla obsadzenia go małym oddziałem. W ciągu tego dnia naszej podróży przebywałem głównie w towarzystwie generała Milhauda, który wyróżnił się jako kawalerzysta w czasie Rewolucji. Jednak moja rozmowa z generałem zeszła na tematy związane z umiejętnością cieszenia się z życia, jako że generał czynił wrażenie człowieka potrafiącego cieszyć się życiem w dosłownym słowa tego rozumieniu i był bardzo zadowolony gdy w naszej rozmowie poruszaliśmy temat wykwintnych potraw lub gdy celnie cytowałem Journal de Gourmands, biblię francuskich przypowieści.
Zatrzymaliśmy się w Archigonie by spożyć śniadanie, które, po opuszczeniu Malagi, stało się, razem z obiadem, podstawowym posiłkiem. Składało się ono z obficie przyrządzonej potrawki i innych potraw z dodatkiem owoców dostępnych w tej porze roku, a szczególnie z melonami. Gatunki win, które mieliśmy okazję skosztować po drodze były niskiej jakości, lecz Francuzi zdawali się nie zwracać na to uwagi, bez narzekania je spożywając. Nasz pochód oglądała duża ilość ludzi, a pośród nich wiele kobiet, zwracających uwagę z powodu nadzwyczajnej urody i prostego ubioru. Do śniadania usługiwały nam cztery piękne dziewczęta, które oficerowie francuscy, w celu okazania swojej galanterii, podszczypywali i poszturchiwali, aż biedne dziewczęta bały się zbliżyć do stołu i chociaż nie wziąłem udziału w ich dręczeniu, miałem wyrzuty sumienia tak, jakbym w tej zabawie brał udział. Z tego właśnie powodu zmuszony byłem usługiwać sobie sam.
Archidona, podobnie jak większość miast Grenady, jest romantycznie położona u stóp wzgórza, którego szczyt zwieńcza zamek z czasów Maurów. Takie właśnie miejsca, górujące nad miastami i stanowiące postrach wśród ich mieszkańców, zostały przez Francuzów opatrzone i przygotowane do obrony. Zaniedbania Hiszpanów, którzy nie zajmowali tych miejsc w czasie inwazji, jest zupełnie niezrozumiałe. Z natury wymagające jedynie niewielkiego garnizonu, zajęte przez lojalistów, umożliwiłyby prowadzenie tego szczególnego rodzaju wojny polegającej na zmęczeniu przeciwnika poprzez pozbawienie go chęci do walki i nękaniu, co jest skuteczniejsze nawet niż przeprowadzenie bitwy w otwartym polu. Archidona poprzednio była własnością księcia d'Assuyne, lecz francuski imperator w swej łaskawości nabył ją na własność i jej mieszkańcy dostąpili tej szczególnej łaski, iż pozostają pod bezpośrednią opieką samego Napoleona Wielkiego. "Ludzie ci mogą czuć się wyróżnieni ciesząc się szczególnymi względami Imperatora" dodał Sebastiani po zapoznaniu mnie z ich sytuacją. "Cóż za szczęście!" odparłem, pozostawiając mu tą niejednoznaczną odpowiedź do przemyślenia.
Droga z Archidony do Loxy gdzie dotarliśmy wieczorem nie odznacza się niczym szczególnym. Wiedzie przez oliwne gaje, które, podobnie jak szafran, stanowią główną uprawę w tej części kraju. Loxa położona jest na wzgórzu opadającym ku wodom Xenilu lub Genilu i nie znajduje się tam nic co warto by było zobaczyć, prócz paru rozległych kopalni miedzi i saletry.
Kontynuowaliśmy naszą podróż z Loxy począwszy od rana 20 października. Skorzystałem wówczas z uprzejmości majora Grotowskiego dowodzącego 9 pułkiem złożonym z Polaków i zająłem miejsce w jego powozie, wielkiej i niezgrabnej landarze, którą ciągnęło osiem mułów. Poza majorem oraz dwoma innymi osobami, towarzyszył nam senior Chevarial, Hiszpan, delegowany z ramienia rządu najeźdźców. W karocy znalazła się talia kart i dlatego do samego Lachao, gdzie zatrzymaliśmy się na śniadanie, graliśmy w Trente et Quarante. Wieś była kompletnie zniszczona przez Francuzów, a jej mieszkańcy w większości wybici. Obecnie częściowo ją odbudowywano. Okolica jest urodzajna i nawadniana przez Xenil, wpadający do Guadalquivir w Sewilli.
Następnym etapem naszej podróży po opuszczeniu Lachao było Santa Fe, umocnione miasto, gdzie dołączyli do nas generałowie Purmurent i Roison z 12 pułkiem dragonów przybyłym w celu uczynienia wjazdu Sebastianiego do Grenady bardziej okazałym.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 6
Grenada... Kara garoty... Piecyki koksowe... Posiłki hiszpańskie i francuskie... Teatr... Komedia hiszpańska... Alhambra
Nasz wjazd do Grenady miał uroczysty charakter. Po minięciu kilku ulic dotarliśmy do Plaza di Triompha na którym zgromadziły się tłumy by oglądać sceny dalekie od tego, co sugeruje nazwa tego miejsca. Na środku placu znajduje się duża szubienica, na którą się wchodzi schodami, a po prawej stronie znajduje się garota, urządzenie służące do wykonywania egzekucji, które warte jest opisania. Na platformie znajdują się siedzenia z charakterystycznym pionowymi słupkami w tylnej części. Przestępcę sadza się na takim siedzeniu, nakłada się mu na szyję żelazny kołnierz, a kat obracając śrubę w tym urządzeniu kończy żywot skazańca w mgnieniu oka. To tradycyjny hiszpański sposób wykonywania kary śmierci i jest to jeden z najłatwiejszych sposobów w jaki można odebrać komuś życie. Obecnie prawie nie ma dnia bez kilku takich egzekucji. Ich ofiarami są osoby piętnowane przez Francuzów jako buntownicy i bandyci. Historia nazwie ich z pewnością kiedyś lojalistami i patriotami.
Opuszczaliśmy Plaza di Triompha wąskimi uliczkami w asyście hałastry wrzeszczącej: "Viva! Viva!". Dotarliśmy w końcu do pałacu. Był to wielki i pozbawiony wygód budynek będący wcześniej rezydencją w czasie pobytu dworu królewskiego w Grenadzie. Teraz miejsce to zajął Sebastiani. Układ pokoi w tym budynku, podobnie jak w innych rezydencjach hiszpańskich, jest niedogodny. Szereg przechodnich pokoi, pozbawionych innych drzwi, czyni koniecznym przejście przez wszystkie pokoje gdy chce się dotrzeć do wnętrza budynku. Dla Hiszpanów stanowi powód do dumy gdy mogą otworzyć przed gościem wszystkie drzwi tak by mógł zobaczyć ich apartamenty. Chociaż zimy bywają w Hiszpanii surowe, nie znają oni dobrodziejstwa kominka, a ich apartamenty ogrzewane są przez piecyki koksowe, w dwóch trzecich wypełnione popiołem, żarem i żarzącym się węglem drzewnym. Wydobywający się z takiego piecyka zapach jest okropny i niezdrowy, a ilość ciepła, która jest w ten sposób wytwarzana, daleko niewystarczająca.
Gdy przybyliśmy do pałacu okazało się, że na generała Sebastianiego czekały wojskowe i cywilne władze. Zostałem odprowadzony do przeznaczonych dla mnie komnat w domostwie M.Milones, poborcy kontrybucji francuskich. Jego małżonka wraz z rodziną przyjęła mnie ze zrozumieniem i poleciła (najuprzejmiej jak można) bym czuł się jak u siebie w domu. Jeśli chodzi o kuchnię, istniało niewielkie prawdopodobieństwo bym się poczuł jak w domu, jako że potrawy hiszpańskie nie odpowiadają angielskim przyzwyczajeniom. Składają się one głównie z mięs zanurzonych w gęstym zjełczałym oleju oraz przesłodzonych przysmaków. Nawet Francuzi obdarzeni żołądkami łatwiej przystosowującymi się do różnych dań (i chociaż są oni dzielnymi ludźmi i nie grzeszą skromnością jeśli chodzi o odmawianie zaproszeń) potrafią wymówić się częstującym ich Hiszpanom.
Ubrany najlepiej jak można było w okolicznościach w jakich się znalazłem udawałem się na obiad do pałacu gdzie karmiono inaczej niż u mego gospodarza. Kucharze generała byli prawdziwymi mistrzami swoim rzemiośle. Ich usługi były tak bardzo potrzebne, że w otoczeniu generała było aż trzech kucharzy. Trzeba przyznać, że sposób postępowania generała w wielu aspektach był dobrze przemyślany i wyważony, tak by zyskać szacunek Hiszpanów oraz poważanie swoich żołnierzy w obecnej sytuacji. Z Malagi zabrał, jak zaznaczył, specjalnie dla mnie, pewną ilość angielskiego sera i piwa. Jednak, jak się później okazało, oficerowie francuscy byli równie wielkimi amatorami tych specjałów, ponieważ każdy z nich kto ich posmakował (ponieważ nie starczyło tych specjałów dla wszystkich) wołał: "Boże, cóż to za rozkosz ten angielski porter!" Po obiedzie udałem się wraz z generałem do teatru- jego ohydny budynek ma zostać zastąpiony nowym pięknym teatrem wzniesionym całkowicie przez Francuzów, którego otwarcie miało przypaść na dzień urodzin Sebastianiniego. Szacunek generała w stosunku do mnie okazał się większy niż mogłem przypuszczać gdyż nalegał na posadzenie mnie na złoto- purpurowym krześle specjalnie dla niego przygotowanym, podczas gdy on sam zajął zwyczajne miejsce poniżej mnie. Lecz splendor tego miejsca kontrastował z moim ubiorem- mundurem w którym zostałem wzięty do niewoli, a który bardzo przy tym ucierpiał. Ta ostentacyjna troska generała o mnie wynikała bardziej z pobudek politycznych niż z jakichkolwiek innych. Poprzednik generała na tym stanowisku w Grenadzie traktował Hiszpańskich jeńców okrutnie i Sebastiani pragnął złagodzić nieco pamięć o tych okrucieństwach ukazując, że nie wszyscy Francuzi w taki sposób traktują jeńców wojennych.
Sztuka wykonywana tego wieczoru była długą komedią. Poczucia humoru w niej zawartego powstydziła by się najlichsza nawet scena na prowincji Anglii, lecz ten rodzaj dowcipu cieszy się popularnością w Hiszpanii. Przychodzi chłop do fryzjera i każe sobie i swojemu przyjacielowi obciąć brodę za 6 kwart (moneta miedziana o wartości przybliżonej do półpensówki). Lecz fryzjer pragnie najpierw ujrzeć jego kompana nim rozpocznie strzyc chłopa. Ciemnemu chłopu udaje się jednak uniknąć spełnienia warunku i fryzjer przystępuje do strzyżenia. Wtedy chłop udaje się po swego przyjaciela i wraca z osłem co bawi publiczność. Fryzjer zrazu się waha czy dopełnić umowy, lecz nie chcąc stracić zarobku już zamierza ostrzyc osła, gdy pojawia się następny podróżny, itd. Z tego przykładu można wnioskować o komediach hiszpańskich, iż niewiele z nich posiada na tyle logiczną akcję, by można je było polecić. Budynek teatru był oświetlony marnie, lecz skoro głównym motywem dla którego większość widzów odwiedzała teatr była galanteria, panująca ciemność wydawała się być dogodną. Po teatrze udałem się prosto do łóżka i pomimo wilgotnej pościeli i robactwa spałem dobrze. Ostatnimi czasy tak bardzo nawykłem do tego, że czułbym się prawie samotnym bez ich towarzystwa. Następnego ranka czułem się źle i przyłapałem się na tym, że pluję krwią. Było to spowodowane podróżowaniem w obecnym stanie mego zdrowia. Nie dane mi było zaznać spokoju gdyż oczekiwany byłem na śniadaniu u generała, gdzie o jedenastej zbierało się towarzystwo. Posiłek, prawie tak ważny jak obiad, podawano o dwunastej. Tego typu posiłki, które spożywano przy pomocy widelców były rozpowszechnione wśród Francuzów i miały tą wadę, iż nienawykłe do nich osoby czyniły ociężałymi i niezdolnymi do wysiłku w ciągu dnia.
Po śniadaniu generał zaproponował wyjazd do Alhambry, pałacu mauryjskich królów o którym tyle słyszałem i czytałem, że byłem bardzo ciekawy go ujrzeć. Znajduje się on na szczycie wzgórza całkowicie górującego nad miastem, u podnóża którego płyną rzeki Daro i Xenil. Stoki wzgórza pokryte są lasem, a jest ono tak strome, że koniecznym było zbudowanie okalającej wzgórze drogi do pałacu. Wejście do tego ogromnego gmaszyska wiedzie przez bramę zwieńczoną kwadratową wieżą w stylu mauryjskim, zwaną bramą sądu. Ponad bramą znajduje się klucz wykuty w marmurze, a nad nim ręka, a wszystko to razem oznacza, iż zamek zostanie zdobyty przez nieprzyjaciela gdy ręka sięgnie po klucz.
Pierwsze komnaty do których weszliśmy stanowiły sale w których odbywały się audiencje i sądy. Żadna z nich nie była tak duża jak wnioskować by można było z funkcji jakie pełniły. Podłogi w nich są pokryte pewnym rodzajem mozaiki, a sufity zdobią malowidła fantastycznych postaci. Następnie udaliśmy się na niewielką galerię o zaokrąglonym kształcie na której znajdują się portrety królów Maurów i Hiszpanii. Stamtąd udaliśmy się do apartamentów rodziny królewskiej, gdzie w alkowie każdego z nich znajduje się fontanna. Nieopodal alkowy znajdowała się robota mistrza w porcelanie na której znajdował się podest. Garderoba królowej jest najbardziej odmiennym od innych apartamentem i zawiera najwięcej informacji o tym jak ubierała się i czym przyozdabiała swoje ciało mauryjska księżniczka. W tym gabinecie znajduje się marmurowa urna, z niewielkimi otworkami pozwalającymi na wydobywanie się z niej oparów perfum, które stale płonęły w środku urny. Do tych komnat przylegają trzy łaźnie-króla, królowej oraz ich potomstwa, sala koncertowa, którą okala wysoko położona galeria, na której, jak przypuszczam, zasiadała publiczność podczas gdy orkiestra znajdowała się w środkowej części sali. Po obejrzeniu tych komnat zeszliśmy okrągłymi schodami na dziedziniec z białego marmuru otoczony amfiladą wzmocnioną marmurowymi kolumnami. Ściany i sufit pokrywa mozaika, groteskowe malowidła i wyrzeźbione reliefy w sztukaterii misternego kunsztu wraz z sentencjami z Koranu wyrytymi pismem arabskim. Środek tego dziedzińca zajmuje duży basen zapełniony bieżącą wodą, tak głęboką, iż można by w niej pływać, służący za łaźnię dla domowników królewskich. Otaczają go drzewa pomarańczowe i altanki. Schodząc parę kroków na niższy poziom weszliśmy na następne podwórze gdzie znajduje się pomieszczenie w którym przeprowadzano egzekucje. Pośrodku znajduje się marmurowy basen głęboki na jakieś trzy stopy o dnie pochyłym do środka. Tutaj właśnie obcinano skazańcom głowy, a krew ich spływała do basenu.
Niektóre z komnat urządzono w sposób nowoczesny na rozkaz Sebastianiego, co nie świadczy dobrze o guście generała, ponieważ paryski salon lub buduar urządzony w zamku Maurów liczącym sobie pięćset lat jest równie absurdalnym wymysłem jak ubieranie antycznych figur w nowoczesne stroje. Następnie zwiedziliśmy ogród, w którym się znajdują różnorodne drzewa owocowe. Był on teraz doprowadzany do porządku po okresie zaniedbania w jaki popadł w związku z wydarzeniami w kraju. Przechodząc dziedziniec po powrocie z ogrodu dostrzegłem posągi Ferdynanda i Izabelli.
Alhambrę otacza wysoki mur z wieżami i rodzajem bastionów w których umieszczone są działa skierowane w kierunku miasta, by trzymać w posłuchu jego mieszkańców. Spoglądając z murów można dostrzec widok całego miasta wraz z utrzymaną w należytym stanie okolicą zamku. Krajobraz jest zróżnicowany dzięki dolinom i wzgórzom, a dodatkowo uroku widokowi przydają wioski wraz z widocznymi kościołami.
Nieopodal Alhambry znajduje się wspaniały i nowoczesny pałac, którego budowę rozpoczął Karol V. Jego budowa nie jest jeszcze zakończona. Zajmuje on dużą powierzchnię na której nie ma innych budynków oprócz tymczasowych pomieszczeń dla robotników. Wznoszony na podstawie kwadratu, ma z każdej strony pięknie zdobione wejście. Na tym z południowego-zachodu znajdują się płyty z brązu. Prawa z nich przedstawia prace Herkulesa, pozostałe dwie-starożytne bitwy. Okna okolone są czarnym marmurem a na centralnym miejscu w marmurze widnieją głowy orłów. Dookoła budynku znajdują się w równych odległościach głowy lwów z ogromnymi pierścieniami z brązu w paszczy. Dziedziniec Lwów w kształcie kwadratu o zaokrąglonych krawędziach ma wymiary 100 na 50 stóp. Otoczony jest galerią wspartą na smukłych, wykonanych z misternym kunsztem kolumnach z białego marmuru, uszeregowanych po dwie obok siebie. Ściany galerii pokrywa arabeska zdobiona złoconymi reliefami, wykonanymi w gustowny sposób, doznałymi jednak uszkodzeń. Piękna kopuła o wymiarach od 15 do 16 stóp średnicy znajduje się na krańcach podwórza. W środku znajduje się duży basen, a nad nim rozciąga się przepiękna alabastrowa kopuła o wysokości sześciu stóp, podtrzymywana przez kilka marmurowych lwów, zwieńczona kopułą, z której spływa strumień wody . Kilka innych strumieni, niczym kolumny, dosięga znacznej wysokości. Ogólnie rzecz ujmując, plan budowy pałacu jest wspaniały i w pełni odzwierciedla wzniosłe zamiary monarchy, który rozpoczął tę budowę.
Ponad Alhambrą Francuzi zbudowali dość rozległe fortyfikacje ziemne górujące nad wzgórzem.
Po powrocie z Alhambry okazało się, że przybyli jeńcy wzięci wraz ze mną do niewoli. Wyrażali się z uznaniem o traktowaniu jakiego doznali ze strony eskorty należącej do 32 i 58 pułków piechoty. Mieli oni zawsze zagwarantowane honorowe miejsce przy stole oraz zostali otoczeni uprzejmą opieką. Te pułki brały udział w bitwie pod Talaverą i żołnierze otwarcie oddawali sprawiedliwość sposobowi w jaki zostali potraktowani wtedy przez nasze oddziały. Miałem podczas tej podróży wielokrotnie okazję dostrzec większy liberalizm w zachowaniu, który cechował żołnierzy i oficerów francuskich w porównaniu z Niemcami i Hiszpanami na służbie francuskiej. Ostatni traktowali jeńców z nieludzkim okrucieństwem, podczas gdy pierwsi z nich odnosili się do naszych żołnierzy po ludzku, a do oficerów z uprzejmością i uwagą. Bez wątpienia najemnicy niemieccy i zbuntowani Hiszpanie chcieli się w ten sposób przysłużyć francuskim panom wyładowując swe emocje na bezbronnych jeńcach. Jednak nie znaleźli oni uznania postępując w ten sposób, a raczej spotkali się z wyrazami potępienia, przynajmniej ze strony oficerów naszej eskorty, krytykujących obie nacje, w szczególności zaś postępowanie Hiszpanów.
Nasi oficerowie najpierw dali oficerskie słowo, lecz po niespełna dwóch dniach pozbawiono ich tego przywileju, zamykając wraz z żołnierzami w Alhambrze z rozkazu marszałka Soult. Jeśli chodzi o mnie to cieszyłem się przez cały czas wolnością osobistą. Wieczory spędzaliśmy zwykle u księżnej Goa na tertulias lub rautach, na które przychodziło wiele osób i gdzie dość dobrze się bawiono. Generał Sebastiani grał wysoko, lecz bardziej z chęci zwrócenia na siebie uwagi niż z zamiłowania do gier. Jedną z najpopularniejszych gier było Pharo gdzie zakłady stawiało się w kolejności, Bouillote i Monte. Pani d'Aguillac, której mąż objął lukratywną posadę w Hiszpanii pracując dla rządu francuskiego, również szukała towarzystwa wieczorami i dlatego często spędzaliśmy wspólnie czas.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 7
Grenada... Równina Grenady... Wyroby kolonialne z Andaluzji... Wychwalanie Buonapartego... Hiszpańskie bale i sposoby spędzania wolnego czasu.... Ulubieńcy... Konwent w Chartreux.... Teatr Carera... Powiedzenia... Śniadanie po prowansalsku
Grenada jest położona na dwóch wzgórzach na krańcu przepięknej równiny zwanej Vega de Grenada. Przez miasto przepływają nawadniające równinę rzeki Darro i Xenil. Biorą one początek ze strumieni górskich i choć mniej obfite w wodę latem , potrafią nagle wezbrać powodując zerwanie mostów i wiele innych szkód. Równina ma około 30 mil średnicy i otoczona jest górami, których wierzchołki cały rok są pokryte śniegiem. Ich szczyty widoczne są na odległość 10 mil z Morza Śródziemnego. Żeglarzom znane są pod nazwą Grenadynów. Poza już wspomnianymi dwoma rzekami, płyną tam jeszcze trzy rzeki: Diler, Vogro i Monachil. Obfitość wody i łagodna pochyłość gruntu umożliwiła mieszkańcom doprowadzenie irygacji do perfekcji skutkiem czego stosuje się tutaj przemienność upraw. Najbardziej zaawansowana jest uprawa winogron, oliwek, morwy, cytryn, pomarańczy oraz trzciny cukrowej. Klimat Andaluzji sprzyja szczególnie uprawie tej ostatniej i nadaje się doskonale do upraw innych owoców tropikalnych. Cukier wyrabiany z trzciny cukrowej z tej prowincji jest najlepszej jakości. Nieopodal Malagi, a także i w innych miejscach znajdują się duże zakłady przetwórcze. Jakość produktów kolonialnych wytwarzanych w Andaluzji jest wystarczającym powodem dla którego powinniśmy starać się za wszelką cenę nie dopuścić by kraj ten pozostawał pod władzą Francji. Bez wątpienia w krótkim czasie może się ona stać znaczącym rywalem dla naszych kolonii w Indiach zachodnich jeśli tylko pozostawałaby dłużej pod francuskim panowaniem. Posiadanie rozległych wybrzeży oceanicznych i śródziemnomorskich z wieloma zatokami oraz bezpiecznymi szlakami dla dostaw oraz łatwość eksportu umożliwiłoby zmniejszenie cen kupcom zagranicznym, a żegluga śródlądowa dystrybuowałaby towary na rynek wewnętrzny z podobnym zyskiem i bez obawy przejęcia ze strony naszych statków.
Przebywając w Grenadzie spożywałem od czasu do czasu śniadanie w towarzystwie majora Grotowskiego z 9 pułku polskiego, z którym się trochę zaprzyjaźniłem, podobnie jak z innymi oficerami tej jednostki, będącymi w większości ludźmi posiadającymi pewną pozycję oraz posiadłości w Polsce. Ich maniery sprawiały, że przyjmowano ich dobrze w Grenadzie. Rozmowy z majorem często schodziły na tematy polityczne i gdy tylko wyraziłem zdumienie, że tak bitny i liczny, bo liczący 15 milionów naród, posiadający dużą i dobrze wyszkoloną armię i terytorium, z natury nadające się do obrony, uległ obcej władzy, major nieodmiennie odpowiadał, iż "Polacy wybrali mniejsze zło, gdyż nie będąc sprzymierzeńcami Francuzów staliby się najprawdopodobniej niewolnikami Rosjan. Z tego względu mieli w stosunku do tych pierwszych zobowiązanie, ponieważ to właśnie Francuzi w jakiejś mierze przywrócili do życia ich państwowość. A każdy Polak nie mogący znieść niesprawiedliwego rozbioru swojego królestwa czuje nienawiść do zaborców i każda alternatywa niż służba im wydaje się lepsza." Co do tego ostatniego stwierdzenia majora znajdowało ono wyraz w wychwalaniu przez niego pod niebiosa wielkości Imperium francuskiego oraz szczodrości jego władcy. Doprawdy nie ma nic nudniejszego niż owe bezustanne peany na cześć Cesarza, które stały się głównym tematem w otoczeniu Sebastianiego. Uroczysty ton i sposób wysławiania się, tak charakterystyczny dla przemowy francuskiej cechowały przemowy generała którymi raczył nas przy stole każdego dnia. Panegiryki dotyczące cnót i trudów podejmowanych przez jego pana okraszane były zdaniami typu: "Panowie, Cesarz jest człowiekiem bez skazy- jest jedynym człowiekiem na świecie obdarzonym tak potężną władzą, że nikt na świcie nie ośmieli się jemu sprzeciwić" lub "Panowie, Cesarz jest najwybitniejszym człowiekiem, największym z herosów o których kiedykolwiek słyszałem" i w tym miejscu rozpoczynały się porównania z Cezarem i Aleksandrem Macedońskim, którzy, rzecz jasna , w porównaniu z Napoleonem byli półgłówkami. W końcu byłem tak zniesmaczony tymi bzdurami, że nie mogąc znaleźć postaci wśród starożytnych Greków i Rzymian dorównującej Buonapartemu, sięgnąłem do głębszej przeszłości i porównałem go do Nimroda, będącego postacią znaczącą, wielkim myśliwym jeszcze przed narodzeniem Chrystusa. Śmieszność jaką wywołało to porównanie była przeze mnie zmierzona i osiągnęła pożądany skutek w postaci zaprzestania dalszych panegiryków zarówno w otoczeniu generała jak i w innych kręgach w których jego świta popisywała się oracjami na cześć francuskiego monarchy.
Odtąd wszyscy jeńcy byli przetrzymywani w Alhambrze. Jako że więcej było wśród nich Niemców i innych cudzoziemców niż Anglików dochodziło do częstych kłótni, kończących się zwykle bijatyką. Z tego właśnie powodu wniosłem o separację jeńców według ich narodowości, na co uzyskałem zgodę.
Z powodu nawrotu bólu w piersi oraz plucia krwią zwróciłem się z prośbą o pomoc lekarską do majora Grotowskiego. Jego chirurg, Polak, zaczął przychodzić do mnie z wizytami i usiłował porozumieć się ze mną w łamanym francusko-hiszpańsko-węgiersko-polskim żargonie. Wkrótce zorientowałem się, iż nie należy pokładać zbytniej ufności w jego lekarskie umiejętności. Pozwoliłem mu upuścić sobie trochę krwi, lecz sam wybrałem sobie parę odświeżających lekarstw i zastosowałem dietę co w ciągu kilku dni spowodowało znaczne polepszenie się mojego zdrowia i humoru. Kiedy już miałem się lepiej, pani Milliones u której mieszkałem czuła się zobowiązana wydać bal na moją cześć. Była to uprzejmość bez której mógłbym się z pewnością obejść. Jako że z pewnością nie przyjęłaby takiej sugestii z mojej strony pozostało mi tylko poddać się tym oznakom jej dobroci w stosunku do mnie. Na balu było paru polskich oficerów, lecz nie było tam żadnego Francuza. Wszyscy zaś wzmiankowani oficerowie grali na skrzypcach, jeden po drugim chwytając za smyczek, gdyż nie było na balu muzyków. Przeważały walce i angielskie pieśni ludowe jako że melodie hiszpańskie są tak odmienne od naszych, że niepodobna ich tańczyć. Poza tym kobiety znajdowały się w tańcu po tej stronie po której stoją u nas mężczyźni co było dla mnie bardzo niezręczne. Moja pani Milliones niestety nie wyłączyła mnie z udziału w tańcu, a jako że taniec określano jako angielski, wszyscy rzecz jasna oczekiwali z mojej strony jego znajomości.
Gdy skończyły się tańce okazało się, że moja udręka trwać będzie dalej gdyż rozpoczęła się zabawa w ciuciubabkę. Osoba której przewiązano oczy miała trzcinkę w dłoni, którą próbowała dotknąć osoby tańczące wokół niej, a gdy się to jej udało wszyscy się zatrzymywali, a ta osoba zgadywała kogo dotknęła. Jeśli się jej to udało, osoba ta zajmowała jej miejsce. Inną rozrywką było naśladowanie głosów kota. Uroczyście wyglądający starszy pan otwierał drzwi od zewnątrz, przemawiał krótko wykonując różne śmieszne miny i wybiegał z komnaty za każdym razem oklaskiwany przez zebrane towarzystwo. Ta dziecinna zabawa ukazuje jak Hiszpanie bawią się w domu. Z tego właśnie powodu bardzo nużyło mnie ich towarzystwo. Powyższe zabawy odbywały się w mych apartamentach i właśnie wtedy gdy całe towarzystwo miało już udać się na zasłużony spoczynek, o 3 nad ranem, a ja miałem nadzieję na odpoczynek, rozpoczęła się gwałtowna burza, która zatrzymała ich jeszcze godzinę dłużej.
Następnego dnia (24 października) przedstawiono mnie za pośrednictwem intendenta Chevaliera pani Quesada i jej uroczej córce, której mąż był gubernatorem Minorki gdy ta ostatnia została zdobyta przez sir Karola Stewarta. Zadał mi wiele pytań odnośnie tej wyspy, a jako, że przebywałem tam jakiś czas, mogłem zaspokoić jej ciekawość. Często później odwiedzałem tą interesującą rodzinę a młoda dama solennie podjęła się uczenia mnie języka hiszpańskiego. Przebywając wśród rodzin hiszpańskich uderzał mnie szczególnie gnuśny sposób spędzania czasu przez kobiety, które, miast wziąć w ręce książkę lub igłę z nićmi bawiły się jedynie z kotami i psami. Poza małpką, paroma papugami i gołębiami, moja gospodyni miała 4 małe kurczaki kundelki, których odgłosy uprzykrzały nam życie. Miała także małego kotka a dla każdego z tych zwierzaków był otwór w drzwiach w zależności od ich wielkości-jakby mały kotek nie mógł przedostać się przez większy otwór. Przeciąg powodowany przez te otwory niwelował ciepło wytwarzane przez piecyki koksowe i czynił przebywanie w tych apartamentach nieznośnym.
Podczas pobytu w Grenadzie często udawałem się z generałem i jego liczną świtą w asyście silnej eskorty na objazd okolicy. Wielu bowiem Francuzów udających się w te okolice w pojedynkę zostało zamordowanych. Przy takich okazjach cała kawalkada galopem przejeżdżała przez wsie budząc zrozumiałe zdziwienie i przerażenie. Pewnego razu odwiedziliśmy zgromadzenie Chartreux znajdujące się około mili od Grenady gdzie zakonnicy, w liczbie 25 zostali zabici bądź wygnani. Budynek był położony pięknie i widok z niego był rozległy. Zawierał wiele przestronnych refektarzy, a w jednym z nich znajdowały się posagi świętych, parę wartościowych obrazów, głównie Spangioletto i Murilli i pewna ilość sztuki kościelnej zrabowana z innych budynków kościelnych. Właśnie te przedmioty jak również i budynek był własnością pana d'Aguillar, który miał siedzibę w wytwornych komnatach w tym budynku i do którego pięknej żony, jak powiadano, miał słabość generał.
Zakrystia konwentu jest szczególnie godna uwagi z powodu gracji i lekkości wyglądu oraz gustu z jakim została urządzona. Znajdujące się w pomieszczeniu stoły zostały wykonane z najprzedniejszego marmuru, a wyszły spod dłuta tego samego mistrza. Właśnie podczas przeglądu zgromadzonych tutaj eksponatów sztuki kościelnej Sebastiani stwierdził, iż Hiszpanie musieli płacić niebotyczne podatki Kościołowi oraz rozwodził się nad korzyściami, które miałyby wynikać ze zniesienia instytucji zakonów. Tutaj nie sposób nie zauważyć, iż jeśli plądrowanie kościołów miało wyjść na dobre temu krajowi, to Francuzi byli właśnie tą nacją, która w taki sposób chciała się mu przysłużyć. Podobne myśli zachowywałem jednak dla siebie, jak również niektóre poglądy które dzieliłem z generałem gdyż jestem przekonany, że trudno by mi było go przekonać o słuszności swoich racji, zdając sobie jednocześnie sprawę z tego, iż jego zapatrywania były w tym otoczeniu przyjmowane niemal jak słowa wyroczni.
Pewnego razu wybrałem się na spacer do Cerery, gdzie, gdy tylko dopisywała pogoda, zbierało się o 3 po południu mnóstwo ludzi. Spaceruje się po długiej ulicy, ostatnio poszerzonej i przystrojonej, na której końcu znajduje się lasek porozdzielany urokliwymi alejkami. Jakkolwiek by się nie potoczyły obecne sprawy trzeba przyznać, iż Hiszpanie będą zawdzięczać Francuzom wiele ulepszeń oraz upiększeń o których poprzedni niemrawy rząd nawet by nie pomyślał. Wśród wielu publicznych przedsięwzięć rozpoczętych w tym okresie przez Francuzów w Grenadzie należy wymienić most o pojedynczym łuku nad Xenilem i teatr, do wzniesienia którego zatrudniono obecnie wielu robotników w celu ukończenia gmachu tego budynku przed urodzinami generała, w rocznicę których, jak już wcześniej o tym wspominałem, miał on zostać otwarty. Różnica pomiędzy wznoszonym budynkiem, a starym teatrem jest uderzająca, gdyż ten ostatni jest budynkiem ciężkim i ponurym, bez ornamentów zewnętrznych i wewnętrznych podczas gdy ten nowy jest lekki i przestronny z dekoracjami ocierającymi się o kicz. Pierwszy oddaje smutną powagę Hiszpanów, drugi mówi co nieco o wesołkowatej nonszalancji Francuzów. Orkiestra w teatrze francuskim znajduje się w innym miejscu, lepszym ze względu na dobywanie się dźwięku. Loże są krzykliwie pomalowane a na przedzie znajduje się relief ze złoconym orłem i literą N. Przypomina mi to reakcję Francuza zwiedzającego Tuilliers, który miał wykrzyknąć: "Mój Boże, wszędzie tylko ta litera N !". Anglik jest zadowolony z rządu gdy może swobodnie wyrazić swoje nieukontentowanie, przeciwnie Francuz, który w każdej opresji znajduje jakieś powiedzenie czym prawdopodobnie ubogaca swój język, lecz nie rozstrzygnę tutaj tego czy tak jest w istocie.
Wieczorem 25 października towarzyszyłem mojej gospodyni i jej córce na balu u pani Caracas gdzie zastaliśmy grono starszych dam stłoczonych wokół piecyka oświetlającego komnatę tak by rozświetlić najgłębsze ciemności. Po naszym przybyciu rozpoczęła się zabawa przypominająca naszą zabawę w berka po której rozpoczęły się tańce. Byłem zobligowany do uczestnictwa w zabawie i w tańcu, mając młodą panią domu za partnerkę w tańcu. Nie było tam ani jednego Francuza, co było charakterystyczne dla wszystkich przyjęć wydawanych przez Hiszpanów, z wyjątkiem księżnej Goa. Wysiłek tego wieczoru spowodował konieczność zwrócenia się o pomoc do polskiego chirurga, który po opatrzeniu dużego pęcherza zalecił mi odpoczynek.
30 października, gdy mogłem już wyjść z domu, odwiedziłem katedrę, przepiękny budynek, z wspaniałą kopułą wspieraną przez 12 kolumn, której ściany był ozdobione malowidłami i złoconymi zdobieniami. Ponad kolumnadą znajdują się dwa rzędy balkonów, a za wielkim ołtarzem znajduje się kaplica z paroma posągami, a szczególnie zwracającymi uwagę posągami Ferdynanda i Izabeli oraz Filipa I z małżonką. Znajduje się tam również znaczna ilość sztuki kościelnej. Zakrystia bardzo bogato zdobiona z ołtarzem z cennego marmuru wyłożonego płytami z poczernionych rzadkich gatunków drewna inkrustowanych złotem i kością słoniową przedstawia piękny obraz. Wśród kosztowności zgromadzonych w tym miejscu znajdują się korony Ferdynanda i Izabeli i znaczna ilość bogatej sztuki kościelnej, która stanowi zaledwie wspomnienie dawnej świetności, ponieważ Francuzi ją w większej części rozgrabili. Prawdopodobnie to co jeszcze pozostało z powodu resztki szacunku dla ludzkich uczuć i przywiązania zostanie przy najdogodniejszej okazji zabrane.
Tego samego ranka zostałem zaproszony bym towarzyszył generałowi Sebastianiemu w śniadaniu jakie ten ostatni spożywał w towarzystwie generała Puremerent. Poinformował mnie on, że będzie to śniadanie po prowansalsku i dotrzymał słowa. Od tego czasu unikam tego typu posiłków. Każda z przyrządzonych potraw zawierała tak znaczną ilość mieszaniny czosnku ze zjełczałym olejem, tak, że ci, którzy nie zdołali powstrzymać swego apetytu, chorowali jeszcze potem przez kilka dni, jedynie generałowi oraz jego adiutantowi posiłek ten wyszedł na zdrowie. Generał był ambasadorem Stanach Zjednoczonych, gdzie poznał parę angielskich słów. Spośród tych poznanych zwrotów największe wrażenie czynił następujący: "Wielkie nieba...Jak się pan miewa?" używany przez generała na powitanie.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 8
Grenada... Porażka armii Blake'a... Żołnierze francuscy i dyscyplina... Zalety zajmowania wybrzeża morza Śródziemnego... Metody oddzielania ziarna zbóż... Hiszpańskie rolnictwo... Jeńcy hiszpańscy z armii Blake'a... Urodziny Sebastianiego
1 listopada. Chociaż w otoczeniu generała Sebastianiego przeważnie mówiło się o bieżących sprawach wojskowych i choć Francuzi są z natury niespokojni duchem i są gotowi do działania o każdej porze, to jednak przez kilka ostatnich dni zaobserwować było można w sztabie nadzwyczajny ruch. Tajemniczość tych sztabowych działań skłoniła mnie do przypuszczenia, że szykuje się jakiś nadzwyczajny ruch armii. Moje przypuszczenia potwierdziły sie wraz z przybyciem pułkownika Grouvel, dowodzącego 16 pułkiem lekkim, z raportem z najbardziej wysuniętych posterunków. Rozmowa pomiędzy tym oficerem a Sebastianim była przez tego ostatniego prowadzona w sposób przyjazny i serdeczny, jednakże niektóre z odpowiedzi oficera kończyły się reprymendą ze strony generała, która odbierała wręcz głos pułkownikowi. Oficer ten uosabiał tak bardzo typ oficera francuskiego w karykaturze, iż nie mogłem się powstrzymać od opisania go, co uczyniłem w innym miejscu.
Ten wyszukany sposób traktowania oficera wyższego stopnia przez generała przywodzi mi na myśl parę uwag na temat dyscypliny armii francuskiej, którymi chciałbym się podzielić. Jest ona utrzymywana w zaskakujący dla mnie sposób, biorąc pod uwagę ilość istniejących pokus by jej nie zachowywać. Żołnierz francuski jest źle przyodziany, kiepsko opłacany a często nawet niedostatecznie odżywiony, a pomimo to wykonuje swoje obowiązki z oddaniem i poświęceniem, rzadko też zdarzają się dezercje. Wręcz przeciwnie, z reguły stawia się on na rozkaz jeszcze wcześniej przed wyznaczoną porą, co zaoszczędza nowym oficerom wielu kłopotów. Choć więc nie imponuje wyglądem zewnętrznym, brak mu munduru paradnego, to jednak jego broń utrzymana jest dla jego własnego dobra w należytym porządku, a amunicji mu nie zbywa.
Rekruci są doskonale szkoleni w zakładach pułkowych przed wysłaniem ich do linii. Szkolenia, które przeszli w zakładzie, nie zapominają. I choć w manewrach pułkowych jest na pozór wiele przypadkowości i nieładu co może zaskoczyć oficera angielskiego, efekt końcowy zostaje zawsze osiągnięty. Tak jest, dla przykładu, w przypadku formowania kolumny, gdzie występują zawsze zwroty wokół osi oddziału. Gdy szyk się złamie występuje pewien brak reguł w działaniu. Zdawać by się mogło, iż dokonywane manewry nie spowodują uformowania się oddziału na nowo-jednak szyk jest tworzony szybko, co miałem okazję zauważyć, nawet pod ostrzałem. Zamiast działać machinalnie na komendę, której nie rozumieją, żołnierze francuscy myślą o manewrach armii do której przynależą wyrażając swoją opinię o sposobie w który się formuje szyk. Często z zaskoczeniem obserwowałem bystre uwagi ze strony zwykłych szeregowców jak również ich wiedzę teoretyczną, która wyróżniała ich nawet w gronie oficerów. Lecz choć brak sztywnych reguł sprawdza się w przypadku weteranów, w przypadku rekrutów ma on opłakane skutki, co może się sprawdzić wkrótce w Hiszpanii, gdyż weterani, którzy wchodzili w skład pierwszych armii inwazyjnych w większości wyginęli, a 2/3 obecnego stanu armii to rekruci, w większości młodzi chłopcy, którzy jeszcze prochu nie wąchali, potrzebujący także dobrego przygotowania teoretycznego. Mówi się, że Buonaparte woli młodych żołnierzy, jednakże, okazać się może, że w tym względzie zachowuje się on jak rozrzutnik, którego fantazja przywiodła do zamiaru ścięcia wiekowego lasu, gdyż jak mówił przyjacielowi, woli on młode drzewa.
Przekonanie o słuszności swej opinii tak charakterystyczna dla charakteru Francuza jest być może jedną z przyczyn dla której Francuzi nie są dobrymi marynarzami. Jest tak dlatego, iż źle się dowodzi okrętem gdy każdy członek załogi ma własną opinię jak to się powinno robić. Po poufnych rozmowach w Bajonnie z kupcami wyrażali oni opinię, iż 1/3 statków doznała uszkodzeń na morzu bądź wpływając na mieliznę nieopodal brzegu, co spowodowane było z pewnością nadmiernym zaufaniem załogi we własne umiejętności. Podsumowując te uwagi odnoszące się do francuskich żołnierzy, muszę oddać im sprawiedliwość, iż nigdy nie zachowywali się jak najemnicy, lecz przeciwnie, okazywali się uprzejmi i uczynni, bez nadziei na jakąkolwiek korzyść bądź nagrodę z mojej strony. Jednak należy również zauważyć, że mieli znaczny udział w zdobytych łupach, a ich oficerowie dbali o to by nie zostali pominięci w rozdziale dóbr zdobycznych.
W końcu dowiedziałem się (3 listopada), że to nadzwyczajne ożywienie się sztabu generała spowodowane było ruchem wojsk generała Blake'a, który znajdował się obecnie w Baza nieopodal Lorca z 12 tysiącami żołnierzy. Wojska francuskie zbierały się właśnie, a Sebastiani nazajutrz obejmował nad nimi komendę. Spoglądając na mapę stwierdziłem, że wojska francuskie są tak rozmieszczone by w ciągu 24 godzin można było zebrać znaczną ich liczbę w miejscu zagrożonym atakiem wroga. Generał poinformował mnie przy obiedzie o przypuszczalnych zamiarach wojsk generała Blake'a, a gdy już wstawał od stołu po skończonym posiłku, otrzymał on list od marszałka Soult opisujący działania z okresu przed Kadyksem, obrady Kortezów, ich tematykę, a także uwolnienie księcia orleańskiego przetrzymywanego na wyspie Leon na ich polecenie. Ze sposobu w jaki Sebastiani relacjonował obrady tego zgromadzenia wynikało, iż nie było to korzystne dla interesów francuskich.
Wieczorem odbyłem także rozmowę z panem Cussinim, szefem wydziału inżynieryjnego, który wyraził swoje zaskoczenie, iż Anglicy nie objęli jeszcze w posiadanie wybrzeży śródziemnomorskich. Wysadzając niewielki desant w kilku miejscach przysporzylibyśmy Francuzom wielu kłopotów, ponieważ trudno byłoby im obecnie kontrolować cały zajmowany dotąd obszar. Te spostrzeżenia były nader trafne, ponieważ niesiony wiatrem z Lewantu dywizjon okrętów mógł przepłynąć odległość dochodzącą do 35 mil morskich z Cape de Gata do Malagi w kilka godzin. Żołnierze transportowani na statkach mogliby lądować w Mortil bądź Almunecar, w których to miejscach znajdowały sie bardzo szczupłe siły bez artylerii. Francuzi również nie byli w stanie natychmiast zebrać żadnej znacznej siły w tym rejonie ponieważ jakiekolwiek siły, które Sebastiani mógłby tam podesłać musiałyby maszerować pod górę 100 mil w ciężkim terenie gdzie nie można byłoby użyć artylerii ciężkiej. Byliby oni również narażeni na ataki partyzantów operujących w tym obszarze. Oddział w znaczącej sile wysadzony w okolicach Malagi mógłby odeprzeć atak każdych wysłanych przeciwko niemu posiłków. Gdyby dopisało mi szczęście i 82 regiment wzmocniłby moje siły, zrealizowałbym ten plan.
4 listopada, zgodnie z ustaleniami,generał Sebastiani wyruszył do Baza o czwartej nad ranem, pozostawiając mnie w towarzystwie swojego adiutanta Lavoisteen w celu dotrzymania mi towarzystwa, a swojej służbie polecił przygotowywać dla nas posiłki. Jednak tego dnia zjadłem obiad w towarzystwie generała Dufour, gubernatora miasta, który, chociaż najwyraźniej nie miał zadatków na wybitnego generała, był wszelako godnym szacunku przedstawicielem szlachty starego porządku. Po posiłku doszła do nas informacja o pogromie jakiego doznała armia generała Blake'a, o czym wkrótce opowiem.
Następnego dnia (5 listopada) zjadłem śniadanie z Lavoisteenem, gdyż postanowiliśmy spożywać razem posiłki pod nieobecność generała. Wieczorem odwiedziłem Alhambrę i poleciłem wydanie każdemu z przetrzymywanych tam naszych żołnierzy koszuli i pary butów. Poprzednio bowiem zapewniano mnie, że zostanie im dostarczona odzież, której mieli prawo się domagać od rządu francuskiego. Odzienie nie zostało jednak wydane żołnierzom wbrew obietnicom. Z Alhambry udałem się do oddalonej od niej o 3 mile wioski, położonej na urodzajnej równinie, gdzie można było zobaczyć jak się oddziela zboże od plew. Ziarno jest umieszczane na wybrukowanym okrągłym placu po którym stąpają dwie klacze powodujące łuskanie ziarna. Ten sposób oddzielania ziarna widziałem w Hiszpanii, Egipcie, Ameryce Południowej i na Przylądku Dobrej Nadziei, gdzie klacze są przeznaczane tylko do tego zajęcia i dla celów hodowlanych, nigdy zaś do siodła lub powozu, podczas gdy we Francji klaczy używa się także w tych celach. We Francji hodowla koni zaspakaja wyłącznie potrzeby armii.
Dolina na której poczyniłem powyższe obserwacje jest dobrze nawodniona i jest to chyba jedyne zajęcie, do którego Hiszpanie przywiązują jakąkolwiek wagę. Ich narzędzia rolnicze są prymitywne, brona wyposażona jest w drewniane zęby, a zaprzęga się często do niej osła i kozę, podczas gdy powszechnie używa się pary mułów lub wołów. W ten sposób zwierzęta męczą się szybciej i nie wykonują prawie żadnej pracy. We Francji, gdzie rolnictwo stoi na znacznie wyższym poziomie, często zdarzało mi się widzieć różne zwierzęta zaprzęgnięte do pługa pospołem, na przykład parę zagłodzonych koni, przed nimi parę wołów, a na przedzie osły. Bądź też para wołów ciągnąca bronę, a przed nimi para koni, gdyż nie przypominam sobie bym kiedykolwiek widział woły na przedzie stawki, choć, z powodu tego, że są najwolniejsze, ustawienie takie byłoby najbardziej pożądane, gdyż to pierwsze zwierzęta w zaprzęgu winny nadawać ton całemu zaprzęgowi.
Po powrocie z podróży spotkałem Grotowskiego, którego pułk otrzymał rozkaz powrotu na wyjściowe pozycje. Bardzo serdecznie uścisnął moją dłoń i najwyraźniej zapominając z kim ma do czynienia pogratulował mi niedawnego zwycięstwa, jakbym był Francuzem. Według naszej umowy z Lavoisteenem razem spożyliśmy obiad, po angielsku, przy ogniu, co najwyraźniej, jak się zdawało, sprawiało mu przyjemność. Wiedza tego gentlemana była, jak w przypadku wszystkich Francuzów wszechstronna, lecz niepogłębiona, a jego cytaty z Woltera i innych filozofów tak liczne i wyrwane z kontekstu o którym mówił, iż nie było sposobu by z nim dyskutować. I chociaż nie udaję, że jestem mocny z historii, stwierdziłem, iż nawet cytując prace Woltera poświęcone historii, byłem bardziej precyzyjny, co przyznawał nawet mój rozgadany towarzysz.
6 listopada otrzymałem kufer ubrań z Gibraltaru i dowiedziałem się wówczas, że w chwili gdy moi służący dowiedzieli się o mej niewoli, splądrowali wszystko do czego tylko mieli dostęp. Odczułem bardzo tą niesprawiedliwość jaka mnie spotkała z ich strony, jako że traktowałem ich nadzwyczaj dobrze i zabiegałem o ich wygodę.
Następnego dnia (7 listopada) przybył polski oficer, ranny w ostatnich walkach, a z którego relacji wynikało, iż odniesione zwycięstwo zawdzięczano wyłącznie jego postawie. Poinformował nas o tym, że Sebastiani udał sie do Baza i będzie tam jeszcze przebywał jakieś 5 lub 6 dni. Przybycie jeszcze paru innych oficerów umożliwiło mi zaspokojenie ciekawości dlaczego armia Blake'a uległa tak małemu oddziałowi. Wydawało sie bowiem, iż ze strony francuskiej w bitwie brał udział 5 pułk dragonów, polscy lansjerzy oraz mały oddział piechoty. Dowiedziałem się, że armia hiszpańska składająca się głównie z rekrutów nie potrafiących posługiwać się bronią, stała stłoczona na równinie bez oddziałów osłonowych z przodu. Nie wykorzystano dogodnego ukształtowania terenu. Wreszcie nie uformowano należycie wojska przeciwko kawalerii. Z tych właśnie powodów armia została rozbita już po pierwszej szarży, a jej żołnierze rzucali broń i poddawali się. Mówiło sie o stracie około 800 ludzi, a 1100 żołnierzy, w tym 47 oficerów dostało się do niewoli. Widziałem generała Blake'a w Gibraltarze, gdy znajdował się w drodze z Kadyksu do Kartageny by objąć dowództwo tej armii. Wyglądał na dobrego i uczciwego farmera, lecz nic w jego zachowaniu nie zwiastowało nadzwyczajnego geniusza wojskowego. Jego sztab był źle dobrany i jak sie powiadało, swoją ucieczką z pola walki dał zły przykład żołnierzom.
Hiszpańscy jeńcy przybyli 8 listopada i przeprowadzono ich przez Plaza de Triompha, który był zapełniony przez mieszkańców miasta. Zdawało się, że wszyscy oficerowie mieli rany zadane szablą- trzecia część szeregowców była na wpół naga, a połowę z nich stanowiły wygłodzone wyrostki w wieku od 14 do 16 lat, następna ich część byli to niedołężni staruszkowie, zaledwie mogący chodzić. Tych którzy chodzić już nie mogli litościwie dobiła eskorta w drodze. Ostatnia ich część składała się z żołnierzy w dość dobrym stanie, mogąca sama w swej liczbie stawić skuteczny opór Francuzom.
Następnego dnia rano (9 listopada) towarzyszyłem Lavoisteenowi w spotkaniu z generałem. Odbyliśmy przyjemną 3-milową przejażdżkę w tej romantycznej okolicy, tak bardzo odmienionej przez naturę. W niewielkiej odległości po prawej stronie wznosił się na znaczną wysokość łańcuch górski Sierras de Granada u stóp których rozpościera się urodzajna równina będąca jednym z najurodzajniejszych traktów w królestwie. To pasmo górskie zamieszkują dzielni i krewcy ludzie, dobrze chronieni przez naturę, tak, iż gdy będą dalej bronić swych twierdz nie sposób będzie ich przemóc. Francuzi jak dotąd nie byli w stanie odzyskać pozycji przejściowo zajmowanych w tym rejonie.
Około 3 mil od Grenady napotkaliśmy generała Sebastianiego w eskorcie polskich lansjerów i oddziału kawalerii- 12 pułk dragonów dołączył do generała nieopodal Grenady by uczynić jego przybycie bardziej okazałym. Plaza de Triompha była, jak zwykle, przepełniona gapiami oglądającymi tryumf swych najeźdźców. Widząc wszelako, z jakich mizernej zdobyczy musieli cieszyć się Francuzi, nie przysporzyli im swym aplauzem wielkich powodów do satysfakcji. Niemniej jednak każdy z Francuzów zachowywał się tak jak gdyby sam napotkał moc nieprzyjaciół i sam rozbił cały legion. Wieczorem udałem się na koncert do pana Galway, kupca irlandzkiego, żonatego z piękną Hiszpanką. W salonie znajdował się kominek, którego zalety tak były doceniane przez gospodynię, że, jak mnie zapewniała, rzadko opuszczała to miejsce.
10 listopada zajmowałem się jeszcze na polecenie generała sprawami związanymi z zapewnieniem bezpieczeństwa więźniom, ale już następnego ranka zaproponował on przejażdżkę do wsi Roback, 2 mile od Grenady. Okolica ta jest dobrze zagospodarowana a wioska -wręcz wzorcowa. Zatrzymaliśmy się na plebanii u księdza, który posiadał przyzwoicie zaopatrzoną bibliotekę oraz kolekcję obrazów. Przechadzając się wspólnie z księdzem po jego ogrodzie, utrzymanym w należytym porządku, dowiedziałem się, iż należał on do dworu Karola III i rzeczywiście można było zauważyć, że człowiek ten posiadał wiedzę oraz ogładę dworską. Czując, że nie musi wobec mnie zachowywać rezerwy, pasterz ten opisał mi jak bardzo jego trzódka ucierpiała na skutek działań najeźdźców. Czynił to z czułością rodzica, a na obliczu jego odbijała się wrodzona dobroć. Gdy ze łzami w oczach kreślił obraz okropieństw jakich był świadkiem, przyszły mi na myśl takie słowa:
"Miłosierne Niebo,
które swym ostrym i siarczanym grotem
Wolisz rozszczepić raczej dąb sękaty
I krzepki niźli zniszczyć mirt łagodny!
Lecz człowiek, człowiek dumny, ustrojony
W przemijającą i niewielką władzę (...)
Jak rozwścieczona małpa takie harce
Wyprawia stojąc przed obliczem Niebios,
Że aniołowie płaczą (...)
(William Shakespeare "Miarka za miarkę"
w przekładzie Macieja Słomczyńskiego)
Po powrocie z przechadzki w ogrodzie ksiądz dobrodziej zaprowadził nas do małej kapliczki, przyozdobionej obrazami i zaofiarował jeden z nich, w złoconej oprawie, generałowi, który odmówił przyjęcia podarku. Paru Alcaides i księży czekało tutaj na niego i przyjmowani byliśmy z największą uprzejmością. W ich własnym języku, którym włada doskonale, zalecał im kształtowanie postawy moralnej młodego pokolenia, popieranie przemysłu oraz krzewienie właściwych obyczajów wśród chłopstwa zamieszkującego podlegające im wsie. Jego słuchacze skłonili głowy z szacunkiem i przybrali wyraz zewnętrznego zadowolenia, którego wewnątrz z pewnością nie odczuwali. Powracając z Grenady, nadłożyliśmy jeszcze parę mil by odwiedzić jeszcze parę uroczych wiosek. W drodze do Alhambry obejrzałem dokładnie fortyfikacje wznoszone nad miastem. Cztery wznoszone forty otoczone były palisadą, wyposażone zostały w 36 działa dużego kalibru w celu umocnienia obronności miasta.
Po naszym przybyciu do miasta generał niespodziewanie oznajmił mi, że jeńcy mają zostać odesłani następnego dnia i że udaję się wraz z nimi. Udało mi się jednak uzyskać dodatkowy dzień zwłoki w celu dopatrzenia spraw związanych z transportem moich bagaży. Jako że dzień ten przypadał na urodziny generała (12 listopada), miałem okazję wziąć udział w uroczystościach z tej okazji. Jeszcze przed śniadaniem, rankiem, otrzymał on życzenia od swego sztabu, garnizonu oraz oficerów korpusu w imieniu których występowali ich dowódcy. Do tego dodać należy delegację cywilów zatrudnionych w armii oraz władze miasta. Gdy ceremonia się zakończyła i podano do stołu, pojawił się oficer z meldunkiem o schwytaniu kilku dezerterów: "Natychmiast powiesić!" rozkazał generał bez wahania i dalszych komentarzy. Oficer zasalutował i oddalił się. Takie właśnie środki uznano za pożądane w tych okolicznościach.
Po śniadaniu Sebastiani udał się do kościoła, w towarzystwie władz miejskich, z pompą, a w czasie gdy ta procesja przejeżdżała przez Plaza di Triompha pojawiło się 1100 jeńców Blake'a pod silną eskortą. Trudno zgadnąć czy to spotkanie było zamierzone czy przypadkowe, lecz osobiście obstaję za tą pierwszą opcją. Przypuszczać należy, iż generał chciał uzmysłowić tłumom gapiów, że uosabia on w swojej osobie wzór bohatera i chrześcijanina.
Ten szczególny dzień uwieńczony został balem, sztucznymi ogniami i iluminacjami. Jeśli chodzi o bal, to nie był on zbyt interesujący gdyż brakowało tam pięknych kobiet. Przeważały walce i to co określano mianem angielskich pieśni ludowych, raz tylko wykonano tańce francuskie, w których panowie znacznie przewyższali umiejętnościami panie. Grano również zawzięcie w Trente et Quarante i Pharo. Podano po balu wykwintną kolację, a bawiono się tego wieczoru w sposób tak radosny, iż nie było mowy o nudzie.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 9
Z Grenady do Jaen... Sposób odbywania podróży... Krajobraz... Francuski dragon... Alcala Reale... Ucieczka hiszpańskich więźniów... Droga... Wzmocnienie konwoju... Alcaudete... Hrabina Superonda... Niemiecki braggadocio... Martos... Jaen... Francuska egzekucja wojskowa.
13 listopada. Zakupiwszy dwa muły i poczyniwszy wszelkie niezbędne przygotowania do podróży pożegnałem się rankiem z generałem, który wymusił na mnie bym przyjął jako prezent konia z rzędem. Wręczył mi przy tym kilka otwartych listów z rekomendacją, zarówno ogólnych jak i szczegółowych, chcąc by dbano o moją osobę gdziekolwiek się nie udam. Oficerowie sztabowi również w pojedynkę żegnali się ze mną, wyposażając mnie w listy dla swoich rodzin we Francji. Tą uprzejmość jaką doznałem ze strony generała i jego sztabu będę zawsze pamiętał.
Wynająłem francuskiego służącego w celu doglądania mułów, na których umieściłem po dwie sakwy specjalnie w tym celu wykonane. Pierwszy muł przewoził moje ubrania, na drugim zaś umieściłem zapasy na tydzień, takie jak: szynki z których słynie Grenada, ciasta oraz inne przysmaki wraz z małą beczułką wina. Uniezależniwszy się w ten sposób od przydrożnych gospod i zajazdów, opuściłem Grenadę, w eskorcie oddziału dwunastu dragonów, w asyście pułkownika Marshalla oraz pana de Billi, którzy to zostali wyznaczeni przez generała w celu wyszukania mi dogodnych kwater podczas naszej wspólnej podróży oraz z myślą by zapewnić mi wszelkie możliwe udogodnienia. Pomimo jednak wszystkich tych wysiłków perspektywa spędzenia 3 miesięcy w podróży o tej porze roku nie wydawała się kusząca.
Obszar, po którym wiodła nasza droga jest płaski i utrzymywany w takim stanie kultury rolnej na jaki pozwalają warunki hiszpańskie. Na wysokości wioski zwanej Pixor, gdzie przegoniliśmy zagradzające drogę bydło okolica stała się bardziej skalista i porośnięta lasem. Wcześniej las ten sięgał aż do samego traktu, lecz ostatnio ścięto wszystkie drzewa w promieniu jakichś 400 jardów z obu stron drogi by pozbawić bandytów osłony jaką stanowiły drzewa gdy strzelali zza nich do grup przejeżdżających tędy Francuzów. Znaczne uskoki i nieregularność drogi spowodowana mogła być trzęsieniem ziemi jakie miało miejsce w tej okolicy. Szczyty pobliskich wzgórz zwieńczone są małymi wieżami z czasów Maurów, służącymi zapewne wówczas do sygnalizacji.
Odjechawszy nieco od eskorty wdałem się w rozmowę z jednym z dragonów, którego maniery i sposób wysławiania się świadczyły o wyższym wykształceniu. Dowiedziałem się od niego, że jego rodzice byli zamożnymi i szanowanymi ludźmi lecz jego decyzja o zaciągu do wojska dotknęła jego matkę tak silnie, iż postradała zmysły, za co ojciec pozbawił go majątku wyprowadzając się z siedziby gdzie zamieszkiwali w nieznane mu miejsce. Prostota, skromność i uczucie z jakim mówił o tych zdarzeniach zrobiły na mnie silne wrażenie.
Nagła ulewa i wiatr, które nastały nim osiągnęliśmy Alcala Reale sprawiły, że dotarliśmy do miasta przemoczeni i w niezbyt dobrych humorach. Nie miałem przy sobie odzieży na zmianę jako, że byłem zmuszony pozostawić w tyle muły, które miały nadejść z powrotną eskortą. Pułkownik Marshall, który dowodził w Alcala Reale, miał, jak większość wyższych francuskich oficerów przejściowy romans z hiszpańską damą, która odnosiła się do mnie z wielką życzliwością. Spędziłem ten wieczór w przyjemny sposób, paląc z pułkownikiem fajkę i popijając ją ciepłą brandy z wodą, ponieważ wina było za mało. Spotkałem tu oficera portugalskiego w służbie francuskiej, który dobrze mówił po angielsku. Zdawał się on być żywo zainteresowany losem swojego kraju i narzekał na to, iż okoliczności przymusiły go do służby nieprzyjacielowi.
Alcala Reale jest znacznym miastem liczącym od 8 do 9 tysięcy mieszkańców. Położone jest ono na płaskowyżu w Andaluzji, niedaleko od granicy z Grenadą. Miasto znajduje się w obrębie dużego i warownego zamku Maurów, który został znacznie ulepszony przez Francuzów zwłaszcza przez zbudowanie alej.
14 listopada. Gdy jadłem obiad z pułkownikiem Marshallem, pojawił się oficer, który miał za zadanie eskortę więźniów by zameldować, iż uciekło paru hiszpańskich oficerów jednocześnie proponując aresztowanie i ukaranie osoby u której ci oficerowie stacjonowali. Pułkownik bardzo przytomnie spytał czy była do nich przydzielona straż, a gdy uzyskał odpowiedź twierdzącą, orzekł rozsądnie, iż to eskorta lub dowodzący nią oficer ponoszą winę, nie zaś gospodarz domu. Był to raczej niezwykły przypadek właściwego postępowania oficera francuskiego w Hiszpanii ponieważ na ogół nieszczęśni Hiszpanie byli karani za zaniedbania oficerów francuskich i dozorujących więźniów żołnierzy.
Jako że główna część konwoju opuściła Alcala Reale skoro świt, wyruszyłem z moją kawaleryjską eskortą by połączyć się z nimi po śniadaniu. Droga przechodziła wąwozem i jej przebycie wymagało w niektórych miejscach, niegdyś połączonych mostami a teraz zniszczonych by utrudnić przejście Francuzom, sporego wysiłku. Również sama droga była w paru miejscach przerwana co świadczy o tym, że Hiszpanie w niektórych miejscach bronili swych szlaków by nieprzyjaciel nie mógł dotrzeć w głąb kraju z ciężką artylerią. Jednakże prawdą jest to, iż Hiszpanie byli bardzo chwiejni ulegli jeśli chodzi o obronę własnych interesów i dalej by takimi pozostali gdyby nie okrucieństwa i wybryki Francuzów, które wzbudziły w nich wolę walki i chęć odwetu.
Nasz konwój, który początkowo liczył 1900 żołnierzy i 100 kawalerzystów, prowadził 1100 Hiszpanów i około 140 Anglików i Niemców, wzrastał poprzez dołączanie się do nas wielu podróżnych, którzy korzystali z bezpieczeństwa jakie zapewniał im zbrojny konwój. Przemyślne środki transportu tych podróżnych oraz różnorodność zwierząt, które zaprzęgane były do ich pojazdów wraz z różnorodnym odzieniem pasażerów przydawały temu widokowi uroku. Co się tyczy tych ostatnich, nie zważali oni bynajmniej na to jak wyglądali i głowy ich przykrywała często brudna czerwona szlafmyca, która miała chyba zapewnić im komfort czyli coś o czym nie mieli bladego pojęcia.
Po 4 godzinach marszu dotarliśmy do Alcaudete, mało znaczącego malowniczo położonego miasteczka o wąskich i ledwie wybrukowanych uliczkach. Tutaj spędziliśmy noc i następnego dnia (15 listopada) wyruszyliśmy dalej, przejeżdżając drogą pokrytą pięknym torfem na której rosły dęby a co wszystko razem przywodziło na myśl angielski park. Konwój zatrzymywał się pomiędzy kolejnymi etapami podróży nad brzegami strumieni by nieco odpocząć, a było to również podyktowane potrzebą bardziej niż swobodnym wyborem, jako że rzadko napotykaliśmy jakiś dom w odległości jaką codziennie pokonywaliśmy. Hrabina Superonda i jej córka, znajdujące się między podróżnymi, którzy przyłączyli się do konwoju, uprzejmie zaprosiły mnie podczas postoju bym spożył z nimi obiad. Ta dama podróżowała dużą karetą ciągniętą przez 7 mułów wypełnioną miękkimi siedzeniami, ptactwem domowym, drobiem oraz wszelkimi zapasami żywności. Towarzyszył jej wykształcony ksiądz oraz służba dosiadająca mułów. Poinformowała mnie iż większa część jej znacznych posiadłości, które posiadała nieopodal Malagi została skonfiskowana przez Francuzów i dlatego udaje się teraz do Madrytu by próbować odzyskać choć część z nich, które, w czasie gdy zaczęły się kłopoty, powierzyła przyjacielowi przebywającemu w tym mieście.
Zanim dotarliśmy do Martos natknęliśmy się na pana Saula, Niemca, który, choć miał rangę porucznika był komendantem miasta. Natychmiast się mi przedstawił i wkrótce okazało się, iż z charakteru jest podobny do zawziętego braggadocio, co było, jak przypuszczam, głównym powodem dla którego powierzono mu dowództwo w tej nieszczęsnej okolicy. Spośród zasłyszanych od niego bajek można przytoczyć tą w której sam zaatakował 40 uzbrojonych Hiszpanów, zabił 13 z nich, a resztę wziął do niewoli-co przypomina mi opowieść pewnego irlandzkiego żołnierza, który przyprowadziwszy paru jeńców do swojego dowódcy w odpowiedzi na pytanie jak w pojedynkę mógł wziąć do niewoli tylu jeńców, odparł: "Na honor, otoczyłem ich przecie!". Gdy zbliżaliśmy się do Matros ten bandyta pokazał mi dwóch biednych wisielców na drzewie, straconych niedawno na jego polecenie. Jak stwierdził z ukontentowaniem "oto najlepszy sposób by zmusić Hiszpanów do posłuszeństwa", na co, nie mogąc się powstrzymać odparłem, iż wymagać to będzie dużej ilości liny i jeszcze wielu straconych w ten sposób spośród blisko 11 milionów, a jeśli choć jeden ocaleje, jego mottem życiowym stanie się zemsta. Zaciskając pieść i marszcząc diabolicznie krzaczaste brwi oraz podkręcając bujne wąsisko zaklął się, iż gdyby to zależało od niego, nie zostawił by przy życiu ani jednego Hiszpana. Zdecydowany na pokazanie mi wszystkich okropieństw, po przybyciu na miejski Plaza, pragnął również bym ujrzał marmurowe siedzisko całe we krwi i szczątkach ubitych tam niedawno ofiar. Nagle zmienił temat i zaprosił mnie na obiad. Był to wątpliwy zaszczyt, którego z mało ukrywaną niechęcią sobie odmówiłem, ponieważ taką odrazę wzbudził we mnie ten krwiopijca.
W Martos zakwaterowano mnie w domu starszego oficera gwardii walońskiej, będącego w służbie od 46 lat i którego sam wygląd wielce różnił się od zawziętego Saula. Ten szacowny starszy gentleman oprowadził mnie po swoim domu, będącym domem rodowym od stuleci i pokazał mi apartament w którym, jak mnie z dumą poinformował, spędził noc Karol III a który przeznacza dla mnie gdyż jest dla niego wielkim honorem iż może gościć tak znacznego angielskiego oficera. W tej komnacie znajdował się wspaniały ołtarz z paroma figurami świętych oraz dobrą starszą panią domu, która nam towarzyszyła i powiedziała mi, że mogę przed nim modlić się bez obaw, iż ktoś mi w tym przeszkodzi, nie przypuszczając pewnie, że jestem heretykiem. Nie było więc potrzeby oświecania jej na mój temat.
Owi dobrzy ludzie przygotowali mi wystawny obiad na 6 osób na który zaprosiłem naszych oficerów i pana de Billi. Podczas części obiadu przebywał z nami pan domu, konwersując z nami i chociaż wydawało się, iż są zadowoleni z możliwości podejmowania nas u siebie, nie byli w stanie ukryć zdziwienia z ilości wina, które wypijaliśmy. A skoro parokrotnie odmówiliśmy kawy, wywnioskowali, iż Anglicy jej nie lubią, co było dodatkowo powodem ich zdziwienia.
16 listopada. Opuściliśmy Martos o wczesnej porze, a droga nasza wiodła przez bogatą, dobrze utrzymaną i najbardziej zaludnioną okolicę jaką dotąd przyszło nam oglądać sądząc po dwóch dużych wioskach, które minęliśmy w drodze do Jaen. Od bram miasta towarzyszył mi major de Place, uprzejmy młody człowiek, który tworzył hiszpański pułk na służbie francuskiej, a który to towarzyszył mi w drodze do pułkownika Schouwalu, komendanta miasta, stacjonującego w pałacu biskupim. Spotkało mnie z jego strony niezwykle miłe przyjęcie toteż przyjąłem jego zaproszenie na obiad.
Jaen jest miastem średniej wielkości o ilości mieszkańców wahającej się między 8 a 10 tysiącami ludności. Jest ono położone na niezbyt równym terenie- z wąskimi, krętymi i stromymi ulicami, otoczone mauryjskim murem oraz wieńczącym mury zamkiem. Katedra, którą zwiedziłem przed obiadem w towarzystwie komendanta i jej dziekana, znajduje się na Plaza naprzeciwko pałacu biskupa. Ma piękny fronton, wykonany w stylu korynckim, z wyjątkiem wewnętrznych kolumn, które są nieco przyciężkie w porównaniu z całą budowlą. Posiadała niegdyś 400 różnych dzieł sztuki, lecz ich liczba ostatnio znacznie się zmniejszyła. Spośród obrazów szczególnie wartych zapamiętania wymieniłbym "Dziewicę" Mesciego, "Św. Hieronima" Spagnoletta czy "Męczeństwo św. Chryzostoma". Zakrystia jest bardzo ładna i elegancka, a główny ołtarz wspaniały, wspierany przez marmurowe kolumny, przypominające nieco lapis-lazulę. W wielu pobliskich domach zaobserwowałem głowę Chrystusa, wyrzeźbioną w szczególny sposób. Teraz stwierdzam, iż były to kopie obrazu z katedry, który zażyczyłem sobie zobaczyć a który za przyczyną uprzejmego dziekana został mi pokazany. Po kilkuminutowym odpoczynku powrócił on przebrany w szaty liturgiczne, w towarzystwie 12 księży trzymających zapalone świece w złoconych lichtarzach. Po tym jak odprawiono mszę otworzono małe drzwiczki z wielka czcią i nabożnością a dzięki światłu ze świec mogłem ujrzeć we wnęce ciemną podobiznę głowy i szyi Zbawiciela, tak pięknie wykonane, iż ogarnęło mną uczucie, którego nie sposób wypowiedzieć. Jego oczy zdawały się przenikać duszę na wskroś, a wszystko to sprawiało wrażenie jakby patrzyło się w prawdziwe oblicze Boga, tak, iż jeśli cokolwiek mogło tłumaczyć ten pełen przesądów kult wyobrażenia bóstwa, z pewnością mógł to być ten właśnie obraz. Korona cierniowa okryta welonem, a sam obraz w ramach ze szczerego złota, inkrustowanego diamentami i szmaragdami ogromnej wartości. Cudowna historia tej świętej farsy jest następująca- podobno starsza kobieta przyłożyła do oblicza Zbawiciela złożoną na troje chustę, już po jego zdjęciu z krzyża, a na każdej z trzech warstw odbiło się wyraźnie jego oblicze-jedna część przechowywana jest w Madrycie, druga w Toledo, a trzecia tutaj, w Jaen.
Obiad spożyłem z komendantem w odpowiedzi na jego zaproszenie. Na obiedzie obecnych było około 30 osób, pomiędzy nimi również dziekan, z którym odbyłem miłą i pouczającą rozmowę po hiszpańsku, którym władał z taką lekkością, iż żałowałem, iż nie mogłem spędzić w jego towarzystwie jeszcze paru dni by poduczyć się trochę języka. Również komendant okazał się być człowiekiem godnym szacunku i obdarzonym pewną, bardzo rzadką dzisiaj wśród Francuzów otwartością i szczerością.
Podczas obiadu dowiedziałem się, iż major Ropach został wysłany wraz z oddziałem wojska by zniszczyć wioskę odległą o kilkanaście mil od miasta, gdzie zamordowano poprzedniej nocy żołnierzy francuskich. Istnieje bowiem odgórny nakaz, iż mieszkańcy miejscowości gdzie takich zbrodni się dopuszczono odpowiadają w takich przypadkach głową, bez względu na wiek czy płeć, a ich domostwa są puszczane z dymem. Nie przeprowadza się w takich przypadkach żadnego postępowania wyjaśniającego co do ewentualnych przyczyn zabójstwa. Poprzez taki system odpowiedzialności zbiorowej Francuzi przyczyniają się sami do tworzenia się band, których członków określają mianem bandytów. Ponieważ mieszkańcy wioski, którzy uniknęli losu pomordowanych w odwecie, zostają bez możliwości znalezienia jakiegokolwiek schronienia, przyłączają się przeto do pierwszej napotkanej grupy zbrojnej, a ponieważ przepełnia ich żądza zemsty i desperacja, dopuszczają się najgorszych zbrodni na pojmanym nieprzyjacielu. Tak właśnie, w największym skrócie, przedstawia się obraz wojny jaka się toczy w Hiszpanii, a prawda jest taka, iż każdy Hiszpan w sercu jest wrogiem Francuzów. Co do ostatecznego wyniku tej walki mogę tylko stwierdzić, iż ujarzmienie tego wielkiego narodu o bogatej kulturze, zjednoczonego w obronie swej wolności, religii oraz własności przez obcą armię stanowiłoby coś niespotykanego dotąd w historii dziejów. Po obiedzie komendant uprzejmie odprowadził mnie do mojej kwatery, gdzie mój nowy gospodarz wraz z żoną zaprosili mnie bym towarzyszył im w tertulii, na co jednak nie wyraziłem zgody. Zauważyłem, iż mieszkańcy zobowiązani byli do tego, by w każdym oknie paliła się świeca przez całą noc, przez co ulice były oświetlone tanim i łatwym sposobem.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 10
Z Jaen do Andujar... Guadalquivir... Obiad z generałem Blondeau... Sport i rozrywki; wycieczka... Przyrządzanie potraw... Konwój z Sewilli... Niemiły zwyczaj hiszpański.
16 listopada, opuściwszy Jaen, wcześnie przejechaliśmy równiną do Andujar, gdzie przygotowano dla mnie wspaniałą kwaterę w domu markiza de Contaturda, dzięki uprzedniemu pismu generała Sebastiani'ego do generała Blondeau. Ten ostatni zaprosił mnie na obiad w dniu, kiedy przybyliśmy, lecz zdecydowałem się na niezbyt wystawny obiad w mojej kwaterze, na który zaprosiłem swoich oficerów. Znaczną część potraw przyrządziłem sam, nie chcąc się zatruć specjałami kuchni hiszpańskiej. Następnego dnia rano dowiedziałem się, że mieliśmy pozostać w Andujar przez 4 lub 5 dni tak, by móc dołączyć do spodziewanego w tym czasie konwoju, który miał nadejść z Sewilli i Kadyksu, a który zmierzał do Madrytu.
Andujar jest jednym z głównych miast Andaluzji liczącym blisko 14 000 mieszkańców. Ulice są szerokie i utrzymane w dość dobrym stanie, a domy wielu mieszkańców wskazują na dobrą sytuację bytową ich właścicieli. Rzeka Guadalquivir, przepływająca zakolami przez urokliwą dolinę, płynie dalej wzdłuż murów miasta, gdzie znajduje się kamienny most o kilku łukach. Rzeką tą spławia się ładunki z położonego w delcie rzeki St. Lucar, w zatoce Kadyksu, do Sewilli. Francuzi przewożą w ten sposób artylerię wytwarzaną w tym mieście w celu uzupełnienia zapasów baterii oblężniczej Kadyksu. W piecach hutniczych Sewilli Francuzi odlali moździerze tak dużego kalibru, iż donoszą one na odległość o wiele większą niż zwykle. W dół rzeki Guadalquivir spławia się również dużą ilość zboża i zapasów żywności. Równina, na której znajduje się Andujar dostarcza wina, oliwy raz miodu w wielkiej ilości. W pobliżu miasta znajdują się pokłady bardzo białej gliny, która dostarcza w obfitości materiału budowlanego dobrej jakości. Poza tym w mieście znajdują się wytwórnie bawełny.
Tutaj właśnie, w budynku jednego z konwentów zamknięto więźniów hiszpańskich. Rozmieszczono ich w oddzielnych miejscach. Hiszpańscy żołnierze i oficerowie jednako stłoczeni zostali w kaplicy, gdyż od czasu ucieczki grupy oficerów w Alcala Reale, nie czyniono między nimi już żadnej różnicy. Po śniadaniu (18 listopada) złożyłem wizytę generałowi Blondeau, który przyjął mnie bardzo uprzejmie, bez wątpienia dzięki listom polecającym od generała Sebastianiego i zaprosił mnie, bym z nim spożywał posiłki podczas naszego tutaj pobytu. Tego dnia obiad podano na 18 osób. Poza sztabem generała, spośród cudzoziemców należy wymienić markiza de Contadura i polskiego majora dowodzącego konwojem, z którym wymieniłem w drodze parę cierpkich słów, dotyczących traktowania jeńców. Jednak później, po zastosowaniu się majora do moich wskazówek odnośnie jeńców, zostaliśmy dobrymi przyjaciółmi. Generał Blondeau sprawiał wrażenie dobrego i uczciwego farmera, zarówno jeśli chodzi o ubiór, jak i sposób wysławiania się. Czułem się więc świetnie w jego towarzystwie, a gdy spytał się mnie o sposób przyrządzenia obiadu, odrzekłem szczerze, iż byłoby lepiej gdyby potraw nie przyprawiano tak obficie czosnkiem i zjełczałym olejem oraz zasugerowałem, by podawano je na ciepło. Te uwagi sprawiły, że zostałem zaproszony na obiad także następnego dnia, a kucharzowi polecono słuchać moich zaleceń. Generał poinformował mnie również, iż w tej okolicy roiło się wprost od saren i jeleni i że następnego dnia rano użyczy mi swego siwka, zabierzemy z sobą 15 chartów i odbędziemy miłą przejażdżkę o poranku w czasie, gdy wysłany przez niego strzelec z bronią ustrzeli dziczyznę.
Po obiedzie, gdy już pozostała część towarzystwa opuściła generała, ten ostatni zaprosił mnie, bym napił się z nim ponczu i wypalił fajkę przy kominku w zaciszu jego gabinetu. Gdy już oddaliśmy się temu odpoczynkowi, generał zaczął mnie zabawiać opowiadaniem o rozlicznych wojnach, w których bał udział, przy czym, podobnie do swych rodaków:
Na powrót stoczył wszystkie swe boje (...)
Trzykroć pobici padali wraży woje.
(John Dryden, "Alexander's Feast")
Jako że temat ten nie był dla mnie zbyt interesujący, zmieniłem go wkrótce na rozmowę o płci pięknej, w szczególności o Francuzkach i Hiszpankach, których to wdziękom generał przyznawał palmę pierwszeństwa i jako, że nie znalazł we mnie oparcia, co do swych wygłaszanych na ten temat opinii, zdecydował się na naoczną prezentację. Zadzwonił dzwonkiem i zaraz pojawiła się przepiękna młoda Hiszpanka w wieku lat 18, której zgrabna figura, piękny zarys głowy i piersi, okolony przez cudowne włosy opadające na ramiona sprawiały, że mogłaby pozować do portretu Wenus. Ta intrygująca młoda osóbka, jak powiedział mi generał, oddała się mu w opiekę, by uniknąć brutalności bandytów oraz że pełniła u niego funkcję gospodyni. Bezceremonialnie wzięła krzesło i usiadła obok mnie. Napełniła mi szklankę wspaniałym ponczem, który, jak twierdziła, sama przyrządziła. Generał oddalił się na jakiś czas, a piękna Hiszpanka opowiedziała mi swoją interesującą opowieść, posługując się językiem wyższych sfer z taką prostotą i skromnością, która tej opowieści przydała dodatkowego uroku.
Po opróżnieniu kieliszków z ponczem generał sobie postanowił, że odprowadzi mnie na salony, gdzie zaprosiłem go na szklaneczkę grogu i cygaro. Rewizyta generała potrwała do czwartej, a wtedy nastała moja kolej, by odprowadzić generała do domu.
Następnego dnia (19 listopada) na siwku generała, który to, choć okazały, nie miał ani szybkości, ani wytrzymałości, w towarzystwie około 100 dragonów oraz z paroma chartami udaliśmy się, by zażyć nieco obiecanej rozrywki. Charty biegły na wyczucie, co we Francji uważane jest za pożądane, a w Anglii byłoby powodem do skazania na śmierć przez powieszenie za nagonkę niezgodną z prawem łowów. Nasz orszak był liczny i składał się w całości prawie z oficerów francuskich, z wyjątkiem markiza de Contadura, hiszpańskiego szlachcica, który porzucił sprawę swojej ojczyzny i przyłączył się do najeźdźców, podczas gdy pozostali członkowie jego rodziny, w tym również żona, pozostali w swych przekonaniach niezachwiani. Jego pani poinformowała mnie, iż nawet przyjaciele zerwali z nim korespondencję, choć był uznawany za jednego z najznaczniejszych hidalgos w Hiszpanii. Nasza rozrywka skończyła się po paru gonitwach, co kompletnie wyczerpało mego rumaka, a efektem naszych 3-godzinnych łowów było 18 łani. Dragoni sformowali się w szyku liniowym i przemierzając pola zbierali ubite zwierzęta.
Tak, jak obiecałem wcześniej generałowi, pouczyłem jego kucharza, jak przyrządzić zupę z sarny. Po powrocie, zaraz skierowałem się do kuchni, gdzie znajdowały się 4 pary przepiórek przyniesione przez strzelca, a także dzikie kaczki. Wiedząc, iż Francuzi opiekają mocno dziczyznę, którą później w takim stanie spożywają, z wielkim trudem przekonałem kucharza, by przyrządził kaczki a la broche i podawał je z sosem, który polecę mu przygotować. Nie omieszkałem przy tym zaznaczyć, by mięso nie było wkładane do ognia, nim nie zostanie podane pierwsze danie. Choć kucharz wraz ze swoimi pomocnikami byli zszokowani osobliwością kuchni angielskiej, z wielką satysfakcją stwierdziłem, iż moja zupa z sarny smakowała wszystkim, a kaczki uznane zostały za przepyszne. Po obiedzie udałem się z generałem do jego gabinetu, gdzie rozegraliśmy z generałem partyjkę w pikieta, podczas gdy jego urocza gospodyni dbała o to, by nasze kieliszki były stale napełnione pysznym ponczem. Obiecała ona, że przyprowadzi następnego wieczora do towarzystwa swoją siostrę. Tej nocy uciekło 36 hiszpańskich więźniów.
Rankiem następnego dnia (20 listopada) wyjechałem w pobliże miasta. Nawet w tak niedalekiej odległości od miasta zmuszony byłem mieć eskortę, tak wielkie było zagrożenie ze strony bandytów. Na obiedzie u generała było 10 osób, a jeden z gości okazał się być księdzem, który przemawiał na tematy polityczne ze swobodą, która mnie zaskoczyła. Czynił to wśród Francuzów i wojskowych, gdzie wygłaszanie podobnych poglądów uchodzi prawie za zdradę. W tym względzie Anglicy różnią się od Francuzów, ponieważ wpaja się nam, iż do prawdy dojść można przy pomocy dyskusji.
Po powrocie do gabinetu generała stwierdziliśmy, że piękna służąca generała nie zapomniała o wczorajszej obietnicy i przedstawiła nam swoją siostrę, której urok dorównywał jej samej. Rozmowa z ową panną sprawiła, iż ten wieczór minął bardzo przyjemnie.
Następnego dnia (21 listopada) wyjechałem w towarzystwie pana de Billi i paru naszych oficerów na spotkanie oczekiwanego konwoju z Sewilli. Zanim połączyliśmy się z konwojem natknęliśmy się na 3 Irlandczyków bez żadnej eskorty. Udawali oni, iż są jeńcami z Kadyksu, lecz w rzeczywistości byli dezerterami z 87 regimentu. Wraz z nimi znajdowali się angielscy marynarze, a pomiędzy nimi młody chłopak zwany Archibald Lindsey z fregaty Thames, który mówił mi, że trzymany był przez cały czas w kajdanach i traktowany w okrutny sposób. Francuzi czynili tak w celu przymuszenia go do zaciągnięcia się na służbę francuską.
W końcu dotarliśmy do konwoju, który nie był zbyt liczny, gdyż było w nim zaledwie 50 jeńców, pomiędzy którymi znalazło się również paru angielskich żołnierzy i marynarzy. Jak zwykle zjadłem obiad z generałem, lecz tym razem odbyło się to w niezbyt fortunnych okolicznościach, a to z powodu upodobania ludzi z wyższych sfer w Hiszpanii do składania towarzyskich wizyt podczas obiadu. Właśnie wtedy, gdy zasiedliśmy do stołu hrabina Superonda wraz z córką złożyła taką niefortunną wizytę pani Benedicio, która przybyła z konwojem z Sewilli i była zaproszona przez generała na obiad. "Miejsce dla dam" było w tym przypadku oczywistą koniecznością i byłem zmuszony odsunąć się od stołu o jakiś jard, co stawiało mnie w wielce niedogodnej sytuacji. Lecz, co gorsza, obydwie damy rozdrażniały mnie swoimi okrzykami, jakby rzeczywiście wiedziały, co może mnie wprawić w taki stan: "Proszę pana, ależ niech pan sobie nie przeszkadza!". Niestety ani te uprzejme prośby, ani ich frywolne pogaduszki, nie pocieszyły mnie z powodu utraty prawie całego obiadu i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, iż to, co dla jednych jest wielką uprzejmością, innym wydawać się może szczytem nietaktu.
Po powrocie na chwilę do salonu, gdzie włączyłem się do toczącej się dyskusji, pożegnałem się z dobrym generałem, którego dobroci nigdy nie zapomnę. Muszę w tym miejscu zauważyć, iż zawsze spotykałem się ze strony dobrze wykształconych Francuzów z zainteresowaniem w stosunku do Anglików, jak gdyby było w nas coś szczególnego i godnego podziwu. Gdy byliśmy w salonie, panowie Huet i Cavallos, z których pierwszy był onegdaj skarbnikiem 9 korpusu, a drugi skarbnikiem generalnym armii w Portugalii, przyłączyli się do mnie i serdecznie ubawili się moim opisem niedogodności, jakich doświadczyłem podczas obiadu za sprawą nieoczekiwanego przybycia hrabiny Superonda, nie na darmo noszącej takie właśnie nazwisko, gdyż to jej korpulencja sprawiła, iż zmuszony byłem wycofać się ze swoim krzesłem od stołu, co przypłaciłem utratą obiadu. Te uwagi z mojej strony spowodowały kąśliwe docinki ze strony Francuzów, odnoszące się do tuszy hrabiny. Natomiast brak manier jej córki spowodował uwagi innego typu, nie mniej ostre. Nie mogłem się więc powstrzymać od przyjęcia zaproszenia moich kompanów o tak wielkim poczuciu humoru, by spożyć z nimi posiłek i w ten sposób spędziliśmy wspólnie czas aż do 4 nad ranem.
Wspomnienia Lorda Blayney'a
Tom 1, Rozdział 11
Z Andujar do St. Helena... Niezręczne uwagi Polaka... Baylen... Poddanie się armii Duponta... Skutek obrad Kortezów... Miasto-kolonia Sierra Morena... Wąwóz Penon de los Peros... Powody, dla których sforsowała go armia francuska.
O 6 rano 22 listopada wyruszyliśmy z Andujar w eskorcie 1000 żołnierzy i 200 kawalerzystów. Taką liczbę wojska uważano za odpowiednią do ochrony 6 milionów realów w gotówce, która to suma miała trafić do Madrytu. W czasie, gdy mijaliśmy miejsce, gdzie przetrzymywano więźniów, widziałem zwłoki jednego z nich z rozbitą głową i licznymi śladami ran kłutych. Zapytałem się o niego polskiego majora, dowodzącego w zastępstwie konwojem i dowiedziałem się, że był to Hiszpan, który próbował ucieczki. "A straż - zakończył major z sarkastycznym uśmiechem - go pięknie ubiła". Zmilczałem dotknięty tą niezbyt wyszukaną wypowiedzią.
Okolica, która w pobliżu Andujar jest równinna i bogata, wkrótce staje się uboga i górzysta. Tak właśnie wyglądała dalsza droga do Baylen. Jest to mało znaczące miasto 4 mile od Baylen, do którego przybyliśmy o wczesnej godzinie i gdzie znaleźliśmy kiepskie miejsce na nocleg. Tutaj właśnie armia Duponta w sile 8000 ludzi złożyła broń przed Hiszpanami dowodzonymi przez Castanosa, Redinga oraz Venagasa. To zdarzenie skłoniło Buonapartego do wysłania nowej armii w sile 200 000 weteranów do Hiszpanii, by dokonać jej podboju. Do czego jeszcze, w czasie, gdy piszę te słowa, daleka droga, szczególnie po utracie pół miliona francuskich żołnierzy. Nie potrzeba wiele wysiłku, by odkryć, iż system prowadzenia wojny przez Francuzów, polegający na eksterminacji, który mógłby się sprawdzić w kraju, gdzie mieszkańcy mogą zostać skupieni w jednym miejscu, nie powiedzie się w kraju tak rozległym i silnym jak Hiszpania. Okrucieństwo przysłużyć się może w takim przypadku do wyniszczenia całego narodu, a choć jeden z jego mieszkańców ujdzie z życiem, nigdy nie zapomni tych czynów najeźdźcy. Zgromadzenie Kortezów wlało nowego ducha w Hiszpanów, którzy nabrali zaufania do mądrość tego wspaniałego organu władzy w drodze do ocalenia kraju i utrzymania niepodległości. Podobną wiarę w Kongres pokładali Amerykanie i doprowadziło ich to od początkowych problemów, do ostatecznego zwycięstwa, a podobne przyczyny spowodowały niemal identyczne efekty tych działań.
Opuszczając wcześnie rano 23 listopada Baylen, przeszliśmy przez Guaraman, pierwszą ze wsi wybudowanych jeszcze za czasów Karola III. Władca ten osadził również kolonię Niemców w Sierra Morena. Ta wioska jest zabudowana w podobny sposób, a domy są identyczne, choć obecnie całkowicie opuszczone, na skutek francuskiej inwazji. W rzeczywistości kolonia nie osiągnęła dobrobytu i można przyjąć jako aksjomat stwierdzenie, że w polityce jedynie wola suwerena nie wystarczy do zapewnienia postępu w przemyśle, handlu lub w ilości manufaktur. Szczególnie zaś w tym ostatnim przypadku, gdzie powstawanie manufaktur jest często działaniem oddolnym, spontanicznym, a ich rozrost wiąże się z potrzebami miejscowymi oraz sprzyjającymi okolicznościami.
Z Guaraman dotarliśmy do miasta-kolonii, Caroliny, wspaniałą cienistą aleją z bujnymi ogrodami po obu jej stronach. To miasto, jak również 5 innych, które minęliśmy w Sierra, otaczają rowy i zostało ono ufortyfikowane przez Francuzów. Kilka domów zostało przez nich spalonych, a większość mieszkańców uciekła. Wkrótce okrucieństwo najeźdźców spowodowało, iż ten pas ziemi pozostał zaniedbany i ziemia leży odłogiem. Francuzi z trudem mogli się tutaj utrzymać - i w taki właśnie sposób system eksterminacji zaszkodził ich własnej sprawie.
W Karolinie zatrzymaliśmy się na noc w obszernej gospodzie zbudowanej z kamienia, co nie pozwoliło na żadne wygody, ani nie dawało schronienia przed pogodą, bowiem okna i drzwi były spalone, a dach zniszczony tak, że wiatr i śnieg z deszczem znajdował się w każdym pomieszczeniu. Nic więc dziwnego, że chcieliśmy opuścić to miejsce i z nastaniem świtu 24 listopada wkroczyliśmy z powrotem na trakt, i przejechaliśmy przez dwie zniszczone wioski kolonii, aż dotarliśmy do przypominającej Carolinę, St. Heleny, znajdującej się 6 mil od niej. Jest to ostatnie z miast-kolonii, położonych u stóp Sierra, obecnie całkiem opuszczone. Tutaj otrzymaliśmy wiadomość, że szykuje się atak na konwój ze strony rozbójników. Wojsko stacjonowało w związku z tym kręgiem dookoła miasta i powzięte zostały środki zabezpieczające. Na naradzie wojennej, złożonej z głównych oficerów, wchodzących w skład konwoju, ustalono, że hiszpańscy jeńcy w razie ataku zostaną straceni. W tym celu związano ich po dwóch by, tak oczekiwali wyroków losu. Z tą decyzją rady zostałem następnego ranka zapoznany przez pana Garnier, który dodał, iż "zdecydowano się ocalić jeńców angielskich, ponieważ było pewnym, iż przyłączą się do walki przeciwko bandytom". Na ten komplement miałem tylko jedną odpowiedź, a mianowicie taką, że "w Anglii przypada przynajmniej sześciu francuskich jeńców wojennych na jednego angielskiego jeńca Francuzów, a każde okrucieństwo na poddanym angielskim spotka się z adekwatną odpowiedzią z drugiej strony, a jeśli chodzi o mnie, to nie obawiam się o los swój lub los moich rodaków, towarzyszy niedoli. Byłem bowiem pewny, że dowódca konwoju musi zważyć, iż każde podobne okrucieństwo przyniesie mu tylko potępienie oraz że będzie odpowiedzialny przed własnym narodem za wystawianie na szwank jego honoru, a wobec całego cywilizowanego świata odpowie za naruszenie prawa wojennego i zasad humanitaryzmu. Wdziałem mundur i udałem się na spoczynek.
Aż do podnóży Sierra, wśród obfitości romantycznych widoków kryje się wiele wąwozów, gdzie konwój mógłby łatwo zostać zaatakowany. Tak bardzo się tego obawiano, że zawczasu przygotowano się na taką ewentualność, a cywile znajdujący się przy konwoju uzbroili się według fantazji w strzelby, miecze, pistolety, a niektórzy z nich we wszystkie te bronie, zaś ich postawę bojową wzmacniał ogromny trójgraniasty kapelusz nakładany na czerwoną szlafmycę. W końcu dotarliśmy do sławnego Penon de los Peros, ogromnej skalistej przepaści, na krańcach której wyrastały duże drzewa w taki sposób, że wzbudzały zdziwienie, jak to było możliwe, że coś mogło wyrosnąć na takim pustkowiu. Bliższe jednak badanie pokazało, że skała jest porozbijana, a jamy i jaskinie wypełnia bogaty w wilgoć mech, w którym drzewa zapuszczają korzenie, podczas gdy wapienna skała stanowiąca podłoże nagrzewa się, co sprzyja bujnej roślinności. W dole przepaści płynie rzeka, która ostatnio znacznie wezbrała na skutek obfitych deszczów, co dodatkowo wpłynęło na romantyczność tego krajobrazu. Nieopodal przepaści znajduje się most zwodzony, a na lewo od tego ostatniego baterie kontrolujące okolice, które to, gdyby zostały opanowane przez bandytów, miałyby przemożny wpływ na los konwoju. Jeszcze dalej znajdowały się pozostałości kilku innych baterii, kontrolujących to przepiękne przejście, a które, jak się tego spodziewano w Anglii, zapobiegną przedostaniu się armii francuskiej do Andaluzji.
Zwiedziłem to przejście w towarzystwie generała Briotta oraz paru innych oficerów i stwierdziłem, że podobnie jak każdy wąwóz przedstawia on widok bardzo zwodniczy, lecz nawet Hiszpanie albo nie wiedzieli, jak skorzystać w najlepszy sposób z jego naturalnych zalet, albo też doszło tutaj do zaniedbania. Stanowiska dla baterii zostały źle wybrane, znajdowały się one z każdej strony w zasięgu strzału z muszkietu, dając korzyść przeciwnikowi, który mógł obejść te pozycje z flanki lub od tylnej strony górą, co zresztą udało się Francuzom. W pochodzie armii francuskiej przez to przejście górskie dowodził Józef Buonaparte z marszałkiem Soultem i generałem Desolles. Jednostki marszałka Victora skierowały się na prawe skrzydło 3 dni przed ruchem centrum, podczas gdy oddziały generała Sebastianiego posuwały się z lewej strony. W taki właśnie sposób armia hiszpańska, która została otoczona z obu stron, rozproszyła się, prawie bez walki, we wszystkich kierunkach i pozostawiła Francuzom niebronione już przejście do serca Andaluzji. Te niefortunne zdarzenie próbowano wytłumaczyć na wiele sposobów, a wiele osób mówiło tutaj o zdradzie, lecz to wytłumaczenie, biorąc pod uwagę charakter tego przejścia jak również zaangażowane siły Hiszpanów, musi zostać odrzucone. Dlatego że, po pierwsze, na obu flankach brakowało naturalnych przeszkód, sprzyjających obronie, takich jak bagna czy rzeka, a po wtóre, armia hiszpańska liczyła zaledwie tylu żołnierzy, by móc stawiać skuteczny opór na drodze, gdzie można było się spodziewać nieprzyjaciela. Jednak Francuzi mieli jeszcze parę innych możliwych dróg, którymi mogli przejść przez to pasmo górskie, a jego obrona wymagała sił znacznie większych niż te, którymi dysponowali w tym czasie Hiszpanie i ich sojusznicy. Im mniej spodziewano się niekorzystnego obrotu sprawy, tym większe było zaskoczenie i junta sewilska, która pokładała całą swą nadzieję w tych hiszpańskich Termopilach, prowadziła dalej swoje obrady bez najmniejszej refleksji nad tym, w jaki sposób zabezpieczyć się przeciwko katastrofie, której nadejścia się nie spodziewała.
Tłumaczenie: Rafał Jan Komorowski