Nasza księgarnia

Kampanie 1792-1795

Posted in Kampanie 1792-1815

Obdarte armie sankuilotów wprowadziły w 1793 roku niedorzeczną i amatorską metodę błyskawicznych natarć na nieprzyjaciela, dzięki której bili na głowę zawodowych teoretyków pod Fleurus, Neerwinden i Jemappes. Ich hasłem było "atakować, atakować, atakować!" Ale mimo swoich niezwykłych sukcesów byli oni amatorami i tylko bojowe uniesienie czyniło ich niezwyciężonymi.

A. Macdonnel

Utworzenie I koalicji antyfrancuskiej.
Wybuch wojny (20 kwietnia 1792 roku).
Ofensywa sojusznicza na Paryż.

Ludwik XVI   W dniu 3 września 1791 roku Zgromadzenie Ustawodawcze uchwaliło konstytucję, która określała nowe prawa, według których miała funkcjonować władza państwowa. Francja pozostawała monarchią, ale była to monarchia konstytucyjna, nie zaś - jak przed rewolucją - absolutna. Zgodnie z jej postanowieniami prawa stanowiło Zgromadzenie Prawodawcze (wybierane co 2 lata). Władzę ustawodawczą pozostawiono królowi, który powoływał odpowiednich ministrów. Nie byli oni jednak "jego", odpowiadali bowiem przed Zgromadzeniem. Mimo powszechnie głoszonych haseł równości społecznej władzę w nowej monarchii dzierżyła burżuazja i posiadacze ziemscy.
Ludwik XVI pozornie pogodził się z przejęciem władzy w kraju przez burżuazję oraz uznał nową konstytucję. Już od 1789 roku duża część arystokracji i rojalistów udała się na emigrację, gdzie prowadziła politykę antyrewolucyjną. Uzyskali oni poparcie w krajach sąsiednich, a szczególnie Austrii i Prus, zaniepokojonych rewolucją francuską i możliwością przeniesienia jej do siebie. Jednocześnie dwór królewski nawiązał porozumienie z Wiedniem, pragnąc uzyskać stamtąd pomoc wojskową w stłumieniu rebelii.
W sierpniu 1791 roku rządy Austrii i Prus wydały oświadczenie, że będą dążyć do "przywrócenia porządku" we Francji. Na wojnę liczyli nie tylko rojaliści, ale także nowy, rewolucyjny, rząd francuski. Szczególnie parli do niej żyrondyści (umiarkowani zwolennicy republiki burżuazyjnej), którzy uważali, że tylko tą drogą można narzucić Europie hegemonię republiki francuskiej, a przy okazji objąć władzę w kraju po obaleniu króla. Jakobini natomiast (radykalni zwolennicy republiki ludowo-demokratycznej) byli przeciwni wojnie, twierdząc (nie bez racji), że Francja jest do niej nieprzygotowana, a jej klęska przyniesie tylko triumf kontrrewolucji.
Dwory feudalne nie spieszyły się specjalnie z interwencją we Francji, bowiem Austria, Prusy i Rosja były w tym czasie mocno zaangażowane w wojnę z Turcją oraz sprawę polską (Powstanie Kościuszkowskie). "Przebudzenie" nastąpiło 20 kwietnia 1792 roku gdy rząd francuski wypowiedział wojnę Austrii. Pretekstem była sprawa emigrantów francuskich (4 tys.) w Koblencji (Nadrenia). Utworzono tu mianowicie nowy, kontrrewolucyjny rząd oraz rozpoczęto tworzenie armii. Na żądanie żyrondystów dwór królewski wysłał do elektora trewirskiego (do którego należała Koblencja) ultimatum, w którym domagano się usunięcia emigrantów francuskich. Liczono tutaj na to, że elektor jako członek Rzeszy poprosi o pomoc cesarza Austrii, a ten odrzuci ultimatum co pociągnie za sobą wojnę. Pomylili się jednak. Leopold II, będąc świadomym słabości Austrii oraz zaniepokojony sytuacją w Polsce, wojny nie chciał. Co prawda liczył się z jej możliwością, podpisując nawet stosowny sojusz z Prusami, jednak na dobrą sprawę wolał jej uniknąć. Mimo to na prośbę Ludwika XVI Austria i Prusy zaczęły koncentrować armie nad granicą francuską, raczej w charakterze "straszaka" niż w celu jej użycia, wobec czego rząd w Paryżu zażądał przerwania zbrojeń, grożąc wojną w przypadku odmowy. Dalszy ciąg wydarzeń już znamy.
Wojna umocniła we Francji nastroje rewolucyjne i antykrólewskie. Twierdzono, że tylko poprzez obalenie porządku feudalnego w Europie zapewni się Francji bezpieczeństwo. Niestety, wojna przyniosła szereg nieprzyjemnych niespodzianek. Na początek okazało się, że po stronie Austrii stanęły Prusy, które z kolei poparła Anglia, także pragnąca klęski rewolucyjnej Francji. Do tego okazało się, że armia francuska jest do wojny nieprzygotowana. Korpus oficerski składał się głównie ze szlachty, z której połowa należała do zwolenników rojalistów, a część z nich po prostu zdezerterowała. W tej sytuacji żołnierze nie darzyli swoich oficerów szczególnym zaufaniem. Powszechnie osłabła dyscyplina. Niedomagały służby logistyczne. Nawet zewnętrznie armia ta nie była jednolita. Ogół żołnierzy nosił mundury niebieskie, zaś ochotnicy i gwardia narodowa używała uniformów czerwonych; byli też lepiej opłacani. Dla nich jednak wojna była nowością. Musieli się jej dopiero nauczyć. Mimo zapału wojennego prostych żołnierzy, brakowało im wyszkolenia, doświadczenia, broni, zaopatrzenia, dosłownie wszystkiego. Armia francuska przypominała raczej niezorganizowaną masę niż regularną armię, kierowaną w dodatku przez nieudolnych (czytaj: niepewnych) oficerów.
Mimo tych niedociągnięć 28 kwietnia gen. Charles Dumouriez poprowadził 30-tysięczną armię (marsz. Jean de Rochambeau) do "szumnej" ofensywy na Niderlandy. Wartość bojowa armii francuskiej ukazała się w pełnej krasie już w dniu 30 kwietnia: z chwilą pojawienia się 30-tysięcznej armii austriackiej zapał wojenny żołnierzy francuskich gdzieś uleciał; rozpoczął się szybki odwrót. W tej sytuacji również sąsiednia 23-tysięczna armia francuska pod dowództwem gen. Josepha La Fayette'a musiała się cofnąć w obawie przed oskrzydleniem. W międzyczasie 30-tysięczna armia nadreńska marsz. Nicolasa von Lucknera pozostawała zupełnie bezczynna. Sami generałowie austriaccy byli zaskoczeni taką postawą przeciwnika. Żartowali sobie nawet, że do pokonania armii francuskiej wystarczą im zwykłe baty.
Tymczasem Prusy w obawie, że ich udział w konflikcie okaże się zbyteczny i że całą "pulę" zdobędzie Austria, wypowiedziały Francji wojnę w dniu 6 lipca. W samej Francji świadomość klęski i przeświadczenia, że oto nadeszły ostatnie chwile rewolucji, miała przygnębiające wrażenie. Jednocześnie generałowie francuscy oświadczyli, że wobec niekarności armii nie ma co myśleć o jakiejkolwiek ofensywie, nie dając przy tym żadnych gwarancji, że wojnę da się utrzymać z dala od granic kraju (wręcz przeciwnie). W tej sytuacji żyrondyści doprowadzili do ogłoszenia uchwały "ojczyzna w niebezpieczeństwie", proklamując w kraju stan oblężenia i powołując wszystkich obywateli pod broń. Francję ogarnął entuzjazm patriotyczny. Całe bataliony ochotników przybywały pod Paryż chcąc bronić kraju. 10 sierpnia pod wpływem agitacji jakobinów, twierdzących, że klęski militarne spowodowane zostały zdradą rojalistów, w tym samego króla, Ludwik XVI został aresztowany.
W ten sposób we Francji dokonała się druga rewolucja - obalenie monarchii i konstytucji burżuazyjnej z 1791 roku. W dniu 21 września 1792 roku nowe zgromadzenie narodowe - Konwent - uchwaliło ustanowienie republiki, co było de facto potwierdzeniem stanu z dnia 20 sierpnia. Mimo sprzeciwu żyrondystów, jakobini zadecydowali, że Ludwik XVI jest winien zamachu stanu na wolność narodu i większością głosów skazali go na śmierć (wyrok wykonano 21 stycznia 1793 roku).
Tymczasem Karol Wilhelm Ferdynand, książe brunszwicki, którego jeszcze przed rokiem niektórzy proponowali na króla Francji, od lipca 1792 roku objął naczelne dowództwo nad armią austriacko-pruską. Co prawda Wiedeń prowadził już wojnę z Francją od kwietnia, ale mimo francuskiego odwrotu kampania posuwała się bardzo opieszale. Austriacy nie chcieli bowiem zbytnio angażować się na froncie, póki nie uczynią tego Prusy. Obawy te okazały się jednak płonne. Od lipca na Francję maszerowały już trzy armie - pruska (42-tysięczna), austriacka (29-tysięczna plus 15-tysięczny korpus w Niderlandach) i heska (8-tysięczna) plus 8-tysięczny korpus składający się z emigrantów francuskich - w sumie 102 tysiące żołnierzy.

Bitwy pod Valmy (20 września)
i Jemappes (6 listopada).

Kliknij aby powiększyć   W dniu 25 lipca armia pruska stanęła nad granicą francuską w Lotaryngii, wydając przy tej okazji odezwę, która głosiła, że sojusznicy nie pragną mieszać się w sprawy wewnętrzne Francji, chcą jedynie uwolnienia rodziny królewskiej z niewoli. Ale odezwa mówiła również, że Paryż i jego mieszkańcy powinni się czym prędzej ukorzyć przed królem, zaś buntownicy odpowiedzą głową za swoje czyny. Tymczasem 19 sierpnia armia księcia brunszwickiego przekroczyła w końcu granicę i przystąpiła do oblężenia twierdzy w Longwy. Po kilkudniowym bombardowaniu artyleryjskim (robiącym więcej hałasu niż szkody) miasto skapitulowało 24 sierpnia z 3-tysięcznym garnizonem, zaś 31 sierpnia Prusacy stanęli pod starymi murami twierdzy w Verdun. Próby dostarczenia do miasta nawet skromnych posiłków zakończyły się niepowodzeniem. Pruska konnica szczelnie opasała okolice twierdzy nie dopuszczając nikogo w jej pobliże. Następnie, zgodnie z regulaminem, baterie pruskie rozpoczęły bombardowanie. Efekt ich ognia był taki sam jak parę dni wcześniej pod Longwy. Najważniejszy był jednak skutek psychologiczny. Już 2 września Verdun i jego 4-tysięczny garnizon poddały się.
W pierwszych dniach września armia sojusznicza wkroczyła do Szampanii. Nieoczekiwanie dla Francuzów po 20 września nastąpiła istotna zmiana na froncie. Mimo generalnego odwrotu armii rewolucyjnej korpusy austriacko-pruskie posuwały się do przodu bez specjalnej ochoty, mimo że wojnę Francji wypowiedziało także Królestwo Sardynii (Wiktor Amadeusz III) z ogólnej niechęci do rewolucji i z obawy, by nie stracić okazji do wzbogacenia się kosztem Francji.
Na to powolne tempo ofensywy składało się kilka przyczyn. Między generalicją austriacką i pruską panowała wzajemna nieufność (cóż za sojusznicy!). Austria miała wystawić armię równą pruskiej, w rzeczywistości wystawiła tylko 30-tysięczną, zaś Prusy 42-tysięczną. Tym ostatnim chodziło o większy udział w przewidywanej zdobyczy. Poza tym sojusznicy uwierzyli kontrrewolucjonistom, że ludność cywilna przyjmie ich z otwartymi rękami, tymczasem okazało się, że jej postawa jest dokładnie przeciwna (kto by chciał powrotu feudalizmu).
Trzecim czynnikiem była fatalna pogoda, stały deszcz (drobny, ale nieustanny) który padał od końca sierpnia, skutecznie rozmywając drogi po których posuwały się kolumny wojskowe. Odbiło się to natychmiast na dostawach prowiantu i paszy dla armii, które poczęły coraz bardziej szwankować. Zbyt przywiązani do regulaminu generałowie pruscy nie potrafili sobie radzić z nową sytuacją, gdyż regulamin czegoś takiego po prostu... nie przewidywał. Trochę lepiej było u bardziej skłonnych do improwizacji Austriaków. Takich problemów nie miał natomiast żołnierz francuski, który też niejednokrotnie doznawał głodu i chłodu, ale jemu dużo łatwiej było znosić te trudności w obronie ojczystego kraju, niż popędzanemu kijem rekrutowi pruskiemu.
Początkowo Dumouriez chciał wkroczyć do Belgii, aby w ten sposób odciągnąć Austriaków i Prusaków w marszu na Paryż. Plan ten byłby dobry, gdyby nie to, ze armia inwazyjna wkroczyła już zbyt głęboko w granice Francji. Istniało wobec tego niebezpieczeństwo, że nim operacja ta przyniesie skutek, Paryż może paść. W tej sytuacji Dumouriez przygotował nowy plan, przewidujący zatrzymanie ofensywy sojuszniczej w gęstych lasach Argonów, stanowiącego doskonałą osłonę stolicy od wschodu. By obsadzić tę naturalną przeszkodę trzeba było ściągnąć posiłki znad granicy belgijskiej. Niestety, nastąpiło to w sytuacji, gdy w Niderlandach "przebudziła" się 22-tysięczna armia austriacka księcia Alberta. Na szczęście względy polityczne przeważyły nad korzyściami militarnymi i Austriacy skupili się głównie na utrzymywaniu posiadłości habsburskich. Naprzeciwko stało tylko 11 batalionów piechoty francuskiej i 2 szwadrony kawalerii wobec 37 batalionów piechoty austriackiej i 40 szwadronów konnicy. Dopiero 24 września książe Albert odkrył karty i ruszył z armią na Lille. Ale wtedy było już za późno.
Na przełęczach górskich stanęły dwie francuskie armie: Ardenów pod osobistą komendą Dumourieza (24 tysiące żołnierzy) i armia Mozeli pod rozkazami Kellermanna (22 tysiące żołnierzy). Pomimo sprawnie i co najważniejsze szybko przeprowadzonej koncentracji sił Dumouriez nie ustrzegł się błędu, który podważył jego koncepcję obrony. Umocnienia francuskie nie były jednakowo silnie wszędzie, wobec czego metodyczny książe brunszwicki prędzej czy później i tak znalazłby słaby punkt w linii francuskiego frontu. Tak też się stało. Przebicie w tym miejscu zmusiło całą armię Dumourieza do odwrotu za rzekę Aisne.
Tymczasem Dumouriez, zamiast cofnąć się w kierunku Paryża, posunął się na południe, nawiązując styczność z armią Kellermanna, która stanęła w okolicy Valmy (notabene książe brunszwicki nie przeszkadzał w tym połączeniu, gdyż miał nadzieję, że teraz za jednym zamachem rozbije w walnej bitwie obie te armie). W ten sposób sojusznicy mieli prostą drogę na stolicę, ale za to całą 60-tysięczną armię francuską za sobą. Trzeba przyznać, że wybieg ten okazał się bardzo skuteczny, bez względu na to, czy był celowo, czy przypadkowy.
Na rozkaz Fryderyka Wilhelma II rankiem 20 września armia pruska ruszyła by wydać Francuzom walną bitwę. Prusacy byli tak bardzo pewni siebie, że zrezygnowali z jakiegokolwiek manewru oskrzydlającego i postanowili zgnieść Dumourieza natarciem frontalnym. Jednak kiedy około południa, gdy przestał siąpić deszcz i opadła mgła, i kolumny marszowe księcia brunszwickiego podeszły na przedpola Valmy napotkały tam uszykowaną już do bitwy całą armię Kellermanna. Tego generałowie pruscy się nie spodziewali. Liczyli co prawda, że dojdzie do walnej rozprawy, ale raczej z ich inicjatywy. Wahania przerwał Fryderyk Wilhelm II, który rozkazał przygotowanie armii do bitwy. Głównym celem natarcia miało być wzgórze Valmy.
Armia pruska rozwinęła się w trzy linie. Forpocztę stanowiło 9 batalionów piechoty i 2 regimenty konnicy. Tuż za nimi stanęła artyleria w sile 54 armat. Siły główne zostały uszykowane w kolejne dwie linie. W pierwszej - 6 regimentów piechoty pod osobistą komendą księcia brunszwickiego, zaś w drugiej - 6 batalionów piechoty pod rozkazami następcy tronu. Jazda pruska stanęła po obu skrzydłach frontu. Jakie to były siły? Uwzględniając ubytek ponad 10 procent stanu armii spowodowanego przez choroby oraz garnizony pozostawione w Longwy, Verdun i innych miastach francuskich możemy przyjąć, że pod Valmy stanęło około 30-34 tysięcy żołnierzy pruskich.
Plan Dumourieza przewidujący osiągnięcie przewagi liczebnej przed walną bitwą powiódł się. Kellermann rozporządzał obecnie 20-tysięczną armią polową. Do tego dochodził jeszcze 20-tysięczny korpus, który nadszedł z Armii Ardenów gen. Mirandy. Generał mógł także liczyć na 16-tysięczne posiłki od Dumourieza. A to dawało w sumie 56 tysięcy żołnierzy francuskich.
Około południa artyleria pruska rozpoczęła intensywne bombardowanie. Jednakże, mimo gęsto padających kul i kartaczy w szeregach francuskich nadal panował wzorowy porządek. Nie tego spodziewali się Prusacy. Mimo to, zgodnie z planem, kolumny pruskiej piechoty uszykowały się do natarcia. Cały manewr został przeprowadzony z takim spokojem i precyzją, jakby to nie była prawdziwa bitwa, lecz manewry gdzieś w rodzinnych Prusach. Nawet Francuzi podziwiali pruską perfekcję.
Niejednemu żołnierzowi francuskiemu na widok zbliżającej się, owianej ponurą sławą, armii pruskiej zadrżało serce. Kellermann udowodnił jednak, że wie jak należy podtrzymać na duchu swoich podkomendnych. Uwijał się na koniu pośród batalionów i za jego przykładem z tysięcy gardeł dał się słyszeć okrzyk "Niech żyje naród!", a w końcu "Marsylianka".
Natarcie pruskiej piechoty zostało jednak zatrzymane nie patriotycznym śpiewem, lecz gwałtownym ogniem zaporowym francuskich baterii. Co prawda spora część kartaczy ugrzęzła w błocie nie eksplodując, ale mimo to efekt takiego "powitania" był na tyle imponujący, że książę brunszwicki rozkazał przerwać natarcie, chcąc najpierw "zmiękczyć" linie francuskie kolejnym przygotowaniem artyleryjskim.
Kellermann widząc, że Prusacy zachwiali się, wydał rozkaz przegrupowania do kontruderzenia. Najprawdopodobniej było to posunięcie psychologiczne, które spełniło swoją rolę. Żołnierze francuscy jeszcze wyżej podnieśli głowy.
Kolejne przygotowanie ogniowe pruskiej artylerii spadło na francuskie kolumny o godz. 14.00. Tym razem szczęście dopisało kanonierom księcia brunszwickiego. Celna salwa pokryła ustawione zbyt blisko piechoty trzy jaszcze amunicyjne, których eksplozja rozbiła także jedną z baterii, dosięgając także stojących w pobliżu piechurów. Kellermann zareagował błyskawicznie. Osobiście przywrócił porządek w nadszarpniętych szeregach, po czym ściągnął z odwodów nowa baterię. Tym samym, po upływie niecałych 20 minut, artyleria francuska ponownie "zasypała" przedpole pruskie lawiną ognia i stali.
Dwie godziny później piechota pruska raz jeszcze uszykowała się do natarcia. Natrafiła jednak na drodze na prawdziwą ścianę ognia. Książę brunszwicki postanowił nie ryzykować. O godz. 17.30 rozkazał przerwać natarcie. Tym razem już definitywnie. Wobec zapadających ciemności ustała także wymiana ognia artyleryjskiego. W sztabie pruskim poczęto na poważnie zastanawiać się nad celowością kontynuowania tej bitwy. Dopiero wtedy nadciągnęły posiłki austriackie w postaci korpusu hrabiego Clerfayta. Było już jednak za późno na cokolwiek. Ledwie ustał huk armat, a nad polem bitwy rozszalała się gwałtowna burza z ulewnym deszczem.
W tej sytuacji książę wydał rozkaz do odwrotu. Tak na dobrą sprawę chodziło mu raczej o demonstrację siły, a nie walną bitwę. Książę sądził, że sam widok pruskiej armii skutecznie podkopie morale Francuzów i zmusi ich do kapitulacji - cóż za przemyślna strategia! Tak się jednak nie stało. Francuzi spotkali się przecież z Prusakami pod Valmy nie po to by pokazać im jak się ucieka. Prusy, wbrew woli sojuszników, postanowiły czym prędzej wycofać się z wojny, która zaczęła zapowiadać się jako długa i wyniszczająca. Rząd w Berlinie nie chciał się w nią angażować, tym bardziej, że zachodziła obawa iż skorzysta z tego Rosja i nie dopuści Prus do kolejnego rozbioru Polski.
Ta lokalna potyczka pod Valmy, w której po obu stronach było tylko po ok. pół tysiąca poległych i rannych, urosła potem do rangi rozstrzygającej bitwy w tej wojnie. Był to z pewnością moment przełomowy, moralny triumf francuskiej armii rewolucyjnej nad armią pruską, uchodzącą od czasów Fryderyka II za najlepszą w Europie. Nie dość, że Francuzi nie ustąpili ani o krok, to jeszcze 29 września Prusacy rozpoczęli odwrót w kierunku Luksemburga, pociągając za sobą i Austriaków, co pozwoliło armii francuskiej przejść do kontrofensywy. Przed dowództwem francuskim pojawiła się okazja całkowitego rozbicia armii pruskiej, gdy ta przemoczona do suchej nitki będzie próbowała przeprawić się przez Argony w drodze do domu. Postanowiono jednak dać Prusom szansę, na wyjście z wojny z twarzą. Pozwolono więc księciu brunszwickiemu ustąpić z Francji, mając nadzieję, że rząd w Berlinie podpisze pokój i być może skieruje się przeciwko Austrii, z którą rywalizował od dawna. Tak się jednak nie stało. Prusacy poprzestali tylko na rekompensacie kosztem rozpadającego się państwa polskiego.
Chociaż Prusakom pozwolono odejść z podniesioną przyłbicą, Francuzi nie mieli ochoty odpuścić Austriakom. Ci od 24 października próbowali oblegać Lille. Sądzili, że bombardowanie artyleryjskie wystarczy do zdobycia miasta, tak jak poprzednio Longwy i Verdun. Ale te czasy minęły. 9-tysięczny garnizon francuski nie uległ 13-tysięcznemu korpusowi księcia Alberta. W dodatku artyleria austriacka w sile 62 armat, to w dużej mierze pstrokacizna pościągana z różnych zakątków Niderlandów, o nie najwyższej jakości. Brakowało też amunicji. W efekcie od 2 października cesarscy kanonierzy bombardowali miasto kawałkami żelaza, zaś trzy dni później baterie oblężnicze umilkły definitywnie. Kiedy jeszcze nadeszły "podbudowujące" informacje z Szampanii, 6 października Austriacy dali sygnał do odwrotu.
Ścigając ustępującą armią austriacko-pruską Dumouriez wkroczył do Flandrii, gdzie 6 listopada dzięki dwukrotnej przewadze liczebnej i wysokiemu morale żołnierzy rozbił w bitwie pod Jemappes 14-tysięczny korpus cesarski księcia Alberta. Postępująca ofensywa francuska doprowadziła do podbicia całej Belgii i Nadrenii. W listopadzie armia gen. Pierre'a Montesquieu wkroczyła do Sabaudii, a następnie do Nicei i Bazylei. Europa osłupiała!
Już w październiku rząd w Paryżu postanowił, że nowo podbite terytoria zostaną przyłączone do Francji, a nie przekształcone w "siostrzane republiki". Jednocześnie wydano ustawę, w której stwierdzono, że Francja miała osiągnąć granice naturalne - Atlantyk, Ren, Alpy i Pireneje.
Tak naprawdę to nie Valmy, ale Jemappes było pierwszym doniosłym sukcesem militarnym Francji od początku XVII wieku. Ale w sumie biorąc, to nie ofiarność francuskich żołnierzy, lecz brak energii i opieszałość Austrii i Prus przyczyniły się do klęski tych ostatnich.

Koalicja powiększa się o nowych członków.
Kampania 1793 r.
Reforma francuskiej armii.

Terror jakobinów   Informacje o zgilotynowaniu Ludwika XVI wywarły silne wrażenie na dworach europejskich. Rewolucja francuska stawała się siłą niebezpieczną dla starego porządku i całego świata feudalnego. Szczególnie ostro na ten fakt zareagowała Anglia, która w styczniu 1793 roku wypowiedziała Francji wojnę. Oficjalnym powodem była śmierć Ludwika XVI, jednak w rzeczywistości chodziło o sprawę belgijską. Już od XVIII wieku rząd w Londynie starał się niedopuścić, by kraj ten należał do mocarstwa mającego hegemonię na kontynencie, a zwłaszcza do Francji. Chodziło przy tym nie tylko o uniknięcie niebezpieczeństwa inwazji, gdyż z Francji było bliżej do Anglii niż z Belgii, ale głównie o kwestie ekonomiczne. Handel angielski z Europą odbywał się głównie przez belgijski port w Antwerpii i porty holenderskie.
Z inicjatywy Londynu doszło do utworzenia przeciwko Francji pierwszej koalicji, w skład której, obok Anglii, wchodziła Hiszpania, Portugalia, Holandia, Państwo Kościelne, państwa włoskie oraz oczywiście Austria i Prusy. Udziału w sojuszu odmówiła natomiast Rosja, chociaż obiecała poparcie polityczne. W sumie w pierwszej koalicji stanęły przeciwko Francji, poza nielicznymi wyjątkami, wszystkie kraje europejskie.
Składająca się z kilkunastu państw, nie licząc państewek niemieckich, koalicja antyfrancuska dysponowała flotą wojenną trzykrotnie silniejszą od francuskiej oraz armią lądową, na razie 310-tysięczną, która mogła być podwojona, a nawet potrojona. Wydawało się, że w obliczu tak miażdżącej przewagi liczebnej armii alianckich, Francja zostanie szybko pokonana i zmuszona do kapitulacji.
Ale tak się tylko wydawało. Przede wszystkim państwa biorące udział w koalicji nie miały jednolitego celu w tej wojnie. Hasłem przewodnim dla każdego było obalenie rewolucji burżuazyjnej, ale tak naprawdę każde z nich miało odrębne cele na widoku, często kłócące się z innymi. Nawet Anglii, głównej organizatorce koalicji, chodziło przede wszystkim o odrzucenie Francuzów z Belgii i o przejęcie francuskich kolonii zamorskich. Podobne plany zaborcze mieli pozostali uczestnicy sojuszu. Chodziło w istocie o częściowy rozbiór Francji, wobec czego żadne z państw nie chciało zbyt mocno angażować się w ten konflikt.
Anglia dla przykładu nie miała najmniejszej ochoty brać bezpośredniego udziału w wojnie na kontynencie, zachęcając raczej do tego innych i wypłacając im stosowne zasiłki pieniężne. Na froncie francuskim Londyn wystawił tylko 14-tysięczną armię hanowerską, biorąc dodatkowo na swój żołd 8-tysięczny korpus heski. Klęski rewolucyjnej Francji pragnął także Fryderyk Wilhelm II, ale i on nie chciał zbytnio się angażować z uwagi na nierozstrzygniętą nadal sprawę polską. Prusy obawiały się, że Rosja po drugim rozbiorze Polski zechce podporządkować sobie także resztę kraju. Z podobnych względów również Austria nie mogła całkowicie poświęcać się nowej wojnie. Dlatego też oba państwa utrzymywały siły główne przy granicach wschodnich. Najszczerzej przejęto się wojną w Hiszpanii, do czego przyczyniła się kościelna propaganda nawołująca do świętej wojny w obronie wiary chrześcijańskiej i króla.
Wiosna i lato 1793 roku przyniosły Francji najpoważniejszy kryzys militarny od początku wojny. 18 marca 43-tysięczna armia austriacka księcia Fryderyka Josiasa (głównodowodzącego armią cesarską) pokonała w bitwie pod Neerwinden (na wschód od Brukseli) 41-tysięczna armię Dumourieza, która dopiero co wkroczyła do Holandii. Porażka to spowodowana była przede wszystkim postawą francuskiego generała, który postanowił sam przywrócić porządek w Paryżu. W tym celu nawiązał pertraktacje z dworem wiedeńskim, a gdy jego zdrada wyszła na jaw przeszedł na stronę Austrii. Korzystając z tego faktu armia austriacka odepchnęła Francuzów poza granice Belgii, natomiast Anglicy rozpoczęli oblężenie Dunkierki. Klęska w Belgii natychmiast odbiła się na pozostałych frontach - nie tak dawno upokorzona armia pruska przekroczyła Ren, odpychając armię gen. Adama Custine'a znad rzeki a następnie z Sabaudii i Nicei. Oblężona została Moguncja. Jednocześnie 50-tysięczna armia hiszpańska plus 5-tysięczny korpus portugalski wkroczyły przez Pireneje do południowej Francji. Kiedy Tulon został przejęty przez rojalistów, ci natychmiast wydali do Anglikom.
Równocześnie w północno-zachodniej części kraju wybuchło powstanie chłopskie - najsilniejsze w Wandei, na południe od ujścia Loary. Lesisty i bagnisty teren skutecznie hamował próby garnizonów rządowych stłumienia rebelii. W ciągu kilku tygodni powstanie objęło również Bretanię, sięgając aż po Normandię. Hasłem przewodnim rebeliantów była obrona wiary chrześcijańskiej i monarchii. Ponieważ siły powstańcze nie tworzyły regularnej armii, przeto nie stosowała ówczesnej taktyki wojennej. Kolumny rebelianckie rozsypywały się często w tyralierę, która bardzo dobrze radziła sobie w trudnym terenie. Na tyle dobrze, że taktykę tę szybko przejęła też armia rządowa. Na szczęście dla Paryża poszczególne "armie" powstańcze często były ze sobą skłócone. Ponadto po stoczonych potyczkach równie często rozchodziły się do domów. Poza tym Nantes obroniło się przed nimi, co uniemożliwiło Anglii udzielenie im pomocy drogą morską. Z nieco innych powodów - kryzys gospodarczy - powstania antyrządowe wybuchły również w niektórych miastach, jak Lyon, Marsylia, Bordeaux, Nimes i Caen.
W tych okolicznościach jakobini mający poparcie ulicy paryskiej doprowadzili w kwietniu 1793 roku do utworzenia Komitetu Ocalenia Publicznego, który stał się rzeczywistym rządem francuskim. W czerwcu dokonali przewrotu, obalając żyrondystów i przejmując władzę w kraju. Jednocześnie ogłosili uchwalenie nowej, bardziej demokratycznej konstytucji, jednakże z powodu niepewnej sytuacji politycznej pozostała ona "martwą literą"; zastąpiła ją rewolucyjna dyktatura.
By ratować kraj przed obcą inwazją i buntami monarchistów Komitet Ocalenia Publicznego oficjalnie proklamował rozpoczęcie "rewolucyjnego terroru". Śmierć na gilotynie czekała każdego kto został uznany winnym zdrady przez trybunały rewolucyjne. Te radykalne metody rzuciły postrach na przeciwników rewolucji oraz zlikwidowały część rojalistów, co umożliwiło jakobinom ustabilizowanie sytuacji w kraju i na frontach. Drugą stroną medalu było to, że ofiarą krwawego terroru padała także niewinna ludność cywilna. Obok spraw politycznych jakobini zajęli się także uregulowaniem najbardziej palących problemów gospodarczych, m.in. zniesione zostały ostatecznie powinności feudalne.
Już podczas rewolucji narodziła się legenda, że Francję przed klęską ocalił tylko entuzjazm patriotyczny armii rewolucyjnej. W dalszej części twierdzono, że Francja mogła skupić gros sił na froncie do obrony granic dzięki terrorowi, który zapewnił spoistość wewnętrzną kraju oraz stłumił antyrządową opozycję. Prawdą jest zapewne to, że za pomocą często drakońskich metod Komitet Ocalenia Publicznego potrafił uspokoić napięcia w kraju i zmusić rojalistów do posłuchu. Po drugie, dzięki polityce jakobinów Francja zdobyła się na nieprawdopodobny wysiłek wojenny. W chwili wybuchu wojny Francja produkowała miesięcznie 650 karabinów i 90 armat. Komitet Ocalenia Publicznego rekwirując z całą energią niezbędne surowce w kraju, rozwinął na szeroką skalę produkcję broni i amunicji, sprowadzając jednocześnie ich część przez Szwajcarię, Holandię, Danię i niektóre państwa włoskie. Do armii powołano teraz wszystkich uczonych i naukowców, którzy mogli przyczynić się do skuteczniejszego prowadzenia wojny. W kraju, dotąd głównie rolniczym, stworzono doskonale prosperujący przemysł zbrojeniowy. Miesięcznie z linii montażowych schodziło teraz 16 tys. karabinów i 1,7 tys. armat (wzrost odpowiednio 25-krotny i 19-krotny). Dla armii z całą bezwzględnością rekwirowano metale różnego rodzaju, w tym dzwony kościelne, konie, zboże, odzież i inne. Tego wszystkiego mógł dokonać w ówczesnych warunkach tylko rząd nie liczący się z oporem społeczeństwa.
Pod koniec sierpnia 1793 roku ogłoszono powszechny pobór mężczyzn w wieku od 18 do 25 roku życia. Dzięki temu możliwe było utworzenie prawie milionowej armii, choć tylko 600 tysięcy stacjonowało na froncie, ale i tak liczba ta dwukrotnie przewyższała siły pierwszej koalicji antyfrancuskiej. Nagląca potrzeba sprawiła, że armię trzeba było zorganizować w ramach tzw. amalgamatu, polegającego na tym, że świeży rekruci służyli w regimentach razem z weteranami. Doświadczenia bojowego uczyli się od starszych kolegów, często już w ogniu bitwy. Między szeregowcami a oficerami zapanowała atmosfera koleżeństwa i braterstwa. Zniesiono kary cielesne, choć jednocześnie przywrócono karność w armii oraz zadbano o stosowne wychowanie polityczne. Nad tym ostatnim czuwali specjalni komisarze Konwentu (i Komitetu Ocalenia Publicznego, który mogli zabierać głos w sprawach wojskowych, a nawet usuwać oficerów nieudolnych. Korpus oficerski stanowili w dużej mierze żołnierze młodzi (2/3 dawnych oficerów wybrało emigrację). To wtedy rozpoczynały się już błyskotliwe kariery późniejszych marszałków napoleońskich. O awansie w armii decydowały teraz zasługi i umiejętności okazane na polu bitwy; prosty żołnierz mógł dojść do rangi oficerskiej lub nawet generalskiej. Nie usuwano już jednak starych oficerów, pochodzenie nie odgrywało już żadnej roli, usuwano tylko nieudolnych lub podejrzanych o zdradę. Entuzjazm patriotyczny występował w korpusie oficerskim często obok chęci awansu lub strachu przed odpowiedzialnością za popełnione błędy. Armia francuska była armią rzeczywiście obywatelską, "lwia część" żołnierzy chciała się bić za ojczyznę, mając poczucie, że walczy i ginie za bliskie sobie cele i wartości.
Armie republikańskie nie miały odpowiednika obecnego sztabu generalnego, nie miały też naczelnego dowództwa. Rolę tę pełnił Komitet Ocalenia Publicznego, a w nim m.in. Lazare Carnot (odpowiedzialny przede wszystkim za strategię) oraz Prieur de la Cote-d'Or, Louis Saint-Just i Samuel Linde. W przeciwieństwie do armii sojuszniczych rozwiniętych długimi kolumnami marszowymi na rozległych przestrzeniach, manewrujących tak, by szkodzić przeciwnikowi bez ryzyka krwawych bitew, Carnot przyjął zupełnie odmienną taktykę: szybkie ruchy dywizji i zmasowane uderzenie na bagnety w określonym miejscu frontu, tak by osiągnąć jego przełamanie i moc przebić się na tyły przeciwnika. Uderzenie to miało być przygotowane przez ofensywne ściągnięcie uwagi rywala na całym froncie przy jednoczesnym przygotowaniu masy uderzeniowej tuż poza linią frontu. Bitwy stawały się przez to bardzo gwałtowne i krwawe, gdyż uderzenie na bagnety piechota francuska, w celu zaskoczenia przeciwnika, przeprowadzała dość często bez przygotowania artyleryjskiego. Taktyka Carnota nie była jednak stosowana powszechnie. Na skalę masową począł to czynić dopiero Napoleon Bonaparte. Jednocześnie przyjęto w armii francuskiej szyk tyraliery, pamiętając doświadczenia z powstania chłopskiego w Wandei, a która pozwalała na większą manewrowość na polu bitwy, przy dużo lepszym wyzyskiwaniu ukształtowania terenu w porównaniu ze zwartymi i nieruchomymi kolumnami alianckimi. W dodatku piechota francuska, nie nauczona była bić się według taktyki tradycyjnej, ustawiając się w szyku zwartym i liniowym, w trzech szeregach, do ognia salwowego, bądź w głębokich kolumnach szturmowych na bagnety. Świeży rekruci, którzy przecież nie przeszli długiego cyklu szkolenia koszarowego, bili się w tyralierach, wykorzystując ukształtowanie pola bitwy, by jak najbliżej podejść przeciwnika, potem zaś masowo szli do szturmu. Była to metoda prosta, by nie powiedzieć prymitywna, lecz bardzo skuteczna. Bardzo szybko wycieńczała ona moralnie fizycznie uszykowane jak do defilady regimenty austriackie i pruskie, nie przyzwyczajone do tak "niecywilizowanej" sztuki wojennej. Konnica francuska jednak nie mogła stosować tej metody, przez co przez dłuższy czas ustępowała jeździe austriackiej. Zresztą ten rodzaj broni nie odgrywał poważniejszej roli w armii francuskiej aż do końca wojny z pierwszą koalicją.
Liczebność armii narzuciła jej konieczność rozczłonkowania na poszczególne dywizje, które często stawały się prawdziwymi korpusami, reprezentowanymi przez różne rodzaje broni. W ten sposób manewry strategiczne armii francuskiej nabrały niespotykanej dotąd sprawności.
Ale mimo dwukrotnej przewagi liczebnej, wyższego morale, mimo całej energii Komitetu Ocalenia Publicznego, armia francuska nie mogła mieć dużych szans na pokonanie sojuszników, gdyby ci zechcieli użyć naprawdę całości swoich sił przeciwko Francji. Koalicja miała nie tylko przebogate odwody ludzkie, niewyczerpane rezerwy surowcowe i kilkakrotnie silniejszą flotę wojenną, ale również opinię publiczną, szczególnie po ścięciu Ludwika XVI i rozpętaniu we Francji terroru jakobińskiego.
W rezultacie tych przemian już od jesieni 1793 roku poprawiła się sytuacja Francji na frontach. Pasywność Prusaków w Palatynacie (po co oni szli na tę wojnę?) opóźniła w efekcie wkroczenie Austriaków do Alzacji, które nastąpiło dopiero w październiku. Francuzi natychmiast z tego skorzystali. Po przesunięciu posiłków do armii gen. Jean Houcharda (24 tysiące żołnierzy), w dniach 6-8 września pobił on 16-tysięczny korpus angielski pod Hondschoote (3 tysiące poległych i rannych po obu stronach) i odblokował Dunkierkę. Następnie odwody popłynęły na front belgijski, gdzie 16 października 45-tysięczna armia gen. Jean Baptiste Jourdana pobiła 30 tysięcy Austriaków pod Vattignies niedaleko Mons, chociaż Francuzi stracili tu prawie 5 tysięcy poległych i rannych, podczas gdy Austriacy tylko 3 tysiące. Sabaudia została odzyskana w październiku. W międzyczasie klęska spotkała także dwór madrycki, którego armię odrzucono na linię rzeki Bidassoa i Tech. Sporo wysiłku kosztowało także stłumienie buntów rojalistycznych. 15 października siły republikańskie odzyskały Lyon, stosując wobec pokonanych rojalistów krwawe represje. W dniu 19 grudnia, dzięki talentowi młodego kapitana Napoleona Bonaparte, udało się też odebrać Anglikom port w Tulonie. Do 23 grudnia gen. Jean Kleber i Francois Marceau krwawo stłumili powstanie wandeiskie (bitwy pod Cholet, Mans i Savenay). Następnie ostrze ofensywy poprowadził gen. Lazare Hoche, który przekroczył Wogezy i 29 grudnia pokonał armię cesarską gen. Dagoberta Wurmsera pod Wissemburgiem, na zachód od Saarbrucken, przez co odrzucił Austriaków z Alzacji. Mimo tych sukcesów jeszcze do końca roku żadna ze stron nie osiągnęła zdecydowanej przewagi.

Kampania wiosenna 1794 roku.
Bitwa pod Fleurus (26 czerwca).

gen. Pichegru   Wiosną 1794 roku sytuacja na froncie zmieniła się radykalnie. Szef sztabu generalnego armii austriackiej gen. Karol Mack, przygotował plan koncentrycznej ofensywy z Belgii i znad Mozeli, ale 29 maja nadszedł z Wiednia rozkaz, by trzymał się w defensywie. Rozkaz był rozkazem, w dodatku nie nadeszły z kraju obiecane początkowo posiłki.
Tymczasem Komitet Ocalenia Publicznego oświadczył, że chce skończyć wojnę do końca roku. W tym samym miesiącu gen. Jacques Dugommier odrzucił armię hiszpańską z południowej Hiszpanii, zaś 18 maja na froncie nad Skaldą 45-tysięczna armia gen. Charlesa Pichegru pobiła 50 tysięcy Austriaków w dwóch bitwach pod Courtrai i Tourcoing w okolicach Lille (w tej ostatniej armia księcia koburskiego straciła ponad 5,5 tys. żołnierzy oraz 60 armat, podczas gdy straty francuskie tym razem były niższe - 3 tysiące poległych i rannych). Jednak żadna z tych bitew nie przyniosła rozstrzygnięcia na froncie.
Przełomowa w tej kampanii bitwa rozegrała się 26 czerwca pod Fleurus w Belgii. W jej rezultacie armia "Skalda - Moza" pod dowództwem gen. Jeana Baptiste Jourdana (81 tysięcy) rozbiła korpusy austriackie (46 tysięcy) - straty obu stron wynosiły po 5 tysięcy poległych i rannych - co w efekcie umożliwiło francuskiej armii przejście do ofensywy i zdobycie Charleroi. Było to możliwe gdyż armia księcia brunszwickiego stała bezczynnie, przez co Jourdan mógł spokojnie poczekać na posiłki znad Mozeli. Pozwoliło to Francuzom na ponowne podbicie Belgii, a następnie wkroczenie do Holandii. W tej sytuacja ochota Austriaków do dalszej wojaczki ustąpiła - Antwerpia i Liege skapitulowały 27 lipca. Klęska koalicji w kampanii wiosennej spowodowana była przede wszystkim brakiem inicjatywy w jej naczelnym dowództwie oraz rosnącą niechęcią sojuszników do kontynuowania tej niepopularnej i nie przynoszącej korzyści wojny. Nie bez znaczenia był też fakt, że Francja dzięki imponującemu wysiłkowi mobilizacyjnemu osiągnęła na froncie wyraźną przewagę liczebną. Było to szczególnie widoczne w bitwie pod Fleurus.
Istotne jednak przyczyny klęski pierwszej koalicji antyfrancuskiej tkwiły raczej w polityce państw ją tworzących. Hiszpania straciła ochotę do wojaczki, gdy uświadomiła sobie, że tak naprawdę chodzi w niej nie tyle o przywrócenie we Francji "starego porządku", ile raczej o rozbiór jej terytorium. Natomiast najważniejszych partnerów koalicyjnych, tj. Austrię i Prusy, sparaliżowała i teraz sprawa polska. Rząd w Berlinie podejrzewał Wiedeń o to, że ten chce porozumieć się z Rosją, aby za plecami Prus, dokonać nowego rozbioru Polski. Wiedząc o porozumieniu Berlin - Petersburg w sprawie polskiej Austria poczęła ostro domagać się od Prus stosownej rekompensaty terytorialnej. Jednocześnie rząd austriacki cofnął subwencje finansowe dla Prus, wobec czego te zredukowały swój kontyngent wojskowy na froncie francuskim do 20 tysięcy żołnierzy, zaś już w lutym 1794 roku cofnęły go w głąb Westfalii, obiecując wziąć dalszy udział w wojnie pod warunkiem uzyskania pomocy angielskiej. W tych okolicznościach nie mogło być mowy o energicznym prowadzeniu wojny z Francją przez oba kraje. Austrii chodziło już teraz tylko o jedno: niedopuścić armii francuskiej w głąb Rzeszy.
Klęski cesarskie pod Courtrai, Tourcoing i Fleurus były spowodowane w części tym, że Austria musiała pozostawić poważne siły w Galicji i na granicy pruskiej. Podobną politykę wobec sojusznika prowadziły Prusy, koncentrując armię na granicy z Polską i Austrią. Stosunki między obu krajami znalazły się w stanie poważnego kryzysu. Powstanie Kościuszkowskie (marzec-listopad 1794 roku) zostało krwawo stłumione przez Rosję, przy pomocy pruskiej (chociaż carat o nią nie prosił). Natychmiast po tym rozpoczął się wyścig między zaborcami o jak największą zdobycz. Rosja i Austria chciały ograniczyć nowe nabytki Prus do minimum, co spowodowało, że te całkowicie wycofały się z wojny na froncie zachodnim, skupiając całość sił na granicy wschodniej. W październiku Berlin wyraził zgodę na rokowania pokojowe z Francją. W styczniu 1795 roku Rosja i Austria podpisały tajny protokół w sprawie rozbioru państwa polskiego, starając się przy tym ograniczyć zbyt ambitne zapędy ich pruskiego sąsiada.

Prusy rezygnują z wojny
(5/6 kwietnia 1795 roku).

Armia pruska wycofuje się z Francji   Podczas gdy na froncie wschodnim zanosiło się na prawdziwą wojnę między rozbiorcami Polski, Francja całkowicie przejęła inicjatywę na froncie zachodnim. Na początek Jourdan odrzucił armię austriacką i kontyngenty państw niemieckich za linię Renu, zaś w październiku wkroczył do Kolonii i Bonn. Pod koniec roku Prusy praktycznie powiedziały na froncie "pass". W tym samym miesiącu armia Pichegru wkroczyła do Holandii. Nie przerywając marszu z dniem 17 stycznia 1795 roku francuski generał zdobył Utrecht, 20 stycznia Amsterdam, zaś cztery dni później Hagę. Jednocześnie Francuzi przejęli zablokowaną przez lody w zatoce Zuidersee flotę holenderską bez jednego strzału (!).
W dniu 9 lutego 1795 roku jako pierwsza oficjalnie wycofała się z wojny Toskania, podpisując z Francją pokój w Paryżu. W nocy z 5 na 6 kwietnia w Bazylei stosowny podpis na traktacie pokojowym złożył rząd Prus, który uznał Ren za nową granicę Francji. W ten sposób koalicja się rozpadła; przeciwko Francji pozostała tylko słaba armia austriacka oraz kontyngenty niemieckie i angielski. Część członków Rzeszy notabene także domagała się podpisania pokoju. "Polska padła, ale uratowała rewolucję francuską" - pisał Fryderyk Engels.
Po wycofaniu się Prus z wojny również pozostali członkowie koalicji poszli w jej ślady. Traktat pokojowy w Hadze podpisany między Francją i Holandią (nazywaną obecnie Republiką Batawską) pozbawił tę ostatnią części terytorium, zmusił do wypłacenia kontrybucji wojennej oraz zmusił do utrzymywania 25-tysięcznego garnizonu francuskiego. Z dniem 22 lipca w Bazylei z Francją "pogodziła" się także Hiszpania, tracą na jej rzecz tylko część wyspy San Domingo, a niebawem stała się jej sojusznikiem. Na polu bitwy pozostałą już tylko Austria.

Dyrektoriat przejmuje władzę we Francji
(27 lipca 1794 roku)
Konflikt z Anglią - sprawa Irlandii

gen. Hoche   Tymczasem jakobini coraz bardziej tracili poparcie społeczne. Pozornie skuteczne metody terroru rewolucyjnego i rosnącej centralizacji władzy państwowej powoli poczęły obracać się przeciwko nim. Największe niezadowolenie panowała w szeregach rządzącej burżuazji z powodu narzuconych im ograniczeń przemysłowych i handlowych. Robotnicy byli niezadowoleni z faktu utrzymujących się nadal cen maksymalnych na towary i ciągłych trudności aprowizacyjnych. Chłopi natomiast narzekali na rekwizycje płodów rolnych. Poza tym polityka terroru i dyktatury jakobińskiej z żelazną logiką wymagała stałej eskalacji, czyli zaostrzania. W ciągu ostatnich 9 tygodni rządów jakobińskich Trybunał Rewolucyjny wydał więcej wyroków śmierci (1376), niż przez wszystkie poprzednie miesiące rewolucji (1251). Ponadto stabilizacja sytuacji na froncie zewnętrznym i wewnętrznym ukazała, że możliwy jest powrót do normalnych rządów parlamentarnych. Te powszechnie panujące w społeczeństwie nastroje ostatecznie przypieczętowały upadek jakobinów.
W lipcu 1794 roku (9 thermidora, czyli 27 lipca) umiarkowane odłamy burżuazji drogą przewrotu państwowego ponownie objęły władzę we Francji. Były one przeciwne kontynuowaniu i pogłębianiu rewolucji. W atmosferze terroru thermidoriańskiego skierowanego przeciwko obalonym jakobinom Francja poczęła odchodzić od rewolucji demokratycznej. Jednak rządy nowego gabinetu nie utrzymały się długo. Dobrobyt burżuazji graniczył z rosnącym kryzysem gospodarczym kraju, który szczególnie mocno odczuła biedota. "Biały terror" i zmęczenie rewolucją sprowokowało monarchistów do nowych wystąpień antyrządowych. Thermidorianie krwawo stłumili te rozruchy. W tej sytuacji burżuazja podjęła kroki dla umocnienia swojej władzy.
W sierpniu 1795 roku Konwent uchwalił nową konstytucję, na mocy której władzę wykonawczą miał sprawować 5-osobowy Dyrektoriat, zaś władza ustawodawcza miała pozostać w ręku rozwiązującego się Konwentu. Oburzeni tym rojaliści rozpoczęli w październiku 1795 roku powstanie w Paryżu. Zostało ono jednak krwawo spacyfikowane przez gen. Napoleon Bonaparte (awansowanego po zdobyciu Tulonu), który zmasowanym ogniem artyleryjskim rozbił kolumny rebelianckie i przywrócił porządek w stolicy.
W okresie rządów Dyrektoriatu sytuacja gospodarcza kraju nie uległa poprawie. Tylko powiększone obciążenia podatkowe i wojny zaborcze stabilizowały finanse państwa. Coraz częściej rząd odwoływał się w rozgrywkach politycznych do pomocy armii. Coraz częściej też uważano, że tylko armia może przywrócić w kraju silne i stabilne rządy. Trudności wewnętrzne pogłębiała tocząca się nadal wojna.
Po rozpadzie pierwszej koalicji wojnę przeciwko Francji kontynuowała nadal Anglia i Austria. Ta ostatnia starała się już tylko niedopuścić do rozszerzania się wpływów francuskich w południowych Niemczech.
Sprawa którą rząd w Londynie chciał posłużyć się przeciwko Francji była kwestia Irlandii, traktowanej jak kolonia brytyjska. Sprzeciw wobec panowania angielskiego spotęgowany różnicami religijnymi spowodował wybuch powstania irlandzkiego. W celu poparcia rebelii Dyrektoriat skierował w grudniu 1796 roku ekspedycję morską z 15-tysięcznym korpusem pod dowództwem gen. Lazare Hoche. Anglia stanęła wobec śmiertelnego niebezpieczeństwa. Uratował ją przypadek: gwałtowana burza uniemożliwiła flocie francuskiej podejście do brzegów Irlandii, wobec czego dano sygnał do odwrotu. Kolejną próbę Hoche podjął z pomocą floty hiszpańskiej. Jednak i ona zakończyła się niepowodzeniem. 14 lutego 1797 roku w bitwie morskiej niedaleko przylądka Sao Vicente eskadry Hoche'a uległy flocie angielskiej co ostatecznie przypieczętowało fiasko całej operacji. Tym samym przekreślona została możliwość inwazji francuskiej w Irlandii. W następnym roku wybuchło tam kolejne, jeszcze silniejsze powstanie, jednak brak pomocy ze strony Francji doprowadził do jego klęski.

Opracował: Szymon Jagodziński