Nasza księgarnia

Weyssenhoff Jan (1774-1848)

Posted in Generałowie Księstwa Warszawskiego

Jan Weyssenhoff urodził się 11 kwietnia 1774 roku we wsi Andżelmujża w powiecie Rzeżyckim. Ojciec, również Jan, piastował urząd sędziego ziemskiego. Matką była Helena z domu Römer primo voto Sołtan. Rodzina Weyssenhoffów wywodziła się od osiadłych w XVII wieku niemieckich Weissów. W interesującym nas czasie rodzina była całkowicie spolonizowana. Pieczętowali się herbem Łabędź. Jan przyszły generał był jednym z ośmiorga dzieci swoich rodziców wychowywanych w Andżelmujży. Ponadto matka tej gromadki miała jeszcze syna z pierwszego małżeństwa z Sołatnem, Stanisława, późniejszego Marszałka Nadwornego Litewskiego a w 1812 roku prezesa Tymczasowego Rządu Litewskiego. Małżeństwo Stanisława Sołtana z Franciszką Radziwiłłówną oraz odziedziczone po ojcu starostwo Omelańskie, czyniło z przyrodniego brata rodzeństwa Weyssenhoffów człowieka majętnego i wpływowego. Przyczynił się on znacząco do wychowania i wykształcenia najstarszego z braci, Józefa. W kilka lat później Józef został posłem na Sejm Czteroletni i odegrał niepoślednią rolę w szeregach stronnictwa patriotycznego. Był jednym z założycieli Zgromadzenia Przyjaciół Ustawy Rządowej 3 maja, a w latach 1791-1792 współredagował miedzy innymi z J.U. Niemcewiczem "Gazetę Narodową i Obcą". Stosunki Józefa jak się później okaże nie pozostaną bez wpływu na początki kariery wojskowej jego brata Jana. Pozostali członkowie rodzeństwa zdobywali wykształcenie znacznie skromniejsze, raczej "domowym sposobem" na tyle, na ile pozwalały nie najwyższe dochody z rodowej posiadłości, oraz wspólna nauka z dziećmi stryja Michała Weyssenhoffa.
Dzięki poparciu i wpływom Józefa otrzymał Jan nominację na podporucznika w 8 pułku piechoty w którym szefował książę Karol Radziwiłł zwany "Panie Kochanku". Nominacja ta nosi datę 14 grudnia 1789 roku. Jak widać z tego zaledwie piętnastoletni chłopak, opatrzony przez matkę (ojciec już nie żył) w 50 dukatów, które jak sam pisze były jego pierwszymi pieniędzmi w życiu, ruszył w "świat" aby objąć swoje pierwsze stanowisko wojskowe. Protekcja siostry Teresy (Sołtanowej po mężu) u pułkownika Dederki oraz znacząca pozycja polityczna braci, Józefa i Stanisława niewątpliwie ułatwiły pierwsze kroki w wojskowej karierze. Trzeba jednak mocno zaakcentować, że objawiła się tu, godna polecenia, cecha charakteru przyszłego generała, ciekawość świata, zamiłowanie do nauki oraz umiejętność samokształcenia. Wkrótce w 1790 wraz z całym pułkiem młody podporucznik pomaszerował na Ukrainę. Tam zastało go ogłoszenie Konstytucji 3 Maja. Stacjonujące wówczas na Ukrainie wojsko miało wspierać i ochraniać powstające w każdym powiecie komisje cywilno-wojskowe, których celem było wprowadzanie nowych zasad ustrojowych. Weyssenhoff pełnił taką służbę w Owruczy. Na własne oczy widział ścieranie się nowego i starego porządku. Po ośmiu miesiącach tej trudnej i niewdzięcznej służby, w obliczu wojny z Rosją, wraz ze swoim pułkiem powrócił na Litwę. Wojsko gromadziło się w okolicach Mińska. Niestety, niekompetencja dowódców, a nawet zdrada sprawiła że młody Jan po raz pierwszy doznał przykrego uczucia klęski i bezsilności. W walkach odwrotowych korpusu litewskiego brał udział w potyczkach pod Grannem i Brześciem. W tych dniach klęski niewątpliwym pocieszeniem była nominacja na porucznika podpisana przez Stanisława Augusta w dniu 13 czerwca 1792. Po klęsce, 8 pułk początkowo stacjonował w Płońsku po czym powrócił na Litwę do powiatu Nowogródzkiego, a tam pewnego styczniowego dnia 1793 roku Rosjanie nie bawiąc się w żadne ceregiele położyli kres jego istnieniu. Oficerowie zostali dymisjonowani i rozesłani do domów a żołnierzy bezceremonialnie wcielono w rosyjskie szeregi. Wśród rosyjskich oficerów dowodzących "kasatą" 8 pułku był, wówczas podpułkownik, Barclay de Tolly późniejszy wódz rosyjski w 1812 r.
Po tak niespodziewanym przerwaniu kariery wojskowej Weyssenhoff znalazł schronienie w domu swego przyrodniego brata Sołtana. Czas tam spędzony poświęcił głównie na samokształcenie, udało mu się opanować język francuski przynajmniej na tyle, że mógł swobodnie w tym języku czytać. W tym czasie zmarła w Andżelmujży matka. W okresie poprzedzającym wybuch powstania w 1794 Rosjanie aresztowali Stanisława Sołatana wywożąc go do Mińska. Weyssenhoff przez kilka tygodni nieodłącznie towarzyszył swemu bratu wspierając go w tych ciężkich terminach. Po opanowaniu Wilna przez gen. Jasińskiego były porucznik 8 pułku stawił się do służby w narodowych szeregach. Pomimo młodego wieku, wśród organizatorów powstania mógł uchodzić za doświadczonego oficera z kilkuletnią praktyką. Z poparciem A. Granowskiego został adiutantem gen. Jasińskiego. Nominacja ta wiązała się z awansem na stopień kapitana. Uczestnicząc w działaniach powstańczych na Litwie, po latach, dość krytycznie oceniał polskie działania szczególnie kompetencje Giedroycia. W końcowym okresie walk Naczelnik Tadeusz Kościuszko osobiście awansował Weyssenhoffa na majora i powierzył mu zadanie organizowania 8 pułku jazdy. Działał wówczas nad Narwią w ramach powstania Karwowskiego. O ile pierwsze nominacje oficerskie były w pewnym stopniu efektem poparcia braci, to awanse w roku 1794 można przypisać zdecydowanie zdolnościom samego Weyssenhoffa. Już po Maciejowickiej klęsce, po ostatniej potyczce pod Magnuszewem oddziały działające nad Narwią poddały się Prusakom.
Niewola nie trwała zbyt długo. Zwolniony przez Prusaków przybył przyszły generał do Warszawy. Bywał u przyjaciół swoich braci, kilkakrotnie gościł w pałacu "Pod Blachą". Po tym wyjechał w swoje rodzinne strony i ponownie oddał się lekturze książek. W 1798 roku na prośbę, ciężko już wówczas chorego, brata Józefa udał się w podróż do Drezna. Józef przebywał tam w otoczeniu księżnej Jabłonowskiej, będąc, jak się wydaje, jej bliskim znajomym. Jan zastał brata w stanie nie pozostawiającym zbyt wiele nadziei. Wkrótce też, zgodnie z zaleceniami lekarzy, Józef został wyekspediowany do Włoch, dla lepszego klimatu, gdzie mimo starań, zmarł w grudniu tego samego roku w Pizie. Po załatwieniu spraw swego brata w Dreźnie, Jan powrócił na Litwę i do Inflant w roku 1800. Wkrótce też otrzymał od Tadeusz Tyszkiewicza propozycję wspólnej podróży do Paryża. Znajomość z Tyszkiweiczem datuje się od roku 1794 kiedy to obaj pełnili funkcje adiutantów przy gen. Jasińskim. Po podróży przez północne Niemcy i Belgię przybyli do Paryża. Po drodze dokooptowali do swego grona trzeciego towarzysza, Ludwika Morsztyna. W Paryżu, dzięki pomocy ambasadora rosyjskiego Markowa, zostali w St. Cloud przedstawieni pierwszemu konsulowi. Na początku roku 1802, Kościuszko ułatwił swym dawnym podkomendnym kontakty towarzyskie i zaproszenia do pierwszych salonów Paryża. Grono przyjaciół powiększyło się o przebywających wówczas w Paryżu młodych Platerów i Wielopolskich. Oprócz zwykłego w takich razach życia towarzyskiego, wieczornych odwiedzin w teatrach i operze Weyssenhoff bardzo dużo czasu poświęcał na zdobywanie wiedzy. Zatrudnia prywatnego nauczyciela matematyki i uczestniczył w wielu kursach i wykładach. Jego nazwisko można znaleźć na listach słuchaczy wykładów fizyki Charlesa, chemii Vauquelina, historii naturalnej Cuviera, mineralogii Haüy'ego. Słynny mineralog, autor wydanego w tym czasie dzieła "Traite de Mineralogie" zaprzyjaźnił sił z Weyssenhoffem, a dostrzegając jego nieprzeciętne zdolności do studiów przyrodniczych, zaproponował nawet współpracę przy swojej katedrze na uniwersytecie paryskim. Propozycja jednak nie została przyjęta.
Po kilkumiesięcznym pobycie w Paryżu dotarła do Weyssenhoffa wiadomość o śmierci jego bratowej, żony Stanisława Sołatana. Wkrótce potem zapadł nasz bohater na żółtaczkę. Przebieg choroby był dość ciężki. Powrót do zdrowia zawdzięczał Jan osobistemu lekarzowi pani Zamoyskiej, panu Gerard. To on zalecił w ramach rekonwalescencji zmianę klimatu. W wyniku tego całe towarzystwo wyruszyło w podróż do Szwajcarii i Włoch. Wojaże po Europie trwały łącznie około czterech lat.
We wspomnieniach z tego okresu poza spotkaniami z Kościuszką trudno, znaleźć jakiekolwiek wzmianki o kontaktach Weyssenhoffa ze środowiskiem legionowym. Odnosi się wrażenie, jak gdyby Legiony i towarzystwo w którym obracał się przyszły generał to dwa rozłączne światy. Jednakże chociaż Weyssenhoff nie angażował się w sprawę legionową to zawarł z przedstawicielami tego środowiska dość bliskie znajomości. Przykładem może być Antoni Downarowicz, zaufany oficer J.H. Dąbrowskiego, a jednocześnie słuchacz tych samych wykładów prof. Haüy'ego.
Po powrocie z podróży zagranicznych Weyssenhoff przebywał w Warszawie, gdy w Listopadzie 1806 roku dotarła tu słynna odezwa gen. Dąbrowskiego. Grono towarzyskie, które oprócz Jana Weyssenhoffa tworzyli Tadeusz Tyszkiewicz, Antoni Pociej oraz oficerowie legionowi, wspomniany Downarowicz i Wasilewski, postanowili przekazać do Poznania wiadomość o stanie umysłów w Warszawie i gotowości przyłączenia się do przedsięwzięcia Dąbrowskiego w Wielkopolsce. Emisariuszem został Weyssenhoff. W przebraniu, przy pomocy znajomego Żyda zajmującego się handlem, udało się, wysłannikowi z Warszawy, nie bez przygód dotrzeć do Poznania. Początkowo, po przekazaniu wiadomości Dąbrowskiemu, miał zamiar dotrzeć do sztabu marsz. Davouta i tam starać się o jakiś przydział wojskowy. Jednakże po spotkaniu i rozmowie z gen. Dąbrowskim został mianowany adiutantem przy boku gen, Dąbrowskiego w stopniu szefa szwadronu. W ten sposób rozpoczął karierą w armii przyszłego Księstwa Warszawskiego. Akt nominacji nosi datę 20 grudnia 1806 r.
Po początkowych pracach organizacyjnych wyruszył w pole z pierwszą częścią Legii Poznańskiej. Wziął udział w zdobywaniu Tczewa. Gdy podczas szturmu Bramy Gdańskiej atakowi polskiemu groziło załamanie, Weyssenhoff wskazał młodym polskim żołnierzom batalion Badeńczyków karnie maszerujący do szturmu i zawołał: "Cóż, dacie się uprzedzić tym Niemcom!" - poskutkowało. Po bitwie, po przekazaniu dowództwa przez rannego Dąbrowskiego, Kosińskiemu został Weyssenhoff tymczasowo mianowany szefem sztabu Kosińskiego. Pełniący dotychczas, te obowiązki Hauke, wyjechał bowiem wraz z Dąbrowskim. Następnym etapem walk był udział w oblężeniu Gdańska. Po słynnym epizodzie obrony przedmieścia Stolzenberg, kiedy to marsz. Lefebvre osobiście bijąc w bęben dobosza prowadził polskie pułki do kontrataku, Weyssenhoff otrzymał nominacje na grosmajora (lub jak niekiedy mówiono drugiego pułkownika) w czwartym pułku Legii Poznańskiej, a według późniejszej, jednolitej, nowej numeracji w pułku 12 piechoty. Ponieważ Poniński, nominalny dowódca, w sprawy pułku się nie angażował, praktycznie całość dowodzenia znalazła się w rękach nowego grosmajora. Pułk został przeniesiony na prawy brzeg Wisły. Tam dzielnie sobie poczynał najpierw przy budowie i obronie nowej reduty, potem podczas odpierania desantu z posiłkami rosyjskimi pod dowództwem gen, Kamieńskiego oraz zdobywając angielską korwetę "Sans peur". Po zdobyciu Gdańska, cała dywizja, ponownie pod dowództwem gen. Dąbrowskiego, wymaszerowała do Wielkiej Armii. Weysenhoffowi powierzone zostało zadanie odebrania od Francuzów przyznanej polskim żołnierzom gratyfikacji za udział w zdobyciu Gdańska. Wykazując się sporą pomysłowością, z pomocą porucznika Murzynowskiego, pokonał wszelkie trudności formalne i udało mu się wywiązać z tego niełatwego zadania. Dywizję będącą w marszu dogonił w okolicach Lidzbarka Warmińskiego. Był więc świadkiem i uczestnikiem ostatniego etapu, heroicznego i pełnego poświecenia marszu dywizji pod Frydland, a potem na czele pułku, uczestnikiem jednej z największych bitew okresu Napoleońskiego. Po bitwie i zawarciu pokoju w Tylży pułk powrócił w Poznańskie. Pełniący de facto obowiązki dowódcy, Weyssenhoff mocno zaangażował się w szkolenie żołnierzy i wprowadzanie nowych regulaminów. Brakami w wyszkoleniu i edukacji oficerów i podoficerów zajął się sam, organizując codzienne lekcje. Te wysiłki musiały być skuteczne i efektywne skoro znalazły uznanie w raporcie gen. S. Fiszera złożonym Ministrowi Wojny, a o uznanie i pochwały Fiszera nie było łatwo i trzeba było naprawdę na nie zasłużyć. Po odejściu z wojska dotychczasowego pułkownika Ponińskiego i krótkim, tymczasowym, dowodzeniu przez płk. Zielińskiego, Jan Weyssenhoff objął dowództwo 12 pułku piechoty w dniu 1 sierpnia 1808. Wkrótce też pułk 12 opuścił swoje garnizony w Rawiczu i Bojanowie i we wrześniu tego roku, udał się do Torunia.
W czasie zimy 1808-1809 pułkownik wielokrotnie odwiedzał Warszawę. Podczas tych wizyt poznał pannę Teklę Otwinowską, córkę dawnego przyjaciela brata Józefa. Otwinowscy pochodzili z Galicji. Ślub odbył się w styczniu 1809. Świadkami na ślubie byli: S. Sołtan, gen. Hauke, T. Tyszkiewicz, Izydor Krasiński oraz Aleksander Linowski, przyjaciel Weyssenhoffa i jak się wydaje spirytus movens owego mariażu. Po kilku tygodniach małżonkowie musieli się rozstać na dłużej. Przebywający w Krakowie Otwinowski niespodziewanie zmarł. Córka wyjechała więc do Krakowa, a nadchodząca dużymi krokami wojna z Austrią sprawiła że rozstanie ich trwało dłużej niż mogliby się tego spodziewać.
Pułk 12 jak wiadomo nie zdążył pod Warszawę i nie wziął udziału w bitwie Raszyńskiej. Wkrótce jednak dowodzony prze Weyssenhoffa oddział stał się trzonem grupy Sokolnickiego, której zadaniem było odparcie Austriaków od szańców Pragi. W dniu 26 kwietnia w potyczce pułk i jego dowódca spisali się świetnie. Na oczach mieszkańców Warszawy, którzy obserwowali starcie ze skarpy wiślanej, w śmiałym ataku na bagnety wyparli Austriaków zadając im spore straty i biorąc do niewoli sporą grupę jeńców. W potyczce tej zginął jednak porucznik Murzynowski, wspomniany podczas wydarzeń gdańskich. Niedługo potem odziały podległe Sokolnickiemu ruszyły w kierunku Góry aby przeszkodzić Austriakom w budowie przeprawy przez Wisłę. Dwa dni po sukcesie pod Pragą 12 pułk i jego dowódca mogli dopisać nowy sukces, zwycięstwo pod Górą. Tym razem zwycięstwo miało znaczną wartość strategiczną. Zamykało Austriaków na lewym brzegu Wisły i otwierało wolną drogę do Galicji. W tej sytuacji wzmocniona o dodatkowe siły grupa Sokolnickiego ruszyła w górę Wisły. W Puławach przy wydatnej pomocy Czartoryskich wojsko Polskie przeprawiło się przez Wisłę na lewy brzeg z zamiarem marszu na Sandomierz i jego zdobycia. Pułk 12 szturmował Bramę Opatowską. To wtedy zginał dowodzący batalionem w zastępstwie Oskierki Marceli Lubomirski. W czasie szturmu miało też miejsce wydarzenie, które cieniem kładzie się na postaci Jana Weyssenhoffa. Opis znamy ze wspomnień pułkownika Sierawskiego.
"-A gdzie wasz pułkownik?
-Tu leży, w buździe na polu...
-Czy ranny ?
-Ranny!
Natenczas i Sokolnicki, i Blumer, i Sierawski i wielu oficerów, ciekawych czy ta wiadomość nie jest fałszywą, pospieszyli na wskazane miejsce [...] Sierawski, znając nałogi Weyssenhoffa od czasów kampanii 1794, zapytał się go, czy prawda, że był rannym?
- Tak, tak- mdlejącym głosem odpowiada Weyssenhoff- ranny jestem.
- A gdzie ?
- W prawą nogę.
I rzeczywiście, zdawało nam się, że udo prawe czyli raczej spodnie nankinowe pana Weyssenhoffa zbroczone były jakimś płynem czerwonym. Zsiadł więc Sierawski z konia i jak Tomasz niewierny chciał się dotknąć tej rany, do której opatrzenia żaden lekarz nie spieszył. Lecz nim ten zamiar wykonał, cofnął się przerażony zapachem, dowodzącym, że ten płyn nie był krwią ludzką ani bydlęcą, ale ryżawym wyskokiem, który w gorącym żołądku pana Weyssenhoffa fermentować począł. Sokolnicki przy tym śledztwie stał jak niemy, lecz po dowodach tak jasnych rzekł:
- Zawiodłem się na tym protegowanym."

Trudno stwierdzić od kiedy Weyssenhoff popadł w ten nałóg, czy prawdziwa i rzetelna jest relacja Sierawskiego? Sam Weyssenhoff o tym nie wspomina, i nie dziwota, chwalić się nie ma czym. Natomiast wydaje się, że przypadłość ta ciągnęła się za nim jeszcze długie lata. Gen. Barzykowski opisując we wspomnieniach czasy Powstania Listopadowego i wojny z Rosją, napisał, że ów nałóg był główną przyczyną, która wytrąciła mu buławę głównodowodzącego na rzecz Michała Radziwiłła.
Tymczasem po zdobyciu Sandomierza jego zdobywcy stali się załogę twierdzy. Wkrótce też trzeba było bronić zdobyczy ponieważ Austriacy postanowili odzyskać utracone miasto. Tuż przed atakiem Austriaków Weyssenhoff po sprawdzeniu wszystkich powierzonych mu placówek i wydaniu stosownych rozkazów udał się na cmentarz w pobliżu kościoła św. Pawła. Była to placówka najbardziej wysunięta w linii obrony, przez to najbardziej narażona na atak. Motywy tego postępowania wydają się jasne, trzeba było zatrzeć fatalne wrażenie z przed miesiąca. Jeżeli rzeczywiście takie było zamierzenie to udało się znakomicie. Placówka została obroniona a sam pułkownik miał w tym niepośledni udział. Niestety w wyniku eksplozji ułożonych przy dziale ładunków Weyssenhoff doznał urazu twarzy i przez pewien czas zachodziła obawa utraty wzroku. Po kapitulacji Sandomierza ranny dowódca 12 pułku był ewakuowany do Józefowa, a stamtąd dla lepszej opieki medycznej do Lublina. Po kilku tygodniach leczenia powrócił do pułku. Połączył się ze swoimi podkomendnymi w Kielcach, już w czasie pościgu za cofającymi się Austriakami.
W tym czasie pułki 12 i 2 w uznaniu zasług kończącej się kampanii, weszły w skład uformowanej przez księcia Poniatowskiego brygady przybocznej. Wkrótce wraz z całym wojskiem Jan Weyssenhoff wkroczył do Krakowa. Dla wielu z tych żołnierzy była to prawdziwa nagroda za miesiące trudów i odniesione rany. Na naszego bohatera czekała jednak nagroda dodatkowa. Gdy pułk zatrzymał się na przedmieściu Wesoła na spotkanie męża wyjechała dawno nie widziana żona, w towarzystwie swojego kuzyna, Ludwika Morsztyna, towarzysza podróży Jana po Europie nie widzianego od ośmiu lat. Wkrótce oprócz satysfakcji duchowej nadeszły też dowody uznania bardziej namacalne. Z dniem 14 lipca 1809 roku został Weyssenhoff zaliczony w poczet kawalerów Legii Honorowej. Po podpisaniu pokoju pułk 12 został w Krakowie jako część jego garnizonu. Koniecznością pozostania w Krakowie dowódca pułku zachwycony nie był. Sam tak o tym napisał: "Nie taiłem, żem zazdrościł pułkom wracającym do Warszawy. Pułk mój pod jej oczyma rozpoczął zwycięstwa kampanii i niezawodnie z oklaskiem miasta byłby witany. Tego tryumfu miłości własnej żałowałem tak dla pułku jak i dla siebie, są to rozkosze stanu wojskowego, dla których się biedy i niebezpieczeństwa znosi." Proste słowa, w których można by się doszukać pogoni za rycerską sławą dawnych wieków.
Jeszcze w maju 1810 przyszło witać w Krakowie przybywającego tam z wizytą Fryderyka Augusta. Weyssenhoff w uroczystościach powitalnych dowodził specjalnym batalionem utworzonym z kompanii grenadierskich witającym Księcia Warszawskiego na Rynku w Krakowie. Okres pobytu w Krakowie to również, kłopoty z majątkiem szczególnie należącym do żony. Musiał toczyć liczne spory z wierzycielami a dodatkowo w wyniku zredukowania walorów austriackich majątek żony pułkownika stopniał do 1/3 swoje dotychczasowej wartości. W maju 1811 cały garnizon krakowski pomaszerował do Warszawy. Krakowianie żegnając pułk 12 wynagrodzili chyba z nawiązką wszystkim żołnierzom żal po utraconych oklaskach Warszawiaków. Mieszkańcy Krakowa bez względu na stan, płeć i wiek gremialnie odprowadzili pułk pieszo daleko poza rogatki miasta, a staraniem prefekta Wodzickiego na wzgórzach pod Promnikiem ustawiono stoły ze śniadaniem dla całego pułku.
Po przybyciu do Warszawy pułk przez kilka dni stacjonował w warszawskich koszarach dawnej gwardii królewskiej, a potem pomaszerował do Modlina aby przyspieszyć prace przy budowie modlińskiej twierdzy. Ciężkie warunki pracy i bytowania żołnierzy w modlińskich obozach wywoływały różnorakie choroby, w tym szkorbut, które wytrącały z szeregów coraz więcej ludzi. Weyssenhoff wraz z Krukowieckim, w imieniu wszystkich oficerów dowodzących w Modlinie, próbowali interweniować w tej sprawie w Ministerstwie Wojny. Niewielki to jednak przyniosło skutek.
Przed samym rozpoczęciem kampanii 1812 niedyspozycja gen. Kosseckiego spowodowała, że dowodzący 16 dywizją gen. Józef Zajączek pilnie potrzebował nowego szefa sztabu. Jego wybór padł właśnie na dowódcę 12 pułku Jana Weyssenhoffa. Był to niewątpliwy awans oraz uznanie kompetencji przyszłego generała. W kampanii 1812 podążał więc w składzie 16 dywizji. Brał czynny udział w bitwie Smoleńskiej, potem pod Możajskiem gdzie został ranny w starciu z grenadierami pułku Pawłowskiego. Początkowo umieszczony został w jednym ze szpitali moskiewskich wraz z Arturem Potockim. Później jednak z inicjatywy ks. Poniatowskiego z obawy o ich bezpieczeństwo obaj ranni zostali zabrani powozem i podróżowali za maszerującym V korpusem na południe. Pomimo nie do końca wygojonej rany Weyssenhoff wziął udział w bitwie pod Czirikowem. Za postawę w tej bitwie otrzymał krzyż oficerski Legii Honorowej. Stosowny list zawiadamiający o nominacji, podpisany przez Berthiera, nosi datę 11 października 1812. Potem trzeba było przełknąć gorzką pigułkę porażki pod Winkowem i przeżyć całą gehennę odwrotu. Dopiero po dotarciu do Wilna dzięki niezawodnemu w takich razach Sołtanowi mógł co nieco dojść do siebie. Dalszą podróż odbywał w podarowanych przez przyrodniego brata saniach, wolne miejsce obok siebie ofiarował Ludwikowi Kickiemu. Razem bez większych już przygód powrócili do Warszawy, wyprzedając w tej podróży resztki V korpusu. Pomimo nie najlepszego stanu zdrowia Weyssenhoff pozostał w szeregach armii i wraz z nią wycofał się z Warszawy w kierunku Krakowa. W Piotrkowie Trybunalskim w poczcie odebranej z Drezna znalazły się nowe nominacje generalskie. Wśród nowo awansowanych, 3 lutego 1813 r. generałów brygady znalazł się Jan Weyssenhoff. W reorganizującej się wówczas armii nowy generał objął brygadę złożoną z 1 i 16 pułku piechoty. Ciekawostką tego okresu jest fakt podarowania Janowi, dystynkcji i haftów mundurowych przynależnych generałowi brygady przez księcia A.P. Sułkowskiego, który w tym samym czasie uzyskał awans na generała dywizji. Czyżby dowód wdzięczności za pomoc szwagrowi w podróży z Wilna do Warszawy?
W drodze do Krakowa brygada ze swym dowódcą przez 10 dni kwaterowała w Olkuszu. Tam też przybyła Tekla, żona Jana z ich dwuletnim synem Włodzimierzem. Po tych wszystkich przeżyciach i okropnościach wojennych spotkanie musiało być wyjątkowo rozczulające. Po krótkim pobycie w Krakowie ta szczątkowa już armia Księstwa Warszawskiego wyruszyła do Saksonii by stanąć w dalszej walce u boku Napoleona. Janowi Weyssenhoffowi powierzono dowództwo ostatniej, piątej kolumny maszerującej, tak jak i poprzednie, przez Czechy do Saksonii. Już w Żytawie Poniatowski dokonał kolejnej reorganizacji podległych mu wojsk. Łączono stare pułki, reorganizowano bataliony wcielano do pułków księstwa szczątki pułków litewskich itp. Za wykonanie tych prac reorganizacyjnych w piechocie odpowiedzialny był właśnie Jan Weyssenhoff. Niebawem jednak reorganizator piechoty pożegnał się z nią i to na zawsze. W nowo zorganizowanym IV korpusie kawalerii rezerwowej Weyssenhoff otrzymał dowództwo 20 brygady jazdy złożonej z pułku 13p. huzarów i 16p. ułanów. Po zerwaniu rozejmu 20 brygada wspierała początkowo w walkach VIII korpus Poniatowskiego tak jak np. pod Gabel gdzie brygada walczyła jako straż przednia korpusu. Wkrótce jednak odesłana została na rozkaz Kellermana, który realizował polecenie samego Cesarza, do dyspozycji I korpusu WA pod rozkazy gen. Mouton-Duverneta hrabiego Lobau. Weyssenhoff zameldował się nowemu przełożonemu 13 września. W następnych tygodniach prowadził swych kawalerzystów do walki w wielu bitwach i potyczkach, między innymi w zwycięskim starciu pod Pirną gdzie polscy huzarzy zdobyli armaty i tabory przeciwnika. Przypadek sprawił, że w działaniach swoich wspierał między innymi dywizję gen. Dumonceau dobrego znajomego jeszcze z czasów paryskich i podróży po Europie. W ciągłych walkach siły brygady bardzo szybko stopniały. We wrześniu liczyła już tylko około 650 koni. W październiku I korpus francuski musiał cofać się do Drezna. Stan brygady zmniejszył się do stu kilkudziesięciu ludzi. Dowódca brygady, jak sam twierdzi, przypadkowo kontuzjowany ponownie w oko, nie mógł już dalej dowodzić resztkami podległej mu jednostki. Wkrótce też dowodzący w Dreźnie, z racji starszeństwa, marsz. Saint Cyr rozpoczął rokowania kapitulacyjne. Początkowo warunki kapitulacji były wyjątkowo łagodne, Francuzi ich sojusznicy mieli wrócić do Francji i do końca roku nie podejmować walki z aliantami. Jednakże zaraz po złożeniu broni, okazało się że, gen. Schwarzenberg nie uznał porozumienia i cały korpus francuski powędrował na Węgry do niewoli. W swoich wspomnieniach Weyssenhoff niedwuznacznie oskarża Saint Cyra o zdradę Napoleona, uznając, że cała sprawa była z góry ukartowana i miała służyć jedynie za alibi dla Saint Cyra. Niewykluczone też, że takie stanowisko było swoistym usprawiedliwieniem samego Weyssenhoffa, który nie poszedł do niewoli na Węgry ale skorzystał z przysługi gen. Tołstoja, przyjął od niego paszport i wrócił do Krakowa do swojej rodziny, co było równoznacznym z wystąpieniem z armii. Do stycznia 1815 przebywał w Krakowie starając się doprowadzić do porządku sprawy finansowe rodziny. Na początku roku 1815 przyszła też na świat córka Helena.
W styczniu niespodziewanie dla samego siebie otrzymał list od ks. Konstantego, zapraszający go do wstąpienia w szeregi nowo tworzonego, pod egidą cara Aleksandra, Polskiego Wojska. Konstanty oferował dowództwo brygady ułanów oraz tymczasowo organizację wojska w departamentach: Krakowskim, Lubelskim i Radomskim. Po krótkich wahaniach przyjął propozycję. Skutkiem objęcia nowego stanowiska były przenosiny z Krakowa do Sejn gdzie wypadły kwatery nowo formowanych pułków ułanów. Rychło tez się okazało, że przeznaczony na dowódcę dywizji Jan Konopka ze względu na fatalny stan zdrowi nie może objąć stanowiska. Jan Weyssenhoff przejął obowiązki dowództwo dywizji jako najstarszy z oficerów. W 1817 roku witał w Brześciu przybywającego do Królestwa Polskiego Aleksandra i eskortował jego i cały orszak do Warszawy. W roku 1819 jego mundur ozdobił order św. Stanisława I klasy. Poziom wyszkolenia podległych mu oddziałów najpełniej zaprezentowany został w 1824 roku. Na polach Mokotowskich przed carem Aleksandrem i jego gośćmi reprezentującymi dwory niemal połowy Europy odbyła się rewia z udziałem całej dowodzonej przez Weyssenhoffa dywizji. Pokaz, mimo różnych złośliwości Konstantego, wypadł wspaniale. Zachwycony był sam Aleksander, a jego goście nie szczędzili pochwał i komplementów pod adresem polskich ułanów i ich dowódcy. Wymierną nagrodą był order św. Włodzimierza 2 klasy. Jednakże na awans do stopnia generała dywizji musiał poczekać jeszcze dwa lata. Otrzymał ten awans już z rąk cara Mikołaja I we wrześniu 1826 r. W 1829 roku po koronacji cara Mikołaja w Warszawie na Króla Polski, Weyssenhoff został wysłany z misja dyplomatyczną do Drezna, Sztutgartu i Monachium z listami cara zawiadamiającymi dwory Europy o mającej miejsce koronacji. W tym samym roku otrzymał order św. Anny 1 klasy z koroną cesarską. Wydaje się, że Weyssenhoff należał do oficerów cieszących się zaufaniem zarówno carów jak i Konstantego. Jednakże nie należał do grona służalców tak jak Rożniecki czy Rautenstrauch. Zaufanie do jego osoby wynikało raczej z prezentowanych poglądów politycznych, zdecydowanie konserwatywnych i niechęci do grup reprezentujących radykalne jak na owe czasy nurty polityczne. Nie był wtajemniczony w żadne przygotowania do wybuchu powstania. Nie był przeciwnikiem walki o niepodległość ale tak jak wielu z jego kolegów noszących generalskie mundury, traktował Królestwo Polskie jako ostatnia iskrę niepodległego bytu i był przeciwny wystawianie tego bytu na zbędny i nadmierny hazard. Informację o wybuchu powstania w Warszawie otrzymał Weyssenhoff 1 grudnia w Lublinie od pułkownika Korytowskiego. Wkrótce też odebrał od Rożnieckiego list ze szczegółowym opisem wydarzeń. Starał się zachować porządek w podległych mu pułkach powstrzymując je od chęci spontanicznego poparcia wystąpienia w Warszawie. W pewnym momencie rezerwa Weyssenhoffa w podejściu do powstania, groziła buntem jego podwładnych, a nawet istniało zagrożenia dla życia dowódcy dywizji. Dopiero rozkazy Chłopickiego z 4 grudnia przesądziły sprawę i Weyssenhoff opowiedział się po stronie powstania. Po rezygnacji Chłopickiego z funkcji dyktatora, deputacja sejmowa powierzyła tymczasowe dowództwo siłami narodowymi Janowi Weyssenhoffowi. Ponieważ przebywał on w tym momencie w Siedlcach jego obowiązki do czasu przyjazdu do Warszawy pełnił formalnie Stanisław Klicki. Dotychczasowy dowódca dywizji ułanów przybył do Warszawy dopiero 20 stycznia. Tego samego dnia zebrała się rada wojenna, która wytypowała siedmiu kandydatów na stanowisko wodza naczelnego. W tym gronie Weyssenhoff zdobył najwięcej głosów, o jeden więcej od Michała Radziwiłła. Następnie komisje sejmowe skróciły tę listę do czterech nazwisk i dopiero nad tymi czterema kandydaturami obradowały i głosowały połączone izby sejmu i senatu. Ostatecznie w głosowaniu z ogromną przewagą zwyciężył Radziwiłł zdobywając 107 głosów, Weyssenhoff-8, Szembek-7 oraz Krukowiecki-18. Po reorganizacji systemu dowodzenia przez Radziwiłła, Weyssenhoff otrzymał dowództwo całości jazdy. Z kolei po przejęciu naczelnego dowództwa przez Skrzyneckiego, 11 marca, nastąpiły kolejne reorganizacje, zlikwidowane zostało naczelne dowództwo jazdy a Jan Weyssenhoff praktycznie został odsunięty od działań w linii. Powierzona mu została funkcja organizatora Legii Nadwiślańskiej. W jej szeregi wstąpił jedyny syn Weyssenhoffa, Włodzimierz, odznaczony w toku dalszych działań złotym krzyżem Virtuti Militari. Ostatnim stanowiskiem w toku działań wojennych które objął Jan było wojskowe dowództwo w województwie krakowskim. Po upadku powstania powrócił do Królestwa i został przez władze rosyjskie skazany na zesłanie do Kostromy. Przebywał na nim do 1833. W tym roku powrócił do swojego majątku Samoklęski położonego w okolicach Lubartowa, który nabył od Czartoryskich w 1824. Odmówił wstąpienia do armii rosyjskiej. Kilkakrotnie podróżował w swoje rodzinne strony do Inflant. W latach 1841-1843 spisywał swój pamiętnik. W 1843 zmarła jego żona. Spisywaniu historii życia swojej żony poświęcił swoje ostatnie lata.
Jan Weyssenhoff zmarł w 1848 roku w swoim majątku. Jego grób znajduje się w kaplicy grobowej, w kościele parafialnym w Kamionce, wzniesionej przez córkę generała. Warto przytoczyć opinie o generale osób mu współczesnych. Wspominany Barzykowski pisał o nim: "Odznaczająca to była postać, umysł wykształcony i nie pozbawiony zdolności, lecz nieszczęśliwy nałóg pijaństwa, sprawiał że buława w jego ręku ani na chwilę nie mogła być złożona".
Ignacy Prądzyński natomiast dodaje: "Człowiek przyjemny i dobry Polak. Cieszył się ogólnym szacunkiem podwładnych i umiał zapewnić sobie także sympatię Konstantego. Miał jednak wyraźne skłonności do kieliszka, co praktycznie eliminowało go z liczby generałów mogących odegrać poważną rolę w czasie wojny".
Z tymi opiniami próbował polemizować wydawca pamiętników generała, jego potomek, Józef Weyssenhoff. Uważał że zarzuty o nadmierną skłonność do alkoholu były zwykłymi plotkami nie mającymi pokrycia w rzeczywistości. W uzupełnieniu do wydanych pamiętników tak ocenił swojego przodka: "Pamięć którą po sobie zostawił, jest czysta i tęskna; czysta, bo zachował swe imię nieposzlakowne, tęskna - bo zyskał sobie wielką miłość u ludzi. Świadectw na to moglibyśmy przytoczyć setki, ale te pamiątki nie mogą obchodzić szerszych kół publiczności".
I przy tym pozostańmy.

Bibliografia

A. Białkowski, Pamiętniki starego żołnierza.
R. Bielecki, Encyklopedia Wojen Napoleońskich,
R. Bielecki, A. Tyszka, Dał nam przykład Bonaparte, Kraków 1984
P. Daszkiewicz, R. Tarkowski - Polacy-- słuchacze wykładów mineralogii R. J. Haüy w Narodowym Muzeum Historii Naturalnej w Paryżu w latach 1802-1821. Przegląd Geologiczny nr 3 2006. K. Koźmian, Pamietniki, Wrocław 1972
M. Łukasiewicz, Armia księcia Józefa, Warszawa 1986
J.U. Niemcewicz, Pamiętnik czasów moich, Warszaw 1957
B. Pawłowski, Wojna polsko-austriacka 1809, Warszawa 1999.
D. Sidorski, Panie kochanku, Katowice 1987
M. Tarczyński, Generalicja Powstania Listopadowego. Warszawa 1988.
J. Weyssenhoff, Pamiętnik generała, Warszawa 1904.

Waldemar Karczmarczyk