Nasza księgarnia

Kampania 1812

Posted in Kampanie 1792-1815

Dlaczego Napoleon ruszył na Rosję?

Stosunki Francja - Rosja

  Upadek Napoleona nastąpił w wyniku klęski, jakiej doznał w wojnie z Rosją w 1812 roku. Skutki tej wojny sięgnęły bardzo głęboko, jej następstwa boleśnie dotknęły fundamenty cesarstwa, tak że nie było już ono w stanie odzyskać równowagi i odbudować dawnej potęgi. Rosja była początkiem końca imperium Napoleona w Europie.
Przede wszystkim powinnyśmy spróbować odpowiedzieć na jedno, najważniejsze chyba pytanie. Dlaczego doszło do tej wojny?
Sprowadzenie problemu do pospolitego, politycznego awanturnictwa Napoleona, którego nadmierna ambicja przyćmiła jasność widzenia, jest bardzo powierzchowne i bardzo niesprawiedliwe. Usiłując głębiej spojrzeć na powody tego historycznego kataklizmu, należy przede wszystkim dostrzec fakt, że tkwiły one w układzie sił politycznych ówczesnej Europy. A punktem wyjścia do tych rozważań musi być pokój w Tylży z lipca 1807 roku. W jego to wyniku kontynentalna Europa rozpadła się na dwie część: cesarstwo Napoleona i imperium Aleksandra I.
Na pokój tylżycki należy także spojrzeć, jak na porozumienie dwóch supermocarstw, które uzgodniły między sobą granicę wpływów politycznych. Imperium Napoleona było bardzo różnorodnym tworem politycznym, obejmującym państwa i państewka o różnym stopniu uzależnienia od Paryża. Oczywiście, nie były one tym stanem zachwycone, dlatego też Francja była przez nie postrzegana jako tyran, czekając tylko na okazję do obalenia francuskiej okupacji. Nie było to jednak takie proste. Armia napoleońska ciągle była niepokonana. Austria, która w kwietniu 1809 roku zbuntowała się, odebrała bardzo surową lekcję pokory. Równie dumne Prusy były bardziej ostrożne.
Stosunek Rosji do napoleońskiej Francji był dość jednolity. Na dworze carskim Napoleon był jednoznacznie oceniany jako tyran, który siłą podporządkował sobie dużą część Europy, a teraz dąży do odebrania Rosji jej najcenniejszych prowincji zachodnich. Zarówno car, jak i jego doradcy uważali zgodnie, że po klęskach lat 1805 i 1806-1807, nowa wojna z Francją jest tylko kwestią czasu. Jeśli Rosja nie zmierzy się z Napoleonem, zostanie zepchnięta do Azji i podporządkowana hegemonii Paryża na kontynencie.
Z roku na rok narastała nieufność między dwoma mocarstwami, chociaż na zewnątrz długo prowadziły wobec siebie politykę "uśmiechu". Z upływem czasu jednak nawet utrzymywanie pozorów stawało się trudniejsze. Najważniejszym punktem zapalnym w stosunkach dwustronnych była kwestia blokady kontynentalnej, a ściślej przestrzegania jej przez Rosję. Oficjalnie Aleksander I zgodził się na to w Tylży. Niestety, rychło okazało się, że ten punkt traktatu pozostanie tylko na papierze. Rosyjska gospodarka była bowiem mocno powiązana wymianą handlową z Anglią i taka blokada uderzała raczej cara po kieszeni niż rząd w Londynie. Z tego powodu Moskwa w niedługim czasie przestała przestrzegać surowych rygorów blokady kontynentalnej. Najpierw nieoficjalnie towary angielskie docierały do portów rosyjskich, a stamtąd do reszty Europy, potem zaś car niemal ostentacyjnie rzucił Bonapartemu rękawicę wydając w grudniu 1810 roku dekret ograniczający import towarów francuskich poprzez narzucenie ceł zaporowych. To było już jawne manifestowanie przez Kreml niechęci wobec Paryża.
Analizując narastającą nieufność, niechęć, czy wręcz nienawiść w Rosji i we Francji, możemy od razu dojść do wniosku, że wojna między nimi po prostu musiała wybuchnąć. Tym bardziej, że Napoleon był świadomy jednej rzeczy. Jeśli chce zaryglować przed towarami angielskimi francuskie imperium, musi koniecznie zmusić Aleksandra I do ponownego uznania blokady kontynentalnej za obowiązującą w całej Rosji. A nie można było tego osiągnąć bez wojny, ponieważ car nigdy nie zgodziłby się na takie ponowne upokorzenie jak trzy lata temu w Tylży. Teraz chodziło już tylko o jedno. Kiedy i przy jakim układzie sił międzynarodowych dojdzie do tego starcia tytanów?
Spójrzmy jak politycznie przygotowywał się do wojny Napoleon?
Podstawowym problemem dla cesarza była postawa, jaką zajmą w obliczu wojny z Rosją państwa ujarzmionej przez niego Europy. Bonaparte liczył się przecież z tym, że większość z nich jest mu niechętna, znosi jego władzę pod przymusem francuskich bagnetów i zechce skorzystać ze sposobności, aby wyrwać się spod jego panowania. Chodziło tu głównie o dwa najpotężniejsze państwa niemieckie - Prusy i Austrię. Oba kraje zostały przez niego pobite i upokorzone (ta ostatnia kilkakrotnie) oraz zmuszone do zaakceptowania jego dominacji na kontynencie. Czy uda mu się teraz skłonić je do posłuszeństwa na okres zmagań z carską Rosją?

 

Stosunki Francja - Prusy

 

  Napoleon zlekceważył niebezpieczeństwo, jakim był silnie rozwijający się w Niemczech ruch narodowy, skierowany przeciwko jego rządom. Fryderyk Wilhelm III bał się, że Napoleon zechce zlikwidować w ogóle państwo pruskie, stąd też od początku próbował pozyskać pomoc ze strony Anglii i Rosji, a nawet Austrii. Tymczasem w Prusach trwały ciche zbrojenia, ćwiczono milicję obywatelską, przygotowywano zręby ruchu partyzanckiego, kupowano też masowo broń z Anglii (nijak to się miało do przestrzegania blokady kontynentalnej) i już na wiosnę 1811 roku Prusy miały pod bronią przeszło 124-tysięczną, dobrze wyszkoloną i wyekwipowaną armię. Owoc trudu dwóch najważniejszych generałów pruskich - Gerharda von Scharnhorsta; szefa departamentu wojny i Augusta von Gneisenau; twórcę tzw. Krumpersystem. Na czym on polegał? Na mocy traktatu tylżyckiego Prusy musiały ograniczyć armię do 42 tysięcy, potem podniesionych za zgodą Napoleona do 75 tysięcy (było to tuż przed wojną z Rosją). Po odbyciu pełnego szkolenia żołnierze odchodzili do rezerwy. Na ich miejsce przychodzili świeży rekruci. Po przeszkoleniu ich cały cykl się powtarzał. Dzięki temu Fryderyk Wilhelm III rozporządzał dużo większą armią niż pozwalały ograniczenia traktatowe, choć oficjalnie wszystko było zgodne z prawem. Do tego jeszcze ambasada francuska w Berlinie nie ostrzegła Napoleona przed tym, co się w Prusach wyrabiało. Dlaczego? Czy to nieudolność polityczna (mało prawdopodobne, gdyż ruch ten odbywał się na skalę masową), czy też zdrada? Tego nie wiemy na pewno.
W każdym razie Napoleon faktycznie nie bardzo wiedział, jak postąpić z Prusami przed wojną z carem. Myśl o likwidacji państwa Hohenzollernów przemknęła mu przez głowę w sierpniu 1811 roku, jednakże nie zdecydował się na tak radykalne posunięcie, a to dlatego, że musiałby na egzekucję wojskową w Prusach przeznaczyć co najmniej 100 tysięcy francuskich żołnierzy, a to mocno osłabiłoby go przed kampanią rosyjską. Przeciwnie zaś, sojusz z Fryderykiem Wilhelmem III oddawałby mu około 20-tysięczny pruski korpus posiłkowy pod dowództwem gen. Johanna Yorcka. Tak też postanowił. Rozprawę z Prusami odsuwając na termin późniejszy. 24 lutego 1812 roku stosowny traktat został podpisany w Paryżu. Tym samym monarcha pruski stawał się sojusznikiem Napoleona, poniżonym i akceptującym rolę cesarskiego podnóżka, gotowym jednak zdradzić w każdej chwili, gdy tylko poczuje, że nienawistna potęga francuska została nadwerężona.

 

Stosunki Francja - Austria

  Stosunki Paryż - Berlin miały generalnie jednolitą barwę: ze strony Prus maskowana strachem nienawiść, a ze strony Francji duma i pogarda dla pokonanych. Stosunki Paryż - Wiedeń układały się zgoła inaczej.
Po klęsce 1809 roku wysunął się w Wiedniu na czoło jako nowy kierownik polityki zagranicznej Klemens von Metternich, który planował nie narażać się więcej Napoleonowi, lawirować między Francją i Rosją i czekać na rozwój wydarzeń. Przewidywał, że oba supermocarstwa w niedalekiej przyszłości wezmą się za bary, a wtedy Austria powinna odegrać rolę języczka u wagi i jak najwięcej skorzystać na tym - terytorialnie i prestiżowo. Gdy wojna stawała się coraz bardziej realna, Napoleon zażądał od Austrii sojuszu, obiecując poszerzenie granic na Bałkanach (Mołdawia i Wo-łoszczyzna) oraz ewentualną wymianę Galicji, którą miano odstąpić Księstwu Warszawskiemu, za Ilirię, którą miała przekazać Francja. Rozmowy sfinalizowano 14 marca 1811 roku. Wiedeń obiecał oddać Napoleonowi pod komendę 34-tysięczny korpus posiłkowy z artylerią w sile 60 armat pod ogólnym dowództwem gen. Karla Schwarzenberga.
Metternich podpisując kontrakt z Napoleonem, o którym, mimo jego tajności, szybko dowiedział się Aleksander I, dążył do tego, by jak najmniej narazić się Rosji. Car wykazał dużą wyrozumiałość, odpowiadając austriackim dyplomatom, że ich rozgrzesza z sojuszu, gdyż zostali do niego przymuszeni, ale jednocześnie wymaga, aby w czasie wojny korpus austriacki był jak najmniej aktywny. Woli Kremla stało się zadość. Austria stanęła więc do wojny z Rosją po stronie Napoleona, jednak zajęła de facto stanowisko wyczekujące, a jej zaangażowanie militarne było czysto formalne.
Maszerując na Moskwę miał Napoleon za plecami dwóch rzekomych sojuszników, z których jeden czyhał tylko na pierwszy sygnał, aby go zdradzić, zaś drugi, stojąc z bronią u nogi czekał tylko, co z tego wyniknie.

Napoleon a Księstwo Warszawskie
"Druga wojna polska" (22 czerwca 1812 roku)

  Napoleon zapowiedział wojnę 1812 roku jako drugą wojnę polską. W Warszawie więc spodziewano się odbudowy państwa polskiego w granicach przedrozbiorowych. W kwietniu 1811 roku do Paryża przybył książę Józef Poniatowski. Cesarz dowiedział się od niego, że car Rosji przygotowuje się do wojny z Francją i że stara się przeciągnąć na swoją stronę armię Księstwa Warszawskiego obietnicą odbudowy Polski. Odpowiedzią Bonapartego było stwierdzenie pod adresem ambasadora rosyjskiego Aleksandra Kurakina, że Francja nie odda nawet skrawka Księstwa Warszawskiego, nawet gdyby rosyjskie armie pukały do bram Paryża. Dyplomaci europejscy potraktowali tę uwagę cesarza Francuzów jako faktyczne wypowiedzenie Rosji wojny.
Napoleon zastanawiał się w międzyczasie nad odpowiednim kandydatem na króla wskrzeszonego państwa polskiego: marsz. Joachim Murat, książę Eugeniusz Beauharnais czy Hieronim Bonaparte? Politycy i naród polski najchętniej widziałby na tronie samego Napoleona, gdyż wtedy trwałość ich państwa byłaby zagwarantowana. Ten jednak wahał się i sprawę wyboru króla Polski zawiesił do czasu zakończenia wojny. Popełnił jednak poważny błąd przysyłając jako cesarskiego rezydenta do Warszawy arcybiskupa Dominique'a Pradta, człowieka niechętnego sprawie polskiej, nie rozumiejący jej, ba uważającego odrestaurowanie państwa polskiego za niekorzystne dla Francji.
Tak naprawdę to przyszłość Polski ciągle była mglista. Cesarz nadal widział w Księstwie przedmiot przetargu dyplomatycznego, gotów odstąpić je carowi za jego ustępstwa w sprawie blokady kontynentalnej. Na "przywrócenie" państwa polskiego zgodził się dopiero w ostatniej chwili, gdy wojna z Rosją była nieunikniona, a Francji potrzebna była pomoc polskiego sojusznika. Bonaparte nie zobowiązywał się przy tym do niczego. Nie ulega jednak wątpliwości, że gdyby car został pokonany, Napoleon utrzymałby na wschodniej granicy satelickie państwo polskie, powiększone o prowincje wschodnie.
Mimo tego, entuzjazm społeczeństwa polskiego w obliczu nadciągającej wojny był teraz jeszcze większy niż w latach 1806-1807. Tym razem każdy chyba obywatel Księstwa był przekonany, że odbudowa państwa polskiego w dawnych granicach jest pewne. To tylko kwestia czasu. A już pewnikiem będzie przyłączenie do Księstwa Warszawskiego Litwy i Białorusi. Entuzjazm szlachty polskiej także był tym razem większy, ponieważ nie było już mowy o uwalnianiu polskiego chłopa - wszak był już "wolny" od dobrych pięciu lat.
22 czerwca 1812 roku Napoleon przybył na Litwę, gdzie ogłosił swój pierwszy rozkaz: "Żołnierze! Druga wojna polska zaczęta. Pierwsza skończyła się pod Frydlandem i Tylżą; w Tylży Rosja poprzysięgła wieczne z Francją przymierze i wojnę z Anglią. Dziś łamie swe przysięgi. Przeznaczenie Rosji musi się wypełnić. Czyż sądzi, że przestaliśmy być żołnierzami spod Austerlitz? Stawia nas między hańbą i wojną. Wybór nie może dla nas ulegać wątpliwości. Przejdźmy Niemen! Przenieśmy na jej terytorium wojnę! Druga wojna polska przyniesie taką dla oręża francuskiego sławę jak pierwsza, lecz pokój, który zawrzemy, będzie na silnych podstawach oparty i położy kres owemu butnemu wpływowi, jaki Rosja od 50 lat zaczęła wywierać na sprawy europejskie". To było oficjalne wypowiedzenie wojny rosyjskiemu imperium.

Plany wojenne Napoleona

Plan rozegrania kampanii rosyjskiej

  Napoleoński plan wojny z Rosją był wybitnie ofensywny. Dążył do jak najszybszej konfrontacji. Cesarz sądził iż prawdopodobne jest, że Rosjanie uprzedzą go i pierwsi wkroczą do Księstwa Warszawskiego. Tu też miało nastąpić rozstrzygnięcie.
Gdyby jednak tak się nie stało, zaplanował poprowadzenie głównej ofensywy od razu w samo serce Rosji, czyli Moskwę, przy czym zdobywać stolicy nie miał ochoty. Uważał, że w rezultacie szybkiego i potężnego uderzenia w sztabie rosyjskim zapanuje chaos i bałagan. Aleksander I niechybnie rozkaże generałom powstrzymanie Napoleona w walnej bitwie, gdzieś między Niemnem i Dźwiną, a więc między Litwą i Białorusią. Naturalnie cesarz spodziewał się, że w tej konfrontacji rozgromi doszczętnie rosyjską armię, a wtedy car poprosi go uniżenie o pokój. Cała kampania miała potrwać najwyżej trzy, cztery tygodnie. Dlatego też żołnierze napoleońscy mieli w plecakach chleba na cztery dni, zaś mąki w taborach była na dwadzieścia dni.
W tym celu przygotował kilka możliwych planów doprowadzenia do walnej bitwy przygranicznej. Najbardziej liczył na tzw. manewr wileński. Polegać ona miał na wciągnięciu armii rosyjskiej w pułapkę poprzez zachęcenie carskich generałów do marszu na Warszawę. Tam w charakterze wabika miał być celowo pozostawiony 5. korpus polski księcia Józefa Poniatowskiego. Gdyby chociaż część rosyjskiej armii dała się nabrać, cesarz planował uruchomienie rozległego manewru oskrzydlającego i zmasowane uderzenie od północy, od strony Wilna, na południe, a następnie zwrot na zachód. Miało to pozwolić na okrążenie i rozgromienie sił głównych Rosjan gdzieś na Mazowszu. Byłoby to powtórzenie, w gigantycznej skali, manewru spod Austerlitz.
Napoleon nie brał jednak pod uwagę drugiej możliwości, że Aleksander I uchyli się od walnej bitwy tuż przy granicy, a jego armię wciągnie w głąb swojego przepastnego imperium.
Pierwszą linię operacyjną Wielkiej Armii stanowiła Wisła i jej twierdze - Zamość, Modlin, Toruń, a przede wszystkim Gdańsk; potężny magazyn amunicji, broni oraz prowiantu. Drugą linię stanowiła Odra z fortecami - Głogów, Kostrzyn i Szczecin. I w końcu trzecia linia na Odrze, nad którą panowały dwie duże twierdze: Torgau i Magdeburg.
Prusy i Księstwo Warszawskie miały żywić Wielką Armię w marszu ku rosyjskiej granicy oraz dostarczyć jej prowiantu na okres kolejnych 20 dni po przekroczeniu granicy. W efekcie napoleońska armia bardzo skrupulatnie objadła oba kraje.
Cesarz na pewno był świadomy czekających go trudności. Niepokoiła go szczególnie rozległość frontu przyszłej kampanii, a co za tym idzie możliwych problemów aprowizacyjnych na jakie mógł liczyć po wkroczeniu na Litwę i Białoruś. Dlatego też po raz pierwszy od czasów wojen rewolucyjnych przygotował gigantyczne tabory z prowiantem i paszą dla koni, co musiało spowodować poważne opóźnienia w marszu całej armii. Armia Napoleona traciła przez to swój największy atut - szybkość. A czas był tu przecież na wagę złota. Co więcej, z uwagi na trudności żywnościowe, czekał z wymarszem do trzeciej dekady czerwca po to, aby wyrosła już trawa, która miała wyżywić ponad 150 tysięcy koni!

 

Wielka Armia

  Wielka Armia to najlepsze określenie tej gigantycznej machiny wojennej, którą Napoleon poprowadził w głąb Rosji. Istniało też drugie, nie mniej trafne, określenie - armia dwudziestu narodów. Służyli w niej bowiem nie tylko Francuzi, ale również Niemcy, Włosi, Szwajcarzy, Belgowie, Holendrzy, Duńczycy i Polacy. Ponieważ jednak wtedy rozróżniano poszczególne narody państwa niemieckich, stąd owych dwadzieścia narodów. Cała ta potęga obejmowała aż 674 tysiące żołnierzy pod bronią, z tego 520 tysięcy w armii czynnej oraz ok. 1,3 tys. armat. Takiej armii inwazyjnej świat jeszcze nie widział. Najliczniejsi byli oczywiście Francuzi (155 tys.), dominujący w korpusie oficerskim, jednak stanowili oni najwyżej 23 procent całości. Najsilniejszy kontyngent cudzoziemski dostarczyło Księstwo Warszawskie. Po komendą Napoleona służyło ponad 98 tysięcy polskich żołnierzy, co stanowiło prawie 15 procent całej armii, ale blisko 20 procent spośród regimentów niefrancuskich. Jednak tylko 35 tysięcy tworzyło czysto polski 5. korpus armijny księcia Józefa Poniatowskiego. Reszta została rozparcelowana pomiędzy korpusy francuskie.
Skład Wielkiej Armii przedstawiał się następująco. Tworzyło ją dwanaście korpusów podzielonych teraz po raz pierwszy na trzy duże armie polowe, czy raczej grupy korpuśne. Powód? Po raz pierwszy front przyszłej kampanii był tak rozległy - ciągnął się od Bałtyku po Wołyń i od Niemna po Moskwę. Zbyt duże przestrzenie poważnie utrudniałyby "normalne" kierowanie armią przez jednego człowieka.
Komendę nad poszczególnymi korpusami sprawowali: 1. - marsz. Louis Davout (72 tys. Francuzów, Hiszpanów, Badeńczyków i Meklemburczyków), 2. - marsz. Nicolas Oudinot (37 tys. Francuzów, Szwajcarów, Chorwatów i Portugalczyków), 3. - marsz. Michel Ney (39 tys. Francuzów, Wirtemberczyków, Portugalczyków i Iliryjczyków), 4. - książę Eugeniusz Beauharnais (46 tys. Francuzów, Włochów, Chorwatów i Portugalczyków), 5. - książę Józef Poniatowski (36 tys. Polaków), 6. - marsz. Laurent Gouvion Saint-Cyr (25 tys. Bawarczyków), 7. - gen. Jean Reynier (17 tys. Sasów), 8. - Hieronim Bonaparte, potem gen. Dominique Vandamme i w końcu gen. Jean Junot (18 tys. Hesyjczyków i Westfalczyków), 9. - marsz. Claude Victor (34 tys. Francuzów, Polaków, Bergijczyków i Badeńczyków), 10. - marsz. Etienne'a Macdonalda (32 tys. Polaków, Bawarczyków, Prusaków i Westfalczyków), 11. - marsz. Pierre Augereau (50 tys. Francuzów, Niemców i Neapolitańczyków); korpus ten formowany był w Niemczech i nie zdążył wziąć udziału w rosyjskiej kampanii; i 12. - gen. Karl Schwarzenberg (34 tys. Austriaków).
Do tego dochodziła jeszcze gwardia cesarska (młoda - marsz. Edouard Mortier i stara - gen. Francois Lefebvre) oraz cztery korpusy kawalerii pod ogólną komendą marsz. Joachima Murata: 1. - gen. Etienne'a Nansouty'ego (12 tys. Francuzów, Polaków i Prusaków), 2. - gen. Louis Montbrun (10 tys. Francuzów, Polaków, Prusaków I Wirtemberczyków), 3. - gen. Emmanuela Grouchy'ego (10 tys. Francuzów, Bawarczyków i Sasów) oraz 4. - gen. Marie Victor Latour - Maubourga (8 tys. Polaków, Sasów i Westfalczyków).
Nie licząc żołnierzy francuskich i polskich, reszta armii nie była zbyt chętna do wojowania w tym odległym i obcym kraju, nie rozumiano potrzeby tej wojny. Dotyczyło to szczególnie kontyngentów niemieckich. Również sporą część dywizji francuskich tworzyli młodzi rekruci, niedoświadczeni i mało odporni na trudy kampanii, szczególnie napoleońskiej, gdzie trzeba przede wszystkim maszerować, maszerować, i jeszcze raz maszerować. Także niektórzy z marszałków byli coraz bardziej zmęczeni tymi nieprzerwanymi wojnami. Nastroje te wyraził obrazowo marsz. Pierre Augereau: "Dał nam (Napoleon) dotacje i pensje, a my nie możemy tego używać". Oni znali już Polskę z lat 1806-1807 i doskonale wiedzieli w jak ubogim kraju przyjdzie im wojować.
Koncentracja napoleońskiej armii rozpoczęła się na linii Wisły już w kwietniu 1812 roku. Sam cesarz przybył do Poznania 30 maja. Nad dolną Wisłą Napoleon skupił trzon Wielkiej Armii, który miał osobiście poprowadzić - blisko 300 tysięcy piechoty i konnicy. Były korpusy Davouta, Oudinota, Neya i Victora, gwardia cesarska oraz korpusy kawalerii Nansouty'ego i Montbruna. W centrum, w okolicach Torunia, rozwinięta była 80-tysięczna armia posiłkowa pod komendą księcia Eugeniusza Beauharnais, obejmująca korpusy księcia Eugeniusza i Gouviona Saint - Cyra oraz korpus kawalerii Grouchy'ego. Z kolei pod Warszawą stała druga armia posiłkowa pod dowództwem Hieronima Bonapartego. Tworzyły ją korpusy Poniatowskiego, Reyniera i Vandamme'a oraz korpus kawalerii Latour - Maubourga - blisko 80 tysięcy żołnierzy. Na skrajnym lewym skrzydle, w okolicach Królewca, stacjonował 30-tysięczny korpus Macdonalda, zaś na skrajnym prawym skrzydle, w okolicach Lwowa, również 30-tysięczny korpus Schwarzenberga.
Jak już powiedzieliśmy, narodowościowy skład Wielkiej Armii był jedną z jej najsłabszych stron. Mówiło się nawet, że Napoleon poprowadził przeciwko Rosji całą Europę. Nawet Prusy i Austrię, z którymi do tej pory toczył wojny i które nigdy nie były jego sojusznikami. Cesarz nie ufał zatem poszczególnym kontyngentom narodowym - z wyjątkiem francuskich i polskich - dlatego też dążył do ich przemieszania, dla politycznej pewności. W konsekwencji więc powstały korpusy wielonarodowe, niedostatecznie ze sobą spojone i pozbawione jednolitego, zwartego dowództwa.
Również ze względów czysto politycznych Napoleon powierzył komendę nad poszczególnymi armiami członkom rodziny Bonaparte - księciu Eugeniuszowi Beauharnais i bratu Hieronimowi. Ten drugi wybór była naprawdę nieszczęśliwy. Powolny i pozbawiony wojskowych talentów Hieronim już niedługo miał przysporzyć starszemu bratu tylko zmartwień. Co do księcia Eugeniusza to tym razem cesarz miał więcej szczęścia. Zawsze lojalny wobec ojczyma, udowodnił też swój talent strategiczny w czasie wojny z Austrią w 1809 roku, zaś rozegrana przez niego w czerwcu bitwa nad rzeką Raab, zyskała sobie cesarskie porównanie - "wnuczki Marengo i Frydlandu".

Plany wojenne Aleksandra I

Rosyjscy generałowie

Aleksander

  Rozpoczynając którąkolwiek z kampanii Napoleon badał przede wszystkim dwie sprawy: kto sprawuje naczelną komendę nad armią rywala i jaka jest ogólna organizacja systemu dowodzenia jego armii? Czy głównodowodzący jest utalentowany? Czy ma absolutną swobodę manewru? To były dwa pytania pierwszorzędnej wagi.
Tym razem wydawało się, że na oba cesarz usłyszy odpowiedź jak najbardziej zadowalającą. Aleksander I ma tylko jednego naprawdę dobrego generała: Piotra Bagrationa. Popisał się w czasie kampanii 1805 roku, gdy z 6 tysiącami grenadierów zatrzymał 30 tysięcy Francuzów pod Hollabrun. Lecz przez polityczne obawy cara został zepchnięty na drugi plan, dowodząc tylko jedną z armii polowych. Dużo słabszy był Leontij Bennigsen. Uczestnik kampanii polskiej w latach 1806-1807, pobity na głowę pod Frydlandem, ale dobrze stawał pod Pruską Iławą. Teraz odsunięty do... sztabu generalnego. Michaił Kutuzow? Napoleon znał go spod Austerlitz i nigdy nie wyrażał się o nim lekceważąco. Cesarz uważał go za generała sprytnego i ostrożnego. Lecz i Kutuzow nie zyskał sympatii i zaufania cara, który jego obwinił za klęskę 1805 roku. O Michaile Barclayu de Tolly, ministrze wojny, a teraz głównodowodzącym rosyjską armią, Napoleon mało wiedział. Uważał go raczej, za przedstawiciela jednego z tych przeciętnych carskich generałów, których nie cenił zbyt wysoko. Barclay de Tolly de facto był dobrym administratorem i odważnym oficerem, lecz nazbyt ostrożnym, a przy tym przekonanym, że Napoleon jest niepokonany.
Na drugie pytanie nasuwała się cesarzowi odpowiedź jeszcze bardziej optymistyczna. Organizacja rosyjskiej machiny wojennej była poniżej krytyki. Nie istniało tam bowiem pojęcie jednolitości naczelnego dowództwo sensu stricte. I nie mogło być inaczej, gdy Aleksander I przebywał w kwaterze głównej w Moskwie, nieprzerwanie wtrącając się w kompetencji Barclaya de Tolly, któremu chyba nie do końca ufał (może z racji jego niemieckiego pochodzenia?). Wyglądało to mniej więcej tak: z góry szedł projekt rozkazu, natychmiast jeden z tamtejszych generałów rzucał "veto", potem sztab generalny rozpatrywał dyrektywę, zaś głównodowodzący główkował, co ma z tym fantem zrobić. Czas mijał, a jasnego rozkazu ciągle nie było.

 

Jak zatrzymać Napoleona?

 

  W sztabie rosyjskim nie było dokładnie określonego planu rozegrania tej kampanii. W kwaterze głównej Aleksandra I, który przez cały czas sprawował naczelne dowództwo, doradcy niemieccy byli w ustawicznych sporach z generałami rosyjskimi. W sztabie generalnym służyło też sporo karierowiczów bez talentu lub teoretyków bez praktyki. Faktyczny głównodowodzący generał Michaił Barclay de Tolly, jako Niemiec z pochodzenia, był także niepopularny w armii. Największą słabością naczelnego dowództwa rosyjskiego był brak zgodności między generałami. Nie tylko kłócili się między sobą, ale co gorsza niejednokrotnie zmieniali lub nawet ignorowali rozkazy ministra wojny. W każdym na początku nikt nie myślał poważnie, by wciągać Napoleona w głąb Rosji. Dokonało się to niejako siłą rzeczy, gdyż Barclay de Tolly starał się unikać walnej bitwy, nie chcąc się narazić na pewną klęskę już na początku. W dodatku carski sztab był świadomy dysproporcji sił, dlatego też późniejszy odwrót miał na celu połączenie rozdzielonych do tej pory armii w jedną dużą, co w pewnym stopniu zniwelowało by stosunek sił.
Główne wytyczne planu kampanii zostały przygotowane przez gen. Ludwiga von Woltzogena i gen. Karl Tolla. Memoriał ten stwierdzał: Napoleon góruje geniuszem nad carskimi generałami, nie należy więc ryzykować stoczenia z nim walnej bitwy przy granicy nie mając liczebnej przewagi, korzystnego usytuowania armii i silnych odwodów. Jedną z podstawowych cech napoleońskiej sztuki wojennej jest szybkość. Należy zatem przyjąć taką postawę, aby generałowie rosyjscy mogli podejmować decyzje spokojnie i z namysłem, opóźniając jak tylko się da posunięcia Bonapartego. Trzeba też bezwzględnie wydłużyć jak najbardziej linie komunikacyjne, gdyż cesarz Francuzów będzie poszukiwał najkrótszej drogi, najszybciej prowadzącej do rozstrzygnięcia. Wielka Armia żywi się głównie rekwizycjami. Pamiętać należy, że już w Polsce miała z tym problemy. Gdy więc posunie się daleko na wschód, w okolice o jeszcze rzadszym zaludnieniu, to problemy te będą rosnąć. Analizując strategię Napoleona, jednym z jej głównych dogmatów jest błyskawiczna koncentracja armii w celu dokonania potężnego uderzenia w określonym miejscu. Należy zatem pozwalać cesarzowi na koncentrację sił głównych, a następnie uderzenie w próżnię. W tym miejscu najważniejszy był odskok w porę. Napoleon miał ostatecznie ulec nieprzebytym przestrzeniom rosyjskiego imperium, nad którymi nie będzie mógł zapanować.
Strategia cara, z pewnością przemyślana i rozważna, była jednak przeciwna nastrojom panującym w armii, która chciała się bić. Tymczasem Rosja miała wykorzystać do maksimum dwa największe atuty: przestrzeń i czas. Taki sposób prowadzenia wojny był bardzo ryzykowny; w razie klęski Aleksandra I czekał ten sam los co jego ojca; Pawła I - śmierć.

 

Armia rosyjska

  Rosjanie zmobilizowali w pierwszej linii tylko 238-tysięczną armię, czyli ponad dwa razy mniejszą. Nierówność tę rekompensowała w pewnym stopniu bardzo silna artyleria - aż 942 armaty. Siły główne Napoleona miała związać 127-tysięczna 1. Armia Zachodnia z 558 armatami pod osobistą komendą gen. Michaiła Barclay de Tolly, rozwinięta szerokim kordonem wzdłuż dolnego i środkowego Niemna, aż do Grodna. Na południe od niej, na Wołyniu, między Niemnem i Bugiem stała 2. Armia Zachodnia pod komendą doskonałego gen. Piotra Bagrationa w sile 48 tysięcy żołnierzy i 216 armat. Do armii tej przydzielono dodatkowo korpus kozacki atamana Matwieja Płatowa w sile 16 regimentów stojący w okolicach Grodna. Dla obrony Petersburga i granicy północnej skoncentrowano 20-tysięczny 1. korpus piechoty gen. Ludwika Wittgensteina podporządkowany armii Barclaya. Tuż za Bagrationem, na zachód od Pińska, broniąc dostępu na Wołyń od północy, stanęła odwodowa 43-tysięczna 3. Armia Zachodnia z 168 armatami gen. Aleksandra Tormasowa. Od strony Turcji, osłaniając na razie Ukrainę od południa, miała nadejść Armia Dunajska adm. Pawła Cziczagowa z 35 tysiącami żołnierzy. Kolejnych 35 tysięcy rosyjskich żołnierzy stacjonowało w garnizonach obsadzających miasta od Rygi po Kijów, lecz miały one przyłączyć się do armii głównych dopiero wtedy, gdy te odejdą za linię Dźwina - Dniepr. W międzyczasie w głębi Rosji, trwała pospieszna mobilizacja nowych dywizji, co miało pozwolić carowi prowadzenie długiej i wyniszczającej kampanii. Wojny na wyczerpanie, której Napoleon nie mógłby wygrać.
Armia rosyjska organizacyjnie ustępowała Wielkiej Armii, lecz przewyższała ja spoistością. Była bowiem jednolita narodowościowo. Żołnierze rosyjscy, w przeciwieństwie do napoleońskich, byli też doskonale przygotowani i zaprawieni w warunkach terenowych i klimatycznych panujących na rosyjskim teatrze wojny. Rosjanie wykazali w czasie kampanii zdumiewającą odporność psychiczną i fizyczną; mieli w pogardzie trudy i niebezpieczeństwa, głód, mrozy i widmo śmierci, stale im towarzyszące. Nastroje panujące w carskiej armii doskonale obrazowały słowa: "Będziemy się bić, trzeba nas pozabijać, żeby nas pokonać". Kampania 1812 roku udowodniła, że nie były to czcze przechwałki.

Manewr wileński (24 czerwca - 8 lipca)

  Nocą z 23 na 24 czerwca 1812 roku 420-tysięczna armia napoleońska rozpoczęły przeprawę przez Niemen po trzech mostach, rozwijając marsz na Kowno i Wilno. Tego dnia i w ciągu kilku następnych cała stara i młoda gwardia cesarska, potem konnica Murata, a po niej kolejno marszałkowie ze swoimi korpusami jeden po drugim przechodzili na prawy brzeg rzeki. Za Niemnem panowała kompletna pustka i cisza. Ani śladu ludzkiej obecności. Rozpłynęły się nawet warty kozackie pilnujące dotąd granicy. Napoleon uderzył na Litwę, gdyż wiedział, że stoją tutaj główne siły rosyjskie, zaś w Wilnie przebywał car i mieściła się jego kwatera główna. Liczył, że o litewską stolicę Rosjanie wydadzą mu walną bitwę. Jednakże rozumował błędnie.
Doszło co prawda do paru małych utarczek Murata z ariergardami 1. korpusu konnego gen. Fiodora Uwarowa, ale to wszystko. Pod ich osłoną Barclay de Tolly odskoczył sprawnie w kierunku Dryssy, oddając Wilno i część Litwy. W jego ślady pociągnęła też armia Wittgensteina, która planowo odeszła na Dyneburg. Również Bagration poinformowany o francuskiej przeprawie przez Niemen, przerwał marsz na północ, w kierunku Lidy i podejrzewając, że Napoleon chce go oskrzydlić ustąpił na linię rzekę Mir. Tu też połączył się z korpusem kozackim Płatowa, który teraz stanowił jego ariergardę.
Nowa taktyka rosyjska święciła triumf. Napoleon dokonał bowiem koncentracji, skoczył i... runął w pustkę, nie doszło do upragnionej bitwy o Litwę, która miała od razu rozstrzygnąć całą kampanię.
Bonaparte jednak nie rezygnował. Postanowił teraz odciąć Bagrationa od sił głównych i rozbić go w izolacji. Niestety, szybkość nie była tym razem atutem Francuzów. Maszerujące powoli korpusy Hieronima Bonapartego i księcia Józefa Poniatowskiego dotarły do Grodna dopiero 30 czerwca, kiedy Bagration był już daleko. Brat cesarski dodatkowo zmarnował jeszcze cztery dni w mieście, uzupełniając rezerwy prowiantowe. Dopiero 4 lipca korpus westfalski ruszył dalej. Bonaparte był coraz bardziej rozgoryczony nieudolnością brata, jednak miał jeszcze nadzieje, że uda mu się dopaść armię Bagrationa w momencie gdy ta będzie się przeprawiać przez Berezynę pod Borysowem. Dlatego też 6 lipca Napoleon wydał rozkaz, przewidujący podporządkowanie armii Hieronima komendzie Davouta, jeśli oczywiście obie armie się spotkają.
Następnie pchnął czym prędzej korpus Davouta na Mińsk, zaś Hieronimowi rozkazał radykalne przyspieszenie marszu. Niestety, manewr ten nie wypalił. Co prawda marszałek niezawodnie stanął pod miastem już 8 lipca, gotowy do bitwy. Jednak aby plan się powiódł, armia Hieronima musiała uderzyć na Bagrationa od frontu i wepchnąć go w ramiona czekającego na niego Davouta. Nie był to manewr skomplikowany "technicznie", wymagał jedynie energicznego generała. Cesarski brat na pewno do takich nie należał. Ten nadal maszerował "starym" tempem i Davout daremnie oczekiwał go pod białoruską stolicą. Napoleon napisał później: "Te dwa lub trzy dni, które armia Hieronima straciła, uratowała Bagrationa".
Tymczasem Bagration po mistrzowsku kontynuował odwrót na spotkanie z Barclayem de Tolly. Ścigające go forpoczty konne korpusu Poniatowskiego nadziały się w dniach 9-10 lipca pod Mirem, a potem Romanowem na korpus kozacki Płatowa stanowiący ariergardę armii Bagrationa. Była to prawdziwa potęga, niemal mała armia (20 regimentów kozackich, 2 regimenty strzelców konnych i 2 baterie artylerii konnej). Obie potyczki były bardzo zacięte i mocno nadszarpnęły siły Poniatowskiego. Zaangażowana w nie cała 4. dywizja kawalerii gen. Aleksandra Różnieckiego poniosła ciężkie straty, sięgające 1,6 tys. poległych i rannych, a więc niemal trzecią część stanu. Za każdym razem jazda polska dawała się wciągać sotniom kozackim w pułapkę, nie orientując się w ich niecodziennej taktyce, pozorującej ucieczkę.
12 lipca Hieronim Bonaparte i Davout spotkali się pod Mirem. Gdyby w tym momencie, zgodnie z rozkazem cesarza z 6 lipca, marszałek objął komendę nad całym prawym skrzydłem, mógłby roznieść Bagrationa na strzępy. Niestety, cesarski brat jawnie odmówił podporządkowaniu się rozkazom Davouta. Napoleon nie wytrzymał i wystosował do Hieronima list pełen inwektyw pod adresem jego "talentu wojskowego". Ten obrażony, 14 lipca po prostu opuścił armię bez rozkazu i wyjechał z Rosji do Westfalii. Szansa zmuszenia Bagrationa przyjęcia bitwy na dwa fronty przepadła. Dzięki doskonałej postawie korpusu Płatowa oraz nieudolności Hieronima Bonapartego, Bagration mógł spokojnie przekroczyć Berezynę w Bobrujsku, a więc na południe od Borysowa. Miejsce Hieronima na prawym skrzydle cesarza zajął teraz Davout.

Manewr dźwiński (9-27 lipca)

Bagration   Kiedy zawiodła próba dopadnięcia Bagrationa, Napoleon błyskawicznie zmienił plan. Z Grodna ruszył czym prędzej w stronę Połocka. Tam chciał przekroczyć Dźwinę i zajść od tyłu umocnienia rosyjskie pod Dryssą, gdzie pierwotnie miała się schronić armia Barclaya de Tolly. Miała, ale tego nie uczyniła. Rosyjski generał obawiał się bowiem nieuniknionego okrążenia i niechybnej kapitulacji, tak jak Austriacy siedem lat temu pod Ulm. Dlatego też Barclay po prostu minął Dryssę, spiesząc się w kierunku Witebska, chcąc jak najszybciej zbliżyć się do Bagrationa, który, jak sądził powinien już być w okolicach Orszy.
Kiedy Napoleon dowiedział się o tym, pozostawił pod Połockiem korpus Oudinot, by ten związał armię Wittgensteina, a sam ruszył z siłami głównymi do Kamienia, by stamtąd rzucić armię do pościgu za Barclayem i dopaść go jeszcze przez Witebskiem. Ten jednak przyspieszył tempo marszu. Dodatkowo 24 lipca na lewy brzeg Dźwiny pod Ostrowno został przerzucony 4. korpus piechoty gen. Aleksandra Ostermana - Tołstoja. Miał on jak najdłużej zatrzymać francuski pościg. Następnego dnia podchodzący pod rzekę korpus ks. Eugeniusza i konnica Nansouty'ego natrafiły na zaciekły opór rosyjskiego korpusu. Była to pierwsza poważniejsza potyczka tej kampanii. Osterman - Tołstoj na 24 godziny zatrzymał dwa napoleońskie korpusy, co skutecznie opóźniło ich dotarcie pod Witebsk. Ten dzień zwłoki pozwolił Barclayowi ewakuować miasto i ustąpić z armią w stronę Smoleńska. Kiedy więc 28 lipca Napoleon wkroczył do Witebska nie zastał tam już nikogo.
W międzyczasie Oudinot miał sporo roboty z Wittgensteinem, który nie zamierzał pozostać bierny, mimo oczywistej dysproporcji sił (ok. 20 tys. Rosjan przeciwko ok. 35 tys. Francuzów). Barclay de Tolly rozkazał mu utrzymanie przeprawy przez Dźwinę pod Połockiem do czasu bezpiecznego odwrotu sił głównych. Już 18 lipca forpoczta Wittgensteina, dywizja huzarów gen. Jakuba Kulniewa uderzyła na wioskę Jakubowo, gdzie stała dywizja gen. Claude'a Legranda. Początkowo żadna ze stron nie uzyskała przewagi. Kiedy jednak z odsieczą nadeszła dywizja gen. Verdiego sytuacja Rosjan stała się bardzo poważna. Ich poświęcenie zaczęło przegrywać z siłą ognia francuskich czworoboków. Tylko nadejściu posiłków w postaci dwóch regimentów huzarów i kompanii artylerii konnej Kulniew zawdzięczał ocalenie dywizji. Pomimo pierwszego niepowodzenia Wittgenstein nie zrezygnował. Następnego dnia Rosjanie uderzyli ponownie, tym razem na sąsiednią wieś Klastice. Tym razem zwarły się ze sobą siły główne Wittgensteina i Oudinota. W krytycznym momencie bitwy, gdy szala jej poczęła przechylać się na stronę prących fala za falą Rosjan, Oudinot pchnął odwody na chwiejące się centrum i lewe skrzydło. Jednak w momencie, gdy posiłki w kolumnie marszowej przesuwały się na pierwszą linię spadł na nie morderczy ogień całej rosyjskiej artylerii. Kiedy pod lawiną ognia i stali linie francuskie zachwiały się Rosjanie uderzyli z impetem na całej szerokości frontu. Po kolejnej morderczej wymianie ciosów tym razem Oudinot musiał ustąpić z Klastic. W ciągu tych dwóch dni trudno byłoby jednoznacznie ustalić, kto kogo związał na polu bitwy - Francuzi Rosjan, czy odwrotnie. Faktem jest, że chwilowo Wittgenstein utrzymał przyczółek na prawego brzegu Dźwiny.
Tymczasem Davout parł od strony Wilna ku Mińskowi, usiłując jeszcze przechwycić Bagrationa pod Mohylewem nad Dnieprem, nim ten poda rękę Barclayowi. Na szczęście dla Bagrationa wezwane przez Davouta korpusy Vandamme'a (który zastąpił Hieronima Bonapartego) i Poniatowskiego spóźniły się (nie po raz pierwszy), pozostały daleko w tyle, tak że Rosjanie mogli spokojnie odskoczyć od Bobrujska nad Dniepr. Davout jednak nie rezygnował. Po forsownym marszu rankiem 23 lipca dotarł pod Mohylew, ale zastał tam już tylko 26. dywizję piechoty gen. Nikołaja Rajewskiego, która jako ariergarda Bagrationa przyjęła na siebie cały impet francuskiego uderzenia. Davout rzucił do bitwy cztery dywizje, jednak mimo straty prawie 1 tys. poległych i rannych nie udało mu się przebić przez zaciekle broniących się Rosjan. Szczególnie ciężkie walki toczyły się o wieś Sałtanowka, która kilkakrotnie przechodziła z rąk do rąk. O godz. 17.00 bitwa dobiegła końca. Chociaż Rajewski pozostawił na brzegu ponad 1,2 tys. poległych i 4 tys. rannych wykonał rozkaz Bagrationa - pozwolił jego armii przeprawić się na lewy brzeg Dniepru i kontynuować odwrót na Smoleńska, nie niepokojony już przez Francuzów.
Po nadejściu informacji o bitwie pod Mohylewem i przeprawie Bagrationa przez Dniepr Barclay de Tolly postanowił czym prędzej połączyć się z nim pod Smoleńskiem.
Tymczasem Napoleon poczynił już wszystkie przygotowania do walnej bitwy pod Witebskiem, w której chciał znieść armię Barclaya, i oto nagle przekonał się, że po armii rosyjskiej nie ma śladu. Cóż za rozczarowanie! Nowy Austerlitz pod Witebskiem, mógł za jednym zamachem położyć kres wojny i skłonić cara do pokoju.
Ani manewr wileński, ani dźwiński nie przyniosły rozstrzygnięcia. Nie udało się rozbić osobno ani Bagrationa, ani Barclaya de Tolly. Kampania nie rozwijała się tak jak powinna.
Tymczasem żołnierze francuscy byli coraz bardziej wyczerpani straszliwymi upałami i niekończącymi się przemarszami. Dotkliwie dawał się też odczuć narastający brak paszy. W niektórych szwadronach od czasu wymarszu z Wilna padła prawie połowa koni. Oznaczało to nie tylko postępujące osłabienie głównej siły uderzeniowej armii, ale również rosnące problemy transportowe.
Minęło już pięć tygodni kampanii. Wielka Armia pokonała ponad 450 kilometrów rosyjskich pustkowi z lejącym się z nieba skwarze. Okolice były dokładnie ogołocone z żywności, tym bardziej że ustępujący Rosjanie ewakuowali lub spalili wszystkie dostępne rezerwy prowiantu, z którego mogła skorzystać armia inwazyjna. Coraz większe, wręcz niepokojące, rozmiary poczęło przyjmować maruderstwo. Ponieważ system logistyczny był niewydolny, coraz częściej dochodziło do dezercji. Całe kompanie lub bataliony odrywały się od macierzystych dywizji w poszukiwaniu prowiantu, niejednokrotnie już nie wracając. Pociągała je możliwość bezkarnego rozboju, co było dodatkowo szkodliwe dla koncepcji politycznych cesarza. Żołnierz napoleoński jawił się ludności rosyjskiej, nie bez agitacji ze strony cara, jako rabuś i "antychryst", który występuje przeciwko cerkwi prawosławnej. Dotknięte przez obcych w swoich uczuciach religijnych i obyczajowych przyzwyczajeniach, boleśnie doświadczone przez rabunek i gwałt żołdaków, chłopstwo rosyjskie zwarło się w żywiołowej partyzantce. Choć wbrew utartej tezie główną rolę w wojnie partyzanckiej na tyłach Wielkiej Armii miały odegrać nie formacje chłopskie, ale lotne hufce regularnej armii. Jako pierwsza powstała w sierpniu 1812 roku na rozkaz Barclaya de Tolly improwizowana dywizja konna pod komendą gen. Ferdinanda Winzingerode, który na czele pięciu regimentów jazdy, w tym trzech kozackich operował w okolicach Witebska.
Z każdym kilometrem Wielka Armia topniała. Musiała bowiem panować nad coraz bardziej wydłużającymi się liniami komunikacyjnymi i coraz bardziej rozległym teatrem operacyjnym. Tak np. cała 17. dywizja polska gen. Jana Henryka Dąbrowskiego została skierowana przez Davouta do zablokowania rosyjskiej twierdzy w Bobrujsku. Tam też stacjonowała od lipca do listopada, a więc przez prawie cały czas kampanii. W efekcie armia Napoleona stopniała o co najmniej trzecią część. Z końcem lipca trzon armii stanowiło tylko 180 tysięcy żołnierzy, co jednak nadal dawało cesarzowi liczebną przewagę nad Rosjanami, choć nie tak przygniatającą jak na początku kampanii. Poprawiła się również logistyka, po przejęciu w Witebsku części nie spalonych magazynów.

Bitwa pod Smoleńskiem (16-18 sierpnia)

Bitwa pod Smoleńskiem   Sytuacja na froncie ciągle była płynna. Na głównym kierunku natarcia Davout pobił co prawda Bagrationa pod Mohylewem, ale go nie rozbił. Podobnie było u Napoleona, któremu nie udało się zatrzymać odwrotu Barclaya de Tolly ani nad Dryssą, ani pod Witebskiem, ani też przeszkodzić w połączeniu się armii Barclaya i Bagrationa.
Ugrupowanie korpusów napoleońskich na początku sierpnia przedstawiało się następująco. Na prawym skrzydle spod Orszy posuwał się Davout z Poniatowskim i Junotem (który zastąpił Vandamme'a), między Dźwiną i Dnieprem stał Napoleon, rozwijając korpusy Neya, księcia Eugeniusza i Murata oraz gwardia cesarska, zaś na lewym skrzydle pod Połockiem stały korpusy Oudinota i Gouviona Saint - Cyra (a następnie gen. Karla Wredego). Na Polesiu i Wołyniu natomiast stacjonowały bezczynnie korpusy Reyniera i Schwarzenberga, zaś pod Rygą korpusy Macdonalda i Yorka.
Ogólnie marszałkowie cesarza byli raczej przeciwni dalszemu pochodowi w głąb Rosji. Uważali, że należałoby raczej umocnić się na linii Dźwiny i Dniepru i tu szukać dalszego rozstrzygnięcia. Dla Napoleona był to problem. Oto wkroczył daleko w głąb rosyjskiego imperium, osiągnął granicę przedrozbiorowej Polski, ale rozstrzygnięcia nie znalazł. Najgorsze miało dopiero nadejść. Oto 14 lipca Porta Otomańska ratyfikowała traktat bukareszteński, a niedługo potem potwierdził go car. Poczynając od tego momentu zwolnienie całej 35-tysięcznej armii Cziczagowa z frontu tureckiego i rzucenie jej na linie komunikacyjne Wielkiej Armii było kwestią najbliższych tygodni. Trzeba się było więc spieszyć!
5 sierpnia armie Bagrationa i Barclaya zeszły się w bramie smoleńskiej. Teraz skoncentrowana armia carska liczyła ponad 120 tysięcy żołnierzy. Dla Napoleona była to dobra wiadomość. Fakt ten pozwalał mu przypuszczać, że w oparciu o mury twierdzy Rosjanie tym razem zdecydują się na walną bitwę. Przewidując też, że dalszy odwrót z pewnością pociągnie daleko w kierunku Moskwy, postanowił do tego nie dopuścić. Plan był prosty, powtarzający generalnie rozwiązanie z października 1806 roku, który doprowadził do rozgromienia armii pruskiej pod Jeną i Auerstedt. Najważniejsze było więc przebicie się na tyły Barclaya de Tolly i zmuszenie do przyjęcia generalnej bitwy z wszystkimi siłami.
Pozostawiając przed armią Barclaya tylko siły osłonowe Murata, 13 sierpnia Napoleon osobiście prowadząc korpusy Neya i Murata oraz gwardię cesarską przeszedł na lewy brzeg Dniepru pod Rososną. Tam czekał na niego gen. Jean Eble, dowódca korpusu saperskiego WA, który wybudował tu cztery mosty kozłowe, dzięki czemu można było sforsować tę 100-metrowej szerokości rzekę. 14 sierpnia na drugim brzegu stało już 175 tysięcy napoleońskich żołnierzy.
Tymczasem Bagration, który tego dnia dołączył do Barclaya, wiedziony raczej instynktem, niż posiadając pewne informacje o przeprawie Bonapartego, rzucił w kierunku francuskiej forpoczty zahartowaną w boju 7-tysięczną 27. dywizję piechoty gen. Dmitrija Niewieromskiego, wzmocnioną dodatkowo czterema regimentami kozackimi (!). Pod Krasnem zderzyła się ona z korpusami Neya i Murata (15 tys. Francuzów). Przez dziesięć długich godzin, aż do zmierzchu, dywizja rosyjska z niezwykłym uporem i męstwem stawiała czoła dwóm francuskim korpusom. Za każdym razem gdy jazda Murata niemal dosięgała szablami carskich batalionów, stojących niewzruszenie w polu, te witały ją ścianą ognia karabinowego z najbliższej odległości. Rajewski bił się tak zaciekle, że sam Ney o mało co nie dostał się do rosyjskiej niewoli. Poświęcenie 1,5 tys. poległych i rannych dało jednak czas Bagrationowi na odwrót pod mury Smoleńska.
15 sierpnia Napoleon stanął u wrót miasta. Bagration nalegał na Barclaya by nie oddawał Smoleńska bez bitwy. Ten zgodził się, choć uważał ją za zbyteczną. Jednak do walnej bitwy nie doszło. Główne siły obu armii rosyjskich nadciągnęły co prawda pod miasto, lecz była to raczej forma demonstracji. Rankiem 16 sierpnia korpusy Neya, Davouta, Poniatowskiego i Murata uderzyły na przedmieścia ze wszystkich stron, stopniowo okrążając miasto od zachodu i południa. Rozgorzała niezwykle zażarta i krwawa bitwa. 7. korpus piechoty gen. Nikołaja Rajewskiego stawił zaciekły opór, trwając na posterunku przez cały dzień. Szczególnie mordercze walki toczyły się o stare miasto i bastion królewski bronione przez 26. dywizję piechoty gen. Iwana Paskiewicza. Mury tej średniowiecznej twierdzy okazały się dużo trudniejsze do sforsowania niż przypuszczano. Wieczorem zdziesiątkowany i wyczerpany Rajewski odszedł na tyły, zaś obronę Smoleńska przejął teraz 6. korpus piechoty gen. Dmitrija Dochturowa, któremu Bagration dodatkowo pozostawił 27. dywizję piechoty gen. Nikołaja Niewieromskiego i 3. dywizję piechoty księcia Piotra Konownicyna.
Wieczorem 16 sierpnia Napoleon wezwał do siebie Davouta i rozkazał mu, bez względu na cenę, zdobyć miasto następnego dnia. W cesarzu odżyła ze zdwojoną siłą nadzieja, że ta bitwa, w której bierze udział cała armia rosyjska (w rzeczywistości uczestniczyło w niej tylko 35 tysięcy rosyjskich żołnierzy wobec 46 tys. napoleońskich), będzie tą bitwą decydującą o wszystkim.
O świcie 17 sierpnia dywizje Neya, Davouta i Poniatowskiego uderzyły koncentrycznie na miasto. Artyleria obu stron nieprzerwanie ziała ogniem. Był on tak silny, że Rosjanie musieli czterokrotnie wymieniać obsługę swoich armat, gdyż polegli wszyscy kanonierzy. Korpus Dochturowa bronił się z niezwykłym uporem i poświęceniem. Rosyjskich żołnierzy trzeba było wręcz groźbami zmuszać do odwrotu, nie chcieli słuchać takich rozkazów. Nawet w obliczu całkowitego okrążenia. W tej sytuacji dopiero wieczorem piechota Davouta przebiła się do centrum. Dalej jednak nie mogła się już posunąć. Nawet bezpośredni ogień potężnych 12-funtówek nie był dość twardy, by przebić mury starówki. Zaciekła bitwa i tak szalała jeszcze do północy. Po krwawym dniu zapadła noc.
Z rozkazu Napoleona francuska artyleria w dalszym ciągu bombardowała miasto, które już stało w płomieniach. Nagle "ciszę nocną" przerwał straszliwy huk; po nim nastąpił szereg potężnych detonacji. Nad miastem rozgorzała łuna gigantycznego pożaru. To Rosjanie wysadzili w powietrze magazyn z amunicją i podpalali miasto. Tej samej nocy korpus Dochturowa wymaszerował ze Smoleńska, przechodząc na prawy brzeg Dniepru i paląc za sobą mosty. Po czym zwartą kolumną marszową ruszy pospiesznie na wschód, w ślad za odchodzącymi już w stronę Moskwy armiami Barclaya i Bagrationa.
O świcie 18 sierpnia Davout wkroczył do płonącego miasta. Zdobycie tych gorejących teraz ruin kosztowało Napoleona ponad 10 tys. poległych i rannych. Rosjan także poległo 10 tysięcy. Trupy żołnierzy, cywili i koni leżały na wszystkich ulicach. Część Smoleńska nadal przypominała buchający żarem piec. Z 2,5 tys. domów ocalało tylko 350. Dowodziło to, że car będzie realizował politykę "spalonej ziemi" do końca.
Napoleon był rozgoryczony. Rosjanie znowu się wymknęli, a walnej bitwy jak nie było, tak nie ma. Co robić dalej? Cesarz miał przed sobą teraz tylko dwie alternatywy. Albo zatrzymać się teraz na linii Dniepru, ufortyfikować ją i dać odpocząć armii, która już stopniała do 160 tys. żołnierzy. Albo też nie przerywać marszu na wschód. Pierwsza możliwość przedłużałaby wojnę i byłaby przyznaniem się do niepowodzenia, gdyż Napoleon nie pobił jeszcze armii rosyjskiej w walnej bitwie. Za tym rozwiązaniem optowała jednak francuska generalicja, twierdząc że trzeba przeczekać zimę i podjąć nową ofensywę dopiero na wiosnę - i to na południe, na Ukrainę. Druga możliwość natomiast przewidywała, że Rosjanie w końcu zdecydują się na rozstrzygającą bitwę w obronie stolicy, która zakończy się ich klęską, zdobyciem Moskwy i prośbą cara o pokój. Tą też możliwość wybrał cesarz. Napoleon nie uwzględnił tu jednej, podstawowej rzeczy - nadciągającej rosyjskiej zimy. Rachuby, że będzie w stanie dotrzeć do Moskwy i z powrotem do Smoleńska do końca października okazały się zbyt optymistyczne. W tym tkwił gwóźdź do trumny. Kości zostały jednak rzucone.
Z chwilą gdy dogasał płomień bitwy pod stolicą Białorusi, 17 sierpnia pod Połockiem nastąpiło kolejne spotkanie Oudinota z Wittgensteinem. Tym razem Francuzi mieli zdecydowaną przewagę liczebną. Obok Oudinota stanął bowiem korpus bawarski Gouviona Saint - Cyra. Ponieważ Oudinot został ranny wieczorem 17 sierpnia, naczelną komendę w bitwie sprawował Gouvion Saint - Cyr. Dwudniowa bitwa nie była już tak zaciekła jak poprzednia. Siła francuskiego natarcia uzmysłowiła Wittgensteinowi, że tym razem bez świeżych posiłków nie utrzyma linii Dźwiny. A ponieważ w tym czasie trwał już pełną para odwrót Barclaya de Tolly i Bagrationa ku Smoleńskowi, pojawiła się niebezpieczeństwo jego odcięcia od sił głównych. Dlatego 18 sierpnia korpus Wittgensteina odszedł za Dźwinę. Za doskonałą postawę pod Połockiem Napoleon nagrodził Gouviona Saint - Cyra marszałkowską buławą.

Walna bitwa pod Borodino (5-7 września 1812 roku)

  Dotychczasowy przebieg kampanii uzmysłowił Napoleonowi kilka cennych uwag. Rosyjscy generałowie - nie tylko Bagration - nie byli tak słabi, jak do tej pory przypuszczano. Bonaparte na ogół trafnie oceniał talenty wojskowe. I musiał przyznać, że tak trudnych manewrów odwrotowych i opóźniających przeprowadzanych przez Rajewskiego, Niewieromskiego, Dochturowa czy Płatowa nie powstydziłby się żaden z jego marszałków.
Również ogólny charakter wojny, jaki zaczęła przybierać, coraz bardziej niepokoiła cesarza i jego generałów. Armia rosyjska ustępując planowo, pustoszyła za sobą całe okolice. Tu w Smoleńsku dokonano próby spalenia już nie wioski czy małej mieściny, lecz całego miasta, stolicy Białorusi, jednego z największych ośrodków handlowych i administracyjnych w kraju. Na coś takiego nikt nie był przygotowany. Tutaj rosyjscy chłopi porzucają domy, palą swoje chaty i stodoły, oddają na pastwę płomieni całe miasto i jak się wydaje, wszyscy, od prostego chłopa po feldmarszałka, patrzą na tę wojnę jak na wojnę na śmierć i życie.
Napoleon pozostawił na razie armię w dymiącym jeszcze Smoleńsku, pchnął jednak korpus Murata w ślad za odchodzącym Barclayem, który teraz piastował komendę nad całą armią, maszerując pospiesznie wzdłuż traktu moskiewskiego. 18 sierpnia za Muratem ruszyły korpusy Davouta, Neya i Junota. Tymczasem Rosjanie, aby osłonić odwrót spod Smoleńska, pozostawili na wschód od miasta pod Walutyną Górą silny 40-tysięczny 11. korpus piechoty gen. Karla Baggowuta. 19 sierpnia korpusy Davouta i Neya uderzyły od czoła, zaś konnica Murata ruszyła wzdłuż północnego brzegu Dniepru na lewe skrzydło Rosjan. Bitwa była niezwykle zacięta. Piechota Davouta i Neya nie mogły przebić się przez rosyjskie centrum, ale skutecznie ściągnęły tam główne siły Baggowuta. W tym czasie korpus Murata uderzył na jego lewe skrzydło, co umożliwiło korpusowi Junota jego obejście i odcięcie Rosjanom drogi odwrotu. Jednakże Junot popełnił poważny błąd. Zamiast od razu uderzyć w bok korpusu Baggowuta i przeciąć go na pół, pospieszył z odsieczą Neyowi w centrum, na pewien czas zatrzymując natarcie. Ten błąd uratował Rosjan. Pod osłoną nocy Baggowut oderwał się od Francuzów, dołączając następnie do sił głównych Barclaya pod Dorohobużem. W tej krwawej bitwie obie strony strony straciły po 7 tys. poległych i rannych.
W nocy z 24 na 25 sierpnia Wielka Armia wymaszerowała ze Smoleńska kierując się w stronę Dorohobuża. Lecz Barclaya już tam nie było. Unikając nawet potyczek ariergard ustępował szybko na Wiaźmę, Gżack, Możajsk i dalej ku Moskwie. Napoleon zaś dalej maszerował za nim drogami ogołoconymi do gołej ziemi.
Upadek Smoleńska przesądził jednak los Barclaya de Tolly. Aleksander I zorientował się, że dalsze utrzymywanie go na stanowisku głównodowodzącego może doprowadzić do buntu w armii. Kiedy armia rosyjska przybyła do Carewa - Zajmiszcza 29 sierpnia na jej czele stał już nowy feldmarszałek - Michaił Kutuzow, świeżo przybyły z frontu tureckiego. Car wahał się z tą kandydaturą. Nie lubił bowiem Kutuzowa. Obok niechęci do niego kół dworskich, obawiał się także zbyt daleko posuniętej niezależności starego feldmarszałka. Pokonując jednak uprzedzenia i stawiając Kutuzowa na czele armii Aleksander I wykonał korzystne posunięcie. Niezależnie bowiem od talentu wojskowego Kutuzowa, umocnione zostało też morale rosyjskich żołnierzy, którzy mieli do niego pełne zaufanie.
Kutuzow wiedział, że ocena Barclaya jako kunktatora nie była sprawiedliwa. On sam podzielał strategię ministra wojny. Wiedział jednak, że nawet jemu nie pozwolą oddać Moskwy bez walnej bitwy. Wiedział, że musi ją przyjąć dla uspokojenia opinii publicznej. Postanowił więc stoczyć bitwę niepotrzebną strategicznie, a konieczną prestiżowo. Dla Napoleona była to kolejna dobra wiadomość. Zmiana na stanowisku głównodowodzącego była jednoznacznym sygnałem zbliżającej się walnej bitwy, na którą Rosjanie w końcu się zdecydowali.
Rankiem 4 września forpoczty Murata i Neya doniosły, że armia rosyjska zwolniła tempo marszu i wreszcie się zatrzymała. Kutuzow postanowił spotkać się z Napoleonem na wybranym przez siebie polu bitwy. Bitwa tytanów miała rozegrać się w pobliżu wioski Borodino, 12 kilometrów od Możajska i 120 kilometrów od Moskwy. Cała okolica była poprzecinana wzgórzami i parowami. Prawe skrzydło osłaniała rzeka Kołocza, dopływ rzeki Moskwy, zaś lewe skrzydło podpierało się o trudno dostępny las obok wsi Utica. Plac bitwy został doskonale przygotowany inżynieryjnie. Dokładnie pokrywała go sieć potężnych umocnień polowych. Najbardziej wysforowana do przodu była reduta usypana przez Rosjan pod wsią Szewardino. Pierwsza linia obrony przebiegała od rzeki Moskwy do wsi Szewardino, zaś główna linia ciągnęła się od umocnionych wzgórz na przedpolach wsi Gorki, przez wieś Borodino, do tzw. Wielkiej Reduty i dalej do szańców ziemnych przed wioską Siemionowskoje i Utica. Kutuzow rozwinął armię w taki sposób, że ustawiona ukośnie do każdej drogi, skutecznie blokowała marsz na wschód, zarówno starą jak i nową drogą smoleńską. Nadciągające korpusy napoleońskie musiałby przesuwać się przed frontem dywizji rosyjskich i pod zaporowym ogniem ciężkiej artylerii. Kutuzow planował stoczenie bitwy ściśle defensywnej - nie miał ochoty bić się do ostatniego żołnierza. Gdyby Francuzi okazali się zbyt silni, był gotowy na natychmiastowy odwrót w celu ratowania armii przed zagładą.
Nadeszła zatem chwila, której Napoleon z upragnieniem oczekiwał. O świcie 5 września Wielka Armia stanęła kilka kilometrów na zachód od Borodino. Obie armie były sobie prawie równe. Napoleon miał 135 tysięcy żołnierzy (90 tys. piechoty i 28 tys. konnicy) oraz 587 armat z 13 tys. kanonierów, zaś Kutuzow 120,5 tysięcy bagnetów i szabel (72 tys. regularnej piechoty, 10 tys. milicji moskiewskiej, 17 tys. regularnej konnicy i 7 tys. jazdy kozackiej) oraz 640 armat i 14,5 tys. kanonierów. Artyleria rosyjska pod względem jakości nie ustępowała francuskiej, zaś liczebnie ją przewyższała. Było to spowodowane dotkliwymi stratami w taborze konnym WA, przez co nie cała artyleria dotarła na czas pod Borodino.
Napoleon, ignorując prawe skrzydło Rosjan, skoncentrował całą uwagę na centrum i lewym skrzydle Kutuzowa. Prawdopodobnie chciał przełamać lewe skrzydło rosyjskie, a następnie zepchnąć centrum i prawe skrzydło Kutuzowa w klin utworzony przez połączenie rzek Kołocza i Moskwa. Davout zaproponował inny manewr. Według jego planu 1. korpus armijny z korpusem polskim Poniatowskiego (w sumie ponad 40 tysięcy bagnetów i szabel) miał obejść lewe skrzydło Kutuzowa przez wioskę Utica, gdzie umocnienia polowe nie były tak potężne, a i artyleria rosyjska nie była tak silna. Rankiem 7 września nastąpiłoby przebicie na tyły armii rosyjskiej, co zmusiłoby Kutuzowa do cofnięcia lewego skrzydła. Odwrót rosyjski ku rzekom Moskwa i Kołocza miał zamienić się w druzgocącą klęskę carskiej armii. W chwili gdy przeprawiałaby się przez obie rzeki, uderzenie Davouta w "miękkie podbrzusze" Kutuzowa postawiłoby go w tej samej sytuacji co gen. Leontija Bennigsena pod Frydlandem w czerwcu 1807 roku. W tej sytuacji uderzenie frontalne na Borodino miało odciągnąć tylko uwagę Kutuzowa od lewego skrzydła, gdzie miano dokonać głównego przełamania. Napoleon jednak odrzucił plan marszałka, twierdząc iż może on sprowokować Kutuzowa do szybkiego odwrotu i kolejnego uniknięcia walnej bitwy. Dlatego postanowił tym razem rozegrać tę bitwę według starych metod - uderzenie w centrum, jego przełamanie i dopiero wtedy zwrot na prawe lub lewe skrzydło.
Na lewym skrzydle stanął korpus księcia Eugeniusza oraz korpus kawalerii Grouchy'ego, w centrum korpusy Davouta, Neya, Junota i siły główne Murata (korpusy Nansouty'ego, Montbruna i Latour - Maubourga), na prawym skrzydle - korpus Poniatowskiego, zaś w odwodzie, w centrum, gwardia cesarska.
Kutuzow nie był pewny, gdzie nastąpi główne uderzenie Napoleona. Dlatego też rozwinął armię w ten sposób, aby być gotowy na każdą ewentualność. Niestety, tym samym nadmiernie rozciągnął linię frontu do ponad 8 kilometrów. Ugrupowanie operacyjne armii rosyjskiej przedstawiało się następująco. Na prawym skrzydle rosyjskim stanęły - 2. korpus piechoty gen. Michaiła Miłoradowicza, 6. korpus piechoty gen. Dmitrija Dochturowa i 11. korpus piechoty gen. Karla Baggowuta (potem przeniesiony na lewe skrzydło). W odwodzie rozwinęły się korpusy konne gen. Pawła Pahlena i gen. Teodora Korfu oraz korpus kozacki atamana Matwieja Płatowa. Kutuzow popełnił ten błąd, że nadmiernie umocnił prawe skrzydło, osłabiając tym samym centrum i lewe skrzydło.
Centrum rosyjskie stanowiła wioska Borodino, gdzie stykały się 1. i 2. Armia Zachodnia. Tutaj też została usypana największa reduta, tzw. Wielka Reduta, obsadzona przez 7. korpus piechoty gen. Nikołaja Rajewskiego z potężną artylerią w sile ponad 200 armat - stąd też inna nazwa "Bateria Rajewskiego". Dodatkowo, między nim a Dochturowem została ześrodkowana 26. dywizja piechoty gen. Iwana Paskiewicza, zaś na lewym skrzydle Rajewskiego rozwinięty został 4. korpus piechoty gen. Aleksandra Ostermana - Tołstoja, by udzielić mu pomocy w razie potrzeby. Bezpośrednio redutę pod Szewardino obsadzała dywizja gen. Andrieja Gorczakowa, zaś w trzech strzałczanach na lewym skrzydle okopał się 8. korpus piechoty gen. Michaiła Borozdina. Komendę nad prawym skrzydłem i centrum sprawował gen. Michaił Barclay de Tolly, zaś lewym skrzydłem miał pokierować gen. Piotr Bagration, który na skrajnym lewym skrzydle, najbardziej narażonym na obejście, pod Uticą, umieścił 3. korpus piechoty gen. Nikołaja Tuczkowa. Kwatera główna Kutuzowa mieściła się w wiosce Gorki.
Główne odwody Kutuzowa stanowiły: korpusy kawalerii Uwarowa i księcia Dmitrija Golicyna, 10. korpus piechoty księcia Eugeniusza Wirtemberskiego oraz 5 korpus gwardii carskiej wielkiego księcia Konstantego Pawłowicza. Wszystko było zapięte na ostatni guzik.
Ta bitwa miała być nietypowa dla sztuki wojennej Napoleona. Borodino miało być czołowym zderzeniem się dwóch potężnych armii, całodzienną wymianą potwornych ciosów na wprost, bez żadnych "boskich" manewrów, bez strategii i taktycznego wyrafinowania.
5 września o godz. 16.00 Napoleon wydał Muratowi i Davoutowi rozkaz zdobycia reduty szewardyńskiej. Konnica Murata sprawnie przekroczyła rzekę Kołocza i już na drugim brzegu zwarła się z jazdą rosyjską. Dysponując jednak przewagą liczebną odepchnęła ją z pola bitwy. W tym momencie po zmasowanym przygotowaniu artyleryjskim 5. dywizja piechoty gen. Jean Compansa siłami pięciu regimentów grenadierów uderzyła z furią na Szewardino. Broniąca reduty 11-tysięczna dywizja Gorczakowa nie chciała ustąpić ani o krok, broniąc się szaleńczo do upadłego przed 40-tysiącami Francuzów. Czworoboki rosyjskiej piechoty aż czterokrotnie odrzucały szarże ciężkiej jazdy Murata. W ciągu zaledwie godziny poległo lub zostało ciężko rannych ponad 6 tys. Rosjan i 4 tys. Francuzów. Reduta jednak padła.
Napoleon obawiał się teraz, że Kutuzow stojący z siłami głównymi w odległości kilku kilometrów od Szewardino, ustąpi po upadku reduty. Obawy te okazały się jednak płonne. Rosjanie pozostali na miejscu. Kutuzow wyrównał jedynie front armii, który nie biegł już wzdłuż rzeki Kołoczy - ukosem do obu dróg smoleńskich- lecz prosto z północy na południe. Napoleon także dokonał przegrupowania sił. Trzon armii (90 tys. żołnierzy) przesunął z lewego skrzydła ku centrum i na prawe skrzydło, pozostawiając na wprost Borodino tylko korpus włoski księcia Eugeniusza.
6 września nastąpił dzień przerwy. Napoleon chciał dać żołnierzom możność odpoczynku, polecił wydać im większe racje żywnościowe, przygotowywał i rozpracowywał szczegóły planu bitwy na dzień następny, precyzował indywidualne rozkazy dla marszałków i generałów. Co chwila jednak Francuzi z cesarzem na czele rzucali spojrzenia w kierunku linii rosyjskich, chcąc się przekonać, czy Kutuzow czasami nie odszedł. Lecz wszystko tam trwało w bezruchu: armia rosyjska trwała na miejscu niewzruszona. Kiedy zapadła noc obie armie udały się na spoczynek, gdyż wiadomo było, że o świcie rozpocznie się rzeź.
Na widok słońca podnoszącego się rankiem 7 września Napoleon krzyknął: "Oto słońce spod Austerlitz!" Niestety, nie było to słońce sprzed siedmiu lat. Tym razem biło ono zza pleców Rosjan, prosto w oczy napoleońskich żołnierzy Tej nocy Bonaparte dostał silnej gorączki i niemal całą bitwę przesiedział w kwaterze polowej w Szewardino w asyście gwardii cesarskiej. Napoleon był zbyt chory, by tego dnia zagrać geniuszem militarnego szachisty. W tej sytuacji cały ciężar bitwy wziął na siebie marsz. Michel Ney. On stał się w tym dniu "bogiem wojny" i on stanął naprzeciw Kutuzowa. Tego bowiem dnia nie trzeba było mądrości, lecz szalonej odwagi, a nią właśnie dysponował "najdzielniejszy z dzielnych".
7 września o godz. 7 rano 120 francuskich armat rozpoczęło zmasowane bombardowanie rosyjskiego centrum. Niemal natychmiast po tym w umocnienia polowe Bagrationa wbiły się korpusy Davouta, Neya i Murata. Jednocześnie korpus Poniatowskiego ruszył z manewrem oskrzydlającym od południa przez rzekę Utica. Już jednak na podejściach do wioski o tej samej nazwie, korpus polski natrafił na zajadły opór korpusu Tuczkowa, okopanego w pobliskim lesie i w samej wiosce. W dodatku wąskie przejście przez las uniemożliwiało Poniatowskiemu rozwinięcie do natarcia więcej niż pełnej dywizji.
Ciężką przeprawę miały korpusy Davouta i Neya szturmujące główne szańce Bagrationa, tzw. trzy strzałczany i redutę siemionowską. Nacierająca w forpoczcie Davouta dywizja gen. Jean Compansa dostała się pod straszliwy ogień kartaczowy rosyjskiej artylerii, który ją zdziesiątkował. Tylko rzucenie do szturmu całego korpusu umożliwiło przełamanie desperackiej obrony korpusu Borozdina, lecz znów, jak dwa dni temu pod Szewardino, kanonierzy carscy polegli przy swoich armatach, prowadząc ogień aż do końca.
Tymczasem Ney przebił się do reduty siemionowskiej, zajadle bronionej przez korpus Rajewskiego. Z uwagi na pofałdowany teren natarcie nie mogło być poprowadzone w tyralierach. Ostatecznie ruszyło w szyku kolumnowym, lecz sprawiło to, że rosyjska artyleria dosłownie zmasakrowała dwie francuskie dywizje (gen. Francoisa Ledru i Jean Razouta). Każdy celny kartacz obalał po kilkunastu grenadierów, żłobiąc krwawe bruzdy w szeregach. Około godz. 10 trzy strzałczany w końcu padły. Jednak ich utrzymanie kosztowało marszałka sporo krwi, gdyż Rosjanie nieprzerwanie rzucali się do szturmów na bagnety, chcąc odbić utracone szańce. W dodatku reduty były odsłonięte od tyłu, przez co spadał na nie przez cały czas ciężki ogień rosyjskiej artylerii. W końcu niezmordowana w staraniach dywizja Niewieromskiego odrzuciła wyczerpanego Neya. Ten jednak nie zrezygnował. Po uporządkowaniu szeregów, na linie rosyjskie ponownie zwaliła się ściana ognia i stali, po czym piechota Neya poderwała się do kolejnego natarcia. Niewieromski musiał odstąpić, jednak nie zrezygnował z prób odbicia reduty. Kutuzow tymczasem przesunął ku centrum korpus Baggowuta i rzucił go na "Redutę Rajewskiego".
W międzyczasie 8 tysięcy szabel korpusu Latour - Maubourga, niczym pancerny walec, przetoczyło się na południe od tzw. Wielkiej Reduty, izolując ją od reszty. Ktoś jednak musiał zdobyć ten "bunkier". Obowiązek ten Davout przeznaczył dywizji gen. Charlesa Moranda, która pod osłoną ciężkiej jazdy Murata rzuciła się z furią na najeżony lufami karabinów i armat bastion. Rajewski i tym razem "powitał" nadciągającą piechotę francuską lawiną ołowiu i stali, jednak grenadierzy Moranda, nie bacząc na padających co chwila towarzyszy, parli do przodu. Kiedy przebili się przez ogień zaporowy, rozgorzała mordercza bitwa na bagnety o same okopy. W końcu Rosjanie ustąpili. Nie na długo jednak. Rajewski szybko pociągnął odwody i wściekłym uderzeniem na bagnety odrzucił dywizję Moranda. Dopiero koncentryczny szturm Moranda i połowy korpusu Murata przyniósł ponowne zdobycie reduty.
Na lewym skrzydle natarcia korpus włoski księcia Eugeniusza zwarł się o wieś Borodino z korpusem Miłoradowicza. Rosjanie bronili się, jak zwykle, z uporem i poświęceniem. Choć w końcu musieli oddać Borodino, zdążyli jednak wybić część korpusu Eugeniusza. Ten z kolei, po przegrupowaniu sił, przekroczył rzekę Kołocza i podjął mozolne natarcie na wieś Gorki.
Po czterech godzinach morderczej bitwy Bagration ciągle trzymał zwarty front, zaś rosyjscy żołnierze bili się niezwykle zajadle, nie wykazując żadnych oznak wyczerpania, a nawet nie prosząc o posiłki. Sam Napoleon widział, że Rosjanie nie poddają się, lecz giną co do jednego w kontruderzeniach podejmowanych w celu odbicia utraconych szańców.
Aby umożliwić konnicy Murata przeprowadzanie szarż, piechota Neya i Davouta musiały w niezliczonych, krwawych szturmach zdobywać każdą nierówność terenu. Straty rosły w zastraszającym tempie. Korpus Rajewskiego poczynił tak duże spustoszenie w dywizjach obu marszałków, że ci musieli ściągnąć na pole bitwy wszystkie, ale to dosłownie wszystkie siły, jakie tylko mogli ściągnąć. Reduta siemionowska i sąsiednia wioska kilka razy przechodziły z rąk do rąk. W końcu Murat i Ney wysłali do cesarza prośbę o posiłki, twierdząc, że tylko użycie w porę gwardii cesarskiej może ostatecznie przełamać rosyjski front. Posiłków jednak odmówiono. Bonaparte obserwując gwałtowne napięcie walk, doszedł do przekonania, że jego marszałkowie są w błędzie, że wbrew ich przypuszczeniom Kutuzow nie szykuje się do odwrotu, zaś cenne odwody mogą być zużyte przed nadejściem decydującej chwili. Ale chwila ta ciągle nie nadchodziła.
O godz. 10.00 Kutuzow uznał, że napoleońscy marszałkowie są już mocno wykrwawieni. Wydał więc rozkaz potężnego przeciwuderzenia i odebrania szańców utraconych rankiem. Na początek konnica Uwarowa i Płatowa uderzyła z prawego skrzydła ruchem oskrzydlającym na tyły korpusu księcia Eugeniusza maszerującego na Gorki. Na szczęście dywizje włoskie w porę się zatrzymały, po czym rozpoczęły stopniowy odwrót ku Borodino. Jazda rosyjska jednak nie ustępowała i "depcząc Włochom po piętach" uderzyła na wioskę. Rozgorzała teraz zacięta bitwa. W rezultacie bombardowania artyleryjskiego Borodino stanęło w płomieniach, jednak książę Eugeniusz sprawnie uporządkował szyki korpusu stawiając szarżującym Rosjanom zacięty opór. Wioska została w końcu utrzymana, ale odbyło się to kosztem sporego upływu krwi. W dodatku Uwarow i Płatow osiągnęli coś więcej. Prawe skrzydło francuskie chwilowo zostało zatrzymane.
W międzyczasie korpusy Dochturowa i Baggowuta oraz dywizja Paskiewicza uderzyły w centrum na "Wielką Redutę" i po zaciekłej bitwie na bagnety odrzuciły dywizję Moranda. Jednocześnie Bagration podciągnął korpus Ostermana - Tołstoja, po czym rzucił się z niebywałą furią na redutę siemionowską i trzy strzałczany, by wyrwać je z rąk Neya i Davouta. Z odsieczą Bagrationowi przyszedł dodatkowo odwodowy korpus księcia wirtemberskiego. Marszałkowie ponownie znaleźli się w tarapatach. Szańce, zdobyte tak krwawo, mogły zostać ponownie stracone.
W ciągu kilku godzin szańce te przechodziły z rąk do rak co najmniej dziesięć razy, może więcej. Najbardziej mordercze walki rozgorzały obok "Wielkiej Reduty". Obie strony opanowała taka furia bojowa, że najstarsi weterani nie pamiętali czegoś podobnego. Rosyjscy i francuscy grenadierzy wybijali się tutaj co do jednego, nie ustępując ani o krok, padając setkami i tysiącami. Jeden po drugim ginęli najlepsi generałowie obu armii - oddało tam życiu kilkunastu generałów! To tutaj rozległ się przedśmiertny okrzyk Bagrationa "Brawo, brawo!" na widok francuskich grenadierów pędzących do natarcia w wysuniętymi bagnetami pod gradem kul i kartaczy. W chwilę potem padł śmiertelnie ranny i już w agonii został wyniesiony z pola bitwy. Na tym jednym tylko odcinku grzmiało bez przerwy czterysta armat francuskich i trzysta rosyjskich. Skłębione masy żołnierskie, zmagające się wręcz, bombardowano niejednokrotnie kartaczami, nie oszczędzając nawet swoich towarzyszy, ponieważ brak czasu nie pozwalał na dokładne określenie odległości.
Redutę osłaniała szeroka fosa. Ten wąwóz już po trzech godzinach tej masakry przestał istnieć, wypełnił się po brzegi, ciałami żołnierzy i koni, spoczywających na wysokości ośmiu warstw!
Davout i Ney skupili teraz wszystkie siły na to, by utrzymać zdobyte umocnienia. Rosjanie bowiem nie zamierzali ustępować. Bitwa rozgorzała z niebywałym okrucieństwem. Obok Rajewskiego, Dochturowa, Baggowuta, Ostermana - Tołstoja i Paskiewicza Kutuzow rzucił teraz do bitwy swój najcenniejszy odwód - gwardię carską Konstantego. Tylko poświęceniu Murata, a szczególnie ciężkiej konnicy Nansouty'ego i potężnej baterii ponad 200 armat, nieprzerwanie ziejących ogniem, udało się zatrzymać rosyjskie uderzenia. Straty jednak były przerażające.
Pojawienie się gwardii Konstantego świadczyło dobitnie, że Kutuzow zaangażował w tym momencie większość posiadanych odwodów. Raz jeszcze więc marszałkowie poczęli nakłaniać Napoleona, aby użył gwardii cesarskiej i złamał kręgosłup rosyjskiej armii. Ten jednak uznał, że nie może ryzykować prawie 2 tys. kilometrów od Francji. Ten 30-tysięczny korpus był jedynym odwodem na niepewne jutro i Bonaparte nie zaryzykował. Ograniczył się jedynie do wyprowadzenia dywizji młodej gwardii, którą sam osobiście przez chwilę prowadził do natarcia. Jej uderzenie pozwoliło jednak odrzucić korpus księcia wirtemberskiego spod reduty siemionowskiej.
Tymczasem na lewym skrzydle francuskim, książę Eugeniusz uporządkował szeregi i podjął nowe natarcie na Gorki. Tym razem marsz był bardziej ostrożny, wobec czego Uwarow i Płatow nie zaryzykowali walnego starcia. Tocząc jedynie zacięte potyczki przy pomocy ariergard oba korpusy stopniowo ustępowały ku siłom głównym Miłoradowicza.
O godz. 15.00 nastąpił decydujący szturm na "Redutę Rajewskiego". Murat pchnął do potężnego natarcia ciężką jazdę gen. Auguste Caulaincourta (zastąpił on poległego Montbruna) i Emmanuela Grouchy'ego, która z potworną siłą wdarła się w środek reduty. Jednocześnie piechota Neya i Davouta, dywizje gen. Jean Marchanda i Charlesa Moranda, uderzyła na szaniec po drabinach. Po kolejnym straszliwym szturmie "Wielka Reduta" w końcu padła.
Godzinę później Kutuzow utraciwszy wszystkie reduty, mając w dodatku coraz mniej pewne prawe skrzydło, gdzie korpus Poniatowskiego z pomocą korpusu Junota, zaczął spychać Tuczkowa spod Uticy, wydał rozkaz odwrotu na nową linię obrony, parę kilometrów na wschód. Ściemniało się już kiedy Napoleonowi doniesiono, że Bagration poległ, tam samo Tuczkow, że korpus Rajewskiego został niemal wybity do nogi, a Rosjanie broniąc się rozpaczliwie powoli ustępują.
Było już ciemno, gdy do odchodzącej w pełnym porządku armii Kutuzowa poczęło walić ponad 400 francuskich armat. Lawina ognia i stali spadała przez dwie godziny, lecz nie przyniosło to oczekiwanego rezultatu. Armia rosyjska ze stoickim spokojem powoli ustępowała na wschód, osłaniania przez ariergardy Miłoradowicza, Uwarowa i Płatowa.
Gdy nadeszła noc przyszedł czas na dokonanie oceny dnia. Obie strony przedstawiły bitwę pod Borodino jako swój triumf. Najsprawiedliwiej można ocenić ją następująco. Napoleon odniósł sukces taktyczny, gdyż zmusił Kutuzowa do odwrotu, natomiast operacyjnie poniósł porażkę, ponieważ armii rosyjskiej nie rozbił całkowicie. Ta straszliwie wykrwawiona, była gotowa bić się dalej, nie została zdemoralizowana, pozostała nadal sprawnym narzędziem dalszej wojny.
Upływ krwi na polu bitwy pod Borodino był przerażający. Gdy w nocy przedstawiono Kutuzowowi prowizoryczną listę strat, przekonał się, że połowa armii została unicestwiona tego fatalnego dnia. Poległo 43 tysiące rosyjskich żołnierzy, w tym 25 generałów (!), kolejnych 15 tysięcy zostało ciężko rannych (część z nich nie przeżyła), zaś 2 tysiące dostało się do francuskiej niewoli. Tylko 2 tysiące, gdyż konnica francuska poniosła tak ciężkie straty, że nie miała sił na podjęcie energicznego pościgu po bitwie. Utrata 60 tysięcy żołnierzy przekonała Kutuzowa, że musi uratować drugą część armii i oddać Moskwę już bez bitwy.
Tej nocy także Napoleon dowiedział się jaką cenę zapłacił za "spotkanie" z Kutuzowem. Poległo 10 tysięcy francuskich żołnierzy, a kolejnych 20 tysięcy zostało ciężko rannych. Uszczerbek w korpusie oficerskim był jeszcze cięższy. Na pobojowisku pozostało aż 47 generałów i 37 pułkowników. Wobec Borodina, w cień usunęły się wszystkie inne bitwy stoczone przez Bonapartego. Lodi, Arcole, Rivoli, Piramidy, Marengo, Austerlitz, Jena, czy Wagram to były prawdziwe zwycięstwa. Dla Borodino należałoby znaleźć inne określenie. Była to raczej druga Pruska Iława - krwawa masakra bez rozstrzygnięcia. Trudno się dziwić. Na zaledwie 4 km2 spoczywały ciała 53 tysięcy żołnierzy rosyjskich i francuskich oraz trupy 30 tysięcy koni. To była prawdziwa hekatomba.

 

Napoleon w Moskwie (14 września - 19 października)
Bitwa pod Winkowem (18 października)

  Napoleon miał jeszcze nadzieję, że Kutuzow wyda mu nową bitwę pod murami Moskwy. Cesarz nie wiedział jednak o wynikach narady wojennej w sztabie rosyjskim, jaka odbyła się w Filach, na zachodnich przedmieściach stolicy, 13 września. Kutuzow spotkał się tu ze swoimi generałami, by uzgodnić jedną rzecz: co dalej? Zdania były podzielone. Część generalicji, w tym Konownicyn, Uwarow, Dochturow, Jermołow i Bennigsen byli za stoczeniem nowej bitwy o Moskwę. Ten ostatni został przydzielony przez cara do sztabu Kutuzowa (Aleksander I nigdy nie ufał staremu feldmarszałkowi). Z kolei za oddaniem stolicy bez drugiego Borodina byli Rajewski, Osterman - Tołstoj, Barclay de Tolly i gen. Karl Toll. Ten ostatni był członkiem sztabu przybocznego cara i współautorem planu prowadzenia kampanii przeciwko Napoleonowi. Kutuzow uznał, że najważniejsze teraz jest uratowanie armii przed zagładą, a nowe Borodino mogłoby ją całkowicie unicestwić. Dlatego Moskwa miała być oddana.
Tymczasem decyzja Napoleona kontynuowania marszu, już po Borodino, gdy wiedział, że nie złamał rosyjskiej armii, świadczyła, że cesarza zawiodła jego wspaniała intuicja. Można powiedzieć więcej, to było samobójstwo. Ale Bonaparte ciągle miał nadzieję, że upadek Moskwy rzuci Rosjan na kolana.
Krok w krok za ustępującym Kutuzowem podążał korpus Murata. Już 9 września Napoleon wkroczył do pustego Możajska, zaś następnego dnia książę Eugeniusz zajął Ruzę. Rankiem 13 września Napoleon stanął na Górze Pokłonnej. Stamtąd roztaczał się zachwycający widok. Gigantyczne, połyskujące w promieniach słońca miasto, wydawało się tą od dawna upragnioną nagrodą, miejscem gdzie Wielka Armia będzie mogła w końcu, po trzech miesiącach udręki, odpocząć i nabrać sił. Przede wszystkim jednak miała to być upragniona rękojmia, że car będzie musiał poprosić o pokój.
W dniach 14-16 września armia rosyjska nieprzerwanym strumieniem płynęła ulicami Moskwy, skręcając następnie na południowy wschód, wychodząc na trakt kołomieński i riazański. Ariergarda Miłoradowicza stanęła wieczorem w pobliżu wioski Wiazowka w odległości tylko sześciu wiosek od rogatki kołomieńskiej dopilnowując, by konnica Murata nie zagalopowała się za bardzo. W tym czasie Murat przejechał przez całe miasto i forpoczty dotarły do wsi Karaczarowo, już poza obrębem stolicy.
16 września armia Kutuzowa przekroczyła rzekę Moskwę, maszerując dalej traktem riazańskim. Przenocowawszy pod wsią Kułakówka, następnego dnia niespodziewanie skręciła na zachód i forsownym marszem, pod osłoną rzeki Pachry, dotarła 18 września do Podolska. Po dwóch dniach odpoczynku Kutuzow ruszył dalej. Wyszedłszy na starą drogę kałuską i 21 września stanął pod wsią Krasna Pachra. Tym razem odpoczynek był trochę dłuższy. 27 września armia rosyjska ruszyła na południowy zachód i dwa dni później stanęła pod wsią Tarutino. To była stacja docelowa. Tu też powstał potężny kompleks warowny, w którym Kutuzow miał dokonać gruntownej reorganizacji i uzupełnienia armii.
Wybiegając trochę do przodu. Pod Tarutinem Kutuzow połączył 1. i 2. Armię Zachodnią w nową 1. Armię Zachodnią, nazywaną też Armią Główną pod swoją komendą. Wydał również rozkaz o połączeniu 3. Armii Zachodniej z przybywającą Armią Dunajską w 3. Armię Zachodnią pod dowództwem adm. Pawła Cziczagowa. W okresie od 29 września do 23 października, armia rosyjska została rozbudowana do 130 tysięcy żołnierzy, w tym 100 tys. piechoty, 20 tys. konnicy i 10 tys. artylerzystów oraz 400 armat. Organizacyjnie dawało to siedem korpusów piechoty (2., 3., 4., 5., 6., 7. i 8.) oraz 1., 2. i 3. korpus kawalerii. Do tego dochodziły jeszcze szwadrony jazdy lekkokonnej i konnicy tatarskiej oraz nieregularne formacje partyzanckie, np. improwizowane kolumny lotne (po kilka szwadronów kawalerii) gen. Iwana Dorochowa, Aleksandra Fignera i Aleksandra Siesławina. Pod Tarutino masowo też tworzono tzw. opołczenija. Były to nieregularne formacje uzbrojonej milicji, rodzaj pospolitego ruszenia. Organizacyjnie tworzyły kohorty (po trzy bataliony piechoty), połączone następnie w regimenty. To Kutuzow był inicjatorem i powołania. W sumie pod Tarutino było aż 8 regimentów opołczenija. Choć 2/3 stanu była uzbrojona w broń białą (piki), były to formacje niezwykle bitne i gotowe do poświęceń. Najczęściej jednak pełniły one funkcje pomocnicze - pilnowanie składów i magazynów, konwojowanie jeńców francuskich, transport prowiantu i amunicji, budowa mostów, sypanie szańców, czy kopanie okopów. Przechodziły co prawda krótkie szkolenie wojskowe (dowodzili nimi wysłużeni oficerowi piechoty), lecz uczono ich przede wszystkim jak nacierać. O obronie raczej nie myślano. W formacjach tych nie noszono mundurów, strój był dowolny, jedynie na czapkach naszywany był krzyż prawosławny.
Napoleon początkowo stracił Kutuzowa z oczu. Sądził, że ten stoi z armią gdzieś na południowy wschód od Moskwy i tam leczy rany. Dopiero w ostatnich dniach września forpoczty Murata namierzyły Kutuzowa pod Tarutino. Marszałek rozwinął cienką linię korpusu nad rzeką Czerniszą w centrum pod Winkowem, by osłonić w ten sposób Moskwę przed niespodziewanym uderzeniem Rosjan.
14 września Napoleon stanął przy rogatce dorogomiłowskiej. Tu też dotarły do niego pierwsze informacje, że Moskwa jest wyludniona, a oczekiwanej przez cesarza deputacji stolicy z kluczami do bram miasta nie ma i nie będzie. Tego samego dnia forpoczty Murata stwierdziły ze zdumieniem, że rosyjskie szańce są puste. Teraz jasne się stało, że Rosjanie postanowili nie bronić starej stolicy.
W tym czasie korpus księcia Eugeniusza dotarł do rogatki twerskiej, zaś korpus Poniatowskiego do Wzgórz Wróblich. Trzon armii francuskiej stał kilka kilometrów na zachód, pod wioską Filach, gdzie poprzedniego dnia odbyła się narada sztabu Kutuzowa. Po całodziennym, daremnym czekaniu, wieczorem 14 września Napoleon polecił zajmować Moskwę. Jako pierwszy ulicami rosyjskiej stolicy przejechał 10. regiment huzarów polskich płk. Jana Umińskiego. Miasto było zajmowane w śmiertelnej ciszy. Domy były puste, a ulice wyludnione. Sam cesarz noc spędził na rogatce, zaś do Moskwy wjechał dopiero nad ranem 15 września. Towarzyszyła mu gwardia cesarska w paradnych mundurach.
Kwatera główna Napoleona została umieszczona na Kremlu, historycznej siedzibie rosyjskich carów. Tego dnia o zmierzchu wybuchły pierwsze pożary. Rankiem następnego dnia pożary gwałtownie się nasiliły. W ciągu dnia nie rzucały się jeszcze tak bardzo w oczy. Ale w nocy z 16 na 17 września zerwał się silny wicher, który dął nieprzerwanie przez całą dobę. Morze płomieni coraz bardziej ogarniało centrum miasta w pobliżu Kremla. Pożary wybuchały prawie jednocześnie w różnych, nawet najodleglejszych krańcach miasta.
Tymczasem gigantyczny pożar nie tylko zaczął zagrażać Kremlowi, ale ogarnął już jedną jego część (basztę troicką). Iskry niesione przez wiatr mogły lada chwila podpalić magazyny prochu zgromadzone na Kremlu. Przez niektóre bramy nie można już było wyjść, gdyż płomienie odcięły drogę. Marszałkowie prosili Napoleona, aby natychmiast przeniósł się do podmiejskiego Pałacu Piotrowskiego. Cesarz na początku nie chciał się na to zgodzić i o mało nie przypłacił tego życiem. Gdy w końcu pod eskortą grenadierów Davouta opuszczał Kreml, na niego i jego świtę już sypał się grad płonących iskier. Cesarz przeniósł się teraz do odległego od Moskwy Pałacu Piotrowskiego, gdzie przebywał do 19 września.
Pożary szalały w Moskwie jeszcze przez dwa dni (16-17 września) i dopiero wieczorem 18 września zaczęły słabnąć. Ustała wichura i spadł ulewny deszcz. Co prawda pożary wybuchały i w następnych dniach, ale nie były już tak niszczycielskie. Dopiero wtedy Napoleon powrócił na Kreml.
Jak doszło do tego gigantycznego pożaru? Aleksander I - ze względów propagandowych - oskarżył Napoleona o spalenie miasta. Było to oskarżenie typowe pod publikę. Moskwa była bowiem zbyt cenna dla cesarza. Zbyt liczył na jej magazyny z prowiantem i odzieżą, którymi chciał obdarować swoją wyczerpaną już armię. Chciał, aby Wielka Armia wchłonęła rezerwy miasta systematycznie, wzmocniła siły i dzięki temu utrwaliła morale i wartość bojową. Spalenie Moskwy godziłoby więc w najbardziej żywotne interesy cesarza.
Napoleon z kolei ani przez chwilę nie wątpił, że Rosjanie sami puścili z dymem starą stolicę, aby ta nie dostała się w ręce Francuzów. Wszystko też przemawiało za tym. Gubernator Moskwy Fiodor Rostopczyn usunął wcześniej z miasta urządzenia przeciwpożarowe, zaś pożary wybuchały jednocześnie, w różnych punktach stolicy. Potwierdzały to zeznania niektórych pojmanych podpalaczy, jak i świadectwa francuskich żołnierzy, widzących naocznie podpalaczy z pochodniami w dłoniach. Później Rostopczyn sam będzie chwalił się, że to on zorganizował podpalenie Moskwy, by nie dopuścić wydania bogactw stolicy w ręce Napoleona i jego armii.
Tak Rosjanie, jak i Francuzi przedstawiają różne hipotezy dotyczące odpowiedzialności za spalenie 2/3 miasta. Pożary w mieście pustym, a drewnianej zabudowie, pełnego pałaców i cerkwi, mogli wzniecić zarówno plądrujący je żołnierze napoleońscy, jak i nieostrożna ludność cywilna uciekająca z Moskwy, jak również armia rosyjska, która pospiesznie przemaszerowała ulicami miasta w dniach 14-16 września. Jak było naprawdę, tego nie wiemy. Wydaje się jednak, że Moskwa nie spłonęła w wyniku jakiegoś odgórnego i sekretnego rozkazu.
Tymczasem Napoleona przygniatała jedna, najważniejsza i najcięższa troska. Ciągle powracało pytanie: co dalej? Pożar Moskwy nie pozbawił go wszystkich rezerw miasta; mógł nadal skorzystać z ocalałych magazynów. Nie było jednak tego dużo. Większość przepadła w ogniu i grabieży. Coraz bardziej też rozprzęgała się dyscyplina, rosło maruderstwo. Przezimowanie w Moskwie było możliwe, nawet niektórzy marszałkowie i generałowie doradzali to cesarzowi. Ten jednak wiedziony instynktem wiedział, że podstawy jego imperium nie są tak mocne, a sojusznicy tak pewni, by mógł na dłużej opuścić Europę i zakopać się w śniegach Rosji.
Czy ścigać Kutuzowa, który nie dawał znaku życia? Ale Kutuzow mógł w każdej chwili ustąpić jeszcze dalej na wschód, chociażby do Syberii, a może jeszcze dalej. Co wtedy? Wielka Armia słabła z każdym krokiem. Apel z 20 września upewnił cesarza, że ma jeszcze tylko 95-tysięczną armię, podczas gdy armia Kutuzowa wchłaniała z każdym dniem nowe masy pospolitego ruszenia i niebawem mogła odzyskać pełnię sił. A wtedy na pewno przejdzie do ofensywy. Istniał też pomysł marszu na Petersburg, gdzie przebywał Aleksander I z dworem. Faktycznie, po upadku Moskwy w Petersburgu zaczęto pakować manatki i wyjeżdżać. Ale na taki marsz armia francuska była już za słaba. Coraz mniej pewne były linie komunikacyjne. Nadmiernie rozciągnięte. Szarpane przez jazdę kozacką i chłopską partyzantkę. A co najważniejsze, dużymi krokami zbliżała się rosyjska zima.
Postanowiono więc podjąć rokowania pokojowe z carem i zakończyć tę wojnę w podniesioną przyłbicą. Wydostanie się z armią z Rosji było w tej chwili najważniejsze. Cesarz gotów był iść na kompromis. Nie mogło już być nawet mowy o kapitulacji Aleksandra I. Teraz problemem było: jak dotrzeć do cara i przedstawić mu propozycję pokoju?
Napoleon podjął trzy próby. W Moskwie przebywał generał Tutołmin, kierownik Domu Wychowawczego. Poprosił o władze francuskie o opiekę nad domem i wychowankami, którzy pozostali w mieście. Napoleon polecił wezwać go siebie. Prośbę Tutołmina, który pragnął napisać raport o sytuacji w spalonej stolicy i przesłać go cesarzowej Marii Teodorownej, Bonaparte nie tylko uwzględnił, ale jeszcze dodał: "Proszę jeszcze, by Pan przy tej sposobności napisał do cara Aleksandra I, dla którego jak dawniej żywię szacunek, że pragnę pokoju". Był 2 października. Cesarz rozkazał, by warty francuskie przepuściły rosyjskiego kuriera jadącego do Petersburga. Odpowiedź jednak nie nadeszła.
Nie czekając nawet chwili, kiedy odpowiedź mogłaby nadejść, cesarz podjął drugą próbę już następnego dnia. Bardziej jeszcze przypadkowo niż gen. Tutołmin pozostał wbrew swojej woli pewien możnowładca nazwiskiem Jakowlew, ojciec słynnego Aleksandra Hercena. Jakowlew zwrócił się do władz francuskich o opiekę. Zameldowano go marsz. Edouardowi Mortierowi, obecnemu gubernatorowi Moskwy. Mortier znał Jakowlewa z Paryża. Teraz zameldował o nim cesarzowi. Ten natychmiast ściągnął go do siebie. Propozycja cesarza była prosta. Jeśli Jakowlew doręczy carowi list od Napoleona, on poleci wydać mu i jego rodzinie przepustki na wyjazd z Moskwy. Chociaż Jakowlew z góry oświadczył, że nie ma pewności iż dotrze do cara, Napoleon dał mu list do Aleksandra I z propozycją pokoju. List ten był napisany w bardzo pojednawczym tonie. Wystarczy zacytować ustęp: "Prowadzę wojnę w Waszą Cesarską Mością bez żadnej złości". Bonapartemu wydawało się więc, że po tym wszystkim co zaszło w ciągu trzech i pół miesiąca, nie on wzbudza to uczucie, lecz przeciwnie, sam ma do niego prawo. I na ten list odpowiedź nie przyszła.
Wtedy 4 października podjął trzecią i ostatnią próbę pojednania z carem. 4 października wysłał do Kutuzowa, do wsi Tarutino, gen. Jacquesa Lauristona, byłego ambasadora francuskiego w Rosji. Początkowo chciał posłać gen. Armanda de Caulaincourta, również byłego ambasadora przed Lauristonem, lecz ten nalegał na cesarza na poniechanie misji. Uważał, że takie poselstwo tylko umocni Rosjan w przekonaniu o słabości i niepewności panującej we francuskiej armii. Przed wyjazdem Lauristona Napoleon powiedział mu tylko jedno: "Potrzebny mi jest pokój, chcę ratować honor".
Przybycie francuskiego generała na rosyjskie forpoczty wywołało prawdziwą burzę w kwaterze głównej Kutuzowa. Feldmarszałek chciał osobiście udać się na pierwszą linię i tam przeprowadzić rozmowę z wysłannikiem Napoleona. Szybko jednak okazało, że sztabie Kutuzowa są "patrioci rosyjscy" dużo gorętsi od niego samego. Co więcej, Kutuzow dowiedział się o owych "patriotów", że armie zbuntuje się przeciwko niemu, jeśli ośmieli się spotkać z Lauristonem z cztery oczy. W tej sytuacji rosyjski feldmarszałek musiał ustąpić. Cesarski kurier został przyjęty w sztabie Kutuzowa, jednak ten odmówił prowadzenia rozmów na temat pokoju lub rozejmu. Obiecał jedynie poinformować Aleksandra I o propozycji Napoleona. Odpowiedź z Petersburga jednak i tym razem nie nadeszła.
Tymczasem sytuacja ogólna zaczęła coraz szybciej się pogarszać. Od południa, od granicy tureckiej, ruszyła 35-tysięczna Armia Dunajska adm. Pawła Cziczagowa, która po ratyfikacji traktatu bukareszteńskiego, została skierowana na front rosyjski. Na północy, na Litwie stały skoncentrowane trzy napoleońskie korpusy - ok. 25-tysięczny bawarski marsz. Laurenta Gouviona Saint-Cyra i 27-tysięczny marsz. Nicolasa Oudinota pod Połockiem nad rzeką Dźwiną (w zastępstwie rannego Oudinota, Saint - Cyr dowodził obu korpusami), pod Rygą, gdzie bronił się 14-tysięczny korpus rosyjski gen. Iwana Essena, tkwiło samotnie ok. 25 tys. żołnierzy "niemieckich" marsz. Etienne'a Macdonalda, tu też stacjonował 17-tysięczny korpus pruski gen. Johanna Yorka. Naprzeciwko, pod Połockiem stał rosyjski korpus gen. Ludwika Wittgensteina, teraz rozbudowany już do rozmiarów armii polowej - ponad 40 tysięcy żołnierzy. Dodatkowo między Rygą i Wittgensteinem operował, świeżo przybyły z Finlandii, słaby 12-tysięczny korpus gen. Steinheila.
Plan Wittgensteina był prosty. Zdobędzie Połock, odetnie korpus Saint - Cyra od sił głównych Napoleona i odrzuci go na zachód, wyjdzie na linię rzeki Uły, a następnie odetnie cesarzowi drogę odwrotu między Dźwiną a Berezyną.
18 października armia Wittgensteina uderzyła na Połock, broniony przez 27-tysięczny dawny korpus Oudinota. Była to już trzecia bitwa o to miasto. Ciężkie walki trwały przez okrągłe dwa dni, jednak solidne umocnienia francuskie oparły się rosyjskiej nawale. Nie na długo. Kiedy do Saint - Cyra dotarła informacja, że wzdłuż Dźwiny na Połock zmierza korpus Steinheila, w obawie przed okrążeniem, marszałek przeprawił się z korpusem na lewy brzeg rzeki, paląc za sobą mosty, a następnie z marszu uderzył na rosyjski korpus. Dysponując liczebną przewagą (ponad 2:1), Saint - Cyr rozbił odizolowaną od Wittgensteina forpocztę Steinheila i odrzucił ją na prawy brzeg Dźwiny. Połock jednak został stracony.
W tym czasie marszałek sprawował też nominalną komendę nad także nad swoim korpusem bawarskim, ale po bitwie pod Połockiem, komendę nad nim objął bawarski gen. Karl Wrede, który odszedł teraz w kierunku Wilna. Natomiast korpus Saint - Cyra ruszył na Lepel i Czaszniki. W pobliżu, miedzy Orszą i Smoleńskiem, stał dodatkowo 17-tysięczny korpus Victora (druga połowa korpusu była rozproszona po garnizonach). 30 października oba korpusy połączyły się. Dało to w sumie 36 tys. żołnierzy. Ranny Saint - Cyr oddał komendę Oudinotowi (który już przyszedł do siebie), a sam, nie mając korpusu, który "podebrał" mu Wrede, odjechał do Mińska. Tymczasem Oudinot i Victor nie mogli dojść do porozumienia w sprawie naczelnego dowództwa. Ponieważ żaden nie chciał podlegać drugiemu, oba korpusy operowały faktycznie osobno.
Tymczasem Wittgenstein przekroczył Dźwinę i 1 listopada dopadł korpusy obu marszałków pod Czasznikami. Zacięta bitwa wyszła obu stronom na remis, choć to Rosjanie pozostali na placu bitwy. Francuzi odeszli w stronę Czerei, zaś Wittgenstein, nie mając liczebnej przewagi nie ryzykował, pozostając pod Czasznikami. Zgodnie z rozkazem kwatery głównej, armia Wittgensteina obsadziła linię Uły, od Lepla do jej ujścia do Dźwiny. Tak część planu została wykonana. Co prawda bierny korpus bawarski Wredego został tym samym odepchnięty jeszcze bardziej na zachód, jednak nie udało się rozbić korpusu Oudinota, ani odciąć go od sił głównych Napoleona. Poza tym Wittgenstein nie był już tak silny, jak na początku (jego armia stopniała do ok. 30 tysięcy). Wpływ na to miały nie tylko straty bitewne, ale również konieczność pozostawienia garnizonów w Połocku i Witebsku. Wybiegając trochę do przodu powiedzmy, że 20 listopada na rozkaz Napoleona korpus Oudinota ruszył w stronę Borysowa. W dodatku zaangażowanie się korpusu Victora w kampanię przeciwko Wittgensteinowi pozbawiło Napoleona świeżych odwodów smoleńskich, na które tak liczył w razie odwrotu.
Tymczasem Napoleon nadal tkwił w Moskwie. Decyzję cesarza o odwrocie przyspieszył... Kutuzow. Jak pamiętamy, po oddaniu Moskwy Kutuzow wykonał tzw. manewr tarutiński, koncentrując swoją armię pod Tarutinem, na południowy zachód od stolicy. Konnica Murata rozwinęła się szerokim frontem 6 kilometrów na północ od linii rosyjskich, nad rzeką Czerniszą, pod miejscowością Winkowo. Z czasem Muratowi został podporządkowany też korpus Poniatowskiego i Legia Nadwiślańska, co w sumie dawało marszałkowi małą 26-tysięczną armię. Jednak kilka tygodni zupełnej bezczynności nieco uśpiła czujność napoleońskich żołnierzy. Tym bardziej, że wszyscy liczyli na rychły pokój z carem.
Tymczasem w dowództwie rosyjskim przeważył pogląd gen. Leontija Bennigsena, że należy przystąpić do generalnej ofensywy, tym bardziej, że Napoleon przygotowywał się już do wymarszu z Moskwy. Kutuzow uważał, że należy jeszcze poczekać parę dni dla dokończenia szkolenia przez świeżych rekrutów i opołczenija. Bennigsen postanowił więc samemu sprowokować bitwę i wymusić na Kutuzowie zgodę na nią (!). Rankiem 18 października dywizja kozacka gen. Wasilija Orłowa - Denisowa podjęła próbę obejścia lewego skrzydła Murata, które "wisiało w powietrzu". Następnie na skrzydło to miały uderzyć w równoległych kolumnach korpusy Baggowuta i Ostermana - Tołstoja. Jednocześnie konnica Dorochowa i Fignera miały zająć Winkowo i odciąć Muratowi drogę odwrotu. Na prawe skrzydło francuskie miał z kolei uderzyć korpus Miłoradowicza. Ogólną komendę nad tą 45-tysięczną armią objął osobiście Bennigsen.
Rosyjskie uderzenie zaskoczyło Murata. Nim francuskie dowództwo zdążyło podjąć kroki zaradcze wobec manewru oskrzydlającego konnicy Orłowa - Denisowa, a już runęły za nią masy piechoty Baggowuta i Ostermana - Tołstoja. Jednocześnie na prawym skrzydle francuskim pojawił się korpus Miłoradowicza. Brak czasu nie pozwolił Francuzom na postawienie korpusów pod bronią, co tylko spotęgowało bitewny chaos. Najbardziej ucierpiał stojący w pierwszej linii uderzenia 2. korpus kawalerii gen. Horace Sebastianiego, którego rozciągnięte linie zostały przerwane. Dywizje rosyjskie czym prędzej rzuciły się w wybitą lukę, wprost na tyły Murata. Tam jednak natknęły się na korpus Poniatowskiego. Książę błyskawicznie sformował czworoboki piechoty, które plunęły ogniem prosto w twarz nacierającej piechoty Bennigsena. Jednocześnie szybko została uruchomiona cała artyleria korpuśna, która zmasowanym ogniem kartaczowym poraziła ukazujące się już zza okolicznych wzgórz kolumny Baggowuta i Ostermana - Tołstoja. Sam Baggowut został śmiertelnie ranny. Kiedy postępy Rosjan zostały jako tako zatrzymane, ruszyło przeciwnatarcie jazdy Poniatowskiego. Pozwoliło to 5. korpusowi polskiemu nie tylko uratować siebie, ale i całą armię Murata, której groziło oskrzydlenie i rozbicie. Teraz pod osłoną korpusu Poniatowskiego, Murat odszedł na północ, za wieś Spas - Kupla, gdzie mógł uporządkować nadszarpnięte szeregi.
Faktem jest, że porażka Murata byłaby dotkliwsza, gdyby Rosjanom nie zabrakło należytej koordynacji. Orłow - Denisow pospieszył się trochę ze swoją konnicą, co uniemożliwiło dokładne zgranie z uderzeniem Baggowuta i Ostermana - Tołstoja. Poza tym, Kutuzow niechętny całej sprawie odmówił posiłków osamotnionemu Miłoradowiczowi. W ten sposób plan Bennigsena nie powiódł się. Armia Murata nie została rozbita, chociaż poniosła dotkliwe straty. Poległo i zostało rannych ok. 2,5 tys. francuskich żołnierzy, a kolejnych 1 tys. dostało się do rosyjskiej niewoli. Utracono także 38 armat i spora część taborów. Rosjanie stracili tylko 1,8 tys. poległych i rannych.
Bitwa pod Winkowem, nazywana przez Rosjan bitwą pod Tarutinem, a przed Francuzów nad rzeką Czerniszą, zakończyła okres nieformalnego rozejmu, jaki trwał na froncie od zajęcia Moskwy przez Napoleona. Bitwa ta, a raczej duża potyczka, uzmysłowiła cesarzowi, że Kutuzow nabrał już sił pod Borodino, i niedługo trzeba się będzie liczyć z rosyjską ofensywą. Po Winkowie Napoleon nie miał już żadnych wątpliwości - Aleksander I nie chce pokoju. Dalsze pozostawanie w Moskwie może zakończyć się okrążeniem Wielkiej Armii i jej upokarzającą kapitulacją.
Następnego dnia, 19 października, Napoleon wydał rozkaz wymarszu z Moskwy i odwrotu na zachód. W mieście pozostawił marsz. Edouarda Mortiera z 10 tys. młodej gwardii cesarskiej, polecając mu wysadzenie w powietrze murów Kremla. Rozkaz ten był jakby odpowiedzią Bonapartego na milczenie Aleksandra I w sprawie trzech propozycji pokojowych. Niestety, padający od kilku dni deszcz doprowadził do zamoknięcia min podłożonych już pod bramami i wieżami wjazdowymi na Kreml. W rezultacie w powietrze wyleciała tylko część murów fortecy.
Plan odwrotu cesarza był następujący. Armia miała ustąpić pod Smoleńsk i na linię Dniepru, gdzie miała stanąć na kwaterach zimowych. Po nabraniu sił, na wiosnę 1813 roku miała ruszyć stamtąd nowa ofensywa. Dla zachowania twarzy, marsz miał odbywać się początkowo na południe od stolicy, aby nie stwarzać wrażenia odwrotu na zachód. Bitwa pod Winkowem była o tyle wygodna, że pozwalała francuskiej armii przerwać tę coraz bardziej obniżającą jej wartość bojową bezczynność na froncie.
Początkowo Napoleon chciał stoczyć z Kutuzowem nową bitwę, aby przebić się na życiodajny trakt kałuski, biegnący na południe od spustoszonego traktu smoleńskiego. Wiedział już, że Kutuzow odzyskał siły, ale i do Wielkiej Armii nadeszły długo oczekiwane, choć raczej skromne posiłki. W dniu wymarszu z Moskwy Napoleon prowadził ze sobą 102-tysięczną armię, w tym 22 tysiące doborowej gwardii cesarskiej oraz 533 armaty. Do tego dochodziła jeszcze druga "armia" - ok. 50 tys. maruderów ciągnących za Wielką Armią. Strasznym obciążeniem i prawdziwym przekleństwem armii był gigantyczny tabor ponad 10 tys. zaprzęgów konnych, na których starano się wywieźć z miasta carów wszystko co miało jakąkolwiek wartość. Co gorsze, do taborów zaprzęgano nawet konie z artylerii i kolumn transportowych, co pociągnęło za sobą konieczność pozostawienia części artylerii i jaszczy amunicyjnych. Niekończące się tabory bardzo opóźniały marsz Wielkiej Armii i stały się jedną z przyczyn jej klęski.

Odwrót Napoleona z Rosji
bitwy pod Małojarosławcem (24 października),
Wiaźmą (3 listopada) i Krasnem (15-20 listopada)

  Nadmiernie obciążona taborami Wielka Armia tworzyła linię nadzwyczaj rozciągniętą. I to tak bardzo, że po całym dniu nieustannego marszu wieczorem 19 października posuwając się szerokim traktem kałuskim, na którym mogło się bez problemu zmieścić aż osiem zaprzęgów konnych, nie wyszła jeszcze z Moskwy w pełnym składzie (!).
Napoleon dostrzegł to niebezpieczeństwo, jednak nie podjął ryzyka wydania zdecydowanego rozkazu. Dlaczego? Nie była to już bowiem dawna armia, z którą cztery miesiące temu wkroczył do Rosji. Po wszystkich ciężkich przejściach, uświadamiając sobie powagę sytuacji, oczekując w przyszłości jeszcze cięższych dni, armia trzymała się "w kupie" nie tyle samą dyscypliną (bo ta rozprzęgała się z każdym kilometrem), ile raczej instynktem samozachowawczym w tym obcym kraju. I jeśli osobistą postawą cesarz utrzymywał w porządku francuskich żołnierzy - weteranów, o tyle żołnierze innych narodowości, szczególnie z krajów podbitych przez niego, nie pałali specjalną sympatią do cesarza Francuzów.
Rozciągająca się nieskończenie linia Wielkiej Armii niepokoiła Bonapartego, lecz jeszcze bardziej martwił go ujawniający się na każdym kroku upadek dyscypliny. Dlatego też postanowił zmienić plan podjęty parę godzin po wyjeździe z Moskwy. Postanowił nie "spotykać" się z Kutuzowem. Nowe Borodino, nawet gdyby znowu pokonał Rosjan, nie zmieniłoby już rzeczy najważniejszej - oddania Moskwy.
Nowy plan polegał na tym, aby - po pierwsze - uniknąć nowej konfrontacji i po drugie - skręcić z drogi kałuskiej na zachód, obejść linie rosyjskie, wyjść na trakt borowski i dotrzeć przez Małojarosławiec i Kaługę (okolice nie spustoszone wojennym pochodem), drogą na południowy zachód do Smoleńska.
Przede wszystkim jednak trzeba był czym prędzej opuścić Moskwę. Wieczorem 22 października pozostały jeszcze w mieście korpus Mortiera, który miał stwarzać pozory, że Napoleon jest ciągle w mieście, ruszył forsownym marszem na spotkanie sił głównych. Kiedy tylko ostatni żołnierz francuski przekraczał bramę wyjazdową, z drugiej strony na ulicach dudniły już kopyta jazdy kozackiej.
Początkowo więc armia napoleońska szła na czołowe zderzenie z Kutuzowem. Kiedy jednak dotarła do Krasnej Pachry, skręciła na zachód i 23 października dotarła do Borowska, po czym skierowała się na Małojarosławiec. Cesarzowi wydawało się, że przechytrzył Kutuzowa, którego armia miała stać ciągle pod Tarutino, i lada chwila będzie mógł powrócić na trakt kałuski, który zaprowadzi go do Smoleńska. Niestety, manewr Napoleona został dostrzeżony przez gen. Aleksandra Siesławina, który z partyzancką kolumną lotną nieprzerwanie pilnował okolic Moskwy, a teraz śledził każdy krok francuskiej armii. Siesławin natychmiast poinformował o tym sztab Kutuzowa. Ten 22 października pospiesznie pchnął w kierunku Małojarosławca 1. korpus kawalerii gen. Fiodora Uwarowa i 6. korpus piechoty gen. Dmitrija Dochturowa. Następnego dnia Kutuzow z siłami głównymi wymaszerował spod Tarutino, kierując się także na Małojarosławiec.
W tym czasie ku miastu maszerował korpus księcia Eugeniusza, jako forpoczta WA, a tuż za nim korpusy Davouta, Poniatowskiego i Neya oraz gwardia cesarska.
Rankiem 24 października Dochturow podszedł pod miasto. Zastał w nim dwa bataliony francuskiej piechoty należące do dywizji gen. Alexisa Delzonsa, który wkroczył tu poprzedniego dnia wieczorem. Nie na długo. Dochturow uderzył na miasto niemal z marszu, odrzucając z niego słaby garnizon francuski. W tym momencie na Rosjan spadł silny cios, ze strony nadciągającego już korpusu księcia Eugeniusza. Po zaciętych walkach ulicznych miasto zostało odbite przez Francuzów. W wyniku stopniowego skupiania sił przez obie strony, rozgorzała niezwykle krwawa bitwa ciągnąca się przez cały dzień. Pod wieczór biło się tu już 25 tysięcy Francuzów i 25 tys. Rosjan. Osiem razy Małojarosławiec przechodził z rąk do rąk. Ostatecznie płonące miasto zostało zdobyte i utrzymane przez Francuzów. Było to możliwe dzięki nadejściu posiłków z korpusu Davouta (dywizje gen. Jean Compansa i Etienne Gerarda).
Kto wie, czy Dochturow nie utrzymałby jednak miasta, gdyby Kutuzow nie odmówił dalszych posiłków? Z odwodów przybył tylko 7. korpus piechoty gen. Nikołaja Rajewskiego, którego grenadierzy mocno dali się we znaki napoleońskim żołnierzom. Kutuzow nie chciał jednak angażować pod Małojarosławcem sił głównych w obawie, że może tu dojść do nowego Borodino, z podobnym skutkiem jak miesiąc wcześniej. Straty obu stron były bardzo dotkliwe. Francuzi i Rosjanie pozostawili na pobojowisku po 4 tys. poległych i rannych, z czego część znalazło śmierć w płomieniach na ulicach miasta. Małojarosławiec spłonął doszczętnie.
Bitwa pod Małojarosławcem była jednak operacyjnym sukcesem Kutuzowa. Dla Napoleona stało się jasne jak na dłoni, że choć on nie chce nowego Borodina, to jednak Rosjanie dążą do niego, i że bez drugiego Borodina nie uda się Wielkiej Armii przebić do Kaługi.
Nazajutrz po bitwie odbyła się narada wojenna, na której ustalono, że nie pozostaje nic innego jak iść na Smoleńsk starym traktem smoleńskim, ogołoconym już ze wszystkiego - i to jak najszybciej, nim Kutuzow przetnie drogę odwrotu. W tym momencie cesarz utracił ostatecznie inicjatywę strategiczną.
Bonaparte mylił się co do Kutuzowa. Ten bowiem nie pragnął nowego Borodino i nie szukał go. Po bitwie pod Małojarosławcem postanowił pozwolić Napoleonowi na odwrót (!), obawiając się bezpośredniej konfrontacji z cesarzem. Gdy cudzoziemscy doradcy cara stali się zbyt natrętni w popychaniu go do walnej bitwy, feldmarszałek nagle pokazał pazury. Stwierdził, że doskonale rozumie grę polityczną jaką prowadzą niektóre mocarstwa zachodnie kosztem Rosji. Oto co powiedział: "Nie jestem wcale pewny, czy całkowite rozgromienie Napoleona i jego armii byłoby dobrodziejstwem dla świata. Dziedzictwo jego przypadłoby nie Rosji i nie żadnemu mocarstwu kontynentalnemu, lecz państwu, które już teraz króluje na morzach i którego panowanie stałoby się wtedy nie do zniesienia". Wiadomo, pod adresem którego państwa zostały skierowane te słowa - sponsora wszystkich koalicji antyfrancuskich; Anglii.
Tymczasem Napoleon zmienił kierunek marszruty armii i skierowawszy się na północ, wyszedł na starą drogę smoleńską, tą samą którą szedł na Moskwę. Zwrot całej armii (należy pamiętać do gigantycznym taborze) potrwał prawie tydzień, tak że w Możajsku był dopiero 28 października. Miasto przypominało pustynię. W całej okolicy nie było prawie nic na podpałkę - tak strasznie zostały spustoszone w pierwszym okresie wojny. Teraz, chcąc wygrać z czasem, Bonaparte zaczął osobiście ponaglać armię do szybszego odwrotu. Było to bardzo trudne. Drogi smoleńskie były dużo węższe niż kałuskie. Kolumny WA były nadal nadmiernie rozciągnięte i ponad miarę obciążone.
Kiedy Wielka Armia zbliżała się do Gżacka (było to 30 października) przyszły pierwsze mrozy. Była to do pewnego stopnia niespodzianka. Spodziewano się bowiem, że w tej części Rosji zima nadchodziła dopiero w końcu grudnia. W tym roku jednak rosyjska zima rozpoczęła się wyjątkowo wcześnie i była wyjątkowo surowa. Natura bardzo szybko obnażyła nieprzygotowanie Wielkiej Armii do zimowej drogi. Mało który z żołnierzy miał na sobie ciepłą odzież, czapkę, czy rękawicę. Już noc z 28 na 29 października była mroźna. A z każdym dniem miało być odtąd coraz chłodniej. Najbardziej cierpiały te korpusy, które maszerowały w tyle odwrotu, bo te idące z przodu paliły wszystko, co tylko się dało, aby się ogrzać. Podczas gdy nocą temperatura spadała grubo poniżej zera, w dzień nadchodziła odwilż. Drogi błyskawicznie stawały się morzem błota i lepkiego śniegu, w którym grzęzły tabory. Coraz bardziej dokuczliwy stawał się też głód. Kończyły się bowiem rezerwy prowiantu i paszy, a świeżych dostaw nie było skąd wziąć.
Do tego jeszcze armia Kutuzowa podążała ślad w ślad za Napoleonem, kilkanaście kilometrów na południe od Wielkiej Armii - równolegle z nią lub nieco z tyłu, nie podejmując jednak walnej bitwy. Feldmarszałek cierpliwie czekał, aż zima zrobi swoje, aż Napoleon straci wszystkie konie, tabory i artylerię; stanie się bezbronny. Nieprzerwanie za to ustępującą armię francuską "szarpała" jazda kozacka oraz lotne kolumny partyzanckie gen. Iwana Dorochowa, Aleksandra Fignera i Aleksandra Siesławina.
3 listopada korpus Neya, stanowiący dotąd forpocztę Wielkiej Armii stanął w Wiaźmie. Tego dnia miał bowiem przejąć rolę straży tylnej. Ku niemu, od wschodu nadciągały już korpusy księcia Eugeniusza i gen. Józefa Zajączka, który przejął komendę pod chorym Poniatowskim. Odwrót zamykała ariergarda, którą stanowił korpus Davouta. Maszerująca bocznymi drogami forpoczta Kutuzowa była trochę szybsza, częściowo wyprzedzając korpusy francuskie w drodze do miasta. Na południe od niego Rosjanie pospiesznie skupili korpusy Miłoradowicza (20 tysięcy żołnierzy) i Płatowa, po czym przygotowali "niespodziankę". Kiedy kolumny włoskie księcia Eugeniusza powoli zbliżały się do Wiaźmy spadło na nie od południa zaskakujące uderzenie Miłoradowicza. Jednocześnie konnica Płatowa poczęło stopniowo obchodzić linie 4. korpusu, starając się odciąć go od miasta. Klęska Eugeniusza była tylko kwestią czasu, lecz w tym momencie nadeszła odsiecz w postaci korpusu Zajączka. Bitwa rozgorzała z nową siłą. Tym bardziej, że nawet nadejście drugiego z napoleońskich korpusów nie odwróciło sytuacji. Rosjanie bowiem nie ustępowali. Nacierali z taką energią i poświęceniem, że teraz nie było wcale pewne, czy korpusy Zajączka i księcia Eugeniusza przebiją się do miasta. Dopiero przybycie korpusu Davouta pozwoliło przerwać zaciskający się pierścień rosyjskiego okrążenia i przebić do Wiaźmy, gdzie już czekał korpus Neya. Rosjanie jednak nie dawali za wygraną. Teraz cały impet korpusów Kutuzowa obrócił się przeciwko miastu. Ciężkie walki o nie trwały z niesłabnącym natężeniem aż do późnego popołudnia. Kiedy Miłoradowicz dowiedział się, że nie będzie świeżych posiłków dał sygnał do odwrotu. Trudno mu się dziwić. Z 26 tys. Rosjan nie chciał ryzykować bitwy z 37 tys. Francuzów. Nasuwa się więc pytanie: dlaczego Francuzi mieli takie problemy z utorowaniem sobie drogi do Wiaźmy? Odpowiedź jest prosta - coraz niższe morale, zwłaszcza w tym dniu, gdy panował 10-stopniowy mróz. Był to pierwszy poważny symptom rozpadu napoleońskiej armii.
Wielką Armię, przed niechybną klęską, uratował... Kutuzow. Rosyjski feldmarszałek stojący z siłami głównymi tylko kilkanaście kilometrów na południe od drogi smoleńskiej, nie chciał walnej bitwy, choć ze wszystkich stron popychano go do tego. Gdyby pchnął pod Wiaźmę choćby parę dodatkowych dywizji, cztery korpusy Napoleona zostałyby najprawdopodobniej okrążone i rozbite. Straty poniesione przez Francuzów pod Wiaźmą i tak były dotkliwe - 4 tys. poległych i rannych oraz 1,5 tys. jeńców. Rosjanie stracili przypuszczalnie niecałe 3 tys. poległych i rannych.
Gdy 3 listopada Napoleon wkraczał do Wiaźmy miał pod sobą już tylko 60-tysięczną armię, gdy zaś trzy dni później dotarł do Dorohobuża jej stan stopniał do ok. 50 tysięcy. Tego dnia temperatura spadła do poniżej 10 stopni, zaczął padać śnieg, zerwała się wichura. Przemarznięci żołnierze napoleońscy coraz częściej oddalali się od macierzystych kompanii w poszukiwaniu jedzenia i opał. Tam jednak padali ofiarą rosyjskiej partyzantki i wszędobylskiej jazdy kozackiej. Kolejne mroźne dni i jeszcze gorsze nocy z każdą chwilą coraz bardziej dobijały Wielką Armię. Według słów marsz. Louisa Berthiera, szefa sztabu Napoleona, tylko 1/4 armii maszerowała jeszcze pod sztandarami. Napoleon, jak zwykle w takich przypadkach, osobistym przykładem dodawał otuchy wyczerpanym żołnierzom. Godzinami brnął razem z nimi przez śnieżne zaspy, rozmawiając z idącymi obok niego. Panowało powszechne przekonanie, że najważniejsze jest dotrzeć do Smoleńska. Tam jest wszystko co potrzeba - jedzenie i schronienie przed mrozem.
Niestety, kiedy 6 listopada Napoleon wkraczał do Dorohobuża, dowiedział się, że zawisło nad nim nowe niebezpieczeństwo. Oto bowiem Rosja, po ratyfikowaniu traktatu pokojowego z Turcją, mogła ściągnąć z Mołdawii 35-tysięczną Armię Dunajską adm. Pawła Cziczagowa. Na rozkaz kwatery głównej z Petersburga armia Cziczagowa ruszyła forsownym marszem przez Wołyń i Polesie, gdzie połączyła się z 43-tysięczną armią gen. Aleksandra Tormasowa. Do tej pory bowiem na Wołyniu trwały tylko drobne potyczki z korpusami Reyniera (17 tys. żołnierzy saskich) i Schwarzenberga (34 tys. żołnierzy austriackich). Korzystając z ich bierności Cziczagow połączył się z Tormasowem, po czym cała około 60-tysięczna armia pod komendą admirała ruszyła w kierunku Mińska i rzeki Berezyny, z wyraźnym planem przecięcia drogi odwrotu Wielkiej Armii. Jednocześnie, po przystąpieniu Szwecji do szóstej już koalicji antynapoleońskiej, z frontu fińskiego został przesunięty 12-tysięczny korpus gen. Steinheila, który został podporządkowany Wittgensteinowi. Ta ok. 40-tysięczna armia także najwyraźniej dążyła od północy ku Berezynie .
Wymarsz z Dorohobuża 7 listopada nie odbył się bez problemów. Kiedy ariergarda Neya broniła dostępu do miasta, a szczególnie przeprawy przez Dniepr, uderzyła na nią forpoczta Miłoradowicza. Dwie francuskie dywizje gen. Jean Razouta i Francoisa Ledru stawiły zacięty opór, starając się utrzymać most do czasu aż wszystkie kolumny WA nie przeprawią się przez rzekę. Podczas gdy Miłoradowicz zacięcie szturmował od czoła, korpus księcia wirtemberskiego począł obchodzić miasto. W obawie przed odcięciem i okrążeniem, Ney dał sygnał do odwrotu. Sprzyjała mu burza śnieżna, która utrudniła rosyjskim zagonom kawaleryjskim rzucenie się w pościg. Ustępujący korpus Neya spalił za sobą most, aby zyskać na czasie.
Tak więc plany zimowe Napoleona spaliły na panewce. Nie było czas do stracenie. Zatrzymanie się w Smoleńsku równałoby się samobójstwu. Należało jak najszybciej maszerować na zachód, bez żadnych przystanków, aby wyprzedzić Kutuzowa przed Berezyną. Sytuacja Wielkiej Armii była w tym czasie już tragiczna. Zapanował masowy głód, setkami, a nawet tysiącami padały konie żywione już tylko słomą wyrwaną ze strzech chłopskich chat. Z braku koni trzeba było pozostawić na drogach bezcenną artylerię. Coraz częściej na drogach pozostawiano rannych i chorych, aby nie opóźniali marszu. Dyscyplina w większość dywizji istniała tylko na papierze. Z każdym dniem rozpadały się całe kompanie, szczególnie w regimentach niemieckich i włoskich, np. westfalski korpus Junota. Nieodpowiednio podkute konie (poza polskimi) setkami łamały nogi na gołoledzi. Napoleon nie miał już konnicy, która mogłaby osłaniać odwrót przed jazdą kozacką. Całe szwadrony maszerowały teraz pieszo. Rozpoczęła się też epidemia grypy, przywleczona z Azji Środkowej przez Baszkirów i Kałmuków. Zbierała ona straszliwe żniwo między napoleońskimi żołnierzami, wyczerpanymi nieprzerwanym marszem, brakiem ciepłego pożywienia, koczujący w mrozie pod gołym niebem na śniegu i grzejący się przy ogniskach w wilgotnych mundurach. To epidemia grypy w większym stopniu niż potyczki z Rosjanami, czy nawet głód, przyczyniły się do stopniowego rozpadu Wielkiej Armii.
To grypa zdziesiątkowała włoski korpus księcia Eugeniusza. 9 listopada, po przekroczeniu Dniepru pod Dorohobużem, korpus utknął nad wezbraną rzeką Wop. Ponieważ żołnierze włoscy nie mieli sprzętu przeprawowego, naciskani przez jazdę kozacką, postanowili przeprawić się wpław. Efekt? Kilkuset z nich utonęło. Pozostawiono na drugim brzegu niemal wszystkie tabory i artylerię. Co prawda parę tysięcy italskich żołnierzy przekroczyło jednak rzekę, ale byli tak przemoczeni, że w ciągu 24 godzin większość z nich dopadła grypa, która ich zdziesiątkowała.
W dniach 8-9 listopada 42 tysiące napoleońskich żołnierzy wkroczyło do Smoleńska. Napoleon dał armii kilka dni odpoczynku, licząc na przejęcie miejskich rezerw i uporządkowanie szeregów przed dalszą drogą. Okazało się jednak, że magazyny w mieście zostały już wcześniej opróżnione, a to co przejęto zostało rozdane głównie gwardii cesarskiej. Gwoli sprawiedliwości, każdy z korpusów dostał sześciodniową rację żywnościową, podczas gdy gwardia cesarska - piętnastodniową. Spowodowało to nawet jawny bunt w niektórych regimentach. I trudno im się dziwić, biorąc pod uwagę, że to zwykłe dywizje nadstawiały karku, podczas gdy gwardia cesarska tylko maszerowała. 14 listopada Napoleon rozkazał wymarsz ze Smoleńska w kierunku Orszy. W zwartych jeszcze kolumnach maszerowało tylko 36 tysięcy żołnierzy. Teraz dopiero cesarz wydał rozkaz, który powinien był wydać tuż po wyjściu z Moskwy. Polecił spalić wszystkie furgony i tabory, aby ratować artylerię. Rozkaz ten został jednak wykonany tylko częściowo.
Kiedy Bonaparte wkraczał do Smoleńska dowiedział się, że 40-tysięczna armia Wittgensteina stoi w Witebsku. Tym samym zagrożona była droga na Mińsk. Cesarz polecił, aby korpusy Victora (17 tys. żołnierzy) i Oudinota (15 tys. żołnierzy) spowolniły jej marsz od północy. 14 listopada pod wioską Smolany, na południe od Połocka, doszło do zaciętej potyczki, w której korpus Victora zatrzymał forpocztę Wittgensteina. Nie na długo jednak. Pozbawiony pomocy Oudinota, który odszedł na południe, na spotkanie sił głównych Napoleona, korpus Victora został pozostawiony sam sobie. Przy dysproporcji sił ponad 2:1 nie miał co marzyć o zatrzymaniu Rosjan.
Tymczasem nieustępliwy Miłoradowicz podjął kolejną próbę osaczenia Napoleona, 50 kilometrów na zachód od Smoleńska, pod miastem Krasne. W dodatku między Smoleńskiem a Krasnem stały też inne korpusy forpoczty Kutuzowa - gen. Aleksandra Ostermana - Tołstoja i gen. Piotra Ożarowskiego. Sam Kutuzow z siłami głównymi maszerował tylko pół dnia na południe od Krasnego, lecz obawiał się bezpośredniego spotkania z Napoleonem. Ograniczył się więc do posłania na trakt smoleński tylko 3. korpusu piechoty gen. Pawła Strogonowa. Mimo to Rosjanie byli dostatecznie silni, by przeciąć wyczerpanej już Wielkiej Armii drogę odwrotu na zachód.
15 listopada korpus Zajączka minął Krasne. Tuż za nim - po licznych utarczkach z podjazdami kozackimi - do miasta dotarł sam Napoleon z gwardią cesarską oraz resztkami korpusu Junota. Rosjanie czekali; nie ośmielili się nawet "zaczepić" napoleońskiej gwardii. Co najwyżej posłali z daleka w jej kierunku kilka salw artyleryjskich. Dopiero gdy przeszedł cesarz ze świtą rosyjski generał wyprowadził korpus na drogę. Na środku traktu pod wioską Jeskowo stanęły 1. dywizja grenadierów oraz 12. i 26. dywizja piechoty z artylerią, zaś na lewo od drogi szwadrony 1. korpusu konnego Uwarowa gotowe do szarży. Następnego dnia nadciągnęły maszerujące z tyłu korpusy księcia Eugeniusza, Davouta i Neya. 16 listopada Miłoradowicz uderzył na korpus włoski. Siła natarcia była tak duża, że niektóre regimenty włoskie zostały rozproszone, a sam korpus okrążony. Tym samym Rosjanie przecięli napoleońską armię na pół. Eugeniuszowi z najwyższym trudem, i tylko z pomocą polskich przewodników, udało się przebić do Krasnego z 4-tysięczną dywizję. Reszta przepadła w "kotle". Napoleon widząc, że Rosjanie oddzielili go od Davouta i Neya, postanowił pozostać w Krasnem i osobiście pokierować bitwą.
Następnego dnia dywizja młodej gwardii cesarskiej Mortiera uderzyła z impetem w kierunku Smoleńska, spychając Miłoradowicza z traktu. Do obrony Krasnego od południa, od strony sił głównych Kutuzowa, cesarz skierował Legię Nadwiślańską. Niedługo potem na pole bitwy nadciągnął z drugiej strony korpus Davouta, który wymaszerował ze Smoleńska 15 listopada, nie czekając już na przybycie ariergardy Neya. Teraz grenadierzy Davouta musieli w krwawym pochodzie torować sobie drogę bagnetem pod wioską Merlino, gdzie stała piechota Miłoradowicza. Frontalne uderzenie odbiło się od muru rosyjskich czworoboków i silnego ognia artyleryjskiego. Marszałkowi udało się przebić do Krasnego tylko dlatego, że gwardia cesarska utorowała drogę z naprzeciwka, a on sam obszedł linie rosyjskie z prawej strony drogi. Napoleon natychmiast ruszył szybkim marszem na zachód i wieczorem stanął w wiosce Liadach.
Tymczasem korpus Neya dopiero wieczorem 15 listopada wkroczył do Smoleńska. Zastał tu puste magazyny i składy i dlatego też, aby dać swoim podwładnym odrobinę wytchnienia i przygotować chleb na dalszą drogę, postanowił pozostać w mieście cały następny dzień. Wymarsz nastąpił dopiero rankiem 17 listopada. Ney maszerował głównym traktem, mając jako posiłki dywizję gen. Etienne'a Ricarda, pozostawioną w mieście przez Davouta.
18 listopada, idąc na Krasne, Ney napotkał na korpusy Miłoradowicza i Uwarowa. Doszło do morderczej bitwy, w której Francuzi robili co mogli, by się przebić, zaś Rosjanie, by do tego niedopuścić. Rezultat był przerażający. Korpus Neya, przyparty do Dniepru, został zdziesiątkowany, m.in. cała dywizja Ricarda została niemal wybita do nogi zaporowym ogniem rosyjskiej artylerii. Marszałek dotrwał jednak do nocy i o zmierzchu udało mu się przebić w pobliskie lasy, a po zejściu z głównego traktu, podjąć próbę obejścia linii rosyjskich od północy. Dzięki pomocy 1. regimentu strzelców konnych płk Konstantego Przebendowskiego korpus Neya uratował się z pułapki, przekroczył Dniepr po lodzie i następnego dnia mógł bocznymi drogami kontynuować marsz na zachód ku siłom głównym Napoleona. To jednak nie koniec. 20 listopada po południu, 16 kilometrów od Orszy, osaczyła go chmara sotni kozackich Płatowa. Ney bronił się już głównie bagnetami, gdyż amunicja była na wyczerpaniu. I tym razem marszałka uratował Przebendowski, którzy przebił się do miasta i poinformował księcia Eugeniusza o ciężkiej sytuacji Neya. Książę zareagował natychmiast i z resztkami korpusu pospieszył z odsieczą. Wieczorem tego dnia do Orszy wkroczyło ok. 800 tys. żołnierzy Neya, bez taborów i artylerii. Tyle pozostało z jego 6-tysięcznej ariergardy!
Bitwa, a raczej bitwy, pod Krasnem była najbardziej krwawa spośród wszystkich stoczonych na trasie tragicznego odwrotu Wielkiej Armii spod Moskwy. Straty francuskie były straszne. 13 tys. poległych i rannych oraz 26 tys. jeńców, głównie ciągnących z tyłu maruderów i chorych. Przepadło też aż 116 armat. Rosjanie opłacili ten sukces stratą tylko 3 tys. poległych i rannych.

Bitwa nad Berezyną (26-29 listopada)

  Tymczasem sytuacja na strategicznych skrzydłach Wielkiej Armii także się pogarszała. Tym bardziej, że stacjonowały tam korpusy bardzo niepewnych sojuszników. Na północy w okolicach oblężonej Rygi stał 25-tysięczny korpus "niemiecki" Macdonalda, a obok niego 20-tysięczny korpus pruski Yorka. Z kolei na południu, na Wołyniu i Polesiu, razem z 17-tysięcznym korpusem saskim Reyniera stacjonował także 34-tysięczny korpus austriacki Schwarzenberga. W miarę rozwoju sytuacji na froncie na niekorzyść cesarza Francuzów, stawało się jasne, że obaj przymusowi sojusznicy tylko czekają na odpowiedni moment, by zdradzić i połączyć się z Kutuzowem. York coraz częściej ignorował rozkazy Macdonalda. Schwarzenberg oficjalnie słuchał rozkazów z góry, jednak wykonywał je niezwykle opieszale. Nie zareagował on prawie wcale, gdy armia Cziczagowa zaczęła "dobijać" się na kierunku Mińska.
Tymczasem Cziczagow idący z Wołynia odepchnął słabego Reyniera i kompletnie biernego Schwarzenberga spod Brześcia Litewskiego, po czym pchnął pospiesznie w stronę Mińska forpocztę pod komendą gen. Charlesa Lamberta z rozkazem zajęcia go i przecięcia w ten sposób drogi odwrotu Wielkiej Armii idącej spod Orszy. W tym momencie oba napoleońskie korpusy przestały się liczyć. Po potyczkach pod Kobryniem i Horodeczną, Lambert ostatecznie odrzucił je na zachód, ku granicy Księstwa Warszawskiego. Tam w ryzach trzymać je miała 25-tysięczna armia gen. Fabiana Osten - Sackena. I utrzymała je z daleka. Po potyczce pod Wołkowyskiem z korpusem Reyniera, tchórzliwy Schwarzenberg nie "wystawił już nawet nosa" poza linię Bugu.
Tymczasem gubernator Mińska gen. Mikołaj Bronikowski usiłować osłonić miasto ściągając na południe od niego, pod miasteczko Kojdanów, improwizowaną zaledwie 2,5-tysięczną dywizję polsko-francuską pod dowództwem gen. Franciszka Kosseckiego. Ta skromna siła nie miała żadnych szans w spotkaniu z 8-tysięczną dywizją Lamberta. "Dywizja" Kosseckiego składała się bowiem głównie z świeżych rekrutów i ozdrowieńców. 15 listopada doszło do gwałtownej potyczki, w której Rosjanie dosłownie znieśli sojuszniczą dywizję. Następnego dnia Lambert wkroczył do Mińska przejmując w nim obfite magazyny z prowiantem i furażem, na które tak liczył Bonaparte. Winą za utratę miasta i jego bezcennych składów należałoby obciążyć marsz. Claude'a Victora, głównodowodzącego na tyłach frontu oraz... gen. Jana Henryka Dąbrowskiego, który stał z dywizją niedaleko Borysowa, na północy zachód od miasta. Generał nie wykazał należytej "giętkości" operacyjnej i nie pospieszył z odsieczą miastu, twardo trzymając się rozkazu utrzymania Borysowa.
Po zdobyciu Mińska Cziczagow ruszył dalej na wschód, w stronę Borysowa, gdzie znajdował się most na rzece Berezynie. Plan przewidywał zajęcia miasta, a przynajmniej spalenie mostu i w ten sposób zablokowanie dalszego odwrotu Wielkiej Armii. Teraz tutaj zaczęły koncentrować się wszystkie najważniejsze wydarzenia tej kampanii. Miasto leżało bowiem na głównym szlaku odwrotu Napoleona i tędy cesarz chciał ją przeprowadzić w kierunku Wilna. Mało przewidujący Victor nie zrozumiał w porę, że Borysowa trzeba bronić za każdą cenę.
Gubernator Mińska gen. Mikołaj Bronikowski, który przeniósł się do Borysowa, ściągnął tu do obrony przedmościa 2,5-tysięczną 17. dywizję piechoty gen. Jana Henryka Dąbrowskiego (dwa regimenty piechoty i dwa regimenty ułanów), która do tej pory była zajęta blokowaniem rosyjskiej twierdzy w Bobrujsku. Razem z resztkami garnizonu mińskiego dawało to ogółem prawie 4,2 tys. żołnierzy polskich, ale wartość bojową i morale utrzymała tylko dywizja Dąbrowskiego. O zmierzchu 20 listopada - dosłownie w ostatniej chwili - dywizja polska obsadziła przyczółek mostowy, osłaniający od zachodu, na prawym brzegu Berezyny, strategiczny most przez rzekę.
Już o świcie następnego dnia na przyczółek borysowski uderzyła 6-tysięczna dywizja Lamberta (11 batalionów piechoty i 8 szwadronów konnicy). Rosyjski generał posłużył się taktyką Suworowa z kampanii tureckiej. Dywizję podzielił na trzy kolumny, z których dwie miały związać główne siły polskie od frontu, zaś trzecia - główna - miał skierować się prosto na most, aby odciąć dywizję Dąbrowskiego od tyłów. Dużą rolę w nadchodzącej bitwie miała odegrać przewaga rosyjskiej artylerii (36 armat rosyjskich wobec 12 polskich). W dodatku część umocnień polowych przedmościa została parę tygodni wcześniej, na polecenie Bonapartego, zdemontowana (nie mówiąc już o wadach konstrukcyjnych, jak np. faktu, że okopy nie przylegały bezpośrednio do wylotu mostu, a więc "wisiały w powietrzu"). Tym samym w liniach polskich pełno było luk. Dąbrowski liczył jednak, że z odsieczą zdąży nadejść 15-tysięczny korpus Oudinota, który taki rozkaz odebrał od Napoleona już 19 listopada. Niestety, Oudinot zapomniał, że czas jest tu na wagę złota. Korpus marszałka maszerował bardzo powoli, w dodatku nie najkrótszą drogą i w najlepszym razie mógł przybyć pod Borysów za dwa dni. To było stanowczo za późno.
W tej sytuacji dywizja Dąbrowskiego broniła się rozpaczliwie aż do zmierzchu (Lambert ponawiał uderzenia trzykrotnie), po czym rozpoczęła odwrót. Resztki ocalałej dywizji przeprawiły się na lewy brzeg Berezyny, odchodząc w kierunku Łosznicy, Tej samej nocy dywizja Lamberta wkroczył do Borysowa, a kilka godzin później siły główne Cziczagowa. O skali zaciętości bitwy niech świadczy fakt, że Rosjanie stracili w niej prawie 2 tys. poległych i rannych, zaś Dąbrowski ponad 2,5 tysiąca. Sam Lambert został ranny i musiał przekazać komendę gen. Piotrowi Pahlenowi.
Po południu 22 listopada, pod miasto nadciągnął w końcu spóźniony Oudinot. Marszałek postanowił jednak uderzyć na miasto dopiero następnego dnia, po koncentracji nadmiernie rozciągniętych sił i po przejęciu resztek dywizji Dąbrowskiego (0,7 tys. żołnierzy). Do spotkania doszło nad ranem 23 listopada pod Łosznicą, na wschód od Borysowa. Tym razem to Francuzi mieli przewagę sił (7 tys. żołnierzy francuskich i polskich wobec 3 tys. Rosjan). Ledwie Pahlen pojawił się na równinie spadł na niego gęsty ogień artylerii dywizji gen. Claude Legranda. Był on tak silny, że baterie rosyjskie nie mogły nawet zająć stanowisk ogniowych. Kiedy pojawiły się siły główne Oudinota, Pahlen dał sygnał do odwrotu. W tym momencie marszałek rzucił do szarży całą posiadaną jazdę. Nie bacząc na ciężki ogień karabinowy ustępujących czworoboków rosyjskich, uderzyły na nie z furią, spychając je do pobliskiego lasu. Reszta rosyjskiej dywizji została odcięta od Borysowa i zmuszona do odwrotu ku Berezynie. Cziczagow już o godz. 11 rozkazał przygotowanie mostu do podpalenia i ufortyfikowanie wzgórz na prawym brzegu, dominujących nad przedmościem i samym miastem. Kiedy w godzinach popołudniowych kawaleria francuska poczęła wkraczać do Borysowa, Cziczagow był już w pełnym odwrocie. Po niezwykle zaciętej bitwie dywizja Pahlena, tracąc ok. 1 tys. poległych i rannych, została odrzucona z miasta, jednak ustępujący Rosjanie zdążyli podpalić most na rzece. Sam Lambert został ciężko ranny i cudem tylko uniknął francuskiej niewoli (żona wywiozła go saniami w ostatnim momencie). Nie udało się to jednak 1 tys. rosyjskich żołnierzy, odciętych na przedpolu miasta. Mimo utraty Borysowa Cziczagow nie odszedł daleko. Wytworzyła się teraz dziwna sytuacja. Na lewym brzegu Berezyny w Borysowie stanął korpus Oudinota z dywizją Dąbrowskiego, zaś na prawym brzegu rzeki armia Cziczagowa W dodatku rosyjska artyleria wycelowana została dokładnie w przeprawę mostową.
Kiedy 20 listopada Napoleon wychodził z Orszy miał ze sobą już tylko 35-tysięczną armię, za którą szła druga "armia" - 25 tysięcy maruderów. Gdy dwa dni później wieczorem stanął na krótki postój w wiosce Liady zrobił mały przegląd sytuacji. A nie była ona zbyt wesoła. Od północy, od Dźwiny ku Berezynie, parła 30-tysięczna armia Wittgensteina, spychając przed sobą słaby, bo zaledwie 12-tysięczny korpus Victora. Ponieważ marszałek nie odebrał w porę rozkazu o przegrupowaniu się pod Studzianki, w celu osłony tamtejszego przedmościa, ruszył z korpusem na Łosznicę w kierunku głównego traktu moskiewskiego. Natomiast Wittgenstein, który przejściowo stracił Victora z oczu, pomaszerował na Barany, tylko 30 kilometrów w linii prostej od Studzianek. 25 listopada korpus Victora połączył się z siłami głównymi Wielkiej Armii na drodze moskiewskiej. Następnego dnia Wittgenstein, zastanawiając się czy iść na Studzianki, czy na Borysów, wybrał to drugie. Dlaczego? Rosyjski generał uznał, że odskok Victora na Łosznicę odsłonił Studzianki, a więc Napoleon na pewno nie będzie się tam przeprawiał. Pozostał tylko Borysów. Wieczorem tego dnia forpoczta Wittgensteina spotkała się z korpusem Płatowa, strażą przednią Kutuzowa.
Wittgenstein uważał, że Napoleon chce forsować Berezynę gdzieś pod Bobrujskiem, a ponieważ on ma rozkaz bronić linii rzeki Uły, nie może iść z odsieczą Cziczagowowi. W dodatku w razie bitwy Cziczagow i Kutuzow będą zbyt daleko, by mu pomóc. Siły główne Wielkiej Armii były przez niego oceniane na 80 tys. żołnierzy, zaś połączone korpusy Victora i Oudinota na dalszych 40 tysięcy. Przy jego 30 tys. Rosjan dalszy marsz musiał być ze wszech miar ostrożny (czytaj: powolny).
Oczywiście, w tej sytuacji utrata kontaktu bojowego z korpusami francuskimi była tylko kwestią czasu. W dodatku Wittgenstein nie zorientował się w porę, że 20 listopada odszedł Oudinot, zaś w cztery dni później opuścił go także Victor. Tak więc Rosjanie przez pewien czas maszerowali całkiem sami. 27 listopada armia Wittgensteina ruszyła na Borysów.
Na południu tymczasem, w pobliżu przedmościa borysowskiego stała już 35-tysięczna armia Cziczagowa. Co prawda Borysów został odzyskany, ale spalenie mostu przez Rosjan i tak przecięło dalszą drogę odwrotu. Za plecami Napoleona, szybko zbliżały się korpusy Matwieja Płatowa, Aleksieja Jermołowa i Michaiła Miłoradowicza, forpoczty 50-tysięcznej armii Kutuzowa. Stały już w odległości najwyżej dwóch dni marszu, jeżeli nie jednego. Teraz Napoleon ujrzał jak na dłoni rosyjski pierścień okrążenia zaciskający się wokół jego armii. Na cesarzem zawisło widmo okrążenia i kapitulacji.
W tym momencie rozpoczynała się operacja berezyńska, prawdziwy majstersztyk sztuki wojennej Napoleona. Kiedy Bonaparte dowiedział się o upadku Borysowa zareagował natychmiast. Rozkazał, aby korpus Oudinota czym prędzej odbił miasto i poczynił niezbędne przygotowania do przeprawy przez Berezynę. Cesarz był jednak świadomy, że nawet jeśli marszałkowi uda się odrzucić Cziczagowa z miasta, na prawy brzeg rzeki, to i tak forsowanie jej w Borysowie nie będzie możliwe. Rosjanie będą mieli bowiem dość czasu na pozbycie się mostu, a ponadto Cziczagow na pewno okopie się z armią naprzeciwko przedmościa. Przypuszczenia Napoleona sprawdziły się co do joty. Dlatego rozkazał Oudinotowi, aby poszukał przeprawy na innym odcinku rzeki, najlepiej na północ od Borysowa.
Co prawda 23 listopada Oudinot rozbił pod Łosznicą forpocztę Armii Dunajskiej pod komendą Pahlena i na karkach spychanych Rosjan wkroczył do Borysowa, jednak Cziczagow umocnił się na prawym brzegu rzeki, paląc za sobą jedyny w okolicy, stały most na Berezynie. Tym samym przeprawa w tym miejscu nie była już możliwa.
Tego samego dnia Oudinot, pozorując aktywność pod Borysowem, wysłał 15 kilometrów na północ od miasta, do wioski Studzianka, brygadę jazdy lekkokonnej gen. Jean Corbineau, w tym 8. regiment lansjerów płk Tomasza Łubieńskiego, regiment piechoty oraz dwie kompanie saperów, w tym jedną z dywizji Dąbrowskiego. Ta mała dywizja po dotarciu do wioski wieczorem natychmiast przystąpiła do energicznej pracy. To tutaj miała powstać główna przeprawa przez Berezynę dla nadciągającej już armii Napoleona.
Dlaczego Studzianki? W tym miejscu bowiem Berezyna nie miała nawet 25 metrów szerokości. Zaś w normalnych warunkach istniała możliwość przekroczenia rzeki w bród. Niestety, po trwającej już od trzech dni odwilży, oba brzegi pokryły się niemal 100-metrowej szerokości pasem mułu, zaś jej głębokość dochodziła do 1,8 metra. Ostatecznie więc saperzy musieli postawić most prawie trzy razy dłuższy, niż wynosiła szerokość rzeki. W dodatku gen. Claude Aubry, dowódca artylerii w korpusie Oudinota, niedokładnie zmierzył szerokość rozlewiska, przez co elementy mostu okazały się potem zbyt krótkie. Konieczność ich dosztukowania opóźniły całą przeprawę.
24 listopada Napoleon wydał rozkaz, że przeprawa Wielkiej Armii przez Berezynę odbędzie się pod Studziankami. Aby jednak operacja powiodła się, należało odciągnąć armię Cziczagowa na południe od Borysowa, czyli co najmniej kilkadziesiąt kilometrów od Studzianki. W tym celu Oudinot miał skierować na południe, na przynętę, część dywizji kirasjerów gen. Doumerca, która miała pozorować główne siły Napoleona. Dla większej wiarygodności pod Borysów pchnięto także masy maruderów, które idealnie nadawały się do robienia hałasu.
Poważnym problemem cesarza był niedostatek sprzętu przeprawowego. Jeszcze 20 listopada w Orszy, Bonaparte wydał rozkaz spalenia 63 pontonów, jakie pozostawiono w mieście w czasie marszu na Moskwę. Chodziło o pozyskanie koni dla artylerii. Dlaczego taki rozkaz został wydany? Odpowiedź jest prosta. Po przekroczeniu Dniepru, Napoleon sądził, że nie będzie musiał pokonywać już żadnej rzeki w bród. A nawet gdyby, to nie przewidział, że może nastąpić odwilż i przekroczenie rzeki po lodzie będzie niemożliwe. Skutek? Według regulaminu na postawienie mostu na 80 czółnach przewidywano tylko 7 godzin, jeśli oczywiście wszystko było pod ręką. Ponieważ teraz brakowało dosłownie wszystkiego przygotowanie przeprawy w Studziance zajęło aż 48 godzin! 25 listopada o godz. 17 nad Berezyną stawiło się ok. 0,5 tys. francuskich i polskich saperów i pontonierów. Ponieważ nie było jasności kto jest głównodowodzącym w tej operacji, Eble i jego pontonierzy postanowili zbudować oddzielny most, zaś saperzy Chasseloupa drugi most. Z braku materiałów budowlanych niemal wszystkie domy w Studziance zostały rozebrane, zaś kozły do postawienia mostu zbijano za wzgórzem, poza wzrokiem rosyjskich wart.
Od Orszy Wielka Armia maszerowała w następującym porządku: w forpoczcie korpus Junota, potem korpus Zajączka, gwardia cesarska oraz korpusy księcia Eugeniusza, Davouta i Neya, jako ariergarda. Każdy korpus miał teraz odrębną straż tylną - dwa bataliony piechoty i dwie armaty.
Poczynając od 25 listopada, dochodzące pod Borysów kolumny Wielkiej Armii skręcały na północ, ku Studziance. Tutaj polskie i francuskie kompanie saperskie w pocie czoła, stojąc po pas w lodowatej wodzie, pośród płynącej kry, przygotowywały dwa mosty pontonowe. Kierujący nimi gen. Jean Eble i Francois Chasseloup wykazywali maksimum poświęcenia i inwencji. Na rozkaz do przeprawy czekało teraz 33 tysiące napoleońskich żołnierzy pod bronią, w tym 7,5 tys. polskich oraz 14 tys. maruderów.
Tymczasem naprzeciwko Studzianki, pod wioską Bryła, w górze Berezyny stała rosyjska 5-tysięczna dywizja gen. Adama Czaplica (6 batalionów piechoty, 12 szwadronów kawalerii, 2 regimenty kozackie i 12 armat). Jednocześnie w dolnym biegu rzeki, pod miasteczkiem Berezyna, stacjonowała 4-tysięczna dywizja gen. Josifa O'Rourke'a (2 regimenty kawalerii, 4 regimenty kozackie i 6 batalionów piechoty). Jednak rankiem 26 listopada dywizja Czaplica niespodziewanie odeszła pod Borysów, by połączyć się z siłami głównymi Cziczagowa (22 tys. bagnetów i szabel). Admirał nie uwierzył raportom Czaplica o budowie przez Francuzów mostów na rzece właśnie pod Studziankami. Cziczagow był przekonany, że to tylko dywersja Napoleona, który na pewno przeprawi się z armią pod Borysowem. Dlatego czym prędzej pospieszył z armią na 30 kilometrów południe od miasta, aby tam oczekiwać pojawienia się cesarza. Słowem Napoleon wyprowadził Cziczagowa w pole.
Korzystając z nieoczekiwanego odejścia Czaplica, saperzy Eble i Chasseloupa znieśli kozły mostowe nad rzekę, po czym natychmiast przystąpili do montowania dwóch mostów - lewego dla artylerii i taborów, a prawego dla piechoty. Jako pierwszy na drugi brzeg została przerzucona jazda Oudinota i część dywizji Dąbrowskiego (w sumie ok. 1 tys. bagnetów i szabel). Naprzeciwko stały tylko czaty dywizji Czaplica, pod komendą gen. Korniłowa (700 piechoty i 760 konnicy, w tym 560 Kozaków oraz 4 armaty).
Główna przeprawa rozpoczęła się o godz. 13, kiedy gotowy był most dla piechoty. Jako pierwszy ruszył przez rzekę korpus Oudinota i jego trzy dywizje (gen. Claude Legranda, Nicolasa Maisona i Pierre'a Merlego), a tuż za nim dywizja Dąbrowskiego. Specjalny rozkaz od Bonapartego odebrał 1. regiment strzelców konnych płk Konstantego Przebendowskiego (100 szabel), który został skierowany do miasteczka Ziembin, na drodze z wioski Bryły do Wilna. Była to droga, którą Wielka Armia po przekroczeniu Berezyny miała maszerować na Wilno. Jazda Przebendowskiego dotarła do Ziembina bez przeszkód, gdzie przejęła kolejne mosty na mokradłach, które Rosjanie przygotowali już do podpalenia.
Tymczasem korpus Oudinota i część dywizji Dąbrowskiego odepchnęły czaty rosyjskie spod wioski Bryły w głąb lasu wysokopiennego. Tam jednak obrona Korniłowa nagle okrzepła. W lesie Rosjanie odzyskali pewność siebie i walki szybko stały się zacięte. Dopiero po 3 godzinach Korniłow ustąpił aż pod Stachów, gdzie w końcu doczekał się posiłków w postaci sił głównych dywizji Czaplica, a potem jeszcze części dywizji gen. Andraulta Langerona (2 regimenty piechoty). 12 rosyjskich armat ustawionych na małej polanie naprzeciwko mostu skutecznie zablokowało dalszy ruch Oudinota, który dysponował w tym czasie zaledwie dwoma armatami. Zresztą marszałek już zrobił to co do niego należało. Zdobył miejsce przeprawy na tyle głębokie, by baterie carskie nie mogły jej dosięgnąć.
O godz. 16 został ukończony most dla artylerii i przeprawa mogła zostać przyspieszona. Przez most przeszła najpierw artyleria Oudinota, potem korpusu Zajączka, a następnie gwardii cesarskiej - w sumie ok. 50 armat. O godz. 20 nadmiernie obciążony runął do rzeki po raz pierwszy. Saperzy rzucili się z naprawą i po trzech godzinach morderczej pracy, ruch został wznowiony. Dzięki temu udał się przerzucić przez niego jeszcze korpus Neya oraz przybyłą z "przynęty" część dywizji kirasjerów gen. Doumerca. Już po północy 27 listopada przeprawiony został korpus Zajączka. Tym samym nad ranem na prawym brzegu stało już 8,5 tys. napoleońskich żołnierzy, w tym 3,5 tys. polskich - korpusy Oudinota, Neya i Zajączka oraz dywizja Dąbrowskiego.
Dopiero 26 listopada wieczorem Cziczagow i Wittgenstein zorientowali się w sytuacji i nad ranem 27 listopada obie rosyjskie armie ruszyły ku Studziankom. Co ciekawe, to patrole kozackie Kutuzowa doniosły o francuskiej przeprawie przez Berezynę, zaś feldmarszałek natychmiast wysłał stosowny rozkaz do sztabu Armii Dunajskiej. Stopniowo pod wioską Stachów i Borysów Cziczagow skupił około 36-tysięczną armię, ale obawiał się rzucić wyzwanie cesarzowi Francuzów.
Tymczasem Napoleon przeprawił na prawy brzeg Legię Nadwiślańską, gwardię cesarską oraz korpusy Davouta, księcia Eugeniusza i Junota. Dopiero wtedy Bonaparte sam przeszedł na drugą stronę. Tym samym miał już pod swoją komendą prawie 27-tysięczną armię. Po drugiej stronie ciągle stała samotna 10-tysięczna dywizja Czaplica, z niecierpliwością oczekująca nadejścia głównych sił Cziczagowa.
Po południu nastąpił kolejny kryzys, gdy na mosty naparło 14 tysięcy maruderów, za którymi sunęła już jazda kozacka. Masa ta wtargnęła na mosty, blokując ruch na kilka godzin. W dodatku pod takim naporem mosty nie wytrzymały, staczając się do rzeki. I znowu niezmordowani saperzy francuscy i polscy musieli je naprawiać. W dodatku ariergarda korpusu Victora (2,2 tys. piechoty w dwóch dywizjach - polskiej gen. Jean Girarda i niemieckiej gen. Hermanna Daendalsa) musiała torować sobie drogę przez tłumy bagnetami i kolbami. Przez poprawiony most ruch został wznowiony. Jednak nie na długo. I znowu saperzy mieli pełne ręce roboty. To dzięki ich poświęceniu w południe 27 listopada Napoleon mógł powiedzieć, że operacja zakończyła się sukcesem.
A co w tym czasie porabiali Rosjanie? W drodze Wittgensteina na Borysów nadeszły informacje o francuskich mostach w Studziance. Po rozważeniu sytuacji: a). marsz na Studzianki i walna bitwa z Napoleonem, b). marsz na Stary Borysów i odcięcie napoleońskiej forpoczty - korpusu Oudinota lub c). marsz na Borysów, aby obejrzeć sobie bezludną panoramę rzeki, wybrał marsz na Stary Borysów. Spotkania z Napoleonem chyba się przestraszył, zaś w Starym Borysowie mógł liczyć na odsiecz forpoczty Kutuzowa - korpusy Płatowa i Jermołowa. Jednak obliczywszy, że Kutuzow może przybyć najszybciej w nocy, celowo zwolnił marsz, aby wyjść nad Berezynę razem z nią. To był błąd. Wittgenstein zmarnował tym samym szansę odcięcia, a może nawet rozbicia na lewym brzegu rzeki ariergardy WA - korpusów Davouta i księcia Eugeniusza. Nie mówiąc już o zagarnięciu masy maruderów.
Dopiero 27 listopada po południu forpoczta Wittgensteina - 5-tysięczna dywizja gen. Włastowa - wkroczyła do opuszczonego przez maruderów Starego Borysowa, po czym rozwinęła się na wzgórzach frontem ku miastu. Rosyjskie baterie całkowicie pokryły ogniem drogę do Borysowa. Na lewo od Włastowa stanął 12-tysięczny korpus Steinheila, idący za trzonem armii Wittgensteina. W samym Borysowie tymczasem stała francuska 12. dywizja piechoty gen. Louis Partouneaux (3,5 tys. Piechoty i 0,5 tys. jazdy lekkokonnej) wydzielona z ariergardy korpusu Victora.
Z chwilą pojawienia się Włastowa w Starym Borysowie, dywizja Partouneaux, w obawie przed odcięciem, wymaszerowała z Borysowa w stronę Studzianki. Doszło do zaciętej bitwy z piechotą Włastowa i Steinheila; szczególnie ciężkie walki toczyły się o folwark Stary Borysów. Jednak doskonale wstrzelana artyleria rosyjska zdziesiątkowała francuską dywizję, zaś kontruderzenie na bagnety odwodowego regimentu piechoty azowskiej odrzuciło Francuzów z powrotem. Partouneaux nie rezygnował. Drugie natarcie rozpoczęło się w chwili, gdy na tyły dywizji przebiła się jazda Płatowa, która wpadła do niemal niebronionego Borysowa (stał tam tylko batalion piechoty i jedna armata!). W obliczu rysującego się odcięcia i okrążenia Partouneaux dał sygnał do odwrotu. Niestety, pogubiwszy się w ciemnościach lasu i osaczony na bagnach przez jazdę kozacką gen. Czarnozubowa musiał skapitulować. Na ranem w jego ślady poszły resztki dywizji, po wyczerpaniu się amunicji i w przekonaniu, że mosty w Studziance są spalone (to maruderzy podpalili jedną z chat we wsi, zaś żołnierze 12. dywizji piechoty uznali to za dowód klęski głównej armii Bonapartego). Do rosyjskiej niewoli pomaszerowało 1,5 tys. francuskich żołnierzy oraz 5 tys. maruderów i chorych; reszta poległa lub rozproszyła się po okolicy.
Klęska dywizji Partouneaux opóźniła jednak uderzenie Wittgensteina na Studzianki następnego dnia. Przypuszczalnie poświęcenie 12. dywizji piechoty w Borysowie, miało uratować resztę armii podczas przeprawy przez Berezynę, a jednocześnie dać cesarzowi wolną rękę w spotkaniu z armią Cziczagowa. Niestety, francuski generał, chyba nie zrozumiał swojej roli kozła ofiarnego, i zamiast tkwić w Borysowie, postanowił przebić się do Studzianki. Po utracie tej dywizji Bonaparte chwilowo stracił przynętę. Chwilowo. Rychło na lewy brzeg rzeki przeszła 26. dywizja piechoty gen. Hermanna Daendalsa (także z korpusu Victora), a w samej Studziance skoncentrowana została dywizja polska gen. Jean Girarda. Wittgenstein chwycił przynętę. Pojawienie się obu dywizji francuskich uznał za próbę odsieczy dla dywizji Partouneaux. Ponadto nie lubił Cziczagowa oraz bał się Napoleona, który sprytnie to wykorzystał dając mu szansę wykazania się w bitwie z "pozorantami".
Wittgenstein wybrał więc słabszego rywala (Victora), zaś Cziczagowa pozostawił samemu sobie. Korpus Victora stanął 28 listopada w następującym składzie: 12. dywizja piechoty Girarda (2680 bagnetów), dywizja Księstwa Warszawskiego (1,8 tys. piechoty prosto z Hiszpanii), brygada piechoty saskiej gen. Geithera (1 tys. bagnetów), 26. dywizja piechoty Daendalsa (3060 bagnetów), 2. brygada piechoty Księstwa Bergu gen. Hermanna Damasa (1,2 tys. bagnetów), brygada badeńska margrabiego Wilhelma (1,8 tys. piechoty) i 31. brygada jazdy lekkokonnej gen. Francoisa Fourniera (300 szabel) oraz kilka mniejszych związków taktycznych - w sumie blisko 12,3 tys. żołnierzy i 42 armaty.
Rankiem 28 listopada na Borysów ruszyła dywizja gen. Włastowa, a tuż za nim korpusy gen. Berga i Focka. Jazda Włastowa szybko rozpoznała "pozorantów", jednak Rosjanie sądzili, że stoi tam także korpus księcia Eugeniusza i cześć gwardii cesarskiej. Na początek bateria dwunastofuntówek poczęła walić w mosty na rzece, ale rychło spadła na nią nawała ogniowa całej artylerii Victora, która zmusiła carskich kanonierów do odwrotu. Włastow postanowił obejść lewe skrzydło Victora, na co ten zareagował rzucając na natarcia brygadę piechoty Księstwa Bergu i regiment huzarów badeńskich. Nadziały się jednak na silny ogień kartaczowy rosyjskiej artylerii i zostały odrzucone. W dodatku na polu bitwy pojawiły się już siły główne Wittgensteina - korpus Berga na tyłach Włastowa i Focka na jego prawym skrzydle. W tym momencie Rosjanie osiągnęli przewagę liczebną jak 2:1.
Victor uznał, że jeśli chce utrzymać Studzianki musi przejąć inicjatywę. Inaczej Rosjanie go zmiażdżą. Zwrot zaczepny powiódł się. Korzystając z faktu, że kolumny rosyjskie dopiero rozwijały się do bitwy, dywizja Gerarda silnym uderzeniem przywróciła poprzednie położenie frontu. Jednak towarzyszące jej konnica (regiment szwoleżerów heskich i regiment lansjerów polskich Łubieńskiego) została znowu odrzucona morderczym ogniem rosyjskich baterii. Teraz armaty Wittgensteina stały się celem nowego natarcia dywizji Gerarda. Fock czym prędzej ruszył z odsieczą. Na przedpolu linii rosyjskich zderzyły się cztery bataliony saskie z dwoma doborowymi batalionami grenadierów 5. i 14. dywizji piechoty. Piechota rosyjska twardo odepchnęła saskie natarcie. Fock polecił teraz wysunąć naprzód regiment ciężkiej jazdy gwardii cesarskiej i regiment piechoty mohylewskiej, co skutecznie ostudziło dalszy zapał bojowy Victora, który nie mając już odwodów ustąpił z lewego skrzydła celem skrócenia linii frontu. Z końcem dnia bitwa dobiegła kresu. Rosjanie zadowolili się pozostaniem na placu bitwy.
Bitwa ta zakończyła się dla Wittgensteina porażką. Bowiem ani nie robił Victora, ani nie udzielił pomocy armii Cziczagowa. "Pozorancki" korpus Victora spisał się na medal, kupując cenne godziny na dalszą ewakuację głównej armii. A cena? Francuzi stracili prawie 4,3 tys. poległych, rannych i jeńców, podczas gdy straty Rosjan oficjalnie nie przekroczyły 2 tys. żołnierzy, w tym 0,8 tys. poległych. W rzeczywistości mogły być jednak dwa razy takie. Przy przewadze sił 4:1 Wittgenstein nie musiał jednak liczyć się z każdym żołnierzem.
Z nastaniem zmroku korpus Victora rozpoczął ewakuację, czemu nie przeszkodziła bijąca na oślep rosyjska artyleria. Nad ranem 29 listopada baterie Włastowa rozpoczęły skoncentrowane bombardowanie mostów i tłumu maruderów, po czym rosyjska dywizja (3,5 tys. piechoty i jazdy) uderzyła na podpalone już przez francuskich saperów mosty na rzece. Gdy mosty stanęły w płomieniach wybuchy dantejskie sceny; ci którzy zostali odcięci na lewym brzegu (ok. 10 tysięcy z ogólnej liczby 14 tysięcy) rzucali się teraz wpław lub próbowali przebyć rzekę na krach lodowych. Niektórzy w akcie desperacji usiłowali sforsować płomienie. W pół godziny po tym, jak przeprawy zostały podpalone, pojawiły się podjazdy kozackie, siekąc na wszystkie strony. Kilkuset maruderów została zarąbanych na miejscu, reszta dostała się do niewoli. Te 10 tysięcy maruderów zostało celowo poświęconych przez Napoleona, aby uratować trzon armii i uniemożliwić Rosjanom pościg. Następnego dnia dywizja Włastowa jako pierwsza z armii Wittgensteina przeszła na drugi brzeg Berezyny.
A co w tym czasie porabiał Cziczagow? Stał biernie i czekał na Kutuzowa, nie mając odwagi stanąć sam na sam z Napoleonem. Ponieważ siły główne Kutuzowa były jeszcze daleko od Borysowa, Wittgenstein nadal zmagał się z korpusem Victora, zaś trzon Wielkiej Armii lada chwila miał znaleźć się prawym brzegu Berezyny, cesarz postanowił zatrzymać się pod Stachowem, już po drugiej stronie rzeki, wydać bitwę osamotnionemu Cziczagowowi i przedłużyć tym samym przeprawę do następnego dnia. A to dałoby kilka dodatkowych dni na swobodny odskok na Wilno. Jednocześnie pozwoliłoby to zakończyć upokarzający odwrót mocnym akcentem. W dodatku Prusy, Austria i każdy inny przymusowy sojusznik Francji przekonałby się, że cesarz jest jeszcze dostatecznie silny, by zgnieść każdą próbę buntu. Nie bez znaczenia była również chęć zdobycia rosyjskich taborów i podreperowania fatalnej aprowizacji w Wielkiej Armii.
28 listopada na prawym brzegu Berezyny, w wysokim lesie sosnowym pod Stachowem, doszło do zaciętej bitwy między resztkami korpusów Wielkiej Armii a siłami głównymi Armii Dunajskiej. Cesarz zaplanował rozegranie bitwy z tzw. położenia środkowego. Korzystne dla niego warunki terenowe (lasy i bagna) miały zmusić Cziczagowa do rozdrobnienia sił, zaś Wielka Armia mogłaby skoncentrować w jednym miejscu masę przełamującą i zdecydowanym uderzeniem rozbić siły główne Rosjan i zmusić je do odwrotu. Najpierw jednak trzeba było zmusić Cziczagowa do zużycia wszystkich odwodów, a dopiero wtedy rzucić na jego osłabioną armię całą posiadaną jeszcze konnicę.
Pierwszą linię obrony francuskiej obsadził 4-tysięczny korpus (a raczej jego resztki) Oudinota i jego trzy dywizje (Alberta, Maisona i Merlego) oraz 8 armat dywizji Dąbrowskiego. Do tego dochodziła jeszcze potężna bateria 38 armat, cała artyleria korpusu Oudinota. W odwodzie stanął cień dawnego korpusu Neya - teraz pod komendą gen. Gourego - zaledwie 400 grenadierów z trzech dywizji piechoty (Ledru, Razeuta i von Koseritza) uszykowanych w jedną kolumnę batalionową. Dowództwo nad druga linią obrony objął sam Ney. Podlegała mu dywizja Dąbrowskiego i korpus Zajączka (dwie dywizje piechoty i Legia Nadwiślańska) - w sumie prawie 6,5 tys. bagnetów. Trzecią linię obrony tworzyła 1,5-tysięczna dywizja młodej gwardii cesarskiej Mortiera oraz cała posiadana konnica - w sumie ok. 2,2 tys. szabel. To ona miała wymierzyć decydujący cios armii Cziczagowa. W odwodach pozostały: 3,5-tysięczna dywizja starej gwardii cesarskiej Lefebrve'a, 1,2 tys. konnicy gwardii cesarskiej Bessieres'a i artyleria gwardyjska oraz resztki korpusu Davouta (1,2 tys. piechoty). Ogółem Napoleon mógł rzucić do bitwy prawie 22 tysiące żołnierzy, w tym 7,5 tys. polskich (to oni stanowili najbardziej wartościowy trzon sił cesarskich).
Rankiem 28 listopada Cziczagow skoncentrował pod Stachowem swoje trzy dywizje: 9. gen. Wojnowa, 15. gen. Andraulta Langerona i 18. gen. Szczerbatowa, co dało mu ponad 23 tysiące żołnierza. Siły stron były więc wyrównane. Co ciekawe, tego dnia na prawy brzeg Berezyny przeszła już forpoczta Kutuzowa - 4-tysięczna dywizja Jermołowa oraz konnica kozacka Płatowa. Przy czym ten pierwszy nie kiwnął palcem, by pomóc Cziczagowowi (twierdził później, że jego awangarda była zbyt wyczerpana), zaś sotnie Płatowa ruszyły dalej drogą mińską, nie oglądając się na boki. Z kolei Wittgenstein obiecywał, że kiedy tylko Armia Dunajska uderzy pod Stachowem, jego armia uczyni to samo pod Borysowem. Generałowi chodziło jednak tylko o "pozorantów" Victora i jakakolwiek współpraca praktycznie nie istniała.
Rankiem 28 listopada na rozkaz Cziczagowa do natarcia ruszyła forpoczta gen. Czaplica. Pierwsze zwarcie z korpusem Oudinota nie przyniosło Rosjanom rozstrzygnięcia. Czaplic natychmiast zaczął podciągać resztę dywizji. Od pierwszej minuty kanonierzy Cziczagowa i Oudinota zawzięcie bombardowali się ogniem artyleryjskim, przy czym wąskie drogi uniemożliwiały Rosjanom ustawienie obok siebie więcej jak dwóch armat. W końcu jednak Francuzom poczęło brakować amunicji, z czego natychmiast skorzystała piechota Czaplica podrywając się do nowego natarcia. W tym jednak momencie ruszyły na bagnety regimenty szwajcarskie dywizji Merlego. Bitwa szybko stała się bardzo zaciekła, zaś każda ze stron co chwila zdobywała i traciła inicjatywę. Bitwa w lesie miała też inny skutek. Toczyła się bez żadnej kontroli z góry. Przypominała raczej dziesiątki potyczek na szczeblu kompanii. Kiedy Cziczagow dostrzegł, że Czaplic ustępuje, czym prędzej rzucił z odsieczą dywizje Wojnowa i Szczerbatowa. Ich potężne uderzenie odrzuciło szwajcarską piechotę. Sytuacja zaczęła stawać się krytyczna.
W tym momencie komendę po rannym Oudinocie (22 raz z rzędu) objął Ney. Ten nie tracąc chwili rzucił do bitwy całą drugą linię - dywizję Dąbrowskiego i korpus Zajączka. Teraz bitwa rozgorzała z morderczą siłą. Nikt nie chciał ustąpić. Szczególnie niebezpieczny był ogień rosyjskiej artylerii, bowiem pociski rozrywały się w lesie, siejąc konarami i pniami po całej okolicy. Koło południa dywizja Merlego została oskrzydlona i niemal przyparta do rzeki. Z pomocą natychmiast ruszyła Legia Nadwiślańska, co uratowało je przed rozbiciem. Z kolei dywizja Dąbrowskiego natrafiła na taki opór dywizji Czaplica, że nie mogła posunąć się do przodu ani o krok. Dopiero przybycie sił głównych Zajączka pozwoliło ustabilizować sytuację i zmusić rosyjskie dywizje do odstąpienia. Kiedy jednak dywizja Dąbrowskiego pokusiła się o zdobycie carskiej baterii stojącej na pobliskim wzgórzu, natrafiła na morderczy ogień kartaczowy, zaś 12 odwodowych batalionów piechoty Szczerbatowa uderzyło nagle zza jej pleców, odrzucając ją do tyłu. W tym momencie wydawałoby się pokonani Rosjanie podnieśli głowy i z furią rzucili się do natarcia, przypierając do muru dywizję Merlego i Legię Nadwiślańską. Ney zareagował jednak skierowaniem na ratunek całej posiadanej konnicy (1,1 tys. szabel), której potężna szarża przebiła się przez rozproszone tyraliery dywizji Szczerbatowa i Wojnowa. Jednak pod Stachowem jazdę Neya zastopował Czaplic z trzema szwadronami huzarów. Poruszony szarżą francuskiej kawalerii Cziczagow rozkazał odwrót. W jego ślady poszedł także Ney. O północy na froncie zapanowała cisza. Bitwa nie przyniosła więc rozstrzygnięcia, choć straty były dotkliwe po obu stronach - Rosjanie stracili ok. 5 tys. żołnierzy, w tym 3 tys. poległych i rannych, zaś Francuzi blisko 6 tys. żołnierzy, w tym 4 tys. poległych i rannych (część poległych to ranni, którzy nocując na 20-stopniowym mrozie nie dożyli ranka).
Gdyby Napoleon dostał posiłki miał dużą szansę na pobicie Cziczagowa, któremu nie pomógłby ani Kutuzow (o czym później), ani Wittgenstein, tkwiący ciągle po drugiej stronie rzeki. Choć teza Roberta Bieleckiego, że bitwa ta mogła nawet odwrócić losy kampanii była z pewnością zbyt optymistyczna. Napoleon nie miał już praktycznie armii, pozostały z niej tylko części różnych korpusów. Dumną niegdyś Wielką Armię stać już było tylko na odwrót. W dodatku gdyby Cziczagow został pobity, cesarz i tak musiałby dać sygnał do odwrotu. Co prawda poradziłby sobie raczej z równie "utalentowanym" Wittgensteinem, ale z siłami głównymi Kutuzowa już nie. Gdyby pozostał nad Berezyną dłużej jego armia, a raczej resztki, zostałyby ostatecznie rozbite.
W sumie przez cztery dni operacji berezyńskiej (26-29 listopada) Napoleon przeprawił na drugi brzeg ok. 47 tysięcy żołnierzy, w tym 20 tys. przez most dla piechoty, 4 tys. przez most dla artylerii i około 22 tys. maruderów i rannych. Trzeba tutaj jednak uwzględnić to, że kilka tysięcy chorych, rannych i maruderów zmarło już na prawym brzegu rzeki, dlatego też należy przyjąć, że w dalszą drogę do Wilna ruszyło tylko ok. 38 tys. żołnierzy, w tym zaledwie 9 tys. pod bronią. Korpusy Neya (3.) i Junota (8.) praktycznie przestały istnieć. Ney przejął teraz 0,5-tysięczne resztki po rannym Oudinocie. Davouta prowadził niecałe 0,8 tys. żołnierzy, zaś książę Eugeniusz zaledwie setkę. Najsilniejsze pozostały korpusy Zajączka (teraz pod komendą gen. Wincentego Krasińskiego) - ok. 1,5 tys., Victora (2,2 tys.) i gwardia cesarska (4,2 tys.).
Nigdy jeszcze w jednym miejscu i czasie nie nagromadziło się tyle bohaterstwa i tchórzostwa, cierpień i poświęcenia, współczucia dla bliźniego, a równocześnie egoizmu i podłości.
Berezyna, która w literaturze historycznej stała się synonimem klęski, w rzeczywistości jest przykładem niezwykłych talentów wojskowo-organizacyjnych Napoleona. W sytuacji niemal beznadziejnej - sam Ney powiedział do gen. Jean Rappa: "Jeśli cesarz wyjdzie z tej opresji cało, to chyba diabeł w nim siedzi" - nie tylko przeprawił trzon swojej armii na drugi brzeg, ale jeszcze miał dość siły i czasu, by wydać walną bitwę armii Cziczagowa, której o mało co nie pobił. Tym bardziej, że armia Wittgensteina stała oddzielona rzeką, zaś siły główne Kutuzowa szły dopiero kilkadziesiąt kilometrów z tyłu. Tak więc Cziczagow nie mógł liczyć na żadną pomoc. Nie ulega wątpliwości, że istotną rolę w porażce Rosjan nad Berezyną, odegrał sam Kutuzow, rywalizujący z Cziczagowem, który nie chciał dopuścić, by laury za rozgromienie Napoleona, a nawet pochwycenie cesarza Francuzów przypadły jemu. Poza tym, to Kutuzow, krytykowany mocno za kunktatorstwo (rzeczywiście feldmarszałek zaprzepaścił kilka dobrych okazji osaczenia sił głównych Wielkiej Armii - np. pod Wiaźmą, czy Krasnem) teraz w końcu miał nadzieję dopaść Napoleona nad Berezyną, lecz kiedy dowiedział się, że jest tam już jego rywal, zwolnił tempo marszu, co umożliwiło Francuzom wydostanie się z pułapki.
Zacytujmy jeszcze dwie najczęściej spotykane opinie historyków rosyjskich dotyczących bitwy nad Berezyną - "Trudno winić tak miernych generałów jak Cziczagow i Wittgenstein, że nie odważyli się na pojedynek z Napoleonem" i "Nie można było postąpić bardziej nieudolnie, niż uczyniło to rosyjskie dowództwo nad Berezyną".

Napoleon w Smorgoniach (5 grudnia 1812 roku)

  Już w czasie bitwy pod Stachowem w kierunku litewskiej stolicy odeszły korpusy Davouta, księcia Eugeniusza i Junota. Od tej pory ariergardę Wielkiej Armii miał przejąć, będący w najlepszej kondycji, korpus Zajączka. De facto, to wszystkie sprawne jeszcze kompanie i bataliony pozostałych korpusów zostały skierowane do straży tylnej. Kierował nią Ney, któremu podporządkowano 300 żołnierzy z 3. korpusu, ok. 1 tysiąca z korpusu Oudinota oraz blisko 1,5 tys. z korpusu Zajączka i Legii Nadwiślańskiej - w sumie niecałe 3 tysiące żołnierzy!
Cziczagow nadal bał się ścigać Napoleona całą armią. Pchnął zatem w pościg za cesarzem tylko dywizję Czaplica (8 regimentów piechoty, 24 szwadrony kawalerii, 8 regimentów kozackich oraz 36 armat). Było to więc niemal korpus. Rankiem 30 listopada w jego ślady ruszyła forpoczta Wittgensteina, która w końcu przeprawiła się na prawy brzeg - dywizja Włastowa (5 batalionów piechoty, 6 szwadronów kawalerii i regiment kozacki).
29 listopada o godz. 20 ariergarda Neya przybyła do Ziembina, podpalając za sobą mosty. Z końcem dnia Napoleon z gwardią cesarską stał w Kamieniu (20 kilometrów od Berezyny), podczas gdy idące w forpoczcie korpusy księcia Eugeniusza, Davouta i Junota już w Pleszczenicy (ponad 30 kilometrów od rzeki).
Tego dnia forpoczta Neya stoczyła pod Pleszczenicą potyczkę z dywizją kawalerii gen. Wasyla Łanskoja (20 szwadronów kawalerii, regiment kozacki i 8 armat), który Cziczagow już rankiem 28 listopada skierował przodem, aby przecięła Wielkiej Armii drogę odwrotu, gdyby ta przedarła się przez Berezynę. Na szczęście Łanskoj nie był zainteresowany walną bitwą, więc gdy nadciągnęły korpusy księcia Eugeniusza i Junota, dał sygnał do odwrotu.
30 listopada armia zatrzymała się na krótki postój na przedpolach Kamienia. Ney, któremu jazda kozacka coraz mocniej "deptała po piętach" wymusił wznowienie marszu już na wieczór. 2 grudnia rolę ariergardy po wyczerpanym Neyu objął korpus Victora.
Już 29 listopada temperatura spadła znowu do minus 20, a nawet 30 stopni. Straszliwy mróz siał równie dotkliwe spustoszenia w szeregach WA, jak rany, choroby i głód. On też przyczynił się do upadku resztek morale w ostatnim dniu przeprawy przez Berezynę. Co chwila ktoś padał, ale nikt z maszerujących się nie zatrzymywał. Na drodze pozostawali martwi i pół martwi, zbyt wyczerpani by iść dalej. Reszta zwierała tylko szeregi i nie oglądając się na boki brnęła przed siebie. W każdym regimencie, na każdym postoju pozostawało kilkudziesięciu przemarzniętych na kość i dziesiątki odrętwiałych z mrozu, którzy już nigdy nie mieli się przebudzić. Po kilku kolejnych dniach, ok. 4 grudnia, Wielka Armia praktycznie się rozpadła. W dalszą drogę do Wilna maszerowała już bez porządku, raczej rozproszonymi kolumnami, niż w zwartych szeregach.
Kutuzow, choć ostrożnie, deptał po piętach Wielkiej Armii. Armia rosyjska także cierpiała na skutek mrozów, choć ubrana była o niebo lepiej niż żołnierze napoleońscy. Dość powiedzieć, że z chwilą wymarszu spod Tarutino, Kutuzow miał pod bronią ponad 97-tysięczną armię. W połowie grudnia, a więc po zaledwie dwóch miesiącach, gdy docierał pod Wilno miał już mniej niż 27,5 tysiąca żołnierzy. Poza tym kiedy ruszał z Tarutina prowadził ze sobą 622 armaty, a do Wilna przyprowadził tylko 197! Tak ciężkie były warunki tych nieskończonych przemarszów w czasie tej wyjątkowo morderczej zimy. Jeśli jednak cierpienia armii rosyjskiej były bolesne, to francuskiej - nie do zniesienia.
Napoleon w czasie odwrotu obawiał się na dobrą sprawę tylko spotkania z armią Kutuzowa. Oczywiście chmary sotni kozackich bardzo utrudniały marsz Wielkiej Armii, szarpiąc jej kolumny taborowe i ariergardy niczym stado wilków. Ale regularnej bitwy z napoleońskimi korpusami jazda kozacka stoczyć już nie mogła. Jeszcze mniej francuskie dywizje obawiały się lotnych kolumn partyzanckich, których naliczono co najmniej dziewięć. Te najsławniejsze to: Dawydowa, Fignera, Dorochowa i Siesławina. Francuzi nie traktowali ich jak armii regularnej i niemal nie brali do niewoli, lecz rozstrzeliwali na miejscu. Zresztą identyczne metody stosowali także Rosjanie. Ich wartość bojowa była oceniana jako niska. Partyzantka rosyjska nigdy nie odważyła się potykać z kolumną regularną, maszerującą w zwartym szyku. Ich celem były tylko kolumny rozbite i zdezorganizowane. Ja powiedział to Denis Dawydow: "Wszystkie nasze azjatyckie szarże rozbijały się wobec zwartego szyku europejskiego". Lecz należy im przyznać, że zarówno Kozacy, jak i kolumny partyzanckie okazały się doskonałymi służbami wywiadowczymi, dostarczając Kutuzowowi i jego generałom nader cennych informacji.
3 grudnia Napoleon stanął w Smorgoniach, gdzie podyktował 29 biuletyn Wielkiej Armii, w którym przyznał się do klęski, jednak obwinił o nią surowy klimat, a nie przewagę rosyjskiej armii. Biuletyn ten miał wytłumaczyć Europie, jak to się stało, że Wielka Armia nie rozgromiła Rosji, lecz po prostu rozpadła się. To wyjaśnienie było konieczne, bo przecież już za kilkanaście dni rozbitkowie francuskiej armii mieli przemaszerować przez Księstwo Warszawskie, Prusy, Saksonię i państwa niemieckie. To fala mrozów, za którą cesarz nie mógł przecież odpowiadać, zdziesiątkowała korpusy kawaleryjskie Wielkiej Armii, a przez to utracono nie tylko artylerię, ale i tabory. Nie mając konnicy i artylerii, nie można było ryzykować walnej bitwy z Kutuzowem. Stąd zrozumiały rozkaz o generalnym odwrocie. Jednocześnie Bonaparte obiecywał, że odbudowa Wielkiej Armii to sprawa zaledwie kilku tygodni, a więc nic nie jest jeszcze stracone.
5 grudnia cesarz odbył długą naradę wojenną, na której obecni byli wszyscy jego marszałkowie i generałowie. Napoleon widział sytuację trochę w "różowych okularach". Sądził bowiem, że ta resztka armii uratowana z Rosji, po połączeniu ze świeżymi korpusami Macdonalda, Reyniera, Schwarzenberga i Yorka (zwłaszcza te dwa ostatnie!), będzie w stanie zatrzymać ofensywę Kutuzowa na linii Niemna i Bugu. Jeśli chodzi o przyczyny klęski w Rosji, Bonaparte przyznał się tylko do jednego błędu - zbyt długo pozostawał w Moskwie, przez co dał się zaskoczyć rosyjskiej zimie.
Ponieważ uważał, że armii nie grozi już żadne niebezpieczeństwo, uznał iż jego marszałkowie potrafią bezpiecznie doprowadzić Wielką Armię do rosyjskiej granicy, tj. linii Niemna. Jego obecność w Paryżu zaś jest obecnie konieczna. Nikt bowiem inny nie będzie w stanie utworzyć na drodze nadzwyczajnego poboru rekruta nowej, co najmniej 300-tysięcznej armii, która na wiosnę 1813 roku miała być gotowa do wyjścia w pole. Zażądał jedynie od marszałków utrzymania w tajemnicy jego wyjazdu, aby zdemoralizowana strasznymi przeżyciami w Rosji armia nie upadła na duchu ostatecznie. Jeszcze tej samej nocy Napoleon, pod eskortą tylko 30 szwoleżerów gwardii cesarskiej kapitana Józefa Załuskiego, popędził saniami na zachód, ominął Wilno i przez Kowno, Łomżę i Warszawę (dokąd przybył 10 grudnia) skierował się prosto na Paryż.
Komendę nad resztkami Wielkiej Armii miał objąć marsz. Joachim Murat. Dlaczego on, a nie np. ktoś z rodziny, jak książę Eugeniusz? Według Bonapartego marszałek cieszył się większym autorytetem i miał bogatsze doświadczenie. Co prawda widoczne już było u niego przemęczenie, ale cesarz obawiał się, że pozostali marszałkowie nie będą słuchali kogoś innego. Do pomocy Muratowi pozostawił swojego szefa sztabu - marsz. Louisa Berthiera, któremu dał instrukcje postępowania na najbliższe dni. Z pewnością Murat nie był człowiekiem najbardziej odpowiedzialnym na to stanowisko. Bez wątpienia najlepszym następcą Napoleona byłby marsz. Louis Davout, idealny człowiek do przywracania porządku i dyscypliny.
Marszałkowie byli pewni, że cesarz powróci bardzo szybko i że niejeden jeszcze raz poprowadzi ich pod grad kul. Bonaparte był zupełnie spokojny, tak spokojny jak cztery miesiące później, gdy szedł już na czele nowej armii, aby uśmierzyć zbuntowaną Europę. Pośród odprowadzających go marszałków i generałów byli i tacy, którzy służyli u jego boku od początku, od pierwszej kampanii włoskiej, a kończąc na kampanii rosyjskiej. Wszyscy oni uważali, że nie widzieli nic straszniejszego niż Borodino. Nie przewidzieli jednak Lipska.

Od Smorgoni do Kowna (6 - 15 grudnia)



  Porzucenie armii przez Napoleona było wydarzeniem, które jego żołnierze przeżyli bardzo głęboko. Jedni, wierni do końca, uważali, że cesarz musiał tak postąpić, aby odbudować armię i utrzymać się na tronie. Inni natomiast twierdzili, że w ten sposób przyczynił się do zagłady resztek armii, gdyż w ślad za Bonapartem ruszyła spora część generałów, pozostawiając na pastwę losu podległe im dywizje.
Faktem jest, że ostateczny rozpad Wielkiej Armii dokonał się w Smorgoniach, a potem w Oszmianie. Ci, którzy bronili Napoleona, twierdzili, że było to skutkiem straszliwych mrozów, które panowały między 6 i 10 grudnia. Na pewno, przy 25-stopniowym mrozie trudno było utrzymać dyscyplinę. Ale w równym stopniu winie podlegali cesarscy marszałkowie i generałowie, którzy poczuli się teraz zwolnieni z dalszego komenderowania i skoro ich przełożony odjechał do Paryża, sami pospieszyli w jego ślady. Ponieważ nie było chętnego na objęcie komendy na ariergardą Wielkiej Armii, funkcję tę objął jedyny człowiek, który się do tego nadawał i który chciał się tego podjąć - Michel Ney.
W chwili gdy Napoleon odjeżdżał ze Smorgoni, resztki Wielkiej Armii stały w samym mieście i jego okolicy. Ponieważ Wilno było już niedaleko oraz rozpuszczono pogłoski, że nadchodzą już posiłki, kolumny maruderów nie obawiając się podjazdów kozackich, ruszyły pospiesznie w stronę miasta. O ile do Smorgoni przy dowódcach korpusów pozostawało jeszcze po kilkuset żołnierzy z bronią, to teraz korpusy uległy redukcji do 80-100 żołnierzy. Nie była to oczywiście żadna siła bojowa, ale Berthier każdego dnia wydawał rozkazy w takiej formie, jakby korpusy miały pełne stany osobowe.
Rankiem 6 grudnia Murat z Berthierem w asyście gwardii cesarskiej oraz resztek korpusów Davouta i księcia Eugeniusza wymaszerowali ze Smorgoni i około godz. 15 dotarli do Oszmiany. Maszerujący w forpoczcie Junot, który nocował w Oszmianie, kontynuował teraz marsz na Wilno. W straży przedniej nadal szły pozostałości korpusów Victora, Oudinota i Zajączka. Według Berthiera miały one tego dnia na stanie około 1 tys. żołnierzy, ale chodziło tu raczej o ogólną liczbę maszerujących, a nie o żołnierzy z bronią w ręku. Ariergarda Neya natomiast zatrzymała się na noc kilka kilometrów przez Oszmianą.
7 grudnia mróz osiągnął 22 stopnie poniżej zera. Nawet ludność cywilna była zaskoczona takim chłodem. Żadna z kompanii nie mogła pełnić służby wartowniczej w takiej lodowni. Dezorganizacja Wielkiej Armii osiągnęła teraz apogeum. Tego dnia większość oficerów, postanowiła skrócić cierpienia i odjechać czym prędzej do Wilna nie czekając na maszerujących z tyłu żołnierzy. Ci natomiast, widząc, że zostali porzuceni, schodzili z głównych traktów, chroniąc się przed mrozem w pobliskich chałupach, gdzie po raz pierwszy od kilku miesięcy doznawali gościnnego przyjęcia. Prawie każdy miał odmrożone ręce, nogi i twarz. Część nie chciała już maszerować dalej do Wilna. Sytuacja była tym tragiczna, że masowo padały ocalałe konie, a część z nich zarekwirowali dla siebie rejterujący oficerowi. Trzeba więc było porzucić tabory z rannymi, furgony i resztki artylerii. W tych okolicznościach w następnych dniach na przedpolach Wilna i w samym mieście Kutuzow przejął aż 114 francuskich armat.
Gwardia cesarska liczyła jeszcze kilkuset żołnierzy. Korpusy Davouta i księcia Eugeniusza stopniały natomiast niemal do zera, chociaż przykład osobisty obu generałów sprawił, że tuż po przybyciu do Wilna część maruderów powróciła do szeregów. Przestał natomiast istnieć całkowicie korpus Victora, tym bardziej, że wieczorem 7 grudnia marszałek, nie czekając na ostatnich 300 żołnierzy idących w ariergardzie, podążył spiesznie za kwaterą główną.
8 grudnia, gdy resztki Wielkiej Armii zbliżały się do przedmieść Wilna, Berthier i Murat podjęli jeszcze jedną próbę zatrzymania depczącego im piętach Kutuzowa, by zyskać na czasie i zorganizować obronę litewskiej stolicy. Skupione pospiesznie niedobitki korpusów Davouta i księcia Eugeniusza - w sumie zaledwie kilkadziesiąt bagnetów - obsadziły wioskę Rukonie. Od strony Wilejki ustępował w kierunku Wilna korpus bawarski Wredego, na który liczono szczególnie, gdyż od paru tygodni nie miał styczności z Rosjanami i teoretycznie powinien mieć na stanie ok. 6 tys. piechoty i jazdy. W rzeczywistości jednak Wrede przyprowadził tylko 2-tysięczny korpus; reszta zdezerterowała lub została odesłana z artylerią i bagażami do Wilna.
Komendę nad nową strażą tylną objął ponownie niezawodny Ney. Podporządkowano mu korpus Wredego, niedobitki 3. korpusu (kilkudziesięciu piechurów) pod rozkazami gen. Francoisa Ledru, część dywizji gen. Louisa Loisona, resztki 2. korpusu teraz pod dowództwem gen. Nicolasa Maisona oraz Legię Nadwiślańską. Szczątki korpusu Victora, które poprzedniego dnia stanowiły ariergardę, minęły Rukonie, gdzie uległy rozproszeniu.
Ariergarda Neya miała przez cały dzień 8 grudnia utrzymać się w Rukoniach. Niestety, generałowie podlegli marszałkowi w większości nie wykonali tego rozkazu. Korpus Ledru samowolnie odszedł na Wilno. Nawet Murat nie mógł go zatrzymać. Podobnie postąpił Wrede, który odesłał do Wilna całą pozostałą mu artylerię i dużą część piechoty. Resztki korpusów Davouta i księcia Eugeniusza (ok. 400 żołnierzy), także odeszły spod Rukoni w godzinach popołudniowych. W rezultacie Neyowi pozostało tylko kilkuset żołnierzy z Legii Nadwiślańskiej, korpusu Maisona oraz dywizji Loisona. Z takimi siłami nie można było zbyt długo pozostawać w wiosce i po południu także Ney ruszył ku Wilnu, przejmując po drodze szwadron Tatarów litewskich, formowany w okolicach miasta.
8 grudnia pod Wilno nadciągnęła główna fala maruderów, a z nią setki furgonów i sań z bagażami. Ponieważ droga była za wąska, a słabo podkute konie ślizgały się na gołoledzi, natychmiast powstał gigantyczny korek. Żandarmeria francuska nie mogła sobie z nim poradzić aż do późnej nocy. Gdy w końcu porządek został przywrócony, na drodze leżały ciała kilkudziesięciu żołnierzy zaduszonych lub stratowanych przez maruderów.
Tymczasem od rana 9 grudnia na przedpolach Wilna od strony wioski Miednik toczyły się zacięte walki topniejącej ariergardy Neya z napierającą jazdą Płatowa (ponad 3 tys. szabel i 12 armat). Na początek uderzenie rosyjskiej konnicy spadło na bawarski korpus Wredego stojący pod wioską Rukonie. Wrede mógł rzucić przeciwko Rosjanom niecałe 2,5 tys. piechoty, z kilkudziesięcioma szablami i kilkoma armatami. Bawarowie rozpoczęli pospieszny odwrót na wzgórza pod Wilnem, tracąc na stromej i oblodzonej drodze całą artylerię. W południe korpus Wredego wydawał się odcięty, gdyż od wschodu pojawiła się dywizja gen. Łaskina z trzema regimentami kozackimi i regimentem ułańskim. Rosjanie wezwali Wredego do kapitulacji. Ten jednak odmówił. Bitwy jednak nie podjął, lecz na czele ocalałej kawalerii przebił się do Wilna. Pozostawiona na pastwę losu piechota bawarska pod komendą gen. Beckersa zwarła szyki, a następnie ruszyła ostro na bagnety, rozrywając rosyjskie okrążenie i torując sobie drogę do miasta. Jazda rosyjska (Łaskina i Siesławin) ścigali Bawarów aż do samych przedmieść. Dopiero Ney, skupiwszy blisko 600 żołnierzy dywizji Loisona, Legii Nadwiślańskiej i batalionu starej gwardii cesarskiej, ruszył do kontruderzenia, które ostatecznie odepchnęło Rosjan od miasta. Nie na długo jednak.
Tchórzliwy Wrede, który dotarł w międzyczasie do Wilna, zasiał nieprawdopodobną panikę, twierdząc, że lada chwila na miasto zwali się cała rosyjska potęga. Tym bardziej, że od godz. 15 artyleria Płatowa poczęła, na razie spokojnie, bombardować miasto. Straty materialne były symboliczne, ale wrażenie psychologiczne - piorunujące. Niektóre regimenty, widząc, że korpus bawarski się rozpadł, same rozproszyły się na nowo. O godz. 17 Murat wydał rozkaz ogłoszenia alarmu bojowego. Niestety, wyciągnięcie żołnierzy z domów na 20-stopniowy mróz okazało się ponad siły oficerów sztabowych. Większość wolała dostać się do rosyjskiej niewoli, niż ponownie wychodzić na to zimowe piekło. W efekcie pod broń skoncentrowano tylko kilkuset żołnierzy z starej gwardii cesarskiej, Legii Nadwiślańskiej i dywizji Loisona. Inne korpusy nie zdążyły się zmobilizować, gdyż określono im punkty zborne poza obrębem śródmieścia. W takiej atmosferze, że "wszystko jest stracone", Murat i Berthier uznali, że Wielka Armia utraciła już wartość bojową, wobec czego wieczorem 9 grudnia padł rozkaz wymarszu z miasta i skierowania się dalej na zachód, na Kowno.
To był błąd. Mimo chaosu, tylko w Wilnie można było przeprowadzić stosowną reorganizację rozbitych dywizji i korpusów. W mieście znajdowały się bogate magazyny z prowiantem - prawie 3,4 tys. racji dziennych, co pozwoliłby wyżywić nawet 100-tysięczną armię. Potwierdziły to potem nawet raporty dowództwa rosyjskiego. Gdyby Murat został w Wilnie jeszcze kilka dni, Wielka Armia zostałaby wyżywiona i umundurowana, zaś przemarznięci żołnierze wypoczęliby w ciepłych kwaterach i w większości powróciliby do macierzystych dywizji. A tak rozkaz do odwrotu przyniósł śmierć kolejnych kilku tysięcy rozbitków, którzy nie mieli dość sił na dalszy marsz do Królewca, Torunia, czy Warszawy.
Osłonę ewakuacji miasta powierzono ponownie Neyowi i jego skromnej straży tylnej - głównie szczątki Legii Nadwiślańskiej. Co prawda na rozkaz Murata do obrony miasta stawiła się jeszcze gwardia cesarska - 600 żołnierzy starej gwardii Lefebvre'a i 100 młodej gwardii Mortiera. Jednak miała ona stanowić eskortę kwatery głównej i w związku z tym wymaszerowała z miasta jako pierwsza, a tuż za nią podążyły korpusy Davouta i księcia Eugeniusza. O godz. 1 w nocy 10 grudnia Wielka Armia mozolnie ruszyła na zachód. W mieście pozostały jeszcze resztki 5. korpusu polskiego, który miał osobno skierować się w stronę Warszawy.
Tymczasem o godz. 8 rano jazda Płatowa oraz dywizja Czaplica uderzyły na Wilno. Na wzgórzach pod miastem z uporem broniły się niedobitki dywizji Loisona oraz kilkuset piechurów bawarskich z korpusu Wredego. W samym mieście trwał jeszcze Ney, trzymający pod swoją komendą resztki korpusu bawarskiego i Legii Nadwiślańskiej. Teraz tocząc zacięte walki opóźniające Francuzi dotarli do gór ponarskich, ok. 10 kilometrów od miasta. W tym czasie jazda kozacka przechwyciła na jego przedpolach ostatnie kolumny maruderów. Na jednym ze wzgórz Rosjanie pospiesznie ustawili baterię księcia Nikołaja Kudaszowa, która błyskawicznie pokryła ogniem stłoczoną w dole straż tylną Neya. Po pewnym czasie Płatow wysłał parlamentariusza, domagając się od marszałka kapitulacji. Odpowiedź była odmowna. W tej sytuacji Płatow postanowił zgnieść Francuzów zmasowaną szarżą konnicy - trzy regimenty kozackie, dwa dragońskie i jeden huzarski. Mimo przewagi sił, Ney błyskawicznie sformował czworoboki, które zmasowanym ogniem karabinowym przez dobrą godzinę zatrzymały jazdę rosyjską. Dopiero po tym czasie Płatow zmusił Neya do odwrotu, zdobywając po drodze 28 armat, które Murat musiał pozostawić u stóp góry w czasie nocnego marszu.
Godzinę później korpus Płatowa rozpoczął obchodzenie Wilna od południa siłami czterech regimentów kozackich i jednego regimentu huzarskiego. W obawie przed odcięciem Ney wydał rozkaz odwrotu z miasta. Chwilowo Kozacy nie ścigali Francuzów, zajęci bardzo rabunkiem taborów z dobytkiem, jakie pozostały w Wilnie oraz braniem jeńców. Według raportu Kutuzowa w dniu 10 grudnia do rosyjskiej niewoli dostało się wtedy prawie 9,8 tys. maruderów, w tym 7 generałów (Lefebvre i Zajączek) oraz 5,2 tys. rannych i chorych w wileńskich szpitalach.
Następnego dnia marsz Murata na Kowno został przyspieszony. Każdy bowiem spieszył się do miasta, w którym spodziewano się zastać bogate magazyny i składy, ciepłe kwatery, a przede wszystkim odpoczynek przez kozackim pościgiem. Niecierpliwy Murat porzucił nawet gwardię cesarska i już wieczorem z kilkuset francuskimi oficerami stanął w Kownie. Berthier natomiast, mając ok. 1 tys. gwardzistów, zatrzymał się na noc na przedpolach miasta. Z tyłu maszerowała ariergarda Neya, do której przyłączono teraz resztki 2., 3. i 9. korpusu, co w sumie dało ok. 1,5 tys. piechoty, bez jednego kawalerzysty oraz 16 armat dywizji Loisona.
Poprawiły się też warunki pogodowe. Mróz nieco zelżał, a drogi nie były już zatarasowane rozbitym taborem.
Od świtu 12 grudnia Wielka Armia poczęła wkraczać do Kowna, zaś o zmierzchu dotarła tu ariergarda Neya, przez kilka ostatnich godzin zmagająca się z depczącą mu po piętach jazdą kozacką, która nawet zaczęła go obchodzić z boku. Gdy marszałek wszedł do Kowna miał ze sobą już tylko 750 żołnierzy.
Na naradzie w sztabie Murata i Berthiera rozważano plan obrony Kowna. Na początek padło pytanie: jakimi siłami? Każdy z korpusów reprezentował sobą siłę najwyżej kilkudziesięciu przemarzniętych do kości żołnierzy, co w sumie dawało ich ok. 2,2 tys. Ponieważ stały garnizon kowieński liczył kolejnych tysiąc, do obrony miasta można było skierować w sumie niecałe 3 tys. żołnierzy. Widząc to, wszyscy odpowiedzieli, że utrzymanie miasta z takimi siłami jest fizycznie niemożliwe i nie widzą szans na pozostanie nad Niemnem. Armia miała zregenerować siły dopiero w twierdzach nad Wisłą. Od teraz Kowno miało być utrzymane przez jeden dzień, aby dać czas pozostałym korpusom na bezpieczny odwrót. Jego trasa miała prowadzić na Białystok, Kowno, Królewiec, Elbląg i Gdańsk oraz Łomżę, Pułtusk i Warszawę. I znowu ciężar osłony ewakuacji spoczął na barkach Neya i jego ariergardy - rozbita dywizja Loisona, garnizon kowieński oraz resztki Legii Nadwiślańskiej.
Wieczorem 12 grudnia przez Kowno, na lewym brzeg Niemna, ruszyły pozostałości korpusów Davouta, księcia Eugeniusza i Victora (ten ostatni odtworzył się w Kownie) oraz gwardia cesarska. Za nimi podążył tłum maruderów. W mieście pozostała tylko straż tylna Neya. Marszałek obsadził 6. regimentem saskim średniowieczne fortyfikacje miasta, zaś 29. regiment piechoty skierował do utrzymania porządku na przeprawach niemeńskich. O świcie resztki Wielkiej Armii ruszyły na Gąbin w Prusach Wschodnich, gdzie każdy z korpusów miał się rozejść do określonego z góry punktu koncentracji. Korpus bawarski Wredego odłączył się od sił głównych, kierując się na Płock, natomiast 5. korpus polski ruszył w kierunku Warszawy.
Tymczasem w Kownie Ney stwierdził z rozpaczą, że rankiem 13 grudnia większość garnizonu miejskiego rozproszyła się i obecnie pod bronią stoi tylko 0,5 tys. piechurów Loisona i Legii Nadwiślańskiej. Natychmiast skorzystał z tego Płatow, którego jazda przekroczyła Niemen po lodzie na południe od miasta, a następnie uderzyła na ostatnią już sprawną baterię francuską, na wzgórzu po lewej stronie rzeki. Jednocześnie siły główne Płatowa oraz Czaplica natarły na miasto od wschodu, biorąc je w kleszcze. Ney bronił się ostatkiem sił, kierując ogniem ostatnich 4 armat stojących w bramie miejskiej. Wytrzymał jednak do zmierzchu. Dopiero 14 grudnia o godz. 8 rano, gdy Rosjanie stanęli na wzgórzach na lewym brzegu Niemna, Ney rozkazał wysadzić w powietrze miejscowy arsenał, a następnie dał sygnał do odwrotu. Z Kowna udało się wyprowadzić marszałkowi tylko 200 piechurów pod bronią. Tym samym ariergarda Wielkiej Armii przestała istnieć.
15 grudnia Ney wszedł do kwatery polowej Murata w Gąbinie ze słowami: "Jestem tu, ariergarda Wielkiej Armii, marszałek Michel Ney". Bohaterstwo Neya wysoko ocenili nie tylko Francuzi, ale i sami Rosjanie. 25 marca 1813 roku Napoleon nadał mu tytuł księcia Moskwy. Żaden inny marszałek nie doczekał się takiego wyróżnienia.

Bilans kampanii rosyjskiej

  Straty jakie poniosła Wielka Armia w Rosji były przerażające. W Rosji pozostało na zawsze ponad 330 tysięcy napoleońskich żołnierzy, w tym 60 tysięcy żołnierzy poległo w bitwach i potyczkach, zaś blisko 120 tysięcy zmarło z chorób, mrozu, głodu i wyczerpania. Prawie 150 tysięcy dostało się do rosyjskiej niewoli, z której powrócili na dobrą sprawę dopiero latem 1814 roku, już po abdykacji Napoleona. Biorąc pod uwagę, że w czerwcu 1812 roku rosyjską granicę przekroczyło ponad 420 tysięcy żołnierzy Wielkiej Armii, stanowiło to prawie 80 procent stanu wyjściowego armii. W grudniu 1813 roku udało się zmobilizować w Prusach i Księstwie Warszawskim zaledwie 30-tysięczną armię. Te 30 tysięcy musiało teraz stawić czoła blisko 140-tysięcznej armii Kutuzowa!
Na rozległych przestrzeniach rosyjskiego imperium przepadł kwiat napoleońskiej armii. Ubytek krwi był tak duży, że cesarstwo francuskie nie mogło się już z tego ciosu podźwignąć. Okazało się, że Napoleona i jego armię można jednak pokonać. Wojna z Rosją uwidoczniła jeszcze jeden fakt: większość napoleońskich marszałków wypadła słabo lub w najlepszym razie, przeciętnie. Najwyższe noty zebrali Davout (bez wątpienia najlepszy marszałek cesarza, jedyny mogący się z nim równać) i Ney (jego niesamowitą odwagę docenili nawet generałowie rosyjscy).
Jeśli ktokolwiek wtedy pomyślał, że po tak strasznej klęsce dni cesarza są już policzone - był w błędzie. Już cztery miesiące później Napoleon powrócił. Koalicję antyfrancuską czekała teraz najdłuższa i najbardziej krwawa kampania z dotychczas stoczonych z cesarzem Francuzów. Miała się rozegrać na ziemiach niemieckich, a jej kulminacyjnym punktem będzie "bitwa narodów" pod Lipskiem.

 

Opracował: Szymon Jagodziński