Nasza księgarnia

Biwak w Wurschen 23-25.05.2003. Z pamiętnika szasera 1 pułku strzelców konnych (fragmenty)

Posted in Rekonstrukcje i rekonstruktorzy

"...23 maja .(...) Nim 17 godzina doszła, cały obóz rozbity był. W niedalekiej odległości od nas biwakowali Sasi oraz marynarze gwardii. Pułk nasz jedyną był polską jednostką, gdyż pozostali żołnierze nasi insze widać dostali zadania. Dowództwo obficie zadbało o rozrywkę i uciechę dla naszych dusz i ciał strudzonych.. Wieczorem się posiliłem w pobliskiej gospodzie, gdzie moc można było trunków wszelakich dostać oraz jadła wyśmienitego, którem nie pogardziłby nawet stary wiarus. Spokój był zachowany, zapewne z obecności żandarma wynikający. (...)kiedy w zupełnym już mroku do naszego obozu kierowałem się, z dala można było posłyszeć odgłosy pruskiego biwaku. Jednak spokój jakowyś ogarnął naturę w całej okolicy, jak zresztą zawsze się dzieje przed wielką bitwą. Jedynie żaby w stawie nieopodal leżącym kumkały koiły nasze troski, kiedy wtuleni w siebie, spacerowaliśmy z mą markietanką po alejkach dworskiego parku.(...)Przy ognisku prowadziliśmy ożywione dysputy na każden temat, niezliczone tematy poruszając. Bratanie się z naszemi sąsiadami w iście polskim stylu zakończyło się o 3 w nocy. Mało pamiętam takich nocy spokojnych. Nie wystawiliśmy wachtmanów, co w innym miejscu i czasie zapewne byłoby za błąd poczytywane, lecz jakem wspomniał, okolica niezwykle przyjazną nam była, a wróg nie przejawiał większej aktywności.(...)Kiedy zasypiałem, nie wiedziałem co przyniesie jutrzejszy dzień.

24 maja. Rankiem przywitało nas słońce przepiękne. Upał był taki dotkliwy, że ci, co przeszli kampanię 1812 roku, tylko z tamtym gorącem porównywali tą aurę. Spodziewaliśmy się już z samego ranka walnej batalii, lecz z przyczyn wiadomych tylko sztabowcom zanosiło się, że konfrontacja nie nastąpi wcześniej niż w południe. Od rana, więc rozpoczęły...(fragment nieczytelny)...rozdawanie ładunków, sprawdzanie broni oraz niezmordowana musztra. 10. już prawie była, gdyśmy rozkaz dostali, aby się w pobliże pałacu udać, gdzie odbył się uroczysty apel. Zaraz po tem zdarzeniu mogliśmy jeszcze udać sie na posiłek do owej karczmy, co weń zeszłego wieczora jadłem i posilić się pyszną cielęciną świeżo opieczoną. Zaskoczony byłem, gdym ujrzał przy rożnach okolicznych mieszkańców, z ochotą częstujących żołnierską brać wszystkiem, co sobie byśmy zażyczyli, przestrzegając jednak zasady, aby każden żołnierz raz dostał swój posiłek. Zdziwiło mnię to wielce, gdyż dotychczas przyzwyczajonym był do "znajdowania" sobie jedzenia i napotykania oporu wśród skąpych gospodarzy nie chcących się swojem dobytkiem podzielić. Pierwszy raz spotkałem się z taką ofiarnością.
Będąc obficie posilonym udałem się na powrót do obozu, gdzie przygotowania do bitwy już wrzały. Niestety, los wypadki tak ułożył, że na pole bitwy wybraliśmy się z pełnymi żołądkami. (...)Stanęliśmy na lewym skrzydle za sąsiadów z prawej mając saską artylerię i marynarzy Gwardii. Przed nami dwa zagajniki znajdowały się, które to nasz pułkownik natychmiast rozpoznać rozkazał. Dwa zwiady poczyniliśmy (w obu brałem udział), dzięki czemu wykryliśmy pruską tyralierę do lasku zbliżającą się, oraz odległe stanowiska artylerii wrażej. Kiedym z ostatniego rozpoznania wracał, pocisk niedaleko mnię upadł, przez co zgubiłbym prawie stempel od karabinka, któren to na szczęście w porę się znalazł. Słońce nadal przypiekało okrutnie, kiedyśmy ruszyli na przód w celu opanowania owego lasku, co żem go wcześniej penetrował. Widać Prusacy w porę pojęli nasze zamiary, bo także w owe miejsce silny odział skierowali. Zwarliśmy się wśród drzew...W sukurs nam nadeszli gwardziści i wespół wyparliśmy psiawiarów, którzy się haniebną rejteradą uratowali. Widać jednak, że dobrych mieli oficyjerów, gdyż panika w porę opanowana została i porządek objął szeregi Prusaków. Widać jednak, że bardzo im na tym lasku zależało, zapewne dlatego, iż kluczową pozycyję stanowił i w niedługim czasie silnie na nas naparli. Daliśmy jednak ognia z 20 metrów, co skutecznie ich poraziło. Wnet odstąpili i oddali nie tylko swe miejsce, ale i drugi zagajnik. Nie myśleliśmy, że wpadniemy w zasadzkę. Kiedśmy zaczęli napierać na infranterię, ci poczęli się znowu wycofywać tem razem w porządku. Powoli podążając za nią nagle Prusaki się usunęły wprowadzając nas wprost pod lufy bateryi całej, która to dała ognia w nas kartaczami. W tragicznej sytuacji się znaleźliśmy, przygwożdżeni ogniem dział i piechoty, która wykorzystując naszą niedyspozycyję poczęła atakować nas ze skrzydła. Nasz pułkownik nie stracił zimnej krwi i dalej nami brawurowo dowodził. Zresztą każden żołnierz się wyróżnił, nikt nie zawiódł. Mieliśmy dwóch rannych, któremi natychmiast nasze bohaterskie markietanki zajęły się sprawiając, że jeszcze w czasie batalii znowu do walki wrócili. Raniony był nasz dowódca, po którem komendę przejął adiutant Xięcia Józefa przy naszym oddziale znalazłszy się i dzielnie tę funkcję wypełniał, dopóki nasz komendant po pomocy markietanki do boju nie wrócił. Niestety, aby przeżyć, ustąpić musieliśmy pola, co jednak w wielkim porządku uczyniliśmy. Ręce całe miałem skrwawione, gdyż ładując karabinek raz po raz rozciąć się musiałem z powodu szybkości, z jaką padały komendy czyniąc z nas machiny prawie. Pot zalewający mi czoło rozmazywał czarne resztki prochu osiadłe na twarzy tak, iż do bestii podobnymi stawaliśmy się. Oddać musieliśmy oba zagajniki i prawie na wyjściowe pozycje nasze zepchnęli nas Prusacy, gdyż siła ich na nas naparła, a my sami jeno stawić im czoła musieliśmy, gdyż gwardziści w inszym miejscu zaabsorbowani byli podobnie jak i Sasi, więc o jakowychś posiłkach nie mogło być mowy. Wtedy to, kiedy ważyły się losy bitwy zdarzyła się historyja, którą długo będę jeszcze pamiętał. Otóż w pewnym czasie zagrożone popadnięciem w niewolę nasze markietanki zostały. Już miał je chwytać piechociniec pruski, gdy dzielne nasze dziewoje jak mu nie odparowały, jak nie grzmotnęły a pogryzły, poszczypały, że intruz uciekać musiał gubiąc haniebnie swe czako i muszkiet. Dumne nasze markietanki poradziły sobie tak szybko, że nim zdążyliśmy im na pomoc ruszyć już po wszystkim było. Wtedy to infranteria pruska odskoczyła od nas, wykonała zwrot przed naszym frontem i zaatakowała artylerię naszych sprzymierzeńców. Dzielnie bronili się kanonierzy, nie chcąc oddać ani jednej harmaty. Myśmy bezczynnie nie stali. Natychmiast ruszyliśmy na nich, całą swą złość w tym natarciu kumulując tak, iż znieśliśmy ich straszliwie, w samym centrum nagle znalazłszy się. Prusacy pękli, cofając się nieustannie, zaś nam w ręce wpadł adiutant Bluchera! Nie pamiętam, niestety, czy to któryś z naszych czy też z Sasów złapał tego dzielnego oficyjera, ale faktem pozostaje, iż wraz z kolumną jeńców do obozu odtransportowany został."(tu rękopis urywa się).

 

Biwak historyczny w Wurschen, odbył się w tej miejscowości, leżącej kilkanaście kilometrów od Budziszyna (Bautzen), w dniach 23-25.maja 2003. Ogólnie impreza była bardzo udana, choć naprawdę niewielka - na polu bitwy zjawiło się zaledwie ok. 200 żołnierzy.
Od początku dopisywała wspaniała pogoda. Organizacja była wspaniała, każdy najadł się (na koszt organizatorów) do syta. W menu były min. cielęcina, kiełbaski, piwo, grochówka, ciasta itp. Całości dodawał niezwykłego uroku pałacyk otoczony fosą, w którego parku stały nasze namioty.
Odbyła się jedna bitwa (niestety), ale za to niezwykle obfitująca w ogień muszkietowy i artyleryjski. Siły były prawie wyrównane (Prusacy mieli liczniejszą artylerię); po dwóch godzinach zmagań strona Pruska skapitulowała (wszyscy Prusacy zostali zabici - sic!) zaś sam adiutant Bluchera, dowodzący koalicją antyfrancuską w tej potyczce, dostał się do niewoli!
Biwak odwiedzili liczni zwiedzający, którzy mogli nie tylko przyglądać się bitwie, czy życiu obozowemu, ale także kupić pamiątki, posilić się w XIX wiecznej karczmie lub o 22 w sobotę pójść w tany z markietankami tudzież oficerami w galowych mundurach. I tu miał miejsce malutki zgrzyt, otóż niestety muzyka daleka była od XIX wiecznej.
Reasumując, biwak był niezwykle udany (żal tylko, że z polskich oddziałów przybył tylko 1psk) i w niedzielę wszyscy w dobrych humorach rozjechali się do domów.

Opracował: Paweł Zawadzki