Nasza księgarnia

Lipsk 2005

Posted in Rekonstrukcje i rekonstruktorzy

Miniony miesiąc obfitował w rocznice i związane z nimi uroczystości. W poniedziałek i wtorek 10-11 października członkowie stowarzyszenia brali udział w uroczystościach rocznicowych w Maciejowicach, a już 14 października przedstawiciel Arsenału, na zaproszenie zaprzyjaźnionej GRH 6 kompanii Pułku 2 Piechoty Księstwa Warszawskiego wyruszył do Lipska.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć


192 lata temu, w dniach 16-19 października 1813 r. w Saksonii, doszło tam do decydującej bitwy między wojskami Napoleona, a wojskami koalicji antynapoleońskiej. Starcie to, w którym uczestniczyli żołnierze 16 narodowości, w tym Polacy, było największym w okresie wojen napoleońskich i przeszło do historii pod mianem bitwy narodów. Część rekonstrukcyjna uroczystości rocznicowych obejmowała biwak historyczny przy Torhaus Dolitz i Torhaus Markkleeberg, prezentację jednostek, uroczystości pod pomnikiem bitwy narodów oraz rekonstrukcję samych walk. Na obozowisko przybyliśmy w nocy z piątku na sobotę, po wielogodzinnej, acz wypełnionej interesującymi rozmowami podróży. Przywitało nas pogrążone we śnie morze namiotów, które już nazajutrz zaczęło tętnić życiem i wielojęzycznym gwarem. Za nami obozowała gwardia cesarska, przy nas sprzymierzone wojska saskie (król saski był zarazem księciem warszawskim). Dalej już wojska koalicji antynapoleońskiej: Prusacy, Szwedzi i inne narodowości formacji pieszych, konnych i artyleryjskich. Główny obóz napoleoński mieścił się przy Torhaus Markkleeberg ("torhaus" można luźno tłumaczyć jako brama-dom, odpowiadająca naszym dawnym rogatkom). I tu i tam ogniska, sprzęt obozowy odpowiadający XIX-wiecznemu. Po rozpoczynającej wydarzenia prezentacji oddziałów przy Torhaus Dolitz, nasza jednostka przemaszerowała do Torhaus Markkleeberg gdzie miał miejsce apel poległych. W trakcie marszu, dostrzeżeni zostaliśmy i "zaatakowani" przez pruski zwiad konny. Natychmiast padła komenda "Formuj koło", a napastnik trafiając na jeża z karabinów, bagnetów i szabli, mógł jedynie przemknąć by zanieść wieści o naszym nadejściu do wrogiego dowództwa. Na miejsce trafiliśmy więc już więcej nie niepokojeni. Tam po apelu zwiedziliśmy miejscowe muzeum i po krótkich ćwiczeniach powróciliśmy do obozu.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć


Zbliżała się bitwa. Po wyfasowaniu prochu i sporządzeniu ładunków pozostało nam jedynie czekać. Jak przystało na tak wielkie przedsięwzięcie, w tej rekonstrukcji poszczególne jednostki wprowadzane były z żelazną precyzją, stopniowo na pole walki. Przez pierwsze 40 minut staliśmy więc w szyku słysząc odgłosy pojedynku artyleryjskiego, syk odpalanych przez oddział rakietników rakiet. Werble, piszczałki i trąbki sygnałowe. Chyba nikt nie pozostał obojętny na tę wojskową muzykę, która z taką łatwością przenosiła nas w czasie do dnia 16 października 1813 r. Wtedy to idące z południa wojska austriackie wyprowadziły główne uderzenie na VIII korpus polski, dowodzony przez Księcia Józefa Poniatowskiego. To właśnie w Dolitz korpus nasz, wsparty przez Francuzów, zdołał powstrzymać wroga i wiązał coraz większe jego siły. I na nas przyszedł czas. Padają komendy: najpierw francuska dla spieszonych marynarzy francuskich (odpowiednik dzisiejszej piechoty morskiej), potem niemiecka dla sprzymierzonych z nami Sasów i wreszcie komenda polska dla naszego oddziału. Przy wejściu na pole bitwy każda jednostka przekazuje organizatorom przepustkę, a następnie jest kierowana przez żandarmerię i adiutantów na swoje miejsce w szyku. Nam przypada skraj lewego skrzydła. Zaraz u boku Sasów, przy samej publiczności. Dochodzimy tam krokiem pojedynczym, formujemy dwuszereg. Pojedynek artyleryjski wciąż trwa gdy zaczyna się wojskowy menuet. Z naprzeciwka nadchodzi Landwehra. Pada komenda "Ładuj broń!" Komendant dobywa tasaka, którym wskazuje cel (i pilnuje by lufy mierzyły "Panu Bogu w okno"). Gdy wróg jest już tak blisko, że możemy mu niemal zajrzeć w oczy, wzdłuż całej linii pada komenda francuska, potem saskie "Feuer!" i nasze "Ognia". Huk, dym, ogień. Wróg odstępuje. Stojąca zaraz koło nas widownia nagradza to okrzykami. Nie ma jednak chwili wytchnienia. Nieprzyjaciel rzuca kawalerię zanim zdążymy przeładować karabiny. Już drugi raz tego dnia formujemy koło. Tym razem, ramię w ramię z Sasami. Z boku musi to wyglądać dramatycznie, jednak z bezpośredniej bliskości widać uśmiechy na twarzach jeźdćów, którzy sprawnie powodują końmi tak by nikomu włos z głowy nie spadł. Znowu atak Landwehry wspieranej przez zbieraninę uzbrojoną w broń białą, widły (z malowniczo, dla bezpieczeństwa, zatkniętymi na zęby jabłkami, czy ziemniakami) i siekiery. W odpowiedzi idzie nasze przeciwnatarcie. Tym razem całym frontem. Idzie prawe skrzydło i centrum, francuska piechota liniowa, idą Sasi, idziemy i my. Nie poruszona stoi tylko gwardia. Jednak przeciwnik "rzuca do walki" coraz większe siły i musimy odstąpić. Powoli zaczyna nam się kończyć amunicja. Licząc się z tym, już wcześniej komendant obwieścił nam, że by dodać rekonstrukcji realizmu i nie markować strzałów, stopniowo "polegniemy". Pierwszy pada Mateo. Zaraz po salwie nacierających Prusaków pada na ziemię. Robi to tak realistycznie, że w szeregach widać lekki popłoch. Widownia zamiera. U nas kamienne twarze i komenda: "Szlusuj w prawo!". Wyrównujemy szyk. Do Mateo wypada Monika, nasza dzielna markietanka, która niezwłocznie przystępuje do opatrywania rannego. Sasi patrzą się po sobie, a ich oficer na wszelki wypadek upewnia się czy wszystko w porządku. Odpowiadamy: "Alles gut". Widać uśmiech zrozumienia. Ze strony widowni ulga i oklaski. Następny kwadrans to kolejne starcia z wrogą piechotą i kawalerią, w trakcie których dalsze osoby meldują wyczerpanie ładunków i wykruszają się po kolejnych salwach przeciwnika. "Pada" Wanda, Krzysztof, padają i inni. Niemcom ta spontaniczność niebywale zaimponowała. Nasze salwy teraz i po ich stronie zaczynają zbierać żniwo. Widownia szaleje. Na prawo od nas zamieszanie. To część jednostek nadreńskich (tak jak w historii) zdezerterowała i przechodzi z kolbami w górze na stronę przeciwnika. Lukę jednak szybko wypełniają francuskie odwody. Doskonale widać, jak starannie przemyślany jest scenariusz rekonstrukcji. Po serii starć przychodzi i kolej na mnie. Markuję trafienie w ramię. Wspieram się na szabli. Markietanka stara się mnie odprowadzić na tyły jednak po paru krokach osuwam się na ziemię. Po szybkim "opatrzeniu" Monika wraca do oddziału. Wiem, z relacji że dzielnie wytrwała do końca i "ostatniej szarży", w której pada wraz z Waldkiem, komendantem 6 kompanii P2P XW i Marcinem, moim imiennikiem. Jak przystało na "nieboszczyka" nie ruszam się i z reszty bitwy pamiętam przechodzące nade mną linie wojska, przemykającą obok kawalerią i "bitewną muzykę". Słyszę, że do walki wprowadzona zostaje gwardia. Podchodzi do mnie dwu żołnierzy spośród tych co "zdezerterowali" i przeszli na stronę wroga. Jeden z nich mruga do mnie, drugi markuje pchnięcie bagnetem. "Przeszukują" mnie w poszukiwaniu sakiewki. Wkrótce bitwa dobiega końca i na wyraźne żądanie organizatorów "zmartwychwstajemy".

Kliknij aby powiększyć Kliknij aby powiększyć

 

Kliknij aby powiększyć Kliknij aby powiększyć

 

Kliknij aby powiększyć Kliknij aby powiększyć

 

Kliknij aby powiększyć Kliknij aby powiększyć

 

Kliknij aby powiększyć Kliknij aby powiększyć

 

Kliknij aby powiększyć Kliknij aby powiększyć

 

Kliknij aby powiększyć Kliknij aby powiększyć

Z powrotem w szyku wraz z Sasami opuszczamy pole walki. Widzowie natychmiast nas rozpoznają. Słychać przyjazne okrzyki i brawa. Trochę dziwnie brzmi w uszach "Bravo Polnische Truppen!", jednak współgra z kamienną tablicą, na której czytamy: "Furst Poniatowski zum Marschall v. Frankreich am 16 okt. 1813. Ernnant-kampfte mit 8000 Polnischen Soldaten des VIII Korps auf seiten Napoleons." By widzom i uczestnikom o tym przypomnieć warto tu było być. Tu bowiem od kuli karabinowej ranny został po raz pierwszy ks. Poniatowski. Tu stracił trzecią część stanu swych wojsk. Naszym jednostkom udało się jednak wówczas otoczyć w Dolitz Merveldta i zmusić go do kapitulacji z 2 tysiącami żołnierzy. Pierwszy dzień bitwy narodów nie przyniósł rozstrzygnięcia. Straty po obu stronach były poważne, jednak inaczej niż Napoleon, sprzymierzeni mogli liczyć na posiłki. Cesarz, aby podtrzymać morale, a jednocześnie dać wyraz swemu uznaniu dla znakomitej postawy Polaków, mianował 16 października wieczorem ks. Poniatowskiego marszałkiem, cesarstwa. Poniatowski, nie był tym jednak zachwycony. Odczytywał to jako widomy znak końca. Był przecież polskim generałem. Pisano o tym w wielu pamiętnikach. Pisał bodajże i Fredro. Tak było wtedy.
Teraz, w obozie podchodzą do nas liczni uczestnicy, a niedługo potem i widzowie by wyrazić słowa uznania dla postawy i spontaniczności polskiej jednostki. Dalsza część dnia to niekończące się rozmowy, o tym co było. O tym co to dla wszystkich znaczy. Niemcy co jakiś czas nam się tłumaczą, dlaczego ubierają niemieckie mundury. Odpowiadamy, że to inne czasy i inny świat. Coś jednak jest na rzeczy, bo przez moment przemyka mi skojarzenie niemieckich czapek oficerskich z tego okresu z podobnymi, z czasów nieporównanie gorszych, odległych o pamięć jednego tylko pokolenia. Podobnie jak przewijające się tu i ówdzie trupie główki (tak, noszone je już w tamtym czasie). To wrażenie rozpływa się jednak w ogólnie przyjacielskiej atmosferze. Ciekawostką jest targ rzeczy wszelakich. Kupić można wszystko: od kopii namiotu z okresu, przez manierki, szable, pałasze, po guziki. Moją uwagę przykuwają coraz to nowe rzeczy. Sam już nie wiem, czy cieszyć się, że wziąłem ograniczoną ilość gotówki, czy martwić. Waldek kupuje tasak w pięknej skórzanej pochwie. Ktoś inny płócienny chlebak i inne przydatne dla żywej historii przedmioty. Również i mnie topnieje gotówka. Wiem już też, że następnym razem kupię wykroje empirowych sukni dla mojej kochanej małżonki, która z taką życzliwością przyjmuje te moje wędrówki w czasie. Co i rusz wymykamy się też w grupkach, lub pojedynczo na historyczne koncerty zwieńczone niezapomnianym nocnym przemarszem doboszy wszystkich jednostek, obydwu stron. Werble zawsze robią wrażenie. Kiedy jest ich bez mała trzydzieści, ziemia się trzęsie. Wkrótce dołączają do nich piszczałki i dudy. Przy tablicy upamiętniającej Księcia Józefa i jego żołnierzy wystawiona zostaje polska warta. Zapalamy lampkę. Większość przechodniów czyta z uwagą. W całym obozowisku płoną ognie. Do naszego już niebawem przyłącza się paru Niemców. Tak sprzymierzonych z nami Sasów, jak i Prusaków. Długie, zajmujące rozmowy przy ognisku. Obiecujemy sobie kolejne spotkania "na polu bitwy". Może następonym razem u nas. Nadchodzi przecież dwusetna rocznica pierwszej wojny polskiej i kampanii 1806-1807 roku.
Kolejny dzień to głównie uroczystości pod pomnikiem bitwy narodów, gdzie oddelegowany zostaje poczet sztandarowy. I tu jednostka polska jest dostrzeżona i wymieniana na samym początku. Padają oficjalne gratulacje od organizatorów. Pośród składanych wieńców dostrzec można i ten z szarfą biało-czerwoną złożony najprawdopodobniej przez polskiego konsula. Po powrocie pocztu zwijamy obóz. Pora wracać. Do 2005 roku i do domu. Nie końca się to jednak udaje. Wyjeżdżamy 16-ego października. Trudno zapomnieć, że w 1813 r., 17-ego października, obie strony toczyły potyczki w oczekiwaniu na nadejście posiłków, a 18-ego października wojska koalicji przypuściły silny atak ze wszystkich stron, wypierając powoli wojska napoleońskie w stronę Lipska. Wtedy to w nocy z 18 na 19 października, dostrzegając powagę sytuacji Napoleon rozpoczął wycofywanie większości armii przez Elsterę. W czasie przeprawy poległ parokrotnie ranny książę Józef Poniatowski. Straty poniesione w tej w bitwie szacowane są na 80 do 110 tys. zabitych i rannych po obu stronach. Zaowocowała przejściem państw nadreńskich, dotychczasowych sojuszników Napoleona na stronę sprzymierzonych (z wojskami przechodzącymi na stronę wroga również w trakcie samych walk). Mimo trwającej wciąż twardej obrony garnizonów w Gdańsku, Modlinie i Zamościu położyła kres napoleońskiej wizji Europy, na wschód od Renu a tym samym i kres istnieniu Księstwa Warszawskiego, będącego już wówczas pod ponowną okupacją zaborców. W nocy, kiedy pisałem te słowa przyszedł SMS od Moniki: "Z mgły wysnute cudowne zjawisko. Nad książęciem pochyla się nisko; W oczy patrząc, co jej się nie zlękną, - Masz mnie s szepce - Śmierć piękna... Śmierć piękna... (...) zapal tego wieczoru świeczkę ku czci Księcia." Nowa forma. Myśli wciąż te same. Płonie kolejna lampka.

Marcin Piontek
Audytor 2 pułku piechoty Legii Nadwiślańskiej
Zdjęcia: Tomasz Krajewski, Marcin Piontek

Dziękuję komendantowi GRH 6 kompanii Pułku 2 Księstwa Warszawskiego, za zaproszenie do udziału w rekonstrukcji, a wszystkim koleżankom i kolegom za przemiłe i prawdziwie koleżeńskie przyjęcie na ten czas w swoje szeregi.

Fotoreportaż z Lipska jest już dostępny na stronie www.arsenal.org.pl Ze względu na aktywny udział całości oddziału w walkach, zdjęć bitwy ze strony widowni tym razem nie robiliśmy.