Nasza księgarnia

Polacy w Hiszpanii - Somosierra 1808

Posted in Polacy w Hiszpanii

Chrzest bojowy 3 szwadronu

Sformowany w 1807 roku w Warszawie pułk szwoleżerów gwardii Napoleona, z założenia był jednostką elitarną, ale w praktyce stanowił, według słów Józefa Załuskiego, późniejszego kronikarza pułku, "rodzaj reprezentacji krajowej przy Napoleonie"1, gdyż złożony był nie tylko z przedstawicieli różnych części Dawnej Rzeczypospolitej, ale i z reprezentantów różnych warstw społecznych i wyznaniowych: "I tak w korpusie oficerów - pisze J. Załuski - widziano obok Radziwiłłów, Giedroyciów, Kilińskiego i Kocha i innych synów miasta Warszawy, a w szeregach znaleźć można było starozakonnych ożywionych przykładem Berka majora i Tatarów mahometanów, których po wyprawie r. 1812 była cała kompania (...)"2. Jednym, co łączyło przyszłych bohaterów spod Somosierry był, nie licząc patriotyzmu, młody wiek. Szwadron szwoleżerów stanowił przede wszystkim reprezentację pokoleniową. Z pewną dozą uproszczenia można powiedzieć, że najstarsi żołnierze tej formacji urodzeni byli w roku 1780, a najmłodsi zaś w 1790, czyli ich wiek zamykał się w granicach 17 - 27 lat. Myślę, że to proste stwierdzenie wiele wyjaśnia, o ile chodzi o motywy działania i przyszłe czyny wojenne młodych bohaterów. Jeden z weteranów, wspominając przeszłość, oceniał to tak: "byłem młody, ledwo 23 lat liczący, chciwy sławy regimentu i sławy całego narodu."3 Zachowane relacje z epoki potwierdzają, że formowanie pułku dokonywało się w atmosferze euforii i radosnej beztroski, jakby przeznaczeniem tego wojska nie była wojna, ale jakaś romantyczna przygoda. Wystarczy przypomnieć tu fragmenty "Śpiewu żołnierskiego dla gwardyi Napoleona w biwaku pod Briwieska w roku 1808, obejmujący szczegóły, jak się ten pułk formował", pióra Józefa Załuskiego, aby wyobrazić sobie postać młodego szwoleżera w roku 1807:

"Bodaj Bóg dzień błogosławił,
W którym żołnierzem zostałem!
U pułkownikam się stawił
I w kontrol się zapisałem.

Pamiętam, tego wieczora,
Z kamratami na teatrze,
Głośniej już wołałem: "fora"!
I śmielej po lożach patrzę.

Nazajutrz o siódmej z rana
Na apel do koszar spieszę...
Witam w myśli kapitana
I już się awansem cieszę...

Fraczek miałem granatowy,
U butów sztylpy angielskie,
Zdejmując kapelusz z głowy,
Witam grono przyjacielskie.

Wtem wachmistrz z boku nadchodzi
I "co za jeden" pyta,
- Dowiesz się waćpan dobrodziej,
Niech pan tę kartkę przeczyta!

- Czemuś waćpan nie ubrany?
Czy się tem chcesz ekwipować?
Jużeś w kontrol zapisany,
Potrzeba służby pilnować.

Zdziwił mnie ten jegomość,
Coś mu odpowiedzieć chciałem,
On odszedł - a ja ze złości
Ledwie że nie oniemiałem (...)"4

Pułk formował się stopniowo i poszczególne oddziały sukcesywnie wysyłane były do zakładu pułkowego w Chantilly pod Paryżem, gdzie uzupełniano broń i wyposażenie oraz przeprowadzano szkolenie szwadronów. Odstęp 1 do 2 miesięcy pomiędzy wymarszem do Francji kolejnych oddziałów spowodował, że w pierwszej fazie wojny za Pirenejami pułk działał w rozproszeniu.
Najwcześniej do Hiszpanii zostały posłane kompanie 1 i 5 (pierwszy szwadron) oraz 2 pod dowództwem szefa szwadronu T. Łubieńskiego. Granicę przekroczyły 4 marca 1808 r. i jako eskorta księcia Joachima Murata dotarły do Madrytu. Ich swoisty chrzest bojowy miał miejsce 2 i 3 maja podczas powstania w Madrycie, które mogło być dla młodych Polaków wstrząsem, gdyż jeżeli nawet nie uczestniczyli bezpośrednio w starciach z mieszkańcami, co nie jest pewne, musieli zrozumieć swoją rolę okupanta podczas patroli ulicznych, a w czasie egzekucji na Prado przekonali się, że są na prawdziwej wojnie, która ma swój tragiczny, by nie powiedzieć barbarzyński wymiar, daleki od beztroskiej przygody. Uczestnik wydarzeń, Wincenty Płaczkowski, wspominał: "Gdy ich wyprowadzono na plac i postawiono w jeden szereg, a już stał komenderujący oficer z Dragonami, przygotowanymi do rozstrzelania i czekającymi tylko na ostatni rozkaz generała, ci nieszczęśliwi, gdy zobaczyli broń do nich wymierzoną, prawie w trzeciej części ze strachu popadali na ziemię, a przeto wszyscy strzałami rażeni nie byli. Tu kazał generał przystąpić Dragonom i skłuć ich leżących bagnetami. Trzeciego dnia dopiero, gdy fetor od ciał gnijących czuć się mocno dawał, pozwolono przystąpić żyjącym i te ciała zabierać."5
W bardziej honorowych okolicznościach miała swój chrzest bojowy kompania 6 (2 szwadronu), która dowodzona przez kpt. Wincentego Radzimińskiego do Hiszpanii dotarła 23 marca. Przydzielona do korpusu gwardii marsz. Bessieresa, uczestniczyła w bitwie pod Medina de Rio Seco 14 lipca 1808. Tu pułk poniósł swoje pierwsze straty. Polegli szwoleżerowie Franciszek Głuchowski i Jerzy Woliński, a wachmistrz Joachim Hempel ciężko ranny, uznany był za zaginionego, ale później szczęśliwie się odnalazł i wrócił do pułku w stopniu podporucznika. Parę dni po bitwie z 6 kompanią połączyły się trzy kompanie z Madytu i od tej pory szwadron 1 i 2 skompletowały się pod dowództwem pułkownika Wincentego Krasińskiego.
Interesujący nas szczególnie 3 szwadron szwoleżerów opuścił Warszawę w dwóch rzutach. W skład pierwszego z nich w sile 156 ludzi wchodzili żołnierze późniejszej 3 kompanii. Prowadzeni przez kpt. Jana Dziewanowskiego, wyruszyli do Francji 16 grudnia 1807 roku. Drugi oddział z żołnierzami 7 kompanii wyruszył w ślad za pierwszym 12 stycznia 1808. Liczył 176 ludzi i dowodzony był przez kpt. Piotra Krasińskiego. W czasie, gdy szwadrony Tomasza Łubieńskiego (1-szy) i Jana Kozietulskiego (2-gi) były już w Hiszpanii, szwoleżerowie 3 kompanii pełnili służbę pałacową przy osobie Napoleona w zamku Marrac pod Bajonną. Wojnę hiszpańską widzieli z bardziej groteskowej strony, będąc świadkami poniżenia króla Karola i jego syna Ferdynanda, którzy kompromitowali się przed Cesarzem wzajemnymi oskarżeniami i pospolitą kłótnią o tron. W miesiącach letnich zaś asystowali parze cesarskiej, obdarzani szczególną sympatią przez Józefinę. Jeden ze szwoleżerów, Jan Chłopicki, wspominał, jak raz podczas pożaru, który wybuchł w cesarskim apartamencie, Polacy w celu ochrony zebrali się na dziedzińcu, a cesarzowa, zauważywszy ich rzekła do Napoleona: "Poczciwi Polacy nieodstępnie nas strzegą, trzeba ich pokrzepić trunkiem ojczystym" i wysłała (...) przez adiutanta Dezyderego Chłapowskiego kilka flasz ogromnych wódki gdańskiej".6 I choć czasem szwoleżerowie skarżyli się na uciążliwość służby, gdyż jak pisze Chłopicki: "codziennie w eskorcie cesarskiej musieliśmy galopować po piaszczystym wybrzeżu morza, którędy się Napoleon zwykle przejeżdżał (...)"7, przecież doświadczenia ich kolegów z Madrytu czy spod Rio Seco nie mogły się równać z beztroskim życiem w Bajonnie, kiedy to mogli obserwować, jak cesarzowa spędza czas w towarzystwie swego ulubieńca, adiutanta Chłapowskiego. "Był to jeden z (jej) największych faworytów - pisze Chłopicki - często z chustką w pytkę skręconą za nim się pędziła, a ten spod razów umykał".8 Podobne beztroskie sceny z życia dworskiego opisywał w swoich wspomnieniach Andrzej Niegolewski, a tymczasem cierpiała zapewne nie tylko osobista duma żołnierzy trawiących czas na zabawie, zamiast na zdobywaniu zasług w walce, ale i żołnierskie wyszkolenie. W tej atmosferze mogli też młodzi żołnierze zapomnieć, że tuż za Pirenejami tli się zarzewie okrutnej wojny, której uczestnikami sami wkrótce się staną.
A wojna za Pirenejami przybierała właśnie bardzo niekorzystny dla Napoleona obrót. Kapitulacja gen. Duponta pod Baylén podsyciła w Hiszpanach wiarę w zwycięstwo i zmobilizowała przeciwko Francuzom nowe siły wojskowe. Utworzona w Aranjuez Junta Centralna zapanowała nad personalną rywalizacją generałów i ustaliła kierunki wspólnego działania czterech armii hiszpańskich, przeznaczonych do wyparcia Francuzów: Armii Galicji, Armii Katalonii, Armii Andaluzji i Armii Aragonii. Działania te doprowadziły do ucieczki osadzonego na tronie Hiszpanii Józefa Bonaparte, zwinięcia oblężenia Saragossy i wycofania się armii francuskiej w okolice Lodosy. Zebrane tu pozostałości dawnych korpusów obserwacyjnych w sile 65 tysięcy żołnierzy oczekiwały nadejścia Napoleona z nową armią.
Na oczach stacjonujących w Bajonnie szwoleżerów 3 szwadronu to nadgraniczne miasto zmieniało się w wielki obóz wojskowy. Wśród nadciągających oddziałów byli również Polacy, których gościnnie podejmowali, ale były to już ostatnie przyjemności życia dworskiego, zaczynała się nowa wojna. Wypadki zaczęły nabierać tempa i 4 listopada 1808 roku Napoleon stanął na ziemi hiszpańskiej. Wraz z Napoleonem granicę przekroczyli polscy szwoleżerowie z nadzieją połączenia się z resztą pułku i szybkiego zakończenia kampanii. Jednak pierwsze dni tej wojny nie dostarczały im ani budujących przykładów waleczności, ani okazji do chlubnych czynów. Widzieli natomiast, że nie tylko będą musieli walczyć z regularną armią, ale i z całym narodem, pałającym nienawiścią do wroga. "Wszędzie po drzewach wiszący Hiszpanie i Francuzi świadczyli o ogólnym powstaniu"9 - pisze w swoim wspomnieniu Niegolewski i dodaje: "Po służbie pałacowej w Marrac, dostawszy się do kraju powstańczego, mieliśmy od razu z tylu przeciwnościami w przechodzie naszym do Somo-Sierry do walczenia".10 Wykorzystywani do służby patrolowej i zdobywania aprowizacji nie mieli też szwoleżerowie okazji do bohaterskich czynów. Z pewnym przekąsem wspomina Niegolewski okoliczności jak "po pierwszy raz to było, że żołnierze mego szwadronu z nieprzyjacielem się spotkali (...)".11 Wysłany w celu zdobycia furażu dla koni w okolicach St. Maria z oddziałem uzbrojonym głównie w "postronki i worki", podstępem wciągnięty został w zasadzkę i ścigany przez chłopów zdołał nie tylko się obronić, lecz nawet zadać im klęskę: "Obrachowałem żołnierzy, którzy broń mieli, kazałem się zatrzymać pod górą, zgraję goniącą obejść i tył jej zabrać. Nie miałem więcej tylko 30 w pałasze uzbrojonych, lecz żołnierze, których byłem zostawił do wiązania owsa, słysząc strzały i hałas, przybiegli mi w pomoc tak, że się 50 żołnierzy z pałaszami zebrało i czem kto mógł, Hiszpanów rąbał. Szczęśliweśmy się też tej zgrai nie tylko obronili, aleśmy ze 60 do niewoli zabrali i przed sobą prowadzili".12 Tak więc zamiast pod Burgos szwoleżerowie 3 szwadronu staczali swoje pierwsze walki z rolnikami i pasterzami owiec.
Po zdobyciu Burgos i pokonaniu Armii Estramadury przez marszałka Soulta można było uderzyć na Madryt. Ruch ten jednak był możliwy dopiero po likwidacji sił hiszpańskich działających po bokach armii francuskiej. Na prawym skrzydle była to armia gen. Blake'a, pokonana pod Espinosą przez połączone siły Victora i Lefebvre'a, na lewym zaś armia Castańosa, pokonana pod Tudelą przez Moncey'a i Lannes'a. Na wynik tych działań Napoleon czekał w Aranda, a gdy zagrożenie na skrzydłach znikło, 29 listopada podjął dalszy marsz w kierunku Madrytu. By się tam dostać trzeba było jednak przejść góry Guadarrama, które w kierunku południowo-zachodnim stanowią naturalną granicę prowincji Segovia i Soria, a od północy zasłaniają stolicę Hiszpanii. Wysokość gór tego łańcucha dochodzi do 2412 metrów, a najkrótsza droga z Burgos do Madrytu przechodzi przez przełęcz Somosierra. Naturalne przejście biegnie pomiędzy dwoma spadzistymi górami, a wybudowany tu jeszcze w czasach Karola III gościniec, począwszy od Bocekillas ciągnie się 11 kilometrów równą doliną aż do wioski Carezo de Abajo, gdzie droga zwęża się, wchodzi do właściwego przesmyku i czterema zakosami pnie się w górę. Junta w Aranjuez postanowiła bronić tego przejścia resztkami armii Estramadury i dywizji andaluzyjskiej w sile 13 000 żołnierzy oddanych pod dowództwo generała Benito San-Juana. Aby zabezpieczyć swoją pozycję od zachodu, wysłał on brygadiera Sardena z 3000 żołnierzy i 6 działami do wsi Sepulveda, by utrudnić marsz Napoleona w okolicach Bocekillas i zyskać na czasie w oczekiwaniu na posiłki angielskie. Jednak zamiar nie powiódł się, gdyż armia francuska opanowała wszystkie drogi w kierunku południowym i odcięła komunikację pomiędzy oddziałem Sardeny a resztą armii San Juana, uniemożliwiając ich połączenie się. Istotną częścią operacji somosierrskiej miało być zlikwidowanie hiszpańskiej placówki w Sepulveda siłami dwóch pułków kawalerii generała Lassale'a i brygady fizylierów gwardii gen. Savary'ego. Hiszpanie nie czekali jednak ataku i o północy 29 listopada rozpoczęli odwrót w stronę Segovii, ścigani przez francuska kawalerię. O 300 marszałek Berthier przesłał marszałkowi Victorowi rozkaz uderzenia na przełęcz Somosierry o świcie.
Do obrony przejścia Somosierry Benito San Juan nominalnie dysponował siłą 12 000 ludzi13, ale część z nich została wysłana do Supelvedy pod dowództwem brygadiera Sardena.
Zwiadowcy z brygady fizylierów gwardii gen. Savary'ego rozpoznali, że Sarden dysponuje czterema kompaniami gwardii walońskiej, dwoma batalionami pułku Irlanda, dwoma batalionami pułku Jaen, batalionem ochotników madryckich, dwoma szwadronami jazdy Alcantara i Montesa oraz trzema działami i trzema haubicami wraz z obsługą.14 Razem dawało to liczbę około 4000 ludzi, którzy uszczuplili obronę Somosierry i w dalszych działaniach nie odegrali już żadnej roli. Z pozostałych 8000 Benito San Juan wydzielił oddziały rezerwowe tworzące druga linię obrony Madrytu w okolicach Robregordo. Były to najbardziej wartościowe oddziały hiszpańskie: dwa bataliony pułku Reyna, dwa bataliony pułku Corona, dwa bataliony pułku Cordoba oraz dwa bataliony milicji prowincjonalnej z Toledo i Alcazar.15 Razem siły te liczyły 4366 ludzi. W tej sytuacji armia Napoleona bezpośrednio naprzeciw siebie miała niespełna 3,5 tysiąca wojska nie najlepszej jakości bojowej - ochotników madryckich, milicji andaluzyjskiej i około 150 artylerzystów, którzy jak się później okazało stanowili główną siłę obronną. Na swoje stanowisko Benito San Juan przybył już 18 listopada i miał dość czasu, by przygotować się do obrony. Dziwi jednak, że czasu tego nie wykorzystał dostatecznie. Wincenty Todwen, uczestnik szarży wspominał: "przygotowane do obrony deski, koły i wańtuchy, które użyte umiejętnie w wąwozie stałyby się dla nas murem, leżały bezużyteczne po bokach tegoż pod górą"16. Równie negatywnie oceniali przygotowanie pozycji inni świadkowie zdarzeń. Tomasz Łubieński pisał: "Tak obronne sztuką i naturą, położenie zdawało się być nieprzystępnym, przypuszczać albowiem trudno było do myśli, żeby konnica mogła się zapędzić w podobna dla nich otchłań (...). Z tej to zapewne przyczyny przeciw konnicy nie zrobiono przygotowań. Rów albowiem przez drogę przekopany, też same nawet działa bez strzelania na poprzek dla zatarasowania drogi postawione, nieprzełamaną dla niej stałyby się przeszkodą".17 Wprawdzie Łubieński myli się co do przekopu na drodze, którego jakoby nie było, ale inny uczestnik szarży, Niegolewski negatywnie ocenił jego wykonanie: "...że nie był zbyt szeroki. Kto wie bowiem, czyby się szarża mogła udać, gdyby Hiszpanie przekop szerszy byli zrobili"18. Opieszałość Hiszpanów może budzić zdumienie, pozycja pod Somosierrą wydawała się bowiem na tyle ważna, że bronienie jej przez tak słabe siły, jakimi dysponował San Juan, sugeruje, iż pierwotne plany operacyjne musiały być inne i w ogóle nie liczono się z możliwością dojścia Napoleona do Somosierry i poniesienia porażki. Być może spodziewano się pomocy Castańosa od wschodu i wzięcia w kleszcze sił Napoleona w okolicach Sepulvedy i Bocequillas. W momencie, kiedy rachuby te zawiodły, San Juan faktycznie znalazł się na straconej pozycji i tylko kwestią czasu i stylu było zdobycie przełęczy Somosierry. Ponieważ jednak nie było innego wyjścia, należało przygotować się do obrony. Na przedpolu swojej pozycji, w miasteczku Carezo de Abajo, Hiszpanie umieścili straż przednią, złożoną z 2 szwadronów konnych ochotników madryckich w sile 200 ludzi i kilkuset ludzi piechoty milicji. Pierwsze dwa działa ustawiono za zasłoną ziemnego szańca przed końcem doliny u samego wejścia drogi na szczyt w zwężeniu pomiędzy górami. Działa te praktycznie nieasekurowane mogły być łatwo zdobyte, ale ze względu na gęstą mgłę, regularnie utrzymującą się od 23 listopada, pozwalały praktycznie bezkarnie szachować przeciwnika, który nie miał pojęcia ani o warunkach terenowych, ani o dystansie dzielącym go od wroga, ani wreszcie o jego liczbie. Pozostałe baterie były już wspierane ogniem strzeleckim przez piechotę z pułków ochotników madryckich, którzy ustawieni byli w niewielkiej odległości po obu stronach drogi w sile około 1000 ludzi. Reszta wojska znajdowała się na przełęczy przed wsią Somosierra wraz z baterią 8 armat, ostrzeliwujących łagodniejszy stok góry na lewym skrzydle Francuzów.
W nocy z 29 na 30 listopada polscy szwoleżerowie dotarli do Cerezo de Abajo, blisko pierwszych placówek hiszpańskich. Te jednak, słysząc odgłos nadciągającej armii, wycofały się na pozycję w okolicach swojej pierwszej baterii. Zanim zaległa mgła Polacy widzieli przed sobą na górach ognie hiszpańskich biwaków, należało się spodziewać, że następnego dnia dojdzie do bitwy. Wczesnym świtem z Bocequillas przybył Napoleon, a później około godziny 700 nadciągnęła dywizja Ruffina. Na służbę przy osobie Cesarza odkomenderowany został 3 szwadron szwoleżerów, dowodzony w zastępstwie za nieobecnego Ignacego Stokowskiego przez szefa drugiego szwadronu, Jana Kozietulskiego.



Szef szwadronu Jan Kozietulski

Wkrótce też całe wojsko opuściło Cerezo de Abajo i wyruszyło w kierunku Somosierry. Przodem maszerowały pułki piechoty, prowadzone przez marszałka Victora, za nimi w odstępie godziny kawaleria gwardii, na czele z polskimi szwoleżerami i Napoleon w asyście strzelców konnych. Około godziny 1000 kolumna dotarła do położonego po lewej stronie drogi pod skałą zajazdu Venta de Juanilla, gdzie Napoleon zatrzymał się na śniadanie. O 1100 rozpoczęły się ruchy wojska w kierunku pozycji hiszpańskich. Na prawym skrzydle w kierunku gór szedł 9 pułk piechoty lekkiej, 24 liniowy atakował półwzgórze na lewo od drogi, a 96 liniowy w ścieśnionej kolumnie posuwał się drogą na wprost pierwszej baterii armat hiszpańskich. Na wysuniętą pozycję wyszli również szwoleżerowie służbowego szwadronu. Widoczność ciągle utrudniała gęsta mgła, "która na krok niczego nie pozwoliła rozpoznać".19 Hiszpanie na ślepo rozpoczęli ogień artyleryjski, ale ich pociski przenosiły ponad głowami idącego z dołu pod górę wojska. W relacji świadka moment ten wyglądał następująco: "Hiszpanie słysząc tętent spieszącego po twardej kamiennej drodze szwadronu naszego, a nie mogąc wyrachować dystansu, dla gęstej mgły otaczającej pod tę porę całą przestrzeń dokoła, za wcześnie rozpoczęli z baterii ogień kartaczowy, lecz że pędziliśmy z dołu pod górę, więc tylko naszą awangardę i to po samych piórach kaszkietów dosięgały wystrzały nieprzyjacielskie. Jednakże i to niebezpieczeństwo wprędce zatamowane zostało, gdyż Kozietulski, stosując się do ordynansu Napoleona, rozkazał wstrzymać się u krawędziów gór osadzonych nieprzyjacielem i posłał oficera do Cesarza, prosząc o dalsze rozporządzenie."20 Trzeci szwadron został umieszczony kolumnami plutonowymi po prawej stronie na łagodnym stoku w pobliżu rowu wykopanego w poprzek drogi. Dystans dzielący Polaków od nieprzyjaciela był na tyle krótki, że dosięgał ich ogień strzelców hiszpańskich i ranił kilku ludzi. Wtedy też zginął porucznik Rudowski: "dwie kule ręcznej broni, jedna za drugą ugodziły go w piersi i spadł zabity z konia (...)".21 By lepiej zorientować się w sytuacji, Napoleon rozkazał szwoleżerom rozpoznać pozycje hiszpańskie na prawo od drogi. Zadanie miał wykonać porucznik Niegolewski z oddziałem wybranych przez siebie najlepszych żołnierzy z 3 kompanii.



Porucznik Andrzej Niegolewski

W ciągu następnej godziny Francuzi podejmowali kolejne próby zdobycia pozycji. W asekuracji plutonu szwoleżerów z 1 szwadronu pod dowództwem porucznika Józefa Giedroycia podciągnięto bliżej wejścia do wąwozu dwa lekkie działa z artylerii gen. Senarmonta. Pluton ten wysunął się nieco naprzód dla przyjęcia ewentualnego ataku ze strony Hiszpanów. Zapewne ze względu na gęstą mgłę porucznik Giedroyć stracił z oczu idące za nim armaty i nie zdawał sobie sprawy, że zajęły już one stanowisko i gotowe były do otwarcia ognia. Huk dział nieprzyjacielskich zagłuszył komendę dowodzącego baterią generała Walthera, by szwoleżerowie zeszli z drogi i ustawili się czwórkami po jej prawej stronie. Na szczęście osobista interwencja generała, który musiał podjechać do porucznika Giedroycia, aby powtórzyć komendę, zapobiegła ostrzelaniu szwoleżerów przez własne działa.22 Do ataku ruszył 96 pułk piechoty, lecz nie wytrzymał ognia hiszpańskich strzelców i z dużymi stratami musiał się wycofać na pozycje wyjściowe. Jednocześnie kontynuowano natarcie na skrzydłach. Postęp był jednak powolny. Strome podejście i nierówny teren, usłany blokami skalnym, utrudniały marsz woltyżerów pułku 9 lekkiego i 24 liniowego na tyle, że póki co pierwsza linia Hiszpanów była niezagrożona.



Hippolite Bellange, Somosierra
J. Załuski twierdził, że Bellange "wystawił natarcie i położenie miejsca w podobniejszym składzie". Atakujący szwadron po zdobyciu pierwszej baterii wchodzi w ciasne przejście drogi w kierunku drugiej baterii.

W pewnym momencie wypadki zaczęły biec w przyspieszonym tempie, a ich splot zdecydował o natychmiastowej i ryzykownej, ale jak się później okazało, genialnej decyzji Napoleona. Francuska piechota wprawdzie powoli, ale w porządku "linią rozwiniętą, l'arme an bras"23 posuwała się górami po obu stronach drogi, absorbując uwagę obrońców. Niegolewski wrócił z rekonesansu, przywożąc jeńca, którego zeznanie upewniło Napoleona w przekonaniu, że siły Benito San Juana nie są wielkie. Na koniec wreszcie rozproszyła się mgła i można było dostrzec pozycje hiszpańskie. Na ten ostatni zwłaszcza moment zwracają uwagę świadkowie wydarzeń. I tak Kozietulski pisze: "Huk dział rozpędził mgłę i czas stał się pogodny. Posuwamy się, cesarz przybywa, rozeznaje położenie i osobę swą nadto naraża".24 Podobnie widzi ten moment Chłopicki: "(...) mgła podniosła się w górę - nieprzyjaciel ukazał się oczom naszym, a Cesarz Polakom rozkazał zdobywać stanowisko".25 Wskazane okoliczności uświadomiły Napoleonowi, że tylko brawurowa akcja, całkowicie zaskakująca wroga, może zmusić jego działa do zamilknięcia i rozproszyć piechotę. Decyzja musiała być błyskawiczna, a służbowy szwadron był najdalej wysuniętym oddziałem kawalerii i nie można się było zastanawiać ani nad jego doświadczeniem, ani sprawnością bojową. Rozkaz do natarcia przekazał podpułkownikowi Janowi Kozietulskiemu osobiście marszałek Bessieres i wraz z jego szwadronem postąpił kilka kroków w stronę wąwozu, by wyraźnie wskazać cel ataku.26

Kliknij
Kliknij aby powiększyć


Litografia współczesna:
Obraz przedstawia sytuację z początkowej fazy bitwy. Mimo pewnej naiwności, oddaje zarówno położenie pozycji, jak i ogólny charakter ruchów wojska. Górą po lewej i prawej stronie posuwają się oddziały piechoty Semelego i Victora. Na wprost wejścia do wąwozu ustawiona jest piechota i szwadron szwoleżerów, bliżej przed nimi dwa działa artylerii gwardii w asyście 96 pułku strzelają na prawo w stronę pierwszej baterii hiszpańskiej, która ukryta jest za załomem stromego wzgórza. Skrót perspektywy przedstawia zwieńczenie stanowiska hiszpańskiej obrony, do którego prowadzi niewidoczna z tego miejsca droga. Stanowisko artylerii Benito San Juana górowało nad całą pozycją i gdy opadła mgła widoczne było z dołu. Za działami widoczna jest zgrupowana w drugiej linii piechota hiszpańska. Za chwilę szwoleżerowie dostaną rozkaz do ataku. Uchwycona została dynamika wydarzeń. Ruch oficerów sztabowych, mały oddział szwoleżerów dołączający z prawej strony do szwadronu, dowódca formujący szyk do ataku i postać oficera na koniu z podniesioną ręką w geście rozkazu.

Szwoleżerowie ruszyli kolumną plutonową, tak jak stali na skraju drogi, która nie pozwalała rozwinąć linii do szarży. Przed nimi na dystans około 200 metrów widniały dwie paszcze pierwszych armat. Zanim szwadron zdołał rozwinąć się w połowie, rozległa się salwa ognia kartaczowego. Droga ciągle wznosiła się lekko ku górze i być może dlatego działa, ustawione tak samo jak w momencie ostrzeliwania pozycji francuskich, stojących w pewnej odległości, przeniosły ogień ponad głowami szwoleżerów. Znaczne straty zadał im jednak ogień karabinowy piechoty, stojącej przy armatach po obu stronach drogi. Ustawienie piechoty zapamiętał szarżujący z 7 kompanią kapitan Piotr Krasiński: "Piechota hiszpańska stojąca na wzgórku po prawej stronie wąwozu stała tylko o kilkanaście kroków oddalona od drogi, którąśmy szarżowali, ta zaś która po lewej stronie stała, nie dalej jak 30 kroków oddaloną była, obydwa te oddziały piechoty hiszpańskiej na nas lecących do szarży wciąż strzelały, żeśmy przez nich wielu utracili ludzi".27 Niewielka odległość oddziałów hiszpańskich od drogi tłumaczy informacje uczestników o przestrzelonej odzieży, podziurawionych kulami czapkach i siodłach ponabijanych pociskami "jak ćwiekami". Od kul piechoty padł też koń Kozietulskiego (Skarżyński).28

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

January Suchodolski:
Zdobywanie pierwszej baterii. Scena przedstawia upadek pułkownika Kozietulskiego. Na czele, niezgodnie z prawdą, na białym koniu dowódca pułku, Wincenty Krasiński. Wśród atakujących szwoleżerów dostrzec też można francuskiego oficera. W dali, na drugim planie, piechota francuska idąca pod górę na przeciw strzelcom hiszpańskim.

Hiszpanie, zaskoczeni brawurą Polaków, rzucili się do ucieczki w stronę dwóch następnych armat, stojących w niewielkiej odległości po lewej stronie drogi. Działa te integralnie wchodziły jeszcze w skład pierwszej baterii, tworząc tzw. "pierwsze piętro" armat. Ich skuteczność okazała się jednak niewielka, a być może nie zdążyły nawet wystrzelić. W tym czasie, w początkowej fazie szarży, ale już po zdobyciu pierwszej baterii, do oddziału dołączył porucznik Niegolewski, który po powrocie z rekonesansu pozostał w tyle, by poprawić uprząż swojego konia. Natychmiast Napoleon podjął decyzję posłania wsparcia szwadronowi służbowemu. Zdobyte dwa działa u wejścia do wąwozu zostały zrzucone z drogi, by nie tarasowały przejścia nacierającej kawalerii. Oddział posiłkujący prowadził podpułkownik Tomasz Łubieński. Był to jego 1 szwadron, do którego Napoleon włączył tuż przed samym wąwozem pluton 5 kompanii, oddany wcześniej do dyspozycji marszałka Victora, dowodzony przez porucznika Stanisława Roztworowskiego oraz pluton strzelców konnych gwardii pod dowództwem kapitana Pariset'a.29 Sam również znalazł się przed wąwozem, gdzie spotkał powracającego Kozietulskiego, z którym przeprowadził krótką rozmowę: "I cóż pułkowniku, co tam nowego? Na to odpowiedział mu Kozietulski: nic nie wiem; mój koń zabity - nie dziw, bo się pierwszy raz znajdował w ogniu, a jeszcze w takiej bagarre."30

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

January Suchodolski:
Wcześniejsza wersja poprzedniego obrazu. Zdobywanie pierwszej baterii. Pułkownik Kozietulski na bułanym koniu jak w wierszu Teofila Lenartowicza: "Kozietulski, znałem jego, miał konika bułanego...". Za zakrętem widoczna druga bateria.

Tymczasem 3 szwadron posuwał się w głąb wąwozu, prowadzony przez kapitana Dziewanowskiego, doganiał go Niegolewski z kilkoma szwoleżerami, za nim zaś zbliżał się 1 szwadron Łubieńskiego i w konsekwencji dalsze wypadki będą układały się w trzy następujące po sobie sekwencje zdarzeń. Atak Dziewanowskiego zwrócił się w stronę dwóch dział, stojących po lewej stronie drogi, należących jeszcze do pierwszej baterii. Dziewanowski "wpadł na baterie nieprzyjacielskie, a za nim cały szwadron, wybiwszy kanonierów i rozproszywszy piechotę z asekuracji armat stojącą, wrócił na drogę i w najsilniejszym ogniu kartaczowym szarżował na drugą baterię".31 Ta znajdowała się za przwężeniem drogi, skręcającej ostro w prawo. Tworzyły ją 2 działa, ustawione poza drogą, na wprost jej zagięcia, tak, że mogły strzelać prawie wzdłuż osi traktu, dodatkowo kontrolowanego na tym odcinku przez trzecią baterię. Widoczne stąd było również zwieńczenie pozycji z działami czwartej baterii. Ten odcinek był tez najtrudniejszy do sforsowania, gdyż wszystkie trzy baterie armat tworzyły jedna całość obronną - ustawione piętrami i przesunięte względem siebie na lewo, patrząc od strony atakujących, w kierunku Somosierry, mogły równocześnie ostrzeliwać całą przestrzeń pomiędzy baterią pierwszą a czwartą. Takie ustawienie tłumaczy też pierwsze wrażenie J. Załuskiego, który postępując z całym pułkiem już po zdobyciu pozycji widział, że "gościniec był w trzy rzędy zajęty artylerią hiszpańską".32
Niegolewski dogonił szwadron, gdy ten po zdobyciu pierwszych armat skręcał w prawo, wprost na baterię II, ale zatrzymany został na chwilę przez kilku przestraszonych szwoleżerów w załomie drogi, który osłaniał ich od strzałów. "Panie poruczniku, panie poruczniku - krzyczeli - nie jeżdżaj, bo tam bardzo strzelają"33 Nie zważał jednak na ich wołanie i jak pisze "rzuciwszy im kilka ostrych słów, z wykrzykiem: En avant, vive l'empereur! - w jednaj chwili jużeśmy się złączyli ze szwadronem".34 Oddział Niegolewskiego znalazł się w zasięgu gęstego ognia, miotanego z baterii II i III. W stronę atkującej po górach piechoty strzelały też działa baterii IV, a rykoszety dosięgały szarżyjących: "Wszyscy pędzili wśród ogromnego ognia tak kartaczowego z przodu i z prawej strony wąwozu i samego jego szczytu, jak z ręcznej broni przez piechotę na nas w tę cieśninę ciskanego (...)".35 W tym miejscu rozegrała się właściwa bitwa i tu były największe straty. "Porucznik Krzyżanowski, ugodzony kartaczem w czoło poległ na miejscu. Porucznik Rowicki wpadł na harmatę stojącą przy drodze i tam kilkunastu postrzałami razem z koniem zabity został".36 Uczestnik szarży, Wincenty Toedwen wspominał: "Na własne oczy widziałem żołnierza naszego Izabelewicza, który dostawszy odłomem granatu w sam brzuch, usiadł na ziemi i prawie konając z najzimniejszą krwią wysnuwał z siebie wnętrzności".37 Największą cenę za zdobycie drugiej baterii zapłaciła 3 kompania, tracąc oprócz wielu zabitych i rannych swego kapitana: "Przybywszy przed nią, Dziewanowski został ugodzony dwiema kulami, jedna mu rękę, druga nogę urwała."38 Straty mogłyby być jeszcze większe, ale na szczęście, armaty zdołały wystrzelić tylko raz, na co zwracało uwagę wielu pamiętnikarzy (Niegolewski, Toedwen). Nad dalszym atakiem próbował zapanować dowódca 7 kompanii, kapitan Piotr Krasiński. Widząc po lewej stronie drogi kolejną baterię, uporządkował resztki szwadronu czwórkami, podporucznika Zielonkę przywołał do pierwszego plutonu i natarł na działa. III bateria, ustawiona w niewielkiej odległości od baterii II, na lewo od drogi blisko mostku przed kolejnym zakrętem, złożona była, jak i poprzednie z 2 dział i prawdopodobnie strzelała pełnymi kulami, z których jedna dosięgła wcześniej kapitana Dziewanowskiego. Działa te zostały zdobyte przez pluton Zielonki, a kapitan Krasiński padł powalony rykoszetem odłamku skalnego po salwie oddanej przez IV baterię. Zmieszani ze sobą żołnierze 3 i 7 kompanii ciągle jeszcze wyprzedzali oddział Niegolewskiego, ale ten wkrótce dotarł w okolice trzeciej baterii, gdzie zobaczył jeszcze "Kapitana Dziewanowskiego, któren nogę miał od armatniej kuli zgruchotaną" i pędził dalej, na czele kilku szwoleżerów z wachmistrzem Sokołowskim, zostawiając za sobą rozproszony szwadron. Dopiero teraz też na plac boju dotarło wsparcie prowadzone przez Łubieńskiego, który tak wspominał ten moment: "W ten sposób przybyłem na miejsce bitwy; porucznik Szeptycki, jedyny oficer, który ostatkiem drugi atak prowadził, jakby zraniony, wspólnie z wachmistrzem szefem Zielonką39 zbierał szczątki szwadronu u ostatniej wyniosłości przy drugim zakręcie wąwozu."40 Trudno powiedzieć, ile upłynęło czasu od początku szarży do tego momentu, ale na pewno nie był to czas bardzo krótki. Zielonka pisał nawet, że "został przez pół godziny pod morderczym ogniem wroga."41 Wysłanie szwadronu posiłkowego być może nastąpiło wtedy, kiedy Napoleon stwierdził, że atakująca górą po obu stronach drogi piechota nie nadąża ze wsparciem szwoleżerów. Kiedy jednak podporucznik Zielonka zbierał rozproszony szwadron, niewielki oddział porucznika Niegolewskiego pędził już ku IV baterii.

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

January Suchodolski:
Walka przy trzeciej baterii. Natarcie szwadronu posiłkowego Tomasza Łubieńskiego. Za zakrętem widoczne są już zabudowania Somosierry i ostatnia bateria. Uwagę zwraca ustawienie jednego z dział tej baterii. Ustawione jest bokiem do drogi i skierowane na prawo w stronę atakującej piechoty.

Bateria ta prowadziła ostrzał przez cały czas walki. W momencie tzw. trzeciego ataku, wyznaczonego przez przybycie wsparcia Łubieńskiego i szarżę oddziału Niegolewskiego, ze względu na panikę, ogarniającą obsługę i wycofywanie się piechoty hiszpańskiej w góry, nie była już zdolna do oddania salwy, ale pojedyncze działa mogły jeszcze wystrzelić. Składała się z 8 dział ustawionych na lewo od drogi (patrząc od strony szarżujących), jej prawe skrzydło (hiszpańskie) stało na wzniesieniu, górującym nad całą okolicą i widocznym z dolnej pozycji przed wejściem do wąwozu. Armaty tworzyły ciąg czterech baterii po dwa działa, z których jedna stała bezpośrednio na drodze. Zgromadzona w tym miejscu piechota hiszpańska zajmowała stanowisko przy kilku niewielkich budynkach i kaplicy. W jej stronę skierowała się resztka trzeciego szwadronu z porucznikiem Niegolewskim na czele, ale wystrzał z działa i ogień karabinowy powstrzymały natarcie. Kule dosięgły wachmistrza Sokołowskiego, pod Niegolewskim ubito konia. Hiszpańscy piechurzy rzucili się w stronę nieprzytomnego porucznika. Zdążyli jeszcze go obrabować i zadać mu kilka pchnięć bagnetem, ale pojawienie się szczątków 3 szwadronu, a zaraz potem i Łubieńskiego ze swoim oddziałem zmusiło ich do ucieczki w góry. Pozycja została zdobyta. Wśród ostatnich żołnierzy szwadronu Kozietulskiego, zdobywających działa IV baterii, był wachmistrz Wiktor Roman, który dwukrotnie ranny jako ostatni padł przy hiszpańskich działach. Jego zasługi w szarży potwierdził Napoleon w uzasadnieniu nominacji na podporucznika: "Dowodził pierwszym plutonem szwadronu, który odbył szarżę na Sommo-Sierra i dał przykład nieustraszonego męstwa, co mu zjednało mój szacunek".42

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Louis François Lejeune:
Obraz Lejeune'a ma wartość dokumentu ze względu na topografię terenu. Namalowany został w 1810 r., a autor nie tylko był świadkiem wydarzeń, ale też poprzedniej nocy dokonywał zwiadu w kierunku pozycji hiszpańskiej. Udało mu się wtedy dotrzeć do pierwszych dział ustawionych za mostem na strumieniu Duraton, dokładnie znał więc ich położenie. Jedno z nich przedstawione jest na obrazie, drugie prawdopodobnie zostało już zepchnięte z drogi. Scena nie przedstawia jednak ataku 3 szwadronu, ale wsparcie go przez resztę pułku szwoleżerów. Wskazuje na to duża liczba atakujących i widoczny oddział francuskiej kawalerii dołączający z tyłu. Szwadron służbowy był już w tym czasie w okolicach 4 baterii, która jako jedyna widoczna jest na obrazie, wieńcząc pozycję już pod miasteczkiem Somosierra. Niezgodna z rzeczywistością jest ilość szarżujących w jednym szeregu - jest ich ośmiu a powinno być czterech.

Zanim rozpoczął się pościg za uciekającymi obrońcami, chwilę jeszcze trwała walka w samej wsi Somosierra, gdzie ostatni żołnierze hiszpańscy stawiali opór. Wkrótce też pozycję zajęła piechota francuska. Pułkownik Tomasz Łubieński na czele swojego szwadronu gonił uciekających Hiszpanów, by nie dopuścić do połączenia się ich rozproszonych oddziałów. Dotarł aż do wsi Buitrago, gdzie dogonił go szef szwadronu szaserów Ordener z rozkazem Napoleona, by się zatrzymać. Po dalsze rozkazy dla szwadronu wysłał Łubieński do pułkownika Krasińskiego porucznika Szeptyckiego. Ten z wielkim zdumieniem dostrzegł w pół drogi od Somosierry Napoleona bez eskorty tylko w towarzystwie generałów Savary'ego i Durosnela, który oznajmił mu, że jest zadowolony z pułku szwoleżerów, powtarzając kilkakrotnie: "Vous etes de braves Polonais". Kazał też szwadronowi czekać na miejscu przybycia całej gwardii.43 Po nadejściu reszty armii Polacy doświadczali entuzjastycznych pochwał ze strony starych gwardzistów: "Stare grenadiery i szasery (...) wpadali do naszego biwaku, ściskali Polaków z rozrzewnieniem i nazywali odtąd ich kamratami, a widząc, że byli zmordowani, sami wieczerzę dla nich zgotowali".44

Kliknij
Kliknij aby powiększyć

Horace Vernet:
Końcowa faza bitwy. Nieco upozowana scena przedstawia okolice 4 baterii. W głębi jeszcze toczy się walka piechoty, a oddział szwoleżerów pułkownika T. Łubieńskiego poprzedzając francuskich strzelców konnych pędzi w stronę zabudowań Somosierry. Pozycję zajmują pozostałe szwadrony pułku szwoleżerów na czele z dowódcą, Wincentym Krasińskim na białym koniu. Precyzyjnie namalowane postacie wojskowych mają charakter studiów portretowych. "Grono osób pamięci przekazanych składa się z pułkownika Krasińskiego, majora Dautancourt, szefa szwadronu Kozietulskiego i czwartego oficera niższej rangi, którym ma być - jak słyszałem - kapitan Dziewanowski (...)" (J. Załuski) Przy jednym ze zdobytych dział scena opatrywania rannego oficera przez pułkowego lekarza, doktora Gadowskiego. Po prawej stronie, w rozpiętym mundurze wzięty do niewoli hiszpański oficer i grupa innych jeńców. Piechurzy z 9 pułku piechoty lekkiej stoją nad leżącymi na ziemi dwoma szwoleżerami, jeden z nich poległ, a drugi obejmuje martwego w geście rozpaczy. Być może są to bracia Sokołowscy.

Zupełnie inny nastrój panował we wsi Cabrera, gdzie zebrały się szczątki 3 szwadronu. Jego chrzest bojowy zakończył się tragicznym bilansem. Major Dautacourt zanotował w pułkowym dzienniku: "Nam oni 57 ludzi, tak oficerów jak podoficerów i szwoleżerów zabili lub ranili, to jest w szarży na wzniesienie góry, bądź na działach. (...) wśród rannych odnaleziono też dzielnego i godnego szacunku kapitana Dziewanowskiego, który zmarł kilka dni później. Na koniec na apelu przed dziesiąta godziną wieczorem na biwaku w Cabrera, poza ludźmi zabitymi obliczono, że 26 podoficerów i szwoleżerów rannych, w największej części lekko, brakowało na tym apelu. Spośród tych rannych ciężko pięciu zmarło kilka dni później."45
Mimo wszystko bilans bitwy był zdecydowanie dodatni. Pozycja została zdobyta stosunkowo niewielką liczbą strat, droga do Madrytu stała otworem, a 13 tysięczna armia Benito San Juana została rozbita i wyeliminowana z dalszych działań. Jednakże triumf militarny nie był jedynym sukcesem Napoleona. W zdobyciu Somosierry widział on jeszcze jedną korzyść - polityczną. Odniesione zwycięstwo nie tyle pokazywało siłę Francuzów, co ujawniało słabość Hiszpanów, a przede wszystkim demaskowało niepewność sojuszu z Anglikami, którzy zamiast pospieszyć z pomocą, rozpoczęli odwrót na zachód w stronę morza. Ten aspekt sprawy Napoleon podkreślał z wyraźnie propagandowym zamiarem w 14 Biuletynie armii w Hiszpanii: "Sposób postępowania Anglików jest haniebny. (...) stali w Escurialu w liczbie sześciu tysięcy (...). Nosili się (...) z zamiarem przejścia przez Pireneje i zejścia w dolinę Garonny. Ich wojska prezentują się świetnie i są bardzo zdyscyplinowane. Jedni mieli nadzieję, że dywizja ta ruszy na Somosierrę, inni zaś, że przyjdzie bronić stolicy tak drogiego im alianta. Ale nie znali dobrze Anglików. Ci bowiem, gdy tylko dowiedzieli się, że Cesarz przebywa pod Somosierrą, przeszli do odwrotu na Escurial. (...) Tak mówił pewien Hiszpan: "Dali nam broń, proch i ubrania, ale ich żołnierze przyszli tu jedynie po to, by nas zachęcić do walki, zwodzić i opuścić w biedzie. (...) To nie w Lizbonie Anglicy winni byli bronić Portugalii, lecz pod Espinozą, pod Burgos, pod Tudelą, pod Somosierrą i Madrytem."46
Trudno powiedzieć, jak swój chrzest bojowy oceniali żołnierze 3 szwadronu w chwili, gdy liczyli straty. Późniejsze awanse i odznaczenia w pewnym stopniu złagodziły smutek po śmierci tak wielu współtowarzyszy walki, a tempo wydarzeń nie pozwalało długo rozpamiętywać ofiar, ale gdy upłynęły lata, zaczęli tworzyć legendę zwycięstwa możliwego tylko dzięki patriotycznej determinacji przejętych entuzjazmem dla Napoleona Polaków, co w swoich wspomnieniach wyraził Andrzej Niegolewski, pisząc: "My tylko Polacy tę jak cud, prawie niepojętą szarżę mogliśmy wykonać".47

Przypisy:

1. J. Załuski, Wspomnienia, Kraków 1976, s. 77.

2. Tamże, s. 77 - 78.

3. Tamże, s. 152.

4. J. Załuski, Wspomnienia o pułku lekkokonnym polskim, Kraków 1865, s. 134.

5. M. Brandys, Kozietulski i inni, Warszawa 1974, s. 159 - 160.

6. J. Chłopicki, Pamiętniki, Wilno 1849.

7. Tamże.

8. Tamże.

9. A. Niegolewski, Somo-Sierra. Wspomnienie Andrzeja Niegolewskiego, [w:] "Lech" 1879.

10. Tamże.

11. Tamże.

12. Tamże.

13. Korpus gen. Don Benito San Juana pod Somosierrą i Sepulvedą. R. Bielecki, Somosierra, Warszawa 1889, s. 193:
Z 1 dywizji Armii Andaluzji:
    gwardia walońska - 1 batalion - 500 ludzi,
    pułk Reyna - 2 bataliony - 927 ludzi,
    pułk Jaen - 2 bataliony - 1300 ludzi,
    pułk Irlanda - 2 bataliony - 1186 ludzi,
    pułk Corona - 2 bataliony - 1039 ludzi.
Z 3 dywizji Armii Andaluzji:
    pułk Cordoba - 2 bataliony - 1300 ludzi,
    milicja prowincji Toledo - 1 batalion - 500 ludzi,
    milicja prowincji Alcazar - 1 batalion - 500 ludzi,
    III batalion ochotników Sewilli - 1 batalion - 400 ludzi.
Z Armii Estremadury:
    milicja prowincji Badajoz - 2 bataliony - 566 ludzi,
Ochotnicy z Kastylii:
    1 pułk ochotników madryckich - 2 bataliony - 1500 ludzi,
    2 pułk ochotników madryckich - 2 bataliony - 1500 ludzi.
Kawaleria:
    pułk Principe - 2 szwadrony - 200 koni,
    pułk Alcantara - 1 szwadron - 100 koni,
    pułk Montesa - 1 szwadron - 100 koni,
    ochotnicy madryccy - 2 szwadrony - 200 koni.
Artyleria:
    22 działa różnego kalibru i 300 ludzi.
Razem: 12118 ludzi.

14. R. Bielecki, op. cit., s. 91.

15. Tamże, s. 90.

16. W. Toedwen, Somosierra, [w:] K. Wł. Wójcicki, Cmentarz Powązkowski, Warszawa 1856, t. I, s. 257.

17. T. Łubieński, Krótki opis bitwy pod Somo - Sierra, [w:] "Tygodnik Ilustrowany" 1905, t. I, s. 452.

18. A. Niegolewski, op. cit.

19. Tamże.

20. J. Chłopicki, op. cit.

21. A. Skałkowski, Korespondencja byłych szwoleżerów gwardii Napoleona I dotycząca zdobycia Somosierry, [w:] "Kwartalnik Historyczny" 1924, s. 91 - 103.

22. Tamże, relacja G. Siemońskiego.

23. Tamże, list Załuskiego do Niegolewskiego.

24. Opis szarży pod Somosierra w liście przypisywanym Kozietulskiemu, [w:] M. Kujawski, Z bojów polskich w wojnach napoleońskich, Londyn 1967.

25. J. Chłopicki, op. cit.

26. J. Załuski, Wspomnienia, op. cit., s. 152.

27. A. Skałkowski, op. cit.

28. Tamże.

29. List T. Łubieńskiego do Niegolewskiego z dnia 1 lutego 1855, [w:] A. Skałkowski, op. cit.

30. List G. Siemońskiego, [w:] A. Skałkowski, op. cit.

31. Wspomnienie o bitwie pod Somo - Sierrą przez naocznego świadka i uczestnika, [w:] "Tygodnik Ilustrowany" 1860, t. II, s. 578.

32. J. Załuski, op. cit., s. 137.

33. A. Niegolewski, op. cit.

34. Tamże.

35. Tamże.

36. J. Chłopicki, op. cit.

37. W. Toedwen, op. cit.

38. Wspomnienie o bitwie pod Somo-Sierrą, op. cit.

39. Pomyłka Łubieńskiego paradoksalnie potwierdza jego dobra pamięć, bo jak pisał Ambroży Skarżyński w liście do Niegolewskiego "Zielonka (...) został oficerem wilja batalii i tylko odpruł galonki wachmistrza a nawet nie miał szlif". A. Skałkowski, op. cit.

40. T. Łubieński, op. cit.

41. R. Bielecki, op. cit., s. 199.

42. K. Kalinowski, O sławnym zdobyciu wąwozu Somo-Sierra w Hiszpanii, Warszawa b.r.w., s. 56. Porównaj też: A. Rembowski, Źródła do historii pułku lekkokonnych polskich, Warszawa 1899.

43. Somosierra. Z rękopismów pozostałych po jenerale Szeptyckim, [w:] "Dziennik Literacki" 1862, s. 313.

44. Tamże.

45. A. Rembowski, op. cit.

46. Napoleon Bonaparte. Mowy i rozkazy, przełożył Krzysztof Znamierowski, Warszawa 2002, s. 107.

47. A. Niegolewski, op. cit.

Literatura i źródła:

Bielecki R., Somosierra, Warszawa 1989.
Brandys M., Kozietulski i inni, Warszawa 1974.
Chłopicki J., Pamiętniki, Wilno 1849.
Falkowski J., Obrazy z życia kilku ostatnich pokoleń w Polsce, Poznań 1882, t. 2.
Hempel S., Wspomnienia wojskowe, [w:] "Rozmaitości Lwowskie" 1843, nr 3.
Kalinowski K., O sławnym zdobyciu wąwozu Somo-Sierra w Hiszpanii, Warszawa b.r.w.
Kujawski M., Z bojów polskich w wojnach napoleońskich, Londyn 1967.
Łubieński T., Krótki opis bitwy pod Somo-Sierra, [w:] "Tygodnik Ilustrowany" 1905, t. 1, s. 452.
Łubieński R., Generał Tomasz Pomian hrabia Łubieński, Warszawa 1889, t.1.
Napoleon Bonaparte. Mowy i rozkazy, przełożył Krzysztof Znamierowski, Warszawa 2002, s. 107.
Niegolewski A., Somo-Sierra. Wspomnienie Andrzeja Niegolewskiego, [w:] "Lech" 1879.
Płaczkowski W., Pamiętniki, Żytomierz 1861.
Puzyrewski A. K., Szarża jazdy polskiej pod Somo-Sierrą, Warszawa 1898.
Rembowski A., Źródła do historii pułku lekkokonnych polskich, Warszawa 1899.
Skałkowski A., Korespondencja byłych szwoleżerów gwardii Napoleona I dotycząca zdobycia Somosierry, [w:] "Kwartalnik Historyczny" 1924.
Szeptycki W., Somosierra. Z rękopismów pozostałych po jenerale Szeptyckim, [w:] "Dziennik Literacki" 1862, s. 313.
Toedwen W., Somosierra, [w:] Wójcicki K. W., Cmentarz Powązkowski, Warszawa 1856.
Wspomnienie o bitwie pod Somo - Sierrą przez naocznego świadka i uczestnika, [w:] "Tygodnik Ilustrowany" 1860, t. II, s. 578.
Załuski J., Wspomnienia, Kraków 1976.
Załuski J., Wspomnienia o pułku lekkokonnym polskim, Kraków 1865.

Zenobi