Bitwa pod Laon
Po krwawej bitwie pod Craonne Napoleon pospieszył za pobitym Blücherem, nie chcąc dopuścić do jego ponownej koncentracji. To pozwoliłoby mu porozbijać poszczególne korpusy Armii Śląskiej i ostatecznie wyeliminować ją z kampanii. Wtedy całą energię mógłby poświęcić na armii Schwarzenberga. Tymczasem Blücher i tym razem uszedł przed pogonią, okopując się pod Laon i skupiając tu siły główne. Napoleon, chcąc obejść Prusaków od prawego skrzydła, pchnął tam, w kierunku Berry-au-Bac i Festieux korpus Marmonta, uzgadniając z nim termin skoncentrowanego uderzenia na Laon z dwóch stron.
Cesarz obawiał się tej konfrontacji. Trudno mu się dziwić. Wiedział już, że ma przed sobą skupiona w jednym miejscu całą armię Blüchera, a nie jego pojedyncze korpusy. Uznał jednak, że musi przyjąć bitwę, gdyż inaczej skaże na śmierć osamotniony korpus Marmonta, który już wyruszył w pole. Postanowił dotrwać do zmierzchu i dopiero wtedy dać sygnał do odwrotu.
Tymczasem korpus Marmonta, przebijający się przez morze błota, tak jak sojusznicy pod Craonne, spóźnił się aż o sześć godzin. Dopiero o godz. 14.00 dotarł pod Athies, jednak uznał, że w tej sytuacji podejmowanie natarcia jest zbyt dużym ryzykiem. Postanowił poczekać do następnego dnia. Ten błąd drogo go kosztował. Wieczorem na biwaki francuskie spadło nieoczekiwane uderzenie dwóch pruskich korpusów - Kleista i Yorka. Ten pierwszy stał już pod Athies, czekając na nadciągające kolumny francuskie. York natomiast nadszedł wezwany na pomoc przez Blüchera, spodziewającego się walnej bitwy w centrum. Dywizje francuskie nie przygotowane do obrony nie miały szans na ratunek. Jedyne co im pozostało to natychmiastowy odwrót. Pod naciskiem pruskiej konnicy, siekącej Francuzów na prawo i lewo, sytuację uratował płk Fabier, który poprowadził prawie tysiąc gwardzistów do desperackiego uderzenia na bagnety. Impet zwarcia był tak potężny, że triumfujący już Prusacy zostali odrzuceni aż o kilometr. Dało to czas na uporządkowanie szeregów i przegrupowanie sił. Po odejściu pod Festieux, w ciaśnienie między tamtejszymi lasami, korpus Marmonta (ale bez dowódcy, który przebywał wtedy w sąsiednim Eppes), pozbierał się i "powitał" nadciągającą ponownie konnicę Kleista i Yorka silnym ogniem muszkietowym. Przez kilka dobrych godzin, piechota francuska nie ustępowała ani o krok, zaś z każdą chwilą przed czworobokami rósł stos ciał pruskich żołnierzy i koni. W końcu Prusacy ustąpili. Ale ta bitwa przyniosła korpusowi Marmonta ciężkie straty, sięgające trzeciej części stanu - 3 tysiące poległych, rannych i w niewoli oraz 45 armat.
Napoleon pozostał pod Laon jeszcze 10 marca. Nie chciał, aby Blücher podniesiony na duchu pobiciem Marmonta, uderzył na główne siły francuskie. W międzyczasie gwardia cesarska szarpała się z korpusem Bulowa, co skutecznie absorbowało uwagę Prusaków i zmuszało ich do ostrożności. Dopiero wieczorem cesarz dał sygnał do odwrotu ku Soissons. Mimo tej porażki, wydawało mu się, że na razie unieszkodliwił Blüchera, choć nie rozbił go jak to planował. Ale w tym czasie dotarła do niego inna niepokojąca informacja. Macdonald i Oudinota, którym dał 40 tysięcy piechoty i konnicy, i polecił im mieć na oku Schwarzenberga, zostali odepchnięci przez niego pod Provins. Uzmysłowiło to cesarzowi, że jego marszałkowie nieźle radzą sobie w spotkaniach z poszczególnymi generałami Blüchera lub Schwarzenberga, jednak w sytuacji napotkania sił głównych którejś z armii sojuszniczych ich talent już nie wystarczał.
Opracował: Szymon Jagodziński