Nasza księgarnia

Bitwa pod Borodino 1812

Posted in Bitwy epoki napoleońskiej

Bitwa ta, jedna z najkrwawszych w dziejach ludzkości, odbyła się 7 września 1812 roku w pobliżu wsi Borodino. Kutuzow nie chciał tego starcia - w głębi ducha całkowicie zgadzał się z taktyką Barclaya. Ale "noblesse oblige" - zastąpiono nim Barclaya właśnie po to, by walczył. Dlatego wydał bitwę niepotrzebną strategicznie, a konieczną prestiżowo, wiedząc, że nie darowano by mu oddania Moskwy bez oporu.
   Pod Borodino siły już się wyrównały. Wielu Francuzów ciężko chorowało, co tak uzasadniał adiutant Napoleona, hrabia Segur: "Sprawozdania lekarzy brzmiały ponuro: w Rosji zamiast wina i koniaku używana jest powszechnie wódka z ziarna pędzona, z domieszką mniej lub więcej odurzających ziół. Owóż młodzi żołnierze nasi, zmożeni głodem i trudami, sądzili, iż zdradziecki ten napój doda im sił; wkrótce jednak, gdy opadło chwilowe podniecenie, wielu spośród nich ciężko zaniemogło". Każda ze stron dysponowała około stu dwudziestu - stu trzydziestu tysiącami żołnierzy, lecz Rosjanie mieli więcej dział, gdyż francuskie konie pociągowe padały masowo i armaty trzeba było wrzucać do rowów. W przeddzień hekatomby, 6 września, panował względny spokój. Kutuzow w otoczeniu popów i archimandrytów upomniał wojska, by broniły ojczyzny i religii, pokazując im obraz Matki Boskiej Smoleńskiej, cudem rzekomo ocalony z rąk najeźdźcy. Napoleon pokazał żołnierzom francuskim dopiero co przysłany z Paryża portret swego syna, króla Rzymu, pędzla Gerarda, rozniecając widokiem oseska olbrzymi entuzjazm. Z "bogiem wojny" nie mogli przegrać, tym bardziej, że on na widok słońca podnoszącego się rankiem 7 września krzyknął:
   - Oto słońce spod Austerlitz!
Po czym opadł na fotel, trzęsąc się jak w febrze. I już nie mogli liczyć na swego idola. Nocą z 6 na 7 września Bonaparte dostał bardzo silnej gorączki i całą bitwę przesiedział w fotelu, otoczony przez gwardię, półprzytomny, momentami niemal omdlewając, udzielając zachrypniętym do szeptu głosem niezrozumiałych odpowiedzi bądź dając nieprecyzyjne rozkazy. W tej sytuacji cały ciężar bitwy wziął na siebie Michał Ney. On stał się w tym szkarłatnym dniu "bogiem" i on stanął naprzeciw Michała Kutuzowa jako spiritus movens Wielkiej Armii.
Albowiem w tym dniu nie trzeba było mądrości - potrzebna była szalona odwaga, a nią właśnie dysponował syn bednarza, którego nawet Anglicy nazywali "najdzielniejszym ze wszystkich wodzów Napoleona" (sir C.W.C. Oman). On poprowadził pierwszy atak i dziesiątki następnych, siedząc na białym koniu, który był jak sztandar armii francuskiej i stanowił wyśmienity cel dla przeważającej artylerii Rosjan. Lecz kiedy działa nieprzyjaciela szerzyły spustoszenie we francuskich szeregach, Michał Ney, stojąc na czele, żuł i wypluwał z kamiennym spokojem kolejne prymki tytoniu, magnetyzując tym dziesiątkowane szeregi.
   Borodino było kilkugodzinną wymianą potwornych ciosów na wprost, bez żadnych "boskich" manewrów, bez strategii i taktycznego wyrafinowania. Bonaparte był zbyt chory, aby móc zagrać swym geniuszem militarnego szachisty. Okrzyk: "Oto słońce spod Austerlitz!" nie był okrzykiem "boga wojny", lecz chorego awanturnika, słońce bowiem świeciło zza pleców Rosjan, prosto w oczy Francuzów, oślepiając zwłaszcza artylerzystów.
   Centralnym punktem bitwy, kluczem pola i furtką do zwycięstwa, był wielki szaniec usypany przez Rosjan, tzw. Wielka Reduta lub Reduta Rajewskiego, powiązana z szańcami Bagrationa. Historycy nie są w stanie obliczyć i nie uczynią już tego nigdy - ile razy owa reduta przechodziła z rąk do rąk. Co najmniej dziesięć, może dwa razy tyle. Obie strony opanowała taka furia bojowa w walce o ten szaniec, że najstarsi weterani nie pamiętali czegoś podobnego. Rosjanie i Francuzi wybijali się tu do ostatniego człowieka nie ustępując o krok, padając tysiącami, ze straszliwą, milczącą zaciekłością. Jeden po drugim ginęli na Reducie Rajewskiego najlepsi dowódcy obu armii - oddało tam życie kilkunastu generałów! Konający Bagration krzyczał resztką sił na widok grenadierów francuskich pędzących do ataku pod gradem kuł, z wysuniętymi do przodu bagnetami:
   - Brawo, brawo!
W chwilę później rosyjski kontratak na bagnety wydarł redutę z rąk Francuzów. I tak bez przerwy, jak w diabelskim kalejdoskopie. Wielką Redutę otaczała wielka fosa. Ten wąwóz już po trzech godzinach wypełnił się po brzegi, przestał istnieć, został całkowicie zasypany trupami koni i ludzi do wsokości ośmiu warstw! Ney raz po raz prowadził w kierunku Reduty Rajewskiego i innych szańców tak mordercze ataki i kontrataki, że w końcu zaczęło mu brakować żołnierzy. Wysłał do Napoleona posłańca z żądaniem, by gwardia została rzucona do decydującego ataku. Bonaparte odmówił. Wówczas marszałek Michał Ney, zawsze wierny i milczący, nigdy nie spiskujący i nie pyskujący przeciw cesarzowi Ney, po raz pierwszy w swym życiu wybuchnął potokiem przekleństw:
   - Do diabła, co on tam robi z tyłu?! Nie ma go tu i nic nie widzi! Jeśli już nie jest wodzem, to niech wraca do Tuileries, a ja będę dowodził za niego!!!
I dowodził, wspomagany przez szalejącego na czele kawalerii Murata, wiodącego zażartych Polaków Poniatowskiego i zawsze opanowanego fenomena strategii Davouta. Dopiero po trzeciej Francuzi rzucili do szarży swą ciężką kawalerię - kirasjerów generała Augusta Caulaincourta, brata zdrajcy. O wpół do czwartej lawina zakutych w stal jeźdźców wdarła się z potwornym impetem w trzewia Reduty Rajewskiego od szyi, podczas gdy piechurzy generała Lanabere'a szturmowali stok po drabinach. Obaj generałowie padli zabici (o Caulaincourcie Kukiel napisał: "Krwią własną zmazał winę brata"), lecz Wielka Reduta stała się ostatecznie łupem armii francuskiej.
   Kutuzow cofał się i można go było wówczas dobić za pomocą świeżej gwardii. Marszałkowie błagali Napoleona:
   - Na miłość boską, przyślij nam gwardię, a przetrącimy im kręgosłup!
   Lecz w chwili rozpaczliwego wahania stojący obok Bonapartego dowódca gwardii, Bessieres, szepnął:
   - Znajdujesz się o tysiące kilometrów od Paryża, Najjaśniejszy Panie!
   I to zadecydowało. Tych osiemnaście tysięcy ludzi było ostatnią rezerwą na niewiadome jutro i Korsykanin ich nie ruszył. Był to kolejny straszliwy błąd, armia rosyjska została bowiem pokonana, lecz nie unicestwiona.
   Trzy lata później, gdy ostatecznie ważyły się losy Napoleona w bitwie pod Waterloo i gdy stojąc przed progiem klęski rozpaczliwie rzucił on do decydującego (bezskutecznego w efekcie) ataku elitę gwardyjską, Ney przypomniał mu błąd borodiński:
   - Gdybyś użył gwardii pod Borodino, Sire, nie musiałbyś używać jej dzisiaj.
   Chociaż Rosjanie stracili pięćdziesiąt procent stanu (sześćdziesiąt tysięcy ludzi!) i dwudziestu pięciu dowódców w stopniu generała, to przecież trzydzieści tysięcy leżących na placu boju Francuzów i około pięćdziesięciu zabitych i rannych francuskich generałów świadczyło niezbicie, że słońce tego dnia nie było słońcem spod Austerlitz. "Bóg wojny" rozumiał to i wiedział, że to jego wina, toteż objeżdżał pobojowisko straszliwie rozdrażniony, milcząc ponuro. Dopiero gdy koń któregoś z członków świty trącił kopytem rannego, Napoleon odezwał się po raz pierwszy, nakazując otoczyć żołnierza opieką. Któryś z oficerów nieopatrznie bąknął, że przecież to Rosjanin, i wtedy cała złość wydarła się cesarzowi z gardła w ryku:
   - Po bitwie nie ma wrogów, są tylko ludzie!
   Po tej bitwie dwaj ludzie noszący imię Michał otrzymali nagrody: Michał Kutuzow został mianowany przez cara feldmarszałkiem, Michał Ney przez Napoleona księciem Moskwy.
   W sześć dni po Borodino Wielka Armia ujrzała z wysokości Wróblich Gór zielone, błękitne i złote kopuły dwóch tysięcy cerkwi Moskwy. Chateaubriand poczuł się poetą malując to spotkanie: "Moskwa wydała się im jakby jakąś księżną, która przybyła z niezmierzonych rubieży swego państwa, strojna w całe bogactwo Azji, by poślubić Napoleona".

Źródło: W. Łysiak, Cesarski poker