Nasza księgarnia

Bitwa pod Wagram 1809

Posted in Bitwy epoki napoleońskiej

Przez koniec maja i cały czerwiec pan Europy oraz jego pięciu sławnych marszałków siedzieli na Lobau, arcyksiążę zaś obserwował ich zza rzeki. Jakaż różnica w porównaniu z błyskawicznym pościgiem po Jenie. Jakież poniżenie w porównaniu ze spotkaniem się z carem Aleksandrem na tratwie na Niemnie. Siedzieć zamknięty na wyspie. I to przez Austriaków. Z drugiego frontu przychodziły też niezbyt pocieszające wiadomości. Listy przysłane przez oficerów i żołnierzy z Hiszpanii do tego stopnia były pełne przygnębienia i narzekań na morderstwa, zasadzki, okropności zdobycia Saragossy, obrzydliwy smak hiszpańskiego wina, skąpe racje pożywienia itp., że Davout, czasowo pełniący na wyspie obowiązki szefa policji wojskowej, konfiskował wszystkie listy przychodzące z Hiszpanii, aby nie szerzyły popłochu i zwątpienia wśród wojska. Lecz armia francuska, zamknięta na małej wyspie na Dunaju, przekonała się wkrótce, podobnie jak przed dziesięciu laty armia Egiptu, gdy Nelson zniszczył flotę francuską pod Abukirem, że jej wódz nigdy nie wpadał w rozpacz i nie tracił głowy.
   Przez sześć tygodni Napoleon pracował z błyskawiczną szybkością. Sekretarze cesarza trudzili się w pocie czoła nad korespondencją dyplomatyczną, dowódcy armii nad rozkazami wojskowymi, nade wszystko zaś adiutanci galopowali we wszystkie strony w poszukiwaniu żołnierzy. Żołnierzy, żołnierzy, żołnierzy. Każdej ilości żołnierzy, od pojedynczego kawalerzysty do całego korpusu. Każdego człowieka, który kiedykolwiek nosił mundur lub trzymał w rękach karabin. I ze wszystkich stron zaczęły płynąć posiłki na małą wyspę na Dunaju. Najbardziej pożądany był Marmont ze swoim korpusem iliryjskim. Drogi prowadzące od Wiednia do Raguzy były usiane kurierami dążącymi z poleceniami do Marmonta, aby się śpieszył, śpieszył, śpieszył. Jeden z rozkazów rozpoczynał się w zwykły formalny sposób: "Monsieur le Duc de Raguse", po czym niecierpliwość Napoleona przerwała etykietę i wylała się w szczerych, prostych słowach: "Marmont, masz najlepszy korpus w mej armii; potrzebuję cię do bitwy, którą mam stoczyć. Opóźniasz mi wszystko swoim ociąganiem się". Biedny Marmont! Naprawdę starał się pośpieszyć, lecz już trzy lata był z dala od Wielkiej Armii i zapomniał, co Napoleon rozumiał przez słowo "pośpiech". Zresztą stanęła mu na przeszkodzie jego namiętność do budownictwa, ponieważ zatrzymały go przez pewien czas fortyfikacje Grazu, które w 1806 roku zostały wzniesione na jego własne nalegania.
   Wreszcie armia Dalmacji przybyła na wyspę i po trzech latach niezależnego dowództwa Marmont zniknął ze swoim korpusem w stusześćdziesięciopięciotysięcznej armii, tym bardziej zaś, że był tylko generałem pomiędzy tyloma marszałkami, z których jednym był pogardzany przez niego Bessieres. "Gdy ma się 12 000 ludzi" -rozmyślał gorzko - "można się bić; 30 000 ludzi można dowodzić, lecz w wielkich armiach wódz jest jedynie rodzajem Opatrzności, która może uchylić tylko wielkie ciosy". Humoru jego nie poprawiło to, że Davout usiłował powiesić jego służącego z Raguzy, podejrzanego o szpiegostwo.
   Żołnierz przybywał ciągle, aż wreszcie cesarz poczuł się na siłach do ponownego przejścia przez rzekę. Pewnego wieczora posterunki austriackie na przeciwległym brzegu Dunaju spostrzegły dwóch francuskich sierżantów piechoty idących brzegiem wyspy do kąpieli. Leben und leben lassen pomyśleli Austriacy i nie strzelali do nich. Zachowaliby się z pewnością inaczej, gdyby wiedzieli, że tymi sierżantami byli Napoleon i Massena, wyszukujący odpowiedniego miejsca do zbudowania nowego mostu.
   Nowy most został postawiony z wielką szybkością i w nocy 4 lipca 1809 roku, w ulewny deszcz i burzę, rozpoczęło się przechodzenie rzeki. Przez całą noc błyskawice migotały na ostrzach bagnetów i lufach dział, grzmoty głuszyły turkot kół i odgłos kopyt końskich oraz ciężkiego kroku piechoty. W południe, 5 lipca, 165 000 ludzi stanęło w szyku bojowym na równinie Pola Morawskiego, na której w 1278 roku walczył król Rudolf i założył podwaliny domu Habsburgów. Davout dowodził prawym skrzydłem, Massena - lewym. Massena, który przed kilkoma dniami spadł z konia podczas przejażdżki na wyspie Lobau, nie mógł jeszcze utrzymać się w siodle. Jeździł przeto po polu bitwy i kierował swymi korpusami, siedząc w powozie zaprzężonym w cztery białe konie i mając obok siebie lekarza.
   Rozstrzygnięcie bitwy pod Wagram nie nastąpiło jednak ani na skrzydle Masseny, ani Davouta, lecz w środku, gdzie osobiście dowodził cesarz. Tu właśnie zmaganie się stron walczących doszło do największego natężenia i zwycięstwo przechylało się to na jedną, to na drugą stronę. Tu wódz, który w ciągu trzynastu lat odnosił zwycięstwa, posyłając do boju wielkie masy wojsk różnych rodzajów broni, uciekł się dla rozstrzygnięcia walki do swego ulubionego oręża. Tego dnia. na Polu Morawskim cesarz znów stał się artylerzystą i rozgromił atakujących Austriaków przy pomocy "wielkiej baterii", złożonej ze 100 dział pod dowództwem Lauristona, potomka rodu Laws z Edynburga. Pod osłoną tego ognia artyleryjskiego Napoleon osobiście zorganizował potężną kolumnę z 36 000 ludzi, posłał ją pod drugim Szkotem, generałem Macdonaldem, przeciw centrum wojsk nieprzyjacielskich i wygrał bitwę.
   Wyżsi oficerowie, jak zwykle, nie oszczędzali się. Oudinot, godnie zastępujący Lannes`a, pierwszy wszedł do wioski Wagram. Bessieres został trafiony kulą, która przeszła mu przez łydkę i oderwała od łoża lufę jego pistoletu. Bez przytomności spadł z konia na ziemię.
   "Kto to? - spytał Napoleon. "To Bessieres" - odrzekł jeden z oficerów. Kilka tygodni temu pochowano Lannes`a, teraz znowu Bessieres, drugi towarzysz broni z Egiptu.
   "Odejdźmy stąd" - rzekł pośpiesznie cesarz. - "Nie mam czasu na płacz". Lecz Bessieres był tylko ogłuszony i gwardia, która go bardzo kochała, odetchnęła z ulgą.
   Pod Wagram padł dzielny, piękny i wesoły Lasalle. "To będzie moja ostatnia bitwa" - powiedział ponuro, jadąc w burzę na czele swej lekkiej kawalerii przez most na Dunaju. Istotnie, zbłąkana kula zabiła go w samym końcu bitwy, gdy zwycięstwo było już w rękach Francuzów i arcyksiążę Karol cofał się na całej linii. Lasalle umarł mając lat trzydzieści i cztery; od czterech lat był generałem. Z czterech młodych "beaux sabreurs" dwóch już nie żyło, Colbert i Lasalle, pozostało tylko dwóch: Saint-Croix i Montbrun. Coraz ciemniejsze chmury zbierały się nad napoleońską fantazją.
   Po Jenie w 1806 roku Wielka Armia piorunującymi marszami przeszła przez całe Niemcy; po Wagram w 1809 roku spoczęła i raczyła się winem morawskim. Arcyksiążę Karol cofnął się w zupełnym porządku.
   Pod Wagram po raz pierwszy i ostatni została dana buława marszałkowska na polu bitwy. Cesarz podjechał do Macdonalda, uścisnął go i ze słowami: "Bądźmy odtąd przyjaciółmi" - zrobił go marszałkiem Francji. Mówiąc nawiasem, to słowo było użyte tylko w tym jedynym przypadku, jeśli nie brać pod uwagę nieopatrznego powiedzenia Brune`a. Wszyscy pozostali marszałkowie byli marszałkami Cesarstwa.

Źródło: A. G. Macdonell, Napoleon i jego marszałkowie