Mosty na Berezynie
Pierwszy most pojawił się znienacka, mimo, że szliśmy w jego kierunku już dobre piętnaście minut. W białym, gęstym oparze zamajaczyła nagle ciemna smuga, która przybrała kształt wąskiej przeprawy, zbudowanej ze stalowych pontonów, przecinającej ciemną, spokojnie płynącą wodę. Zatrzymaliśmy się; naprzeciw nas zamajaczyły cienie - to białoruscy saperzy kończyli swą pracę. Gdy nas minęli rozpływając się w tumanie ruszyliśmy naprzód. Mimo, że była to tylko repetycja, przed bitwą wszyscy milczeli jak gdyby nie chcieli zakłócać ciszy tej szczególnej rzeki. Kolumna przeszła na lewy brzeg i wróciła. Gdy ruszyła dalej, rzeka znikła za plecami. Pozostała tylko czarna, gęsta mgła i wilgotne rżysko deptane miarowym krokiem maszerujących, jedyna realność w tym świecie duchów.
Stojąc frontem wzdłuż zwykłej wiejskiej drogi mieliśmy za plecami drewniane wiejskie domy Studzianki przypominające nieco te z panoramy berezyńskiej Kossaka. Przed nami rozciągał się wąski pas przybrzeżnych zarośli wśród których sterczał zawadiacko koniec stalowego pontonu w kolorze ciemnej zieleni.
Gdy po odsłonięciu wzniesionego tu pomnika kolumna ruszyła na most i zadudniły kroki, po chwili ucichły; oddziały stanęły - na most w raz z wojskiem ruszył tłum widzów chcących przypatrzyć się batalii. Gdy po długiej chwili polskie oddziały wkroczyły na przeprawę pamięć przywołała obraz znany z pamiętników: Co z tego, że zamiast wynędzniałego tłumu maruderów byli elegancko ubrani widzowie, czasem całe rodziny. Co z tego, że zamiast żandarmerii i lekkiej piechoty francuskiej spychającej kolbami natrętów, przejście zagradzali eleganccy achtyrscy huzarzy w brązowo-żółtych mundurach przepuszczający tylko wojsko. Co z tego, że nie było słychać za plecami walki straży tylniej, słońce oślepiało, a rzeką nie płynęły kry i trupy?
Był most na Berezynie i był listopad.
Maszerowaliśmy już jakiś czas, po prawej z tyłu pozostała wieś Bryły zatopiona w swej codzienności i obojętna na przechodzącą jej opłotkami Historię. Droga pięła się w górę, skręcając w kierunku Borysowa. Tu było nieco suszej, rozlewiska i kałuże pozostały po bokach, błoto znikło za plecami. Pojawiły się za to brzozy rosnące wzdłuż traktu, takie same jak te którymi wysadzano Wielką Drogę - drogę odwrotu. W połowie wzgórza wznoszącego się nad doliną Berezyny pamięć przywołała kolejny obraz: Poniżej, polną drogą od rzeki, poprzez nadrzeczne łęgi ciągnęła wąska kolumna w różnokolorowych mundurach. Nad nią wznosiły się łopoczące chorągwie i głuche dudnienie bębnów. Z boku, po wydeptanej trawie szły grupkami i pojedynczo czarne postacie maruderów - przyszłych widzów; z odległości samotne i zagubione wobec karnego porządku kolumny. Teraz jednak nie w śniegu, ale ogarnięte złotym, listopadowym słońcem.
Drugi most był schowany za lasem; wyprowadzając jak gdyby w kępę zarośli wydawał się postawiony w tym miejscu niby przez pomyłkę. Dopiero po jego przejściu można było się zorientować, że za krzakami rozciąga się szeroka, podmokła wyspa. W oddali wznosiły się w promieniach chylącego się ku zachodowi słońca drewniane makiety zabudowań, wzniesione jako symbol wsi Studzianka. Marsz, gęsiego, trwał powoli. Teren stawał się coraz bardziej podmokły, gdy wreszcie przyszło do porządkowania kolumny, każdy szukał suchego miejsca; tym bardziej, że przedłużało się oczekiwanie na wejście do walki. Z przeciwległego brzegu, zza zarośli dochodziła wrzawa i coraz liczniejsze strzały dział i piechoty, czasem wzniósł się obłok dymu. Niecierpliwsi, szukali każdej okazji by wejść na zakrzewiony drzew i spojrzeć na to, co nas czeka a przy okazji oddać strzał.
Nagle zatrzeszczał radiotelefon - Straż przednia na most! Napięcie sięga szczytu...
Aby dostać się na ostatni, trzeci most należało przedrzeć się przez powalone konary i przeskoczyć rozlewisko u wejścia. Stalowy ponton ani drgnął, gdy nieliczna polska kolumna wolnym krokiem przechodziła ponad spokojnym, ciemnym nurtem. Na brzegu zatrzymanie: anachroniczni w swych zielonych mundurach, białoruscy saperzy ukryci w niewielkim rowie zdetonowali fugasy; Z potężnym hukiem wyleciała w powietrze ziemia pomieszana z dymem i ogniem. Rzut oka na wzgórze przed nami. Na stoku dwu działowa bateria rosyjska prowadziła ogień, próbując powstrzymać przeprawę, a dalej szeroko rozłożona armia rosyjska... nie, słońce myli, to widzowie wyglądający z daleka jak linia wojsk. Słońce oświetlało przedpole, utrudniając obserwacje nieprzyjaciela. Oddział wolnym krokiem wspinał się obchodząc lewego skrzydła grzmiące działa. Za plecami pojawiły się następne pułki - to wsparcie awangardy. Dym, okrzyki i huk wystrzałów potęgował zamieszanie. Kolejne ataki z obu stron przesuwały front z jednego końca polany po drugi. Salwy broni ręcznej, huk artylerii, atak jazdy... Wszystko ukoronował popisowy atak z nastawionymi bagnetami na widzów. Zakończony wspaniałą nagrodą - gromkimi brawami.
Wąską, na co dzień wiejską drogą ciągnęła długa kolumna samochodów i autokarów. Uciekały one w pośpiechu przed nocą. Może też przed czymś jeszcze: historią tych szerokich, pociemniałych zmierzchem pól.
Marcin H. Ochman