Kampania 1805
Gdy słońce zupełnie wyłoniło się z mgły i trysnęło na pola oślepiającym blaskiem, zdjął rękawiczkę z pięknej białej dłoni, dał nią znać marszałkom i wydał rozkaz, by zacząć bitwę.
Lew Tołstoj
Przyczyny utworzenia III koalicji antyfrancuskiej
Francuskie przygotowania do inwazji na Anglię bardzo niepokoiły Londyn. Anglicy potrzebowali więc kogoś, kto weźmie na swoje barki główny ciężar nowej wojny z Napoleonem. Nie za darmo oczywiście. Rozpatrując przyczyny utworzenia nowej koalicji przeciwko Francji należy dostrzec pożywny strumień angielskiego złota, który miał popłynąć do kieszeni każdego monarchy, gotowego wystawić swoją armię przeciwko Napoleonowi. Oczywiście bodziec finansowy był tylko cementem spajającym koalicję, cudownym zastrzykiem, dzięki któremu można było wyekwipować armię do wojny. Ale przede wszystkim potrzebna była chęć powojowania z Napoleonem ze strony monarchów europejskich. A chyba nikt nie był ślepy, by nie dostrzec bolesnych lekcji jakie Bonaparte udzielał swoim przeciwnikom w przeciągu ostatnich dziewięciu lat. Szczególnie mocno doświadczyła tych "napoleońskich prelekcji" habsburska Austria.
Filary kształtującej się koalicji miały tworzyć przede wszystkim: Austria i Rosja. Było rzeczą oczywistą, że monarchia habsburska, chociażby z uwagi na położenie geograficzne, będzie musiała w razie nowej wojny stawić się na polu bitwy jako pierwsza. Natomiast decydujący, śmiertelny cios Napoleonowi miał być wymierzony przez potęgę rosyjskiego imperium.
Austria prawie od razu zapaliła się do nowej rozgrywki z napoleońską Francją. Po pierwsze, Wiedeń został już dwukrotnie pokonany i upokorzony przez "korsykańskiego generała", a następnie praktycznie usunięty z Włoch. Po drugie, "nowe porządki" Napoleona w krajach niemieckich doprowadziły do ostatecznego poniżenia autorytetu monarchii habsburskiej na tamtejszych dworach. Wiedeń będzie chciał go na powrót odzyskać - i to za angielskie pieniądze. Dla Austrii miała to być ostatnia deska ratunku przed zepchnięciem do szeregu państw drugorzędnych. Wydarzeniem, które ostatecznie przekonało cesarza Austrii Franciszka I do podjęcia kolejnego ryzyka wojennej awantury z Napoleonem, było proklamowanie cesarstwa we Francji na początku grudnia 1804 roku. Koła arystokratyczne, przywiązanie mocno do tradycji, której obrońcę upatrywały w Austrii, poczytały ten krok za ciężką obrazę. Napoleon przecież koronował się na cesarza, a więc przyjął tytuł, który w Europie nosili dotychczas tylko Habsburgowie - tak mówili. Sprawa stała się jasna. Austria została wyproszona za drzwi z Niemiec, tak jak poprzednio usunięto ją z Italii. Koła wojenne w Wiedniu uderzyły na alarm. Dalsze oczekiwanie na rozprawę z "francuskim uzurpatorem" to hańba dla całej monarchii. Kolejny krok to ręka w stronę Rosji - jak już się bić z Napoleonem, to nie samotnie. Partia wojenna przejęła ster rządów. 9 sierpnia 1805 roku kanclerz Johann Cobenzl w imieniu Franciszka I oficjalnie przystąpił do nowej koalicji antynapoleońskiej.
A co z Rosją? Za panowania Pawła I stosunki między obu mocarstwami były naprawdę dobre. Oczywiście, nic za darmo. Aby car nie musiał gorączkować się postępami Bonapartego w Egipcie, rząd w Paryżu machnął ręką na sprawę polską, dając Rosji w tej sprawie wolną rękę. Niestety, pojednanie to odeszło do historii, gdy w marcu 1801 roku car został zamordowany - nie bez przyklasku ze strony Londynu. Tron w Petersburgu objął teraz syn Pawła I - Aleksander I, który maczał palce w usunięciu ojca. Prawą ręką nowego cara w sprawach dyplomacji europejskiej był książę Adam Czartoryski. Minister spraw zagranicznych Aleksandra I miał jasne sprecyzowane poglądy - szacunek dla Anglii i jej parlamentaryzmu oraz pogarda dla rewolucji francuskiej i Napoleona, jako jej kontynuatora. Głównym celem carskiej dyplomacji było tylko jedno - pchnięcie Rosji do wojny przeciwko napoleońskiej Francji i zdruzgotanie po drodze sprzymierzonych z nią Prus. Po tej krucjacie Rosja stałaby się dominującą potęgą polityczną i militarną w całej Europie. Nie każdemu jednak odpowiadały wizje Czartoryskiego. Podejrzewano go przede wszystkim, że za daleko puścił wodze fantazji, schodząc na manowce, które prowadziły go krótką drogą do zdrady interesów politycznych Rosji.
Dodatkowo Petersburg był bardzo uczulony na jakiekolwiek wahania sił w okolicach Bliskiego Wschodu i basenu śródziemnomorskiego. Rosja nie chciała tu widzieć ani Anglii, ani Francji. Aleksander natomiast bardzo chętnie widział siebie w roli arbitra w sprawach europejskich, a już na pewno w sprawie Europy południowo-wschodniej. Napoleon, wiedząc o carskich marzeniach, postanowił złapać rosyjskiego monarchę na wędkę, na której umieścił przynętę w postaci Malty. Zgodnie z pokojem z Amiens z marca 1802 roku, Anglia miała oddać wyspę zakonowi maltańskiemu. Urok całej sprawy polegał na tym, że oficjalnym protektorem joannitów była Rosja! Projekt ten został przez Londyn natychmiast odrzucony, zaś rządowi rosyjskiemu po prostu oświadczono, że Anglia nigdy nie zrezygnuje z Malty.
Aleksander I obraził się na Anglię. Ale z Francją także nie chciał się wiązać, bo także jej, a może przede wszystkim jej, nie cierpiał. W dodatku Paryż "podpadł" mu, kiedy odrzucił "wspaniałomyślną" propozycję, że może Rosja zagwarantuje neutralność państw sprzymierzonych z Francją, a także krajów niemieckich. W zamian Petersburg wyrażał zgodę na poszerzenie francuskich granic w Niemczech i Włoszech. Oliwy do oburzenia carskiego na Napoleona dolała sprawa rozstrzelania księcia Louisa d'Enghiena, kiedy to Aleksander musiał przełknąć zniewagę wypomnienia mu udziału w zamordowaniu ojca, znajdującą się między wierszami francuskiej noty. Porzucając grę na półtonach francusko-angielskich car przeorientował się całkowicie na Anglię. Londyn zaproponował natychmiast Aleksandrowi sojusz, którego celem miało być odebranie Francji Belgii, Holandii i Włoch. Teraz formowanie koalicji ruszyło ostro z kopyta.
Prusy odpadły z koalicji antyfrancuskiej w kwietniu 1795 roku podpisując pokój w Bazylei. Od tej pory Berlin pilnie strzegł swojej neutralności, nie biorąc udziału w dwóch kolejnych wojnach z napoleońską Francją, co też bardzo jej się opłacało, gospodarczo oczywiście. Prusy dostarczały bowiem zboża obu stronom konfliktu, a raczej trzeba powiedzieć, że oficjalnie tylko pośredniczyły w tym procederze. Berlin w tym czasie nie miał nawet jasno sprecyzowanych celów w polityce zagranicznej. Wybuch wojny angielsko-francuskiej Prusy powitały z niepokojem. Chciały zagrać o dużą stawkę. Chodziło im o utworzenie w Niemczech ligi państw neutralnych, co pozwoliłoby im uchwycić hegemonię w północnych Niemczech. Jednak Aleksander I stanowczo zaprotestował przeciwko takiemu pomysłowi, podejrzewając, że Fryderyk Wilhelm III dogadał się z Napoleonem. Car rzucił natomiast Prusom przynętę w postaci Hanoweru, który wbrew marzeniom polityków pruskich, przyłączyła do siebie Francja (marzec 1803 roku). Nadzieja, że rząd pruski na pewno zareaguje ostro na francuską aneksję, spełzła na niczym. Na nic zdały się obiecanki pomocy wojskowej i finansowej. Prusy okazały się niezwykle ostrożne i nie zdecydowały się na wojnę z Francją, tym bardziej, że Napoleon chciał skusić je owym kąskiem do neutralności. Z drugiej strony Berlin, który na pewno nie przepadał za Paryżem, jeszcze mniej "kochał" Austrię, której osłabienie byłoby na dworze Fryderyka Wilhelma III widziane szczególnie dobrze.
Tymczasem Aleksander nie ustawał w wysiłkach, aby wciągnąć jednak Prusy do wojny z Francją. Po pierwszych delikatnych próbach i zachętach, car zmienił politykę. Widząc, że perswazja nie prowadzi do celu skłonił się do myśli, aby zmusić Berlin do sojuszu siłą. Trzeba przyznać, że lepszej metody na pozyskanie sojusznika nie można chyba wymyślić. We wrześniu 1805 roku, gdy wojenne kości zostały już rzucone, Aleksander I zagroził Prusom wojną, jeśli te odmówią przepuszczenia przez swoje terytorium rosyjskiej armii maszerującej do Bawarii na odsiecz Austrii. Mimo strachu do wojny rosyjsko-pruskiej nie doszło. Fryderyk Wilhelm III ugiął się pod carskim ultimatum. Szczególnie ciekawe było uzasadnienie tej decyzji. Ponieważ uprzednio armia francuska naruszyła integralność zachodnich posiadłości Prus, to równie dobrze mogą to uczynić Rosjanie na granicy wschodniej. Przypomina to trochę sytuację zmysłowej kobiety, która twierdzi, że jak jeden ją zgwałcił, to i drugi może. Aleksander uradowany udał się czym prędzej do Berlina. Wizyta carska w Prusach zaowocowała podpisaniem konwencji prusko-rosyjskiej z dnia 3 listopada 1805 roku w Poczdamie. Ustalono tam, że Prusy przystąpią do trzeciej koalicji antyfrancuskiej, a po klęsce Napoleona i przyłączeniu posiadłości francuskich nad Renem do Prus i Austrii, Rosja dostanie rekompensatę w postaci jakichś kawałków zaborów polskich. Berlin nie musiał co prawda uczestniczyć czynnie w nowej wojnie, jednak miał być "życzliwie" neutralny wobec rosyjskiego partnera. Oczywiście przypominało to obiecywanie gruszek na wierzbie, bowiem najpierw trzeba było pokonać Napoleona, a to już była inna sprawa.
Pewne problemy miała dyplomacja rosyjska i angielska z pozyskaniem szwedzkiego sojusznika. Aleksander I liczył nie tyle na szwedzką armię, ile potrzebne mu było pozwolenie na korzystanie ze szwedzkiego portu w Stralsundzie na Pomorzu Szwedzkim. Stamtąd carska armia miała pomaszerować na francuski już Hanower. Prośba Petersburga wobec Sztokholmu także była stosownie umotywowana. Zgoda rządu szwedzkiego na sojusz, albo inwazja rosyjska na Finlandię. Król Szwecji Gustaw IV ugiął się pod taką "prośbą", ale jednocześnie oświadczył, że nie da na wojnę ani grosza.
Londyn dogadał się także z Królestwem Neapolu, której królowa Maria Karolina, w imieniu męża Ferdynanda IV, aż dygotała z pragnienia, aby pomścić śmierć siostry Marii Antoniny, ściętej w czasie rewolucji francuskiej. "Korsykański tyran" miał zapłacić za przelaną krew Burbonów. Zgodnie z planem alianckim, rosyjska flota miała przetransportować do Neapolu korpus ekspedycyjny, który stamtąd miał ruszyć do północnej Italii.
Ostatecznie III koalicja antyfrancuska została sformowana. Tworzyły ją Anglia, Rosja, Austria, Szwecja i Neapol. Dodatkowo Prusy przyjęły neutralną postawę, choć sprzyjały aliantom. Lepszej okazji do wojny z napoleońską Francją nikt nie mógł sobie wyobrazić. Czy Napoleon będzie dysponował takimi siłami, aby pobić aż tylu przeciwników, na tylu frontach?
Plany wojenne III koalicji antyfrancuskiej
Kształt nowej koalicji powstał już generalnie w połowie 1804 roku. Jeśli jednak rzuciła ona wyzwanie Napoleonowi dopiero w jesienią 1805 roku, czyli prawie półtora roku później, to jedną z głównych przyczyn tego "drobnego" opóźnienia była chęć jak najlepszego przygotowania się do nowej wojny i wykluczenia ryzyka kolejnej porażki.
Istotnie stan armii austriackiej był w tym czasie dużo lepszy niż w poprzednich wojnach, a to ona miała dźwigać na swoich barkach ciężar całej kampanii. Plan sojuszniczy przewidywał równoczesną ofensywę na kilku kierunkach. Główne uderzenie przez Bawarię ku Alzacji miała poprowadzić 61-tysięczna armia austriacka gen. Karla Macka, z którą miał się następnie połączyć 22-tysięczny korpus gen. Michaela von Kienmayera. Przez Lombardię stroną południowej Francji miała ruszyć 100-tysięczna armia arcyksięcia Karola. Między Mackiem i Karolem stał dodatkowo w Tyrolu 30-tysięczny korpus arcyks. Jana, który w miarę jak będzie rozwijała się sytuacja udzieli pomocy jednemu z nich. W sumie monarchia habsburska zmobilizowała do wojny ponad 213 tysięcy żołnierzy.
Dodatkowo przez Prusy i Galicję maszerowały już w kierunku Bawarii dwie rosyjskie armie generałów Michaiła Kutuzowa (45 tysięcy) i Fiodora Buxhowdena (33 tysiące), a w planach była już w "wysyłce" trzecia z nich pod rozkazami gen. Leontija Bennigsena (38-tysięczna). Dawało to w sumie około 116 tysięcy Rosjan, którzy aż się palili, by dokopać "korsykańskiemu tyranowi".
Plany przewidywały także kombinowaną ofensywę 40-tysięcznej armii rosyjsko-angielsko-szwedzkiej na Hanower oraz 30-tysięcznej armii rosyjsko-angielskiej w okolicach Neapolu. W sumie dawało to koalicji potężną, prawie 400-tysięczną armię polową. Ponadto Prusy stawały się z każdym dniem coraz bardziej antyfrancuskie, i w razie pierwszego niepowodzenia Napoleona musiał liczyć się z możliwością, że do wojny przystąpi czynnie także ok. 200-tysięczna armia pruska. A to byłby już prawie 600-tysięczny kolos, który najprawdopodobniej zmiażdżyłby Napoleona i jego armię.
Plany Napoleona w obliczu nowej wojny
Co w tym czasie robił Napoleon? Był doskonale poinformowany o planach i manewrach państw tworzących nową koalicję przeciwko Francji. Mimo wysiłków Londynu formowanie się koalicji postępowało dość opieszale. Napoleon aż do samej jesieni 1805 roku uważał, że Austria jest nadal do wojny nieprzygotowana. Nie pozostawało mu więc nic innego, jak z jednej strony kontynuować przygotowania do inwazji na Anglię, z drugiej zaś utrzymać dotychczasowy kurs w polityce zagranicznej w Europie.
Kiedy nadeszła jesień 1805 roku Napoleon oświadczył swoim admirałom, że wystarczą mu nie trzy, ale tylko dwa dni słonecznej pogody na kanale La Manche, a stanie się panem Londynu. Niestety, jak na złość cały kanał spowiła gęsta i nieprzenikniona mgła. Nie był to jednak koniec złych wiadomości. Kiedy całość planu była już prawie dopięta na ostatni guzik, na początku września do sztabu cesarza w Boulogne dotarła informacja nadzwyczajnej wagi. Armia rosyjska ruszyła z Galicji w stronę Bawarii, aby połączyć się z austriackim sojusznikiem, zaś sama monarchia habsburska już wykopała wojenny topór, wkraczając z armią do sprzymierzonej z Francją Bawarii. To była wojna.
Nie wahając się ani chwili, cesarz od razu zmienił plany. Wiedział, że w nowych okolicznościach musi zapomnieć o inwazji, a przynajmniej przesunąć jej termin w kalendarzu. Natychmiast też wydał stosowne, przygotowane już instrukcje, które rozesłano do podległych mu korpusów. Nowe uderzenie miało być teraz skierowane nie przeciwko Anglii, lecz Austrii i Rosji. Było to 27 sierpnia 1805 roku.
"Jeżeli za piętnaście dni nie będę w Londynie, muszę być w połowie listopada w Wiedniu" - powiedział Napoleon, nim jeszcze dowiedział się o wybuchu wojny. Londyn się uratował, ale to Wiedeń miał spłacić ten dług.
W ciągu kilku godzin podyktowane zostały dyrektywy do nowej kampanii wojennej. W tym czasie Napoleon był u szczytu swoich możliwości fizycznych i psychicznych. Jego potężna wyobraźnia strategiczna funkcjonowała bezbłędnie, niczym najlepszy komputer. Doskonale panował nad całą sytuacją. Imponująca umiejętność przewidywania posunięć generałów armii koalicyjnych dawała mu w ręku niezwykły argument, z którego cesarz zamierzał ponownie skorzystać.
Napoleon od razu wiedział, że ofensywa aliancka z Pomorza Szwedzkiego i południowych Włoch jest tylko taktyczną zmyłką. Za najniebezpieczniejszą uznał sytuację, jaka wytworzyła się w dolinie Dunaju, tutaj też postanowił poszukać rozstrzygnięcia w nowej wojnie. Wiedział też jeszcze jedno. Musi najpierw pobić armię austriacką w Bawarii, nim armie koalicyjne dokonają koncentracji sił głównych, bo o ile ją przeprowadzą, pokonają go, dysponując miażdżącą przewagą liczebną. Jak to wyglądało w liczbach bezwzględnych?
Dzięki sprawnie funkcjonującemu wywiadowi francuskiemu Napoleon poznał plany Londynu, Wiednia i Petersburga już pod koniec sierpnia, a więc dwa tygodnie przez wybuchem wojny. Na tyłach w Boulogne pozostawił tylko 20-tysięczny korpus, a z resztą armii czym prędzej wyruszył w pole. Na początku września 186-tysięczna armia francuska (148 tys. piechoty i 38 tys. konnicy oraz 340 armat) wymaszerowała z koszar rozsianych nad kanałem La Manche, w Holandii i Hanowerze. Kierunek: Bawaria. Napoleońską armię uzupełniały dodatkowo posiłki sojusznicze - 25-tysięczny korpus bawarski i 8-tysięczna dywizja badeńsko-wirtemberska. Ogółem naprzeciwko siebie stanęła 219-tysięczna armia francuska, w tym 33-tysięczny korpus niemiecki wobec 400-tysięcznej armii koalicyjnej, w tym 213 tysięcy Austriaków i około 116 tysięcy Rosjan. Dysproporcja sił była więc jak 2:1.
Należałoby tutaj sprecyzować jeszcze sprawę francuskich sojuszników w tej wojnie. Z pewnością możemy do nich zaliczyć całe południowe Niemcy. Już 25 sierpnia alians z Francją podpisała Bawaria, a 5 września w jej ślady poszła Wirtembergia, jak również dwa mniejsze księstwa niemieckie - Badenia i Hesja-Darmstadt. To, że aż tylu Niemców popierało Napoleona w wojnie przeciwko Austrii nie miało dużego znaczenia strategicznego, ale odegrało istotną rolę propagandową i psychologiczną. Po stronie Paryża stanęła też Hiszpania. Co ciekawe, nie było to po myśli dworu madryckiego, jednak skłoniła ją do tego kroku brutalna polityka kolonialna i morska Anglia, objawiająca się w próbach pozbawienia Hiszpanii części posiadłości kolonialnych oraz rekwizycjach statków hiszpańskich.
Bitwa morska pod Trafalgarem
(21 października 1805 roku)
Pierwsze salwy artyleryjskie zagrzmiały jednak nie na froncie niemieckim, ale na morzu. Przygotowując inwazję na Anglię Napoleon potrzebował solidnej osłony dla floty transportowej w trakcie pokonywania kanału La Manche.
Problem w tym, że flota angielska była dużo silniejsza, nie tylko liczebnie, ale także jakościowo. W momencie wybuchu wojny między obu krajami (maj 1803 roku) Anglia dystansowała swojego rywala na morzach. Dysponowała m.in. 55 okrętami liniowymi przeciwko 42 francuskim, z których jednak tylko 13 pełniło czynną służbę, zaś reszta była dopiero wykańczana w stoczniach i miała pojawić się w linii najszybciej z końcem 1804 roku. Sytuacja ta poprawiła się w grudniu 1804 roku, gdy do wojny przeciwko Anglii przystąpiła Hiszpania z jej silną flotą.
Porównanie techniczne obu flot także stawiało Francję na drugim miejscu. Anglia posiadała bowiem liniowce trójpokładowe, jakich eskadry francuskie nie miały w ogóle. Z góry więc liniowce francuskie ustępowały angielskim pod względem siły ognia artyleryjskiego.
Dysproporcja występowała także przy porównaniu korpusu oficerskiego stron. Marynarze francuscy w dużej mierze przebywający większość czasu w portach nie mogli nabyć stosownego doświadczenia, a sama flota była ograniczana w rozwoju. Tego rodzaju problemy nie występowały we flocie angielskiej, która była oczkiem w głowie rządu londyńskiego, zaniedbującego inne rodzaje broni (armię lądową), byle tyle flota wojenna mogła należycie strzec interesów monarchii. Do tego dochodzi jeszcze wybitnie ofensywna taktyka, której trzymała się angielska marynarka, ryzykując bitwę nawet pod wiatr, w nocy, lub blisko obcych brzegów. W tym miejscu należałoby powiedzieć o najwybitniejszym admirale okresu napoleońskiego, angielskim oczywiście - Horatio Nelsonie. Był prawdziwym rewolucjonistą w skali wojny morskiej, tak jak Napoleon w wojnie lądowej. Swój admiralski talent pokazał 1 sierpnia 1798 roku, gdy pod Abukirem rozbił zakotwiczoną tam eskadrę francuską, odcinając armię Bonapartego w Egipcie od Francji.
Napoleon nie chciał więc ryzykować walnej bitwy z flotą angielską. Postanowił ją wymanewrować, uzyskując chwilową przewagę na kanale La Manche, która pozwoliłaby mu na przeprowadzenie inwazji. W myśl planu cesarza eskadry francuskie z Brestu, Tulonu i Rochefort, miały wyjść na pełne morze i skierować się na Antyle. W ślad za nimi z Kadyksu i Le Ferrol miała udać się także sojusznicza flota hiszpańska. Koncentracja tak potężnej armady na Antylach miała zmusić Londyn - obawiający się o swój stan posiadania w Ameryce Północnej, a także w Indiach - do ściągnięcia na Antyle całej floty angielskiej z kanału La Manche i Morza Śródziemnego. Napoleon liczył na to, że Anglicy podążą w ślad za eskadrami francuskimi i będą ich szukać, podczas gdy te wymanewrują przeciwnika i czym prędzej powrócą nad kanał La Manche, na co będzie tylko czekał cesarz rzucając swoją flotę inwazyjną na Anglię. Być może plan był znakomity, jednak jego wykonanie pozostawiało dużo do życzenia.
Realizacja cesarskiego planu poczęła szwankować na samym początku. Zabrakło koordynacji między dowództwem francuskim i hiszpańskim, i w tej sytuacji poszczególne eskadry które w różnym czasie (!) dopłynęły na Antyle, powróciły do macierzystych portów. Rząd angielski nie wiedział dokładnie o co chodzi Napoleonowi, jednak był świadomy, że manewry francuskie mają na celu odciągnięcie floty angielskiej znad kanału La Manche. Jeśli to tego by doszło Anglia niechybnie przepadnie. Admirał Horatio Nelson nie rozumiał początkowo celowości posunięć floty francuskiej, mając jednak obsesję na punkcie Egiptu, obserwował przede wszystkim zachodnią część Morza Śródziemnego. Eskadra francuska z Tulonu (adm. Pierre Villeneuve) nie skorzystała z nadarzającej się okazji, że flota angielska była rozproszona w kilku eskadrach i pozostała w porcie. Napoleon począł naciskać na admirała, aby połączył się z eskadrą z Rochefort (adm. Edouard Missiessy) i zlikwidował angielską blokadę portu w Breście (adm. Honore Ganteaume). Spodziewał się, że oto nadchodził moment, kiedy admirałowie francuscy mogą się stać panami Pas de Calais. Jednak i tym razem koncentracja francuskiej floty nie została przeprowadzona sprawnie. Villeneuve nie spieszył się, przybył co prawda do Kadyksu 18 sierpnia, jednak tam rzucił kotwicę, czekając na bardziej dogodny, według niego, moment. Tym samym plan Bonapartego ponownie został przekreślony.
Gdyby jednak eskadra Villeneuve stanęła pod Brestem, wydała walną bitwę flocie angielskiej blokującej port i zajęła Pas de Calais, jest rzeczą wątpliwą, czy Napoleon zaryzykowałby skok do Anglii mając już za plecami uformowaną przeciwko sobie koalicję rosyjsko-austriacką. 25 sierpnia armia francuska ruszyła w kierunku Niemiec, a 1 września Napoleon wyjechał z Boulogne.
W dniu 15 września Napoleon, przekonany o tchórzostwie Villeneuve polecił mu natychmiast wypłynąć z Kadyksu i razem z eskadrą hiszpańską zademonstrować swoją obecność na morzu w pobliżu Neapolu, który dyplomacja angielska i rosyjska chciały przeciągnąć na stronę koalicji. Dwa dni później, po przeanalizowaniu ryzyka, cesarz wydał rozkaz o odwołaniu całej operacji. Jednak francuski admirał pragnąc się zrehabilitować w oczach Napoleona i ratować swój honor, postanowił poświęcić siebie i całą flotę. Czekał już tylko na sposobność wyjścia w morze i uderzenia na Anglików.
Gdy 18 października został poinformowany, że sześć liniowców angielskich odpłynęło udając się po aprowizację, postanowił z tego skorzystać. Już dwa dni później flota francusko-hiszpańska skierowała się na pełne morze, a 21 października o godz. 7 rano w pobliżu przylądka Trafalgar dostrzeżono flotę angielską.
Siły obu stron były mniej więcej wyrównane. Eskadrę francuską adm. Pierre Villeneuve tworzyło 17 okrętów liniowych oraz 5 fregat, natomiast hiszpańska eskadra adm. Carlosa Gravina dysponowała 15 liniowcami, co w sumie dawało 38 okrętów wojennych oraz 2856 armat. Z kolei eskadra angielska adm. Horatio Nelsona rozporządzała 27 okrętami liniowymi i 6 fregatami, tj. łącznie 33 okręty wojenne oraz 2314 armat.
Według klasycznych reguł ówczesnej sztuki wojennej obie eskadry rozciągnęły się w dwie długie linie bojowe. Nelson słusznie przewidywał, że jeśli rozegra bitwę według tego wzorca, to może mu się udać co najwyżej rozproszyć flotę napoleońską, nie doprowadzając do jej rozbicia, co było jego głównym celem. Dlatego też postanowił posłużyć się innym manewrem. Podzielił mianowicie swoją eskadrę na dwie kolumny uderzeniowe, które posuwały się prostopadle ku liniom francuskim. Pierwsza z nich pod osobistą komendą Nelsona, miała przerwać się mniej więcej w połowie szyku bojowego eskadry napoleońskiej, przeprowadzając następnie manewr okrążający ku forpoczcie przeciwnika. Z kolei druga z kolumn angielskich pod rozkazami adm. Cuthberta Collingwooda, miała uderzyć równolegle, ale w stronę ariergardy, odciąć 1/3 sił francuskich, okrążyć je i rozbić. Istotą całego planu była największa słabość przyjętego przez napoleońskich admirałów ugrupowania bojowego. Rozciągnięcie się w długą linię, uniemożliwiało liniowcom płynącym na obu krańcach przyjście z odsieczą siłom głównym.
Zaciekła bitwa, a raczej kilkadziesiąt indywidualnych pojedynków artyleryjskich między liniowcami obu stron rozgorzała kwadrans przed godz. 12. Od samego początku oficerowie angielscy wykonywali rozkazy Nelsona bez poważniejszych potknięć, podczas gdy ich francuscy i hiszpańscy przeciwnicy byli zaskoczeni nową taktyką angielską, nie potrafiąc odpowiednio szybko zareagować na tę zmianę.
Eskadra napoleońska raczej przypadkowo uformowała linię wygiętą w delikatny łuk, co dawało jej lepsze pole rażenia w obliczu nadciągającej floty angielskiej. Niestety, forpoczta francuska w obawie przed odcięciem i okrążeniem przez eskadrę Nelsona podniosła pełne żagle i oderwała się od sił głównych. To był błąd. W tym momencie centrum zostało pozbawione szybkiej odsieczy, tym bardziej, że to na nie spadło teraz główne uderzenie obu brytyjskich eskadr.
Kiedy eskadra Collingswooda zwarła się z liniowcami hiszpańskimi, Nelson szukał flagowego liniowca Villeneuve. Kiedy angielski admirał natrafił na swojego rywala, nagle w pobliżu pojawiło się kilka liniowców francuskich, które zasypały morderczym ogniem artyleryjskim flagowiec Nelsona. Jednocześnie niezwykle precyzyjni francuscy strzelcy pokładowi poczęli dziesiątkować angielskich marynarzy. Co ciekawe, eskadra Nelsona ciągle milczała, przygotowując się do generalnej salwy na rozkaz swojego przełożonego. W końcu rozkaz padł.
Obie floty zderzyły się w śmiertelnych zapasach. Piekielne salwy raz po raz demolowały nadbudówki rywala, ogień muszkietowy nie słabł ani na chwilę, zaś haki abordażowe fruwały miedzy jedną a drugą stroną. Marynarze francuscy bronili się z niezwykłą desperacją i uporem. Niejednokrotnie ich artyleria cichła, aby za moment ponownie przemówić z podwójną siłą. Sam flagowiec Nelsona ("Victory") znalazł się w opałach gdy do abordażu ruszył francuski "Retoutable". Mimo przewagi Anglików, mało brakowało aby Francuzi zdobyli to "oczko w głowie" każdej floty. Kiedy rozgorzał bezpośredni pojedynek, francuscy strzelcy wyborowi bez trudu namierzyli Nelsona w galowym mundurze, śmiertelnie go raniąc w kręgosłup. Angielski admirał zmarł trzy godziny później. Tylko pomocy reszty eskadry brytyjski flagowiec zawdzięczał ocalenie. Tymczasem szala zwycięstwa stopniowo, lecz nieubłaganie przechylała się na stronę Anglików. Chociaż eskadra napoleońska, mimo ciężkich strat i pożarów, nadal ziała ogniem i stalą, stawiając opór, który wzbudził podziw nawet angielskich marynarzy, było jasne, że klęska jest nieunikniona. Brak możliwości odwrotu i przewaga ogniowa liniowców angielskich, z góry skazywała ją na porażkę.
Około godziny 18 masakra dobiegła końca, gdy mrok spowił morze na którym dopalało się osiem liniowców francuskich i dziewięć hiszpańskich. Zostały one następne przejęte przez flotę angielską. Jednak o zmierzchu rozszalała się gwałtowna burza i Anglicy musieli porzucić aż 16 z nich (niektóre, najciężej uszkodzone, zatonęły w czasie sztormu). Z prezentu tego skorzystali Francuzi, którzy odzyskali jeden z liniowców. Sam flagowiec adm. Pierre Villeneuve spoczął na dnie, zaś francuski admirał dostał się do angielskiej niewoli. Poległo lub utonęło ok. 3,4 tys. marynarzy francuskich, a 1,2 tys. zostało rannych. Straty hiszpańskie ocenia się na około 2,5 tys. poległych i rannych. Tak więc straty eskadry napoleońskiej przekroczyły 40% stanu, choć w rzeczywistości do Kadyksu powróciło tylko 11 okrętów wojennych (tj. niecałe 1/3 ogółu), jednak również one były w różnym stopniu uszkodzone. Reszta rozproszyła się. Tym samym flota francuska na Morzu Śródziemnym została zdziesiątkowana, a jej siła ofensywna rozbita.
Za ten największy sukces w historii wojen morskich epoki napoleońskiej flota angielska zapłaciła życiem 402 marynarzy, w tym adm. Horatio Nelsona oraz 1139 rannych. Chociaż Anglicy nie ponieśli strat bezpowrotnych, to de facto mocno oberwało się każdemu z 33 okrętów wojennych, które natychmiast po powrocie trafiły na co najmniej miesiąc do generalnego remontu.
Bitwa pod Trafalgarem miała duże następstwa dla sytuacji politycznej. Przekreśliła ona plany inwazyjne Napoleona wobec Anglii, gdyż odbudowa floty po takiej klęsce była bardzo kosztowna i czasochłonna. Oczywiście przesadą jest stwierdzenie, że bitwa ta rozstrzygnęła wojnę francusko-angielską. Obiektywnie patrząc, możemy stwierdzić, że udaremniła plan Napoleona uderzenia na Anglię, jednak śmiertelną ranę, po której już się nie otrząsnął, doznał dopiero w czasie kampanii rosyjskiej 1812 roku. Trafalgar stanowił także istotne potwierdzenie faktu istniejącego już poprzednio. Anglia jest dominującą potęgą na morzu i hegemonii tej nie da sobie odebrać. Klęska Francji na morzu nie miała najmniejszego wpływu na przebieg kampanii napoleońskiej w Niemczech. Tam role odwróciły.
Kapitulacja armii austriackiej pod Ulm
(20 października 1805 roku)
Napoleon postanowił przede wszystkim rozbić austriacką armię gen. Karla Macka, wysforowaną najbardziej na zachód, w Bawarii. Stanowiła ona prawdziwą elitę armii habsburskiej. Tworzyły ją bowiem najlepsze korpusy i dywizje, a poza tym sądzono, że Napoleon nie jest w stanie pchnąć do Niemiec od razu całej 200-tysięcznej armii znad kanału La Manche, że będzie musiał jej część i tak pozostawić w Boulogne. A nawet jeśli ruszy z całą potęgą, i tak nie zdąży w porę skoncentrować się tam gdzie należy.
Aby okrążyć armię Macka w dolinie Dunaju i pobić ją jeszcze przed nadejściem rosyjskiej odsieczy, Napoleon zmusił swoją armię do niezwykle szybkiego i morderczego marszu. Cała Europa miała teraz wsłuchiwać się kroki napoleońskich legionów noszących urzędową nazwę Wielkiej Armii (WA) w odróżnieniu od stacjonujących dalej od głównego teatru wojny korpusów okupacyjnych i garnizonów twierdz. Ta armia pozostawała pod osobistą komendą cesarza.
Wielka Armia składała się z siedmiu korpusów armijnych - 1. marsz. Jean Bernadotte'a, 2. gen. Auguste Marmonta, 3. marsz. Louisa Davouta, 4. marsz. Nicolasa Soulta, 5. marsz. Jean Lannes, 6. marsz. Michela Neya i marsz. Pierre Augereau - korpusu kawalerii marsz. Joachima Murata oraz gwardii cesarskiej (pieszej marsz. Edouarda Mortiera i konnej marsz. Jean Bessieres'a. Każdy z napoleońskich korpusów stanowił autonomiczną, małą armię. Główne siły odwodów konnych Murata oraz artylerii nie podlegały żadnemu z korpusów, a znajdowały się pod bezpośrednim zwierzchnictwem samego cesarza. Tak np. Murat, piastujący funkcję głównodowodzącego sześcioma dywizjami kawalerii, był tylko pomocnikiem Napoleona, wykonawcą jego rozkazów. W ten sposób cesarz miał możność w każdej krytycznej chwili przerzucić całą konnicę i artylerię na odsiecz temu korpusowi, który będzie tej pomocy potrzebował. Z taką to armią rozpoczynał wojnę Napoleon, stojący u szczytu potęgi.
Trzema głównymi drogami, osobiście wybranymi przez cesarza, napoleońskie korpusy maszerowały niestrudzenie przez Wirtembergię ku dolinie Dunaju. Plan przewidywał, że cała armia skoncentruje się pod Donauworth nie później niż 7 października. Tymczasem armia Macka, tak jak przewidział to Napoleon, pewna wygranej, nie czekając nawet na rosyjską pomoc, wkroczyła do Bawarii, posuwając się pradoliną górnego Dunaju, aby w końcu stanąć na linii od Ulm do Memmingen wzdłuż rzeki Iller. Austriackie forpoczty przekroczyły nawet Schwarzwald, podchodząc pod granicę Badenii, kolejnego francuskiego sojusznika. Dodatkowo, na wschód od Ulm rozwinął się korpus gen. Michaela von Kienmayera, który miał utrzymywać styczność z nadciągającą powoli armią Kutuzowa. Napoleon obawiał się tylko jednego. Że Austriacy wycofają się w stronę Monachium, by tam poczekać na rosyjską odsiecz.
Tymczasem armia francuska przez cały ten czas maszerowała niezmordowanie. Padały konie, wykolejały się armaty, ale piechota szła bez przystanku, jakby rozumiejąc, że podjęła historyczną próbę wykucia nowej mapy Europy. W ciągu 26 dni ta potężna machina wojenna pokonała w linii prostej prawie 600 kilometrów, przybywając do Nadrenii, czym całkowicie zaskoczyła rywali.
Spośród różnych praw i reguł obowiązujących w sztuce wojennej Napoleona, na szczególną uwagę zasługuje jedna - "Należy armię zorganizować tak, by poszczególne korpusy maszerowały osobno, a biły się razem". Napoleońscy marszałkowie posuwali się różnymi drogami, nie tworząc korków i zdobywając prowiant po drodze. Już w nocy z 24 na 25 września armia francuska poczęła przekraczać Ren, mając żywności tylko na cztery dni. Zgodnie jednak z planem cesarza, miała ona żywić się kosztem zajmowanych prowincji niemieckich. Był to jedyny sposób, by uniknąć jakichkolwiek opóźnień spowodowanych taborami.
Wieczorem 6 października Napoleon osiągnął linię Dunaju między Neuburgiem i Gunzburgiem. Manewr ten całkowicie odciął korpus Kienmayera od armii Macka. Kienmayer zaniepokojony tak błyskawicznym posunięciem, mając dodatkowo depczące mu piętach korpusy - bawarski i Bernadotte'a, czym prędzej ruszył w drogę powrotną ku Monachium.
Mack naradzając się ze swoimi generałami, co robić dalej, usłyszał opinię, że armia powinna cofnąć się do Tyrolu - dla połączenia się z armią arcyks. Jana, lub nawet do Czech, aby spotkać się z Rosjanami. Jednakże austriacki generał nie chciał posłuchać tych skądinąd dobrych rad, bo oznaczało to dla niego odwrót, bez wydania bitwy Napoleonowi, który na dobrą sprawę nie wiadomo gdzie jest. Bał się oskarżenia o tchórzostwo. Tkwił więc sobie "bohater" bez wyobraźni pod Ulm, wchodząc w przygotowaną przez cesarza pułapkę, niczym "pijanie dziecko we mgle".
Napoleon liczył, że do walnej bitwy z armią Macka dojdzie na linii rzeki Iller, dlatego też siły główne WA przeprawił na prawy brzeg Dunaju, natomiast na lewym brzegu rzeki pozostawił tylko trzy dywizje piechoty (generałów Louisa Baraguay-d'Hilliersa, Honore Gazana i Jean Broussiera) w Nordlingen oraz dywizję gen. Pierre Duponta w Langenau.
Austriacki generał mógł więc uratować swoją armię, gdyby tylko chciał. Wystarczyłby rozkaz do odwrotu na północ od Dunaju przez Norymbergę do Czech. Przy okazji jego 60-tysięczna armia z pewnością rozbiłaby, a na pewno odrzuciła dużo słabsze od niego cztery dywizje francuskie.
Tymczasem jednak 11 października tylko 6-tysięczna dywizja Duponta uderzyła z niebywałym impetem na 20-tysięczny korpus austriacki stojący pod Haslach. Uderzenie francuskie było tak silne, że Austriacy nabrali przekonania, iż za Dupontem musi maszerować cała armia napoleońska, wobec czego nie chcieli ryzykować, rozpoczynając odwrót w stronę Ulm. Natomiast Dupont, także ostrożny, również ustąpił z pola bitwy, prowadząc ze sobą ponad 4 tysiące jeńców austriackich.
Potyczka pod Haslach przekonała Napoleona, że Mack nie będzie próbował przebić się z Ulm i że pozostanie tam, w oczekiwaniu na rosyjską odsiecz. Aby jednak kocioł został domknięty, siły główne WA musiały jak najszybciej przeprawić się na lewy brzeg Dunaju. Problem w tym, że najbliższy most francuski przez rzekę był dopiero w Gunzburgu, kilkadziesiąt kilometrów na południe od Ulm.
W tej sytuacji Napoleon rozkazał, aby korpus Neya czym prędzej zdobył most w Elchingen, tylko 6 kilometrów od twierdzy. Bronił go 20-tysięczny korpus austriacki z silną artylerią, obsadzający pobliskie wzgórza dominujące nad okolicą. Pod osłoną ognia artyleryjskiego saperzy francuscy prowizorycznie naprawili nadpalony przez Austriaków most, a następnie marszałek przerzucił na drugi brzeg dywizję piechoty gen. Louisa Loisona. Piechota francuska z furią uderzyła na umocnienia austriackie i po zaciętej bitwie odrzuciła Austriaków. Ney natychmiast przeprawił drugą dywizję gen. Mahlera. Posiłki te okazały się niezbędne, gdyż pobity korpus austriacki usiłował jeszcze umocnić się na drodze prowadzącej z Ulm do Albeck, którą Mack mógłby poprowadzić swoją armię w drogę powrotną do Czech. Jednak silne uderzenie obu dywizji Neya odrzuciło Austriaków aż do Ulm. W bitwie tej Francuzi stracili ok. 3 tysięcy poległych i rannych, zaś Austriacy ponad 4 tysiące poległych i rannych oraz ok. 1,8 tys. jeńców. Zdobycie mostu w Elchingen pozwoliło Napoleonowi na przeprawienie całej armii z powrotem na lewy brzeg Dunaju.
15 października pierścień okrążenia pod Ulm został domknięty. Tego samego dnia korpusy Neya i Lannes'a wypełniły jeszcze jeden rozkaz cesarza - zdobyły umocnienia austriackie w Memmingen na przedpolach Ulm. Prawy brzeg Dunaju na tym kierunku był teraz obsadzony przez korpus Marmonta, zaś korpus Soulta stanął na południowy-zachód od miasta, przecinając tym samym ostatnią drogę odwrotu na Vorarlberg. Tylko części armii Macka udało się w ostatniej chwili uciec z kotła w stronę Vorarlbergu na południe (korpus chorwacki gen. Jelacicia) lub Norymbergii na północ (14-tysięczny korpus arcyks. Ferdynanda d' Este i 8-tysięczny korpus gen. Wernecka). Tym samym w Ulm pozostała jeszcze 30-tysięczna armia austriacka. Mack nie wiedział, że Kutuzow jest jeszcze ponad 280 kilometrów od niego, i że nim dotrze do twierdzy będzie musiał zmierzyć się z korpusami Davouta i Bernadotte'a oraz armią bawarską.
Trzymając Austriaków w sidłach, następnego dnia Napoleon, po "delikatnym" zmiękczeniu morale oblężonych ogniem artyleryjskim, wystosował ultimatum, w którym domagał się kapitulacji twierdzy w ciągu pięciu dni. Mack wahał się, jeszcze liczył, że nadciągną Rosjanie i wydobędą go z potrzasku. Nic jednak na to nie wskazywało. Wobec tego austriacki generał oświadczył, że jeśli w ciągu 8-dniowego rozejmu, tj. do 26 października, odsiecz nie nadejdzie, skapituluje z całą armią. Napoleon wyraził jednak zgodę tylko na rozejm 5-dniowy, czyli do 23 października. W międzyczasie cesarz pchnął korpus Murata w pościg za arcyks. Ferdynandem d' Este, umykającym w stronę Norymbergii. Już 18 października niedaleko miasta konnica francuska dopadła korpus arcyksięcia, biorąc go do niewoli prawie w komplecie. Samemu Ferdynandowi udało się uratować jedynie z 2 tysiącami żołnierzy, z którymi przedostał się do Czech. Tego samego dnia dywizje gen. Nicolasa Oudinota i Pierre Duponta przechwyciły i rozbiły pod Noerdlingen korpus gen. Wernecka, biorąc do niewoli całe 8 tysięcy austriackich żołnierzy, zaś wieczorem Francuzi przejęli pod Bopfingen potężną kolumnę taborową artylerii austriackiej (ponad pół tysiąca taborów i jaszczy).
Następnego dnia doszło do spotkania Macka z Napoleonem. Widząc beznadziejność sytuacji austriacki generał postanowił skapitulować 20 października, nie czekając już na żadnych Rosjan. Tego dnia Napoleon przyjął niecodzienną defiladę. Nastąpiła ona w obecności korpusów Neya i Marmonta oraz gwardii cesarskiej ustawionych w szyku bojowym. Przez dobrych pięć godzin do francuskiej niewoli maszerowało 30 tysięcy austriackich żołnierzy, w tym 17 generałów z Karlem Mackiem na czele. Zdobycz wojenna była także imponująca - 60 armat i 40 sztandarów. Nie uratował się także korpus Jelacicia, którego dopadł pod Feldkirch korpus Augereau i zmusił do kapitulacji.
W ciągu 20-dniowej kampanii Napoleon osiągnął niebywały sukces. Wyeliminował, a raczej pojmał do niewoli, prawie 60-tysięczną armię austriacką z 200 armatami i przeszło 5 tysiącami koni, co stanowiło prawie trzecią część potencjału militarnego Wiednia skierowanego do wojny przeciwko Napoleonowi. Po sromotnej klęsce pod Ulm jasne było, że trzecia koalicja antyfrancuska przegrała wojnę. Jednak ani w Wiedniu, ani w Petersburgu nikt nie był tego świadomy. Tymczasem Napoleon nie próżnował, rzucając całą armię na Wiedeń.
Marsz Napoleona na Wiedeń i pościg za Kutuzowem
Rozpoczęła się druga część kampanii wojennej. Rosyjski feldmarszałek Michaił Kutuzow, maszerujący z 45-tysięczną armią, liczył na połączenie z całą armią austriackiego gen. Karla Macka. Niestety, zamiast spodziewanych 60 tysięcy Austriaków napotkał tylko 22-tysięczny korpus gen. Michaela von Kienmayera, cofający się w pośpiechu w stronę Monachium. Kutuzow uznał wtedy, że jedyną słuszną decyzją może być tylko szybki odwrót na Wiedeń, tak by jak najszybciej połączyć się z armią Buxhoewndena oraz arcyks. Karola i Jana. Zawrócił więc natychmiast z Braunau z powrotem na wschód, w kierunku austriackiej stolicy.
Kiedy Austriacy przygotowywali się do upokarzającej kapitulacji pod Ulm, do Berlina przybył Aleksander I by nakłonić Fryderyka Wilhelma III do wypowiedzenia wojny Napoleonowi. Car rosyjski dał pruskiemu monarsze do zrozumienia, że jeśli nie przyłączy się do koalicji, armia rosyjska bez jego zgody przemaszeruje przez Prusy. Kiedy pogróżki nic nie dały, rozpoczęły się prośby.
W tym samym czasie nadeszła informacja, że Napoleon rozkazał korpusowi Bernadotte'a przejść po drodze do Austrii przez Ansbach, południową prowincję Prus. To było jawnym naruszeniem neutralności państwa.
Dotknięty samowolą Bonapartego (który nawet nie zapytał o zgodę), nie będąc jeszcze świadomy potęgi napoleońskiej armii (było to jeszcze przez kapitulacją Ulm), Fryderyk Wilhelm III począł przechylać się coraz bardziej na stronę koalicji. Finał nastąpił 3 listopada 1805 roku w Poczdamie, gdzie obaj monarchowie ustalili tajny sojusz przeciwko napoleońskiej Francji. Uradowany "przedstawieniem" Aleksander I wyjechał z Berlina do Austrii, a stamtąd na linię frontu.
W Londynie i Wiedniu wybuchem radości powitano sojusz rosyjsko-pruski. Jeśli cała, 200-tysięczna, armia pruska przejdzie Rudawy i połączy się z armią austriacką - klęska Napoleona będzie pewna. Tak pisała ówczesna prasa angielska.
Napoleon postanowił przyspieszyć rozstrzygającą konfrontację, aby uprzedzić przystąpienie Prus do wojny. Wiedząc, że czas pracuje na korzyść sojuszników, cesarz natychmiast ruszył w pościg za uchodzącym Kutuzowem. Przybyły dopiero z Brestu korpus gen. Pierre Augereau, po pokonaniu ponad 1,3 tys. kilometrów, odepchnął chorwacki korpus gen. Jelacicia z Vorarlbergu (był to niedobitek z armii Macka). Tymczasem korpus marsz. Michela Neya przekroczył Alpy, a następnie zajął Innsbruck, skąd ucieczką ratował się korpus arcyks. Jana. Z kolei korpusy Bernadotte'a (skierowany na Salzburg) i Marmonta (w stronę doliny Mury) miały odciąć armii arcyks. Karola drogę odwrotu z Italii na Wiedeń. Co prawda lewe skrzydło WA osłaniał Dunaj, jednak by uniknąć jakiejś niespodzianki z tej strony, Napoleon umieścił silne garnizony w Ingolstadt, Ratyzbonie i Pasawie. W międzyczasie w ślad za rejterującym korpusem arcyks. Ferdynanda d' Este do Czech wkroczyła dywizja dragonów gen. Louisa Baraguay-d' Hilliersa.
Od 25 października do 11 listopada armia Kutuzowa oraz korpus Kienmayera umykały na wschód doliną Dunaju, mając na piętach pościg korpusów Lannes'a i Murata. Kiedy Napoleon dotarł do Linzu podzielił armię na dwie części, maszerujące dalej po obu stronach rzeki Dunaj. Po wkroczeniu do Steyr korpus Davouta ruszył w ślad za uciekającym bocznymi drogami austriackim korpusem gen. Merveldta. Z uwagi na fatalny stan dróg, Francuzi nie dysponowali żadną artylerią. Mimo to 8 listopada Davout dopadł pod Mariazell ariergardę austriacką, obchodząc ją z obu stron i biorąc do niewoli ponad 4 tysiące habsburskich żołnierzy.
Niestety, w dniach 10-11 listopada doszło do nieprzyjemnej bitwy z Kutuzowem pod Durnstein. Główne siły Napoleona maszerowały w kierunku austriackiej stolicy prawym brzegiem Dunaju, gdzie droga była w bardzo dobrym stanie, co pozwalało na szybki marsz, bez niepotrzebnych opóźnień. W nocy z 4 na 5 listopada na lewym brzegu rzeki francuski patrol konny uległ w zaciętej potyczce forpoczcie kozackiej. Cesarz uznał, że z tej strony mogą w każdej chwili pojawić się nowe posiłki Kutuzowa. Dlatego też utworzył korpus pod komendą marsz. Edouarda Mortiera. Tworzyły go: dywizja piechoty gen. Pierre Duponta (należąca poprzednio do korpusu Neya), dywizja piechoty gen. Dumonceau (korpus Marmonta ) i dywizja dragonów gen. Kleina. Korpus ten, skierowany na lewy brzeg Dunaju, maszerował wąską, kamienistą drogą, nieco w tyle za korpusami Lannes'a i Murata.
Napoleon oczekiwał, że Kutuzow zechce wydać mu bitwę pod Sankt Poelten, które było najbardziej dogodną linią obrony na drodze do Wiednia. Tymczasem rosyjski feldmarszałek przeszedł na lewy brzeg rzeki pod Krems. Kiedy więc dywizja Gazana, maszerująca tamtędy, minęła już miasteczko Durnstein, Francuzi natknęli się niespodziewanie na siły główne Kutuzowa. Pogoda nie była specjalnie sprzyjająca na jakiekolwiek manewry. Burza śnieżna, która się rozpętała, była prawdziwym utrapieniem dla obu stron.
Mimo to Kutuzow podjął wyzwanie. I trudno mu się dziwić. Przy takiej dysproporcji sił mógł być pewien wygranej. Na początek na 6-tysięczną dywizję francuską uderzyło od frontu 3,2 tys. Rosjan należących do dywizji gen. Michaiła Miłoradowicza, zaś w godzinach południowych na dywizję Gazana natarło kolejnych 2,6 tys. Rosjan z dywizji gen. Strycka. Co prawda towarzyszącemu dywizji Mortierowi udało się odrzucić oba rosyjskie uderzenia, to jednak Kutuzowowi udało się odciąć go od reszty korpusu.
Kiedy wydawało się, że sytuacja została ustabilizowana, już po zapadnięciu zmroku, od zachodu, na biwaki francuskiej piechoty, uderzyła 9-tysięczna dywizja gen. Dmitrija Dochturowa. Sytuacja dywizji Gazana stała się krytyczna. Francuzi mieli przed sobą dwie możliwości - kapitulację lub desperacką przeprawę na drugi brzeg Dunaju.
Mortier wybrał to drugie rozwiązanie. Potężne uderzenie zwartej kolumny francuskich grenadierów odrzuciło Rosjan z Durnstein, które dopiero co zdobyli, i nawet nie zdążyli przygotować go do obrony. Kilkaset metrów za miasteczkiem, Mortier napotkał idącą z odsieczą dywizję Duponta, z pomocą której ostatecznie przebił się przez rosyjskie linie na prawy brzeg rzeki. Dywizja Gazana została uratowana, jednak straciła w bitwie prawie 1,7 tys. poległych i rannych. Straty Rosjan były dwukrotnie mniejsze; ocenia się na około 0,9 tys.
W dniu 13 listopada Napoleon, poprzedzony korpusem Murata, w asyście gwardii cesarskiej wkroczył do kompletnie nie bronionego Wiednia, z którego uciekł w porę cesarz Franciszek. Jeszcze przez "wyjazdem" habsburscy dyplomaci proponowali Bonapartemu rozejm. Propozycja ta została jednak natychmiast odrzucona.
Aby przeciąć Kutuzowowi dalszą drogę odwrotu na Morawy, należało czym prędzej przeprawić armię na lewy brzeg Dunaju. Przez Wiedeń przepływała tylko jedna z wąskich odnóg tej rzeki, natomiast główne ramię, z mnóstwem wysp i wysepek, położone było nieco na północ od austriackiej stolicy. Austriacy podminowali co prawda mosty na Dunaju, ale obsadzili je raczej symbolicznymi garnizonami, czekając na rozkaz z góry o wysadzeniu ich w powietrze. Gdyby tak się stało dalsza ofensywa francuska stanęłaby pod dużym znakiem zapytania. Aby do tego nie dopuścić Francuzi sięgnęli do, naprawdę humorystycznego, podstępu.
Murat, Lannes, Bertrand i jeden z pułkowników wojsk saperskich ukrywszy w pobliskich krzakach batalion grenadierów z dywizji gen. Nicolasa Oudinota, praktycznie bez eskorty, podjechali jak gdyby nigdy nic do mostu i oświadczyli zdezorientowanym Austriakom, że został podpisany rozejm. Następnie przeszli spokojnie przez most, wezwali austriackiego generała księcia Auersperga i powtórzyli mu bajeczkę o rozejmie. Nim tamten to sprawdził, na dany sygnał wyskoczyli z krzaków grenadierzy Oudinota i błyskawicznie rozbili austriacki posterunek, a następnie francuska piechota obsadziła cały most. Triumfujący Murat natychmiast poinformował o tym niespodziewanym sukcesie Napoleona, a ten nie tracąc czasu pchnął resztę armię na Wiedeń.
Był jednak w tym wszystkim jeden minus. Fakt, że Napoleon pomaszerował na Wiedeń, uratował skórę Kutuzowa, który odciążony od francuskiego pościgu, mógł z siłami głównymi minąć Hollabrun, ostatnie dogodne miejsce, w którym Francuzi mogli Rosjanom stanąć na drodze. Dla Kutuzowa był to dar niebios. Rosyjski feldmarszałek wiedział, że tylko szybki odwrót z Krems na olszańskie równiny na południe od Ołomuńca może uratować jego armię od niechybnej klęski. Tym bardziej, że przewaga sił była teraz po stronie Napoleona, który rozporządzał prawie 150-tysięczną armią, podczas gdy Kutuzow tylko 45-tysięczną, nie licząc 22-tysięcznego korpusu austriackiego. W najlepszym razie dysproporcja sił była jak ponad 2 do 1.
Po zajęciu mostów na Dunaju, Napoleon polecił, by korpusy Mortiera i Bernadotte'a ruszyły dalej w ślad za umykającym Kutuzowem, zaś korpusy Murata i Lannes'a, rzucił spod Wiednia, celem przecięcia Rosjanom drogi odwrotu na Brno. Kutuzow tymczasem pozostawił w Hollabrun swoją ariergardę, którą tworzyła 6-tysięczna dywizja grenadierów gen. Pawła Bagrationa oraz dywizja konna gen. Nostiza. Korpusy francuskie, maszerujące tropem Rosjan, nie mogły ich dogonić, bo same były już wyczerpane długotrwałym marszem. Wezwany z Salzburga korpus Bernadotte'a przekroczył Dunaj dopiero 15 listopada. Tego dnia Murat i Lannes dopadli co prawda Bagrationa, ale ten posłużył się podstępem, by zyskać na czasie. Przybyły w ramach rosyjskiej delegacji gen. Ferdinand Winzingerode oświadczył francuskiemu dowództwu, że Bagration chce się poddać. Podpisana następnie umowa ustaliła 24-godzinny rozejm. Napoleon jednak natychmiast zorientował się, że jest to podstęp Kutuzowa, by zyskać na czasie, i rozkazał obu marszałkom natychmiastowe uderzenie na Hollabrun. Tak doszło w dniu 16 listopada do niezwykle zaciętej i krwawej bitwy między 30 tysiącami Francuzów, którym z najwyższym trudem czoło stawiło 6 tysięcy Rosjan. O godz. 16 na linie rosyjskie natarły cztery francuskie dywizje - gen. Nicolasa Oudinota i Louisa Sucheta ze składu korpusu Lannes'a oraz gen. Dominique Vandamme'a i Claude Legranda z korpusu Soulta. Po siedmiu godzinach morderczej bitwy, zdziesiątkowany Bagration dał sygnał do odwrotu. Poświęcenie ponad 4 tysięcy poległych i rannych Rosjan (prawie 70% stanu), a w sumie w czasie całego odwrotu przeszło 12 tysięcy, pozwoliło Kutuzowowi uniknąć klęski i z osłabioną armią dotrzeć pod Brno na Morawach, gdzie połączył się z 33-tysięczną armią gen. Fiodora Buxhoewdena, dopiero co przybyłą z Galicji. Tym samym Napoleon stracił doskonałą okazję do osobnego rozbicia obu armii rosyjskich. Tymczasem Kutuzow przybył do Ołomuńca, gdzie w tym czasie kwaterowali obydwaj cesarze - Aleksander i Franciszek.
Bitwa pod Austerlitz
(2 grudnia 1805 roku)
O ile plany wojenne cesarza Austrii, po doznaniu tak bolesnych razów, były już mocno nadwerężone, o tyle władca Kremla pragnął dalszej wojny. Aleksander I był niemal pewny wygranej. Uważał, że armia Napoleona jest już skonana kilkusetkilometrowym marszem i osłabiona dotychczasowymi bitwami i potyczkami. Liczył, że jego armia jest nienaruszona (chyba nie rozmawiał o tym z Kutuzowem), zaś Prusy lada moment przybędą na front z całą potęgą, co z pewnością zakończy się druzgocącą klęską "korsykańskiego generała". Rosyjski car nieprzerwanie więc prowokował Napoleona do generalnej bitwy, wysuwając jako cenę pokoju, żądanie ustąpienia Francji za Ren, a także oddanie przez nią nabytków w Niemczech i we Włoszech, a nawet w Belgii. Aleksander wiedział, że jego francuski konkurent nie może przyjąć tych postulatów. I o to mu właśnie chodziło.
Tymczasem z Rosji nadeszły na front świeże posiłki. Armia Kutuzowa rozkwaterowana w okolicach Ołomuńca osiągnęła teraz stan 75 tysięcy piechoty i konnicy. Z dumnej niegdyś, 60-tysięcznej armii austriackiej pozostał teraz tylko 15-18-tysięczny korpus księcia Johanna Liechtensteina. W sumie sojusznicy rozporządzali na Morawach najwyżej 90 tysiącami żołnierzy. Ale doświadczony Kutuzow wiedział, że choć na papierze jego armia prezentuje się naprawdę dobrze, to jednak na pole bitwy może pchnąć tylko część. Dlatego starał się uniknąć walnej rozprawy, zyskując na czasie, dopóki Prusy aktywnie nie przyłączą się do wojny. Podobnie myśleli inni generałowie rosyjscy, ci którzy odebrali od Napoleona kilka bolesnych lekcji - Piotr Bagration, Michaił Miłoradowicz, Dmitrij Dochturow i Andrault Langeron. Mieli oni spory szacunek dla możliwości francuskiej armii i francuskich żołnierzy, a w szczególności dla sztuki wojennej Napoleona.
Plan Kutuzowa został z oczywistych powodów odrzucony przez Aleksandra. Ratować się przez Napoleonem ucieczką, rozporządzając potężną armią, a ponadto ukrywać się w biednej, górskiej okolicy było według niego rzeczą nie tylko bezsensowną, ale przede wszystkim hańbiąca. Kiedy car przybył do kwatery głównej feldmarszałka (22 listopada), natychmiast przeważyło nowe stanowisko. Aleksander I i jego najbliżsi współpracownicy (m.in. książę Piotr Dołgorukow), nie ukrywali pogardy dla austriackich żołnierzy, uważając, że tylko rosyjska armia jest godnym przeciwnikiem dla Napoleona. Generałowie Kutuzowa, którzy zalecali ostrożność, byli traktowani z niechęcią, a potem po prostu lekceważeni. Gdy Kutuzow wyraził swoją opinię co do przyszłych posunięć cara, został arogancko poinformowany, że "ta sprawa już go nie dotyczy!". Tak więc jedyny człowiek w koalicji, jedyny generał znający się na rzeczy, któremu udało się mniej więcej przewidzieć plany francuskiego cesarza, został odsunięty na boczny tor.
Tymczasem położenie Napoleona rzeczywiście nie było zbyt wesołe. Po wkroczeniu do Wiednia (13 listopada) i bitwie pod Hollabrun (16 listopada) cesarz przybył 20 listopada do Brna. Wiedział doskonale, że pod Ołomuńcem stoją dwie rosyjskie armie (Kutuzowa i Buxhoewdena) oraz austriacki korpus Kienmayera. Lada chwila miała na Morawy dotrzeć trzecia z carskich armii (Bennigsena), zaś z Lombardii przez równiny węgierskie mógł nadciągnąć dodatkowo arcyksiążę Karol. Gdyby sojusznikom udało się zrealizować plan koncentracji swoich armii w jednym miejscu, rozporządzaliby blisko 230 tysiącami żołnierzy.
Przebieg dotychczasowej kampanii jesiennej poważnie ograniczył potencjał napoleońskiej armii. Było to spowodowane nieuniknionymi stratami poniesionymi w czasie morderczego, ośmiotygodniowego marszu oraz koniecznością rozproszenia części dywizji na tyłach frontu i obu skrzydłach maszerującej armii. W efekcie na Morawach Napoleon dysponował rozciągniętymi korpusami Bernadotte'a, Soulta, Lannes'a i Murata oraz dywizją grenadierów Oudinota i gwardią cesarską Bessieres'a. W sumie około 60 tysięcy piechoty i konnicy.
Początek zimy, konieczność kwaterowania na obcym terytorium i nadmiernie naprężone linie komunikacyjne (do tego niepewne) z pewnością odbiłyby się na dalszym obniżeniu siły francuskiej armii. Z drugiej strony koncentracja armii sojuszniczych na Morawach, oraz nadchodzące już posiłki z Italii i Rosji, dałyby koalicji zdecydowaną przewagę liczebną nad zmęczonymi korpusami francuskimi. Było jasne, że inicjatywa może w każdej chwili przejść na drugą stronę i jeżeli Napoleon nie wyda walnej bitwy jak najszybciej, stanie przed alternatywą: odwrót lub porażka.
Na początek cesarz rozwinął swoje korpusy w okolicach Wiednia, czekając na rozwój sytuacji. Nie wiedział bowiem dokładnie, skąd nadciąga główne niebezpieczeństwo - od południa, gdzie stał arcyks. Karol, czy też od północy, gdzie lada chwila Kutuzow miał połączyć się z Buxhoewdenem. Po paru dniach niepewności, Napoleon ruszył na północ, na Morawy, licząc na to, że Aleksander I, obecny już w sztabie Kutuzowa, będzie parł do walnej rozprawy. I nie pomylił się.
Cesarz starał się więc przekonać rosyjskiego monarchę, że czuje się niepewnie, nie wierzy w możliwość wygranej i poważnie myśli o odwrocie. Ta udawana słabość, miała sprowokować (i sprowokowała) uprzedzające uderzenie armii sojuszniczej, nie czekając nawet na nadciągające już posiłki.
Realizując swój plan, Napoleon skierował do Aleksandra osobistego adiutanta gen. Anne Jeana Savary'ego z propozycją rozejmu, a następnie za jego pośrednictwem poprosił cara o osobistą rozmowę, a gdyby ten nie wyraził zgody (w zastępstwie przybył Dołgorukow), Savary miał mu zaproponować spotkanie pełnomocników obu stron dla przedyskutowania kwestii podpisania stosownego porozumienia. Aby jeszcze bardziej utwierdzić koalicjantów w przekonaniu, że Napoleon się boi, polecił, by z dniem 27 listopada francuskie forpoczty ustąpiły w kierunku Brna. Cesarz posunął się w tej grze jeszcze dalej. Na jego rozkaz Francuzi ustąpili z rozległego i dominującego nad okolicą płaskowyżu Pratzen, które było dla Rosjan doskonałym miejscem do uderzenia. To ostatecznie przekonało Aleksandra, że armia napoleońska przygotowuje się do odwrotu i jej klęska będzie szybka i druzgocąca.
W rosyjskim sztabie wybuchł szał radości. Napoleon stchórzył! Napoleon goni resztkami sił i stoi nad przepaścią! Z tego wniosek, że nie wolno w tej chwili wypuścić go z rąk. Decyzja została więc podjęta.
Plan bitwy przygotowany przez austriackiego generała Franza Weyrothera, który był teraz głównym doradcą cara, przewidywał odcięcie Napoleona od połączeń z Wiedniem, a następnie odrzucenie jego armii w Góry Czeskie, w okolice Igławy, gdzie przewidywano ostateczne ich rozbicie. Weyrother chciał tu zrealizować plan, jaki kilkakrotnie przećwiczył w okolicach Austerlitz, w stronę którego przesuwała się obecnie sojusznicza armia. Pech chciał, że ten plan był doskonale znany Napoleonowi. Dostrzegając słabość prawego skrzydła francuskiego wzdłuż strumienia Goldbach, główny wysiłek planowanego natarcia miał przyjąć formę szerokiego obejścia rzeczki z lewej strony, między wioskami Tellnitz i Puntowitz.
Forpoczta w postaci austriackiego korpusu gen. Michaela von Kienmayera miała obsadzić lewy brzeg Goldbach, między stawami Tellnitz i Kobelnitz oraz osłonić rozwinięcie 44-tysięcznej armii rosyjskiej gen. Fiodora Buxhoewdena. Armia ta była podzielona na trzy korpusy - gen. Dmitrija Dochturowa, Andraulta Langerona i Iwana Przybyszewskiego. Czwarty z korpusów, 23-tysięczny, tworzyły regimenty rosyjskie gen. Michaiła Miłoradowicza i austriackie gen. Johanna Kollowratha. Korpus ten miał przekroczyć strumień Goldbach na północ od stawu Kobelnitz.
Po zakończeniu manewrów początkowych, miało się rozpocząć natarcie sił głównych. Korpusy sojusznicze miały skierować się na północ i odepchnąć prawe skrzydło francuskie ku siłom głównym Napoleona, a następnie skorzystać z chaosu w szeregach przeciwnika i wymierzyć mu ostateczny cios. W celu odcięcia Francuzom drogi odwrotu na wschód, drogą Brunn - Olmutz, postanowiono zablokować ją 13-tysięcznym korpusem rosyjskim gen. Piotra Bagrationa. Luka między Bagrationem a siłami głównymi miała być wypełniona korpusem konnym austriackiego gen. Johanna Liechtensteina, zaś strategiczny odwód Aleksandra miała stanowić elitarna gwardia carska pod rozkazami wielkiego księcia Konstantego. W sumie Rosjanie i Austriacy skupili w okolicach Austerlitz (obecnie Sławków na Morawach) blisko 93-tysięczną armię z 278 armatami.
Plan Weyrothera ilustruje dobitnie zadufanie sojuszników i ich niedopuszczalne lekceważenie umiejętności Napoleona. Był po prostu zbyt ambitny, jak na armię rosyjsko-austriacką. Wobec słabego wyszkolenia i zgrania oraz improwizowanego składu czterech korpusów uderzeniowych, armia ta nie stanowiła spójnej całości i o ścisłej współpracy można było tylko pomarzyć. Jedyne, czego naprawdę obawiali się rosyjscy i austriaccy generałowie, to francuskiego odwrotu i odebrania im pewnej szansy rzucenia Napoleona na kolana! Za taką naiwność koalicjanci mieli słono zapłacić.
Kiedy armia sojusznicza ruszyła w stronę Austerlitz, Napoleon pospiesznie koncentrował swoje rozproszone korpusy. W międzyczasie przygotowywał dla swoich zadufanych rywali przykrą niespodziankę. Z dniem 1 grudnia siły główne WA stały ześrodkowane na zachód od płaskowyżu Pratzen, w okolicy wzgórza Zuran. Lewe skrzydło podpierało się o ufortyfikowane wzgórze Santon, zaś prawe skrzydło pokrywało się ze strumieniem Goldbach, od Puntowitz do Tellnitz.
Napoleon liczył na to, że sojusznicy popełnią błąd w ustawieniu armii. I nie pomylił się. Swój plan bitwy przygotował jeszcze przed 2 grudnia. Koncentracja armii rosyjsko-austriackiej na południe od Pratzen w oczywisty sposób odkrywała karty rywala - główne uderzenie alianckie pobiegnie między stawami Tellnitz i Kobelnitz i pokryje się z biegiem strumienia Goldbach. Celem było więc prawe skrzydło francuskie. Taki sposób rozegrania bitwy przez Aleksandra czynił zbędnym zdobywanie Pratzen przez Francuzów, jednocześnie zaś skutecznie odkrywało prawe skrzydło armii sojuszniczej na potężne przeciwuderzenie sił głównych Napoleona, stojących bardziej na północy.
Aby zaprosić Rosjan i Austriaków do uderzenia w wybranym przez Napoleona miejscu, cesarz celowo odsłonił swoje prawe skrzydło (niby taki nieostrożny), obsadzając ów dolny bieg strumienia Goldbach tylko jedną dywizją piechoty gen. Claude Legranda oraz brygadę konną gen. Margarona należącymi do korpusu Soulta. Równocześnie na drodze z Brna do Ołomuńca stanął korpus Bernadotte'a, przybyły 1 grudnia spod Igławy. W ciągu 36 godzin nieprzerwanego marszu korpus ten pokonał 86 kilometrów, przy czym sojusznicy nie mieli pojęcia o jego przybyciu. Przed Bernadotte'm rozwinął się dodatkowo korpus Lannes'a, zaś za nim skoncentrowały się gwardia cesarska Bessieres'a, dywizja grenadierów Oudinota i korpus konny Murata. Takie było lewe skrzydło francuskie. Natomiast centrum, na lewym brzegu strumienia Goldbach, tworzył korpus Soulta. Cesarz wezwał też spod Wiednia 5-tysięczny korpus Davouta, który w ciągu 44 godzin marszu pokonał aż 128 kilometrów i mimo wyczerpania, rankiem 2 grudnia stanął na najsłabszym, prawym skrzydle.
Zgodnie z planem, kiedy armia rosyjsko-austriacka rozpoczęłaby forsowanie strumienia Goldbach, siły główne Napoleona miały obejść Pratzen i uderzyć w odsłonięte teraz prawe skrzydło i tyły sojuszników. W pierwszej linii spod Puntowitz, miał uderzyć korpus Soulta, na którym spoczęła odpowiedzialność zajęcia jak największej części płaskowyżu. Następnie korpusy Bernadotte'a, Murata i Lannes'a połączyłyby się z Soultem, ruszając spod wzgórz Zuran, po czym 53 tysiące napoleońskich żołnierzy miało rozpocząć druzgocące uderzenie na stłoczone korpusy sojusznicze maszerujące doliną. Gwardia cesarska Bessieres'a i dywizja grenadierów Oudinota miały pozostać w odwodzie. Oczywiście by plan się powiódł, nie można było dopuścić do przełamania prawego skrzydła. Tam korpus Davouta miał pilnować, aby sojusznicy nie zapędzili się za bardzo - równina pod Turras na północ od Goldbach była tym punktem zerowym. W sumie Napoleon skoncentrował do bitwy około 71-tysięczną armię z 139 armatami.
Natarcie armii rosyjsko-austriackiej rozpoczęło się o godz. 7 rano 2 grudnia... zamieszaniem. Marsz korpusu Miłoradowicza i Kollowratha na Puntowitz został nagle zablokowany przez armię Buxhoewdena, jak gdyby nigdy nic schodzącą sobie w stronę dolnego biegu strumienia Goldbach. Fatalna koordynacja, jeden bałagan. I to na początku bitwy. To nie wróżyło nic dobrego. Jakby tego było mało korpus Liechtensteina przemieszczający się na prawe skrzydło, do Bagrationa, także przyczynił się do opóźnień, gdyż maszerował... pod prąd reszty korpusów! Już w tym momencie armia sojusznicza demonstrowała kompletny brak umiejętności współpracy.
Podczas gdy siły główne przez następną godzinę dreptały w miejscu nie mogąc rozpocząć manewru, korpus Kienmayera zszedł z Pratzen i uderzył na wioski Tellnitz i Sokolnitz. Licząc, że siły francuskie na prawym skrzydle są bardzo słabe, Austriacy rozwijali natarcie etapami, pchając kolejne regimenty jeden po drugim, zamiast uderzyć całością sił od razu. Dywizja Legranda, dając dowody niezwykłego poświęcenia, w ciągu pierwszej godziny odrzuciła pięć szturmów austriackiej piechoty. Dopiero w drugiej godzinie bitwy, przybyły rosyjskie posiłki w postaci korpusu Dochturowa, któremu udało się w końcu zdobyć miasteczko, umożliwiając w ten sposób konnicy Kienmayera przejście na lewy brzeg strumienia Goldbach.
W tym momencie interweniował Buxhoewden, który rozkazał Kienmayerowi i Dochturowowi przerwać natarcie, dopóki pozostałe korpusy nie pokonają rzeczki. W ciągu dnia armii sojuszniczej udało się w kilku miejscach przekroczyć strumień Goldbach, ale rozkazy Buxhoewdena uniemożliwiły rozwinięcie tych lokalnych sukcesów w coś poważniejszego i przełamanie prawego skrzydła francuskiego, co przecież było głównym celem całego natarcia. Pozwoliło to francuskiemu dowództwu skoncentrować siły główne w miejscach szczególnie niepewnych i przystopować alianckie postępy. Dodatkowo po godz. 10.30 na polu bitwy pojawił się korpus Davouta, co przyczyniło się ostatecznie do utrzymania francuskiej obrony na linii strumienia Goldbach. W tym samym czasie natarcie korpusów Langerona i Przybyszewskiego poczęło tracić na sile, jako że Rosjanie coraz bardziej niepokoili się niespodziewanym ruchem na tyłach frontu, wzdłuż Pratzen. Obawy te były uzasadnione.
Odgłos kanonady artyleryjskiej o świcie poinformował Napoleona, że sojusznicy uderzyli na jego prawe skrzydło. Dywizja piechoty gen. Louisa St. Hilaire'a, tworząca forpocztę korpusu Soulta, stojąca w dolinie pod Puntowitz, była całkowicie niewidoczna dla przeciwnika z powodu mgły, która utrzymywała się tam aż do późnych godzin porannych. Skoro więc Rosjanie i Austriacy nie mogli dostrzec Francuzów, Napoleon postanowił celowo opóźnić planowane uderzenie, dopóki siły główne armii sojuszniczej nie zejdą całkowicie z płaskowyżu Pratzen. Po odczekaniu jeszcze kwadransa, o godz. 8.30 korpus Soulta ruszył do natarcia. Dwie francuskie dywizje (gen. Louisa St. Hilaire'a i Dominique'a Vandamme'a) uderzyły w zwartych kolumnach na Pratzen. Pierwsza z nich na Pratzenburg, a druga na Stare Vinohrady. Francuskie regimenty przemieszczały się z niesamowitą szybkością i w chwili, gdy dotarły do wioski Pratzen, wyszły z mgły na zaśnieżone i oświetlone słońcem pole bitwy. Ten moment został zapisany potem w historii jako "Słońce pod Austerlitz". Gdy korpus Soulta dotarł do najwyższego punktu płaskowyżu, natknął się jednak nie na słabe ariergardy sojusznicze, schodzące już z Pratzen, ale na siły główne korpusów Kollowratha i Miłoradowicza, wciąż maszerujące w stronę Puntowitz. Tak to opieszałość alianckich generałów mogła pokrzyżować plan Napoleona. Kiedy Miłoradowicz uświadomił sobie niebezpieczeństwo, rzucił się z całym korpusem na nadchodzące dywizje Soulta. Na Pratzen rozgorzały walki o rzadko spotykanej zaciekłości.
Nieoczekiwane pojawienie się korpusu Miłoradowicza na płaskowyżu przyhamowało francuskie uderzenie. Stojący na skrajnym, prawym skrzydle rosyjski korpus gen. Piotra Bagrationa postanowił zlekceważyć pierwotne rozkazy, uderzając na korpus Lannes'a między wzgórzami Blasowitz i Santon. Pierwsze natarcie poprowadzone przez konnicę Liechtensteina zostało błyskawicznie rozbite zmasowanym ogniem karabinowym i artyleryjskim piechoty Lannes'a. Jakikolwiek ruch drogą w kierunku Brna był niemożliwy. Potężna bateria francuska ustawiona na pobliskim wzgórzu Santon dosłownie zmiatała każdego, kto pojawił się w okolicy. Kiedy Bagration podciągnął posiłki i uderzył raz jeszcze, Murat rzucił na niego dywizję kirasjerów gen. Etienne'a Nansouty'ego, która potężną szarżą rozbiła pierwszą linię korpusu Liechtensteina. Prowadząc na przemian uderzenia ciężkiej konnicy i nawały artyleryjskie, Bagration był systematycznie spychany do tyłu. Korzystając z powodzenia Murata, Lannes pchnął do natarcia prawe skrzydło korpusu w stronę Blasowitz, skąd artyleria mogłaby dobrać się do skóry piechocie Bagrationa szturmującej Santon. Kiedy impet Bagrationa wyczerpał się całkowicie, Lannes i Murat przeszli do przeciwuderzenia. Tuż po południu Bagration, w obliczu francuskiej ofensywy, nie mając styczności z resztą armii, wydał rozkaz generalnego odwrotu, aby nie dopuścić do całkowitej klęski, tym bardziej, że szwadrony Liechtensteina już poszły w rozsypkę. Kiedy prawe skrzydło sojuszników zostało rozbite korpusy Murata, Lannes'a i Bernadotte'a ruszyły w kierunku Pratzen, na odsiecz Soultowi.
Tymczasem na płaskowyżu Pratzen trwała zaciekła i nierozstrzygnięta bitwa między korpusami Soulta, a Kollowratha i Miłoradowicza. Najcięższe walki rozgorzały pod Pratzenburgiem. Mimo przewagi liczebnej Rosjan i Austriaków, dywizja St. Hilaire'a zdobyła szturmem szczyt wzgórza, ale miała teraz poważne problemy z jego utrzymaniem. Sojusznicy nie przebierali bowiem w środkach, by odepchnąć Francuzów z powrotem. Trzykrotnie piechota Langerona, która nieoczekiwanie zmieniła front natarcia, szturmowała linie francuskie na bagnety, jednak bez skutku. Wykrwawiały się także regimenty Kollowratha i Miłoradowicza, które bezsilne stopniowo spływały z płaskowyżu. Ich miejsce szybko zajmowali żołnierze napoleońscy.
Plan Napoleona sprawdzał się w całej rozciągłości. Rosjanie i Austriacy nieprzerwanie przerzucali posiłki na prawe i lewe skrzydło, jednak nigdzie nie udawało im się osiągnąć przełamania frontu. W tej sytuacji coraz bardziej ogołacane było centrum, co w obliczu ofensywy Soulta na Pratzen, wymusiło na Aleksandrze użycie strategicznego odwodu, czyli gwardii carskiej wielkiego księcia Konstantego. Jej potężne natarcie na Stare Vinohrady odepchnęło nieco dywizję Vandamme'a, jednak reakcja Napoleona była błyskawiczna. Natychmiast spadło na nią jeszcze potężniejsze uderzenie korpusu Bernadotte'a, dywizji grenadierów Oudinota i doborowej gwardii cesarskiej Bessieres'a. Około godz. 13 pobita gwardia carska, ponosząc dotkliwe straty, rozpoczęła odwrót. Porażka ta przyspieszyła tylko rozkaz Bagrationa do pospiesznego odwrotu w kierunku Ołomuńca.
Między godziną 13 i 16 Napoleon ostatecznie rozbił w pył lewe skrzydło sojuszników, zaś zdobywając płaskowyż Pratzen rozerwał ich centrum, rozcinając armię rosyjsko-austriacką na dwie odizolowane części. Teraz pierścień okrążenia nad korpusami Buxhoewdena zaciskał się błyskawicznie. Gwardia cesarska z korpusem Soulta spłynęły z Pratzen wprost na tyły armii Buxhoewdena. Marszałkowie francuscy podziwiali bitność i poświęcenie rosyjskich żołnierzy, nie mogli pojąć tylko nieudolności, czy głupoty carskich generałów, prócz jednego - Kutuzowa. Taki np. Buxhoewden, rozporządzający 29 batalionami piechoty i 22 szwadronami konnicy, zamiast przyjść z odsieczą ginącej armii, przez całą bitwę marudził na froncie trzeciorzędnym, trzymany w ryzach przez słabiutki korpus Davouta. Gdy w końcu dotarła do niego powaga sytuacji i rozpoczął odwrót, było już za późno. Odstępował przy tym tak nieudolnie, że kilka jego regimentów zostało odrzuconych ku zamarzniętym stawom, gdzie potonęły, ponieważ Napoleon widząc to rozkazał rozbić lód ogniem artylerii. Ci, którzy ocaleli, pomaszerowali do francuskiej niewoli. Teraz całe już lewe skrzydło sojusznicze masowo kapitulowało - całymi regimentami Rosjanie i Austriacy oddawali broń. Jedyna droga odwrotu prowadziła przez ledwie zamarznięty Staw Zatczański, na południe od Pratzen. Jedynie korpusowi Dochturowa udało się częściowo, obchodząc staw lub przechodząc przez pobliską groblę, uniknąć klęski. Korpusom Langerona, Przybyszewskiego, Kollowratha i Miłoradowicza takie szczęście nie dopisało. Napoleońscy marszałkowie odrzucili je do na wpół zamarzniętych stawów Menitz i Satschan i zalali ich lawiną ognia. Całe regimenty tonęły lub ginęły od kartaczowego ognia. Reszta, przemarznięta i ranna dostały się do francuskiej niewoli. Pogrom armii rosyjsko-austriackiej był porażający.
Widząc klęskę carskiej gwardii oraz zagładę lewego skrzydła Buxhoewdena, Aleksander, płacząc, uciekł konno z pobojowiska. Na marginesie trzeba powiedzieć, że uciekał tak przez kilka dobrych dni. W jego ślady ruszył cesarz Franciszek, ale ten nie ujechał zbyt daleko. Po prostu nie miał gdzie. Ich świty rozproszyły się, porzucając swoich monarchów, którzy rozłączyli się, gdyż konie uniosły ich w różne strony. Bitwa, która miała przynieść, jak mówiono w Londynie, Wiedniu i Petersburgu, kres panowania Napoleona, przyniosła zagładę sporej części rosyjskiej armii, a obu monarchom upokorzenie i rozpacz. Resztki pobitej armii cofały się w panice i chaosie. W porządku ustępował jedynie korpus Bagrationa, maszerujący szosą ołomuniecką, który teraz osłaniał rejteradę dumnej niegdyś armii rosyjsko-austriackiej w stronę Galicji. Tylko Kutuzowowi car zawdzięczał to, że udało się uratować chociaż jej część. Bitwa dobiegła końca około godz. 16.
Blisko 17 tysięcy poległych i rannych Rosjan i Austriaków, 20 tysięcy we francuskiej niewoli, zdobycie 40 sztandarów i 180 armat, potężnego taboru pełnego materiałów wojennych i co najważniejsze praktyczna likwidacja całej, ponad 90-tysięcznej armii rosyjsko-austriackiej, która pobita rozbiegła się na różne strony. Taki był plon bitwy pod Austerlitz. A cena? Tylko 8 tysięcy poległych i rannych. O bitwie tej wypowiedział się najlepiej jeden z rosyjskich generałów - Andrault Langeron: "Widziałem kilka przegranych bitew, lecz nawet myśl mi nie zaświtała, że można ponieść podobną klęskę".
Pokój w Preszburgu
(26 grudnia 1805 roku)
Franciszek Habsburg, kiedy tylko skontaktował się z Aleksandrem, poinformował rosyjskiego monarchę, że w tej sytuacji dalsze prowadzenie wojny jest wykluczone. I car musiał się z tym zgodzić. Nie miał przecież innego wyjścia. Cesarz Austrii mógł uczynić teraz tylko jedno - poprosić Napoleona o pokój. Do spotkania obu cesarzy doszło 4 grudnia w Żarowicach. Dwa dni później podpisano oficjalny rozejm, z dwoma tylko warunkami Bonapartego, które Franciszek przyjął natychmiast. Po pierwsze, armia rosyjska miała się natychmiast wynieść a Austrii, a po drugie - Francja będzie prowadzić rokowania pokojowe tylko z Wiedniem, z pominięciem Petersburga. Trzecia koalicja antyfrancuska umarła śmiercią naturalną.
Jak się okazało, Napoleon nie chciał jeszcze rozciągać swojego panowania na całą Europę Środkowo-Wschodnią. Ograniczył się głównie do wyrzucenia Austrii z zachodnich Niemiec i Włoch. Ciekawostką niech będzie fakt, że w czasie pobytu cesarza w Wiedniu, przybył tam przedstawiciel rządu pruskiego z ultimatum Fryderyka Wilhelma III wobec Francji, oznaczającego wojnę. Kiedy poseł dowiedział się o klęsce pod Austerlitz natychmiast "zapomniał" co miał powiedzieć, przekazując Napoleonowi gratulacje i wyrazy szacunku. Berlin bał się, że poniesie karę za spiskowanie z Rosjanami.
Na szczęście Napoleon nie był aż tak mściwy. Ale nic za darmo. Obiecał wybaczyć Prusom grzechy, pod warunkiem sojuszu z Francją. Ale nie tylko. Prusy miały także oddać Bawarii księstwo Ansbach, a Francji - dwa mniejsze księstewka (Neufchatel i Cleve). W zamian Prusy miały dostać, nie tak dawno angielski, Hanower. Sojusz Berlina z Paryżem był równoznaczny z tym, że Prusy miały wypowiedzieć Anglii wojnę. Fryderyk Wilhelm III przyjął warunki francuskie od razu.
Bawaria - jako sojusznik Francji - obok pruskiego Ansbachu, miała dostać - od Austrii - Tyrol, ale musiała przekazać Francji okręg przemysłowy w Bergu. Natomiast Wirtembergia miała być nagrodzona Szwabią. Ponadto Wiedeń oddawał Napoleonowi jako królowi Włoch Wenecję, Istrię i Dalmację. Jednocześnie ustalono, że korony Francji i Włoch nigdy nie zostaną połączone, a więc Austria nie musiała się obawiać połączenia obu państw. Godząc się na całkowitą niezależność Bawarii, Wirtembergii i Badenii, Franciszek rezygnował z tytułu Cesarza Rzymskiego Narodu Niemieckiego i odtąd przyjmował tytuł tylko cesarza Austrii. Ogółem Austria straciła 65 tysięcy kilometrów kwadratowych terytorium, zamieszkanego przez 4 miliony obywateli (szósta część) i dającego 13,5 miliona dukatów dochodu państwowego (siódma część). Musiała także wypłacić Francji kontrybucję wojenną w wysokości 40 milionów dukatów. Traktat pokojowy został uroczyście podpisany 26 grudnia 1805 roku w Preszburgu w Czechach (obecnie Bratysława).
Przed wyjazdem z rozgromionej Austrii Napoleon pognębił jeszcze jednego rywala. Neapol, przekonany o nieuchronnej klęsce Francji, szczególnie po Trafalgarze, podpisał sojusz z Anglią i Rosją. Burboni neapolitańscy żywili szczerą nienawiść do Napoleona. Teraz po Austerlitz mieli słono odpokutować za ten nierozważny krok. "Dynastia Burbonów przestała rządzić w Neapolu" - oświadczył Bonaparte. Na potwierdzenie tych słów 40-tysięczna armia francuska marszałka Joachima Murata z cesarskim bratem Józefem u boku w dniu 15 lutego 1806 roku wkroczyła do Neapolu, który odtąd przechodził pod panowania rodziny Bonaparte. Dotychczas rządzący, Ferdynand IV Burbon i jego straszna żona Maria Karolina, uciekli w popłochu na Sycylię pod parasol angielskiej floty.
W międzyczasie Napoleon postanowił umocnić i nadać prawne formy francuskiemu panowaniu w zachodnich i centralnych Niemczech. W styczniu 1806 roku zaproponował księstwom zachodnioniemieckim utworzenie nowej konfederacji, której sam pragnął być protektorem. Tworząc ten tzw. Związek Reński, Bonaparte dążył do wysunięcie na jego czoło swoich sojuszników spośród książąt niemieckich. Jednocześnie miał on stanowić naturalną barykadę w środkowej Europie, broniącej Francji przed zakusami Prus, Austrii i Rosji. W dniu 12 lipca 1806 roku odnośną umowę podpisało 16 państw niemieckich, w tym Bawaria, Wirtembergia, Ragensburg, Baden, Berg, Hessen-Darmsdtadt i Nassau. Sejm związkowy uznał Napoleona oficjalnym protektorem konfederacji, powierzając mu prawo prowadzenia polityki zagranicznej oraz oddając do dyspozycji cesarza 63-tysięczny kontyngent wojskowy, z czego 30 tysięcy przypadało na Bawarię, 12 tysięcy na Wirtembergię i 8 tysięcy na Badenię. Bonaparte gwarantował także neutralność każdego członka związku i pomoc wojskową w razie agresji. Utworzenie Związku Reńskiego przyniosło oficjalny rozpad Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego, zaś 6 sierpnia dawny Franciszek II (rzymski) stał się Franciszkiem I (tylko austriackim).
Polityka Napoleona w państwach niemieckich, która była naprawdę słabo maskowanym poszerzaniem cesarstwa francuskiego kosztem Rzeszy Niemieckiej, musiała spowodować silny niepokój na dworze pruskim. Napoleońska Francja wbiła teraz potężny klin w samo serce Niemiec, a to podważało już autorytet Prus w tej części Europy. Tymczasem Berlin po klęsce Austrii rezerwował miejsce w Niemczech dla siebie, a nie Francji.
Niestety, Europie nie dane było zaznać dłuższego pokoju. Co prawda na kontynencie osłabła rola i prestiż rozgromionej Austrii, Aleksander I nadal się wahał i myślał serio o pokoju, nawet dumny z Trafalgaru Londyn był w rozterce po klęsce sojuszników pod Austerlitz. Aby jednak owa perspektywa trwalszego pokoju mogła mieć szanse, musiało zaistnieć w Europie jakieś znośne porozumienie między Paryżem a Berlinem. Tego jednak zabrakło.
Fryderyk Wilhelm III już na wiosnę 1806 roku uświadomił sobie powagę sytuacji w jakiej znalazły się Prusy. Co prawda Napoleon wybaczył mu grzechy, a nawet wyraził chęć sojuszu i obiecał podarować Hanower, ale cóż z tego, kiedy w odpowiedzi rząd angielski wypowiedział Prusom wojnę, zaś Napoleon nie spieszył się z oddaniem mu Hanoweru. Do tego doszły go słuchy, że rządy w Londynie i Paryżu myślą poważnie o pokoju, ceną za który miało być oddanie Anglii Hanoweru, obiecanego przecież Prusom. Dwór pruski uznał, że został potwornie oszukany. Argumentem, który przekonał pruskiego monarchę do wojny z Napoleonem, było ogólnie panujące przeświadczenie, że prędzej, czy później do tej wojny i tak dojdzie. Jeśli Prusy nie chciały podzielić losu Austrii, musiały uderzyć jak najszybciej.
Opracował: Szymon Jagodziński