Nasza księgarnia

Biblioteka Barwy i Broni

  • Biblioteka Barwy i Broni
  • Ułani Księstwa Warszawskiego 1807-1814
  • Piechota XW wg przepisu 3 września 1810
  • Huzarzy Księstwa Warszawskiego 1809-1813

Cynowe bitwy

Książę Józef Poniatowski na  koniu, za nim jego sztab, polska piechota – wszyscy tuż przed bramą krakowskiego Barbakanu. A to tylko jedna z wielu scen z epoki napoleońskiej, która została uwieczniona przez twórców dioram z użyciem płaskich cynowych żołnierzyków Wystawę można oglądać w muzeum historycznym Torhaus Dölitz.

Stąd Napoleon kierował bitwą pod Lipskiem

Wszyscy odwiedzający Lipsk znają Pomnik Bitwy Narodów, niewielu odwiedza jego mniejszego sąsiada – Kamień napoleoński. Pora zachęcić to krótkiego spaceru.

Tylko 450 metrów dzieli oba pomniki. Tamten to prawdziwy olbrzym, największy pomnik w Europie widoczny z daleka. Kamień napoleoński stoi ukryty nieco wśród drzew i krzaków.

Wieża kościelna w Gutkowie

Nawędrował się Napoleon po Warmii w lutym 1807 roku. Nawędrował się ponad dwieście lat później jego śladami, autor tego tekstu. Tym razem dotarłem do Gutkowa, dzisiejszego osiedla olsztyńskiego.

3 lutego 1807 roku Napoleon wyjechał wczesnym rankiem z Pasymia, dotarł do Olsztyna i podążył do Gutkowa. Wieś była mała, liczyła 35 dymów (ok. 200 mieszkańców, nie było w niej ani dworu ani plebanii.

Jako, że dzień był słoneczny, na polach był śnieg - widoczność była świetna. Chcąc się zorientować w ruchach wojsk rosyjskich cesarz wdrapał się na wieżę kościoła w Gutkowie i stamtąd oglądał przedpole przez lunetę. Nie zobaczył wszystkiego, pojechał więc dalej do Jonkowa i tam przekonał się, że przed sobą ma główne siły Bennigsena. Wrócił więc do Olsztyna, ale po południu znowu przyjechał do Gutkowa. Utarczki wojsk trwały do późnego wieczora, do walnej bitwy jednak jeszcze nie doszło. Cesarz przenocował na biwaku na pagórku pół kilometra od wsi. 4 lutego ruszył do Jonkowa.

 

Dzisiaj Gutkowo jest większe niż przed dwoma wiekami, liczy ok. 500 mieszkańców. Od 1987 r. stanowi administracyjną część Olsztyna. Głowna ulica – Bałtycka, jest fragmentem drogi krajowej 527. Widać z niej doskonale otoczony liściastymi drzewami gotycki kościół pw. św. Wawrzyńca. To drugi pod względem wieku kościół w stolicy Warmii (po katedrze św. Jakuba). Zbudowany został ok. roku 1400. Od strony zachodniej dominuje wieża. Dolna jej część, gotycka zbudowana została z polnych kamieni. Górna wykonano z drewna. To na nią wszedł właśnie Napoleon. Drzewa były bez liści, więc widoczność miał na kilka kilometrów w stronę Jonkowa.

 

Wewnątrz świątyni trwają prace konserwacyjne mające na celu odrestaurowanie średniowiecznych malowideł odkrytych w 2007 roku pod współczesnym tynkiem. Kilkanaście metrów od kościoła stoi pomnik poległych w innej wojnie – I światowej. Otoczony jest 12 żeliwnymi krzyżami z nieistniejącego już cmentarza. Obelisk jest zbudowany z kamieni, zwieńczony krzyżem i ozdobiony czterema kulami ułożonymi na podstawie. Na tablicy widnieją polegli podczas Wielkiej Wojny mieszkańcy wsi: Gutkowo (Göttkendorf, obszar dworski Kaltfliess Mühle), Łupstych (Abstich) oraz Likusy (Lykusen).

Nie ma jednak na kościele ani na ogrodzeniu żadnej tablicy o pobycie Napoleona. Szkoda, bo zachowanych od jego czasów i jeszcze związanych z nim miejsc nie mam w Polsce za wiele. No... ale o tym co chwilę wspominam.

 

 

 

Adam Gąsior

Tekst ze strony www.SzukajacNapoleona.com

Opublikowano za zgodą autora

Lipskie kamienie pamięci

Niewiele jest chyba bitew z dawnych wieków, tak upamiętnionych, jak Bitwa pod Lipskiem. Największy pomnik Europy, cerkiew, liczne mniejsze pomniki, nazwy ulic i placów i wreszcie Kamienie Apla. 50 kamiennych słupów postawionych w miejscach, w których znajdowały się oddziały biorące udział w bitwie.

Kamienne, wysokie na półtora metra kolumny stoją skromnie w różnych miejscach Lipska i okolic. Wśród bloków, na zielonych skwerach, placach, w parkach. Nieco się różnią od siebie – kształtem górnej części, inskrypcjami, literami je wieńczącymi. Postawiono je w jednym celu – by uczcić walczących w tych właśnie miejscach w Bitwie pod Lipskiem w 1813 roku.

Pomnik wysadzonego ostatniego mostu

W tym miejscu, gdzie stoi dzisiaj marmurowy obelisk, przed ponad dwustu laty płynęły wody jednej z odnóg  Elstery, kręciło się koło młyńskie. 19 października 1813 roku rozległ się wybuch, w górę kawałki kamiennego mostu, rozrzucane ciała żołnierzy. Dzisiaj jeżdżą tędy samochody i tramwaje a główny nurt rzeki został przesunięty o kilkaset metrów stąd.

Recenzje

Adam Paczuski, Napoleon Ridleya Scotta

Kiedyś, w gronie znajomych pasjonatów epoki napoleońskiej, rozmawialiśmy o najlepszych  filmach ją ilustrujących. Z tego co pamiętam, powszechne zachwyty (w tym także moje) wzbudziło wspomnienie „Pojedynku” Ridleya Scotta. Pojawiło się wówczas wśród nas marzenie, aby ten właśnie reżyser wrócił kiedyś do naszego ulubionego tematu. To dlatego od kilku dni chodzi za mną to wspomnienie wraz z pewnym mądrym powiedzeniem: „Uważaj o czym marzysz, bo może się to spełni”…

„Napoleona” obejrzałem kilka dni po premierze, więc dzięki relacjom znajomych i napływającym z różnych stron „napoleońskiego” światka recenzjom, byłem przynajmniej w części przygotowany na to co mnie czeka. Przyznam jednak, że te dwie i pół godziny seansu były dla mnie trudniejsze niż przypuszczałem. Prawdopodobnie na moją reakcję wpływ miała także zawiedziona nadzieja, że mój ulubiony reżyser potrafi jeszcze stworzyć coś wybitnego. Niestety…

Ilość historycznych błędów – nie tylko „nagięć” mających usprawnić narrację, ale przede wszystkim zwykłych ordynarnych kłamstw była zatrważająca. Zmuszało to do pytania o rzeczywiste intencje reżysera wobec historii, którą zdecydował się zilustrować. Po co kazał Francuzom strzelać do piramid, wojskom rosyjsko-austriackim topić się w stawach rybnych o głębokości kilkuset metrów, albo szarżować Bonapartemu pod Borodino i Waterloo, skoro wystarczy niewiele trudu aby dojść do tego, że to zwykłe brednie? Czyżby Scott był aż tak pyszny, że zupełnie przestał przywiązywać wagę do realiów, albo może tak cyniczny, że świadomie „sprzedawał” te kłamstwa szerokiej publiczności licząc na jej ignorancję? Do tego trzeba doliczyć mnóstwo nielogiczności (szczególnie w sferze militarnej, o czym jeszcze wspomnę), kompletne odrealnienie wielu postaci historycznych nie tylko pod względem słów i ich roli w historii, ale nawet wyglądu (znanego przecież z licznych portretów). Może ten film to był kiepski żart, albo świadoma artystyczna prowokacja? A może po prostu koszmarna warsztatowa niedoróbka starzejącego się mistrza gatunku? Nie wiem, które z tych przypuszczeń jest bliższe prawdy. Dlatego zmuszony jestem tylko przypuszczać, co stało za tym największym filmowym rozczarowaniem dekady.

Ridley Scott bardzo często „myśli obrazami” zapożyczając je ze sztuki dawnej (jak np. w „Pojedynku” sielskie wiejskie krajobrazy lub martwe natury zaczerpnięte z malarstwa francuskiego i niderlandzkiego). „Napoleon” jest pełen takich zapożyczeń. Począwszy od „Le Sacre” Davida w scenie koronacji, przez sceny z Egiptu z obrazów Gerome’a i Orange’a, ze zdobytej Moskwy z obrazów Wereszczagina, aż po wykorzystany w plakacie wizerunek cesarza po abdykacji w 1814 r. Delaroche’a. Oglądając beznamiętną minę Joaqina Phoenixa (cóż za marnotrawstwo talentu!) w przekrzywionym jeszcze bicornie w scenie egzekucji Marii Antoniny, miałem nieodparte wrażenie, że skądś znam ten wizerunek… Pamięć wzrokowa mnie nie myliła. To wypisz-wymaluj twarz „Bony’ego” z jednej z karykatur Jamesa Gillraya przedstawiającej zamach 18 brumaire’a 1799 r. Okazało się, że nie tylko ten jeden motyw wyjęty z antynapoleońskiej propagandy posłużył Scottowi za inspirację. Także postaci dyrektorów, ich pulchnych małżonek, odrażający paryski motłoch czy bezimienne figury z otoczenia Napoleona są jakby żywcem wyjęte z angielskich karykatur z epoki. Nawet Ian McNeice grający Ludwika XVIII bardziej przypomina jego karykaturalny wizerunek. Ale nie tylko fizjonomie, także zachowania. Bonaparte zarówno u Scotta jak i u Gillraya, Williamsa czy Cruikshanka jest prostacki, prymitywny, brutalny, często infantylny, strachliwy lub beznamiętnie okrutny. Jest pełen namiętności, ale tylko tych najniższego gatunku. No i rzecz dla Anglików niewybaczalna - Napoleon nie jest gentelmanem.

Bo też obraz Scotta jest całkowicie skrojony pod anglosaską perspektywę historii. Zauważmy, że poza relacją z Józefiną to właśnie odniesienia do Anglii są w tym scenariuszu najważniejsze. Polityka kontynentalna istnieje tylko wówczas kiedy ma jakiś związek z Anglią. Dlatego nie ma tu ani kluczowej dla kariery generała Bonaparte pierwszej kampanii włoskiej, ani następnej w 1800 r. ani wojny 1806-1807 czy 1809 r., nie wspominając o kampaniach z 1813 czy 1814 r. Obecność Austerlitz i Borodino tłumaczyłbym jedynie rozpoznawalnością tych bitew wśród Amerykanów, za którą stoi niezasłużona, moim zdaniem, popularność „Wojny i Pokoju” Tołstoja. Zresztą ukazując taktykę w bitwach epoki napoleońskiej Scott nie wyszedł poza to co pokazał z takim talentem w „Gladiatorze” czy „Królestwie niebieskim”. Widz, który nie ma wiedzy o wojnach i taktyce z przełomu XVIII i XIX w. wychodzi z kina przekonany, że ówczesne bitwy niewiele różniły się od wyobrażonych przez kino ostatnich kilku dekad (np. „Braveheart” czy „Władca Pierścieni”) frontalnych starć piechoty i kawalerii, gdzie wpadają na siebie bezładne masy ludzi i koni. Pomijam idiotyzmy z okopami, szarżą mańkutów (przepraszam leworęcznych) czy zastosowaniem i skutecznością artylerii. Jedyny ślad taktyki z epoki dostrzec mogliśmy w scenie ukazującej Waterloo (francuskie tyraliery i angielskie czworoboki). Od razu pojawiło się u mnie pytanie - dlaczego Scott nie ukazał francuskich czworoboków w bitwie pod Piramidami? Doszedłem do wniosku, że zaburzyłoby to przekaz reżysera, zgodnie z którym Francuzi dowodzeni przez nieprzewidywalnego Napoleona reprezentowali brutalną „ślepą” siłę, a Anglicy ze swoim porządkiem i stoicyzmem byli ostoją cywilizacji. Zupełnie jak Germanie i rzymskie legiony w „Gladiatorze”. Znamienna była tu fikcyjna przemowa Wellingtona podczas Kongresu Wiedeńskiego. Mam wrażenie, że to sam reżyser włożył w usta „Żelaznego Księcia” swoje własne poglądy na Napoleona i jego czasy. Zresztą cała ta scena budziła we mnie skojarzenia westernowe. Otóż mamy tu koronowanych reprezentantów uciemiężonej przez krwawego Korsykanina Europy – zupełnie jak miasteczko na Dzikim Zachodzie sterroryzowane przez złoczyńcę i oto zjawia się „jeździec znikąd” czyli Wellington, który zapowiada, że przywróci ład i porządek… Nota bene akurat kreacja Ruperta Everetta wydała mi się jedną z ciekawszych w tym filmie.

Widzowie filmu Scotta nie odnajdą w jego filmie odpowiedzi, dlaczego Bonaparte był w stanie zdobyć szczyty władzy i jakim cudem cieszył się aż taką popularnością (szczególnie wśród swoich żołnierzy). Mamy wrażenie, że stało się to niejako… przypadkiem. Z angielskiego punktu widzenia był on sprytnym tyranem, który wyłonił się z krwawego chaosu rewolucji. Dla współczesnego widza może z kolei być takim proto-Hitlerem. Nic poza tym. Poza kilkoma zaledwie zarysowanymi postaciami jak Talleyrand czy Junot, Bonapartego otacza niema, bezkształtna i bezwolna masa „wieszaków” w mundurach lub frakach. Nie ma tu europejskiej polityki – zmieniających się sojuszy, mocarstwowych i dynastycznych interesów. Jest tylko absurdalna scena, w której Talleyrand sugeruje operetkowemu austriackiemu dyplomacie (mającemu zapewne uosabiać Metternicha) wydanie za Napoleona córki cesarza Franciszka. Nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć, że aktorzy grający cesarza Austrii i Marię Luizę są zresztą tak skrajnie niepodobni do swych pierwowzorów, że budzi to zdumienie.

Wracając do samej postaci Napoleona, to Scott wyposażył go nie tylko w prostackie maniery, nieopanowane żądze i egotyzm. Zauważmy, że jako jedyna postać w całym obrazie tylko Phoenix wydaje z siebie różne „fizjologiczne” dźwięki – sapie, chrząka, dyszy itp. Najczęstszym, kilkukrotnie powtórzonym w filmie gestem jest wycieranie chusteczką nosa a następnie oczu. Niby nic takiego, ot „ludzka rzecz”, lecz charakterystyczna tylko dla Napoleona. To taki sprytny zabieg mający zmniejszyć nasz dystans do postaci. Jeśli ktoś twierdzi, że to tylko „odbrązowienie” postaci, to wyobraźmy teraz sobie film o Aleksandrze, Cezarze, Ryszardzie Lwie Serce, Cromwellu czy… Wellingtonie, w którym główny bohater w odróżnieniu od jego adwersarzy i otoczenia, stale posapuje lub smarcze. Scott w upokarzaniu Napoleona poszedł jednak dalej, czego szczytem są moim zdaniem kompletnie niepotrzebne z punktu widzenia scenariusza sceny seksu. 

Główną osią tego filmu miała być relacja Napoleona z Józefiną. Vanessa Kirby zagrała przyzwoicie, choć postać jaką ukazała ma niewiele wspólnego z historyczną Józefiną. Oczywiście nie zobaczymy tu żadnego z jej omdleń (faktycznych lub symulowanych), bo to zaburzyłoby podstawowy rys tej postaci jaki chciał nam przekazać Scott. W jego filmie wdowa po wicehrabim Beauharnais jest wprawdzie kobietą nieco zepsutą obyczajowo, ale przede wszystkim jest silna i dominująca charakterem nad nieśmiałym Korsykaninem. To ona jest sprężyną, która napędza ambicję i talent Bonapartego. Bez niej pierwszy konsul, a następnie cesarz jest nikim. I to w zasadzie ona jest… Napoleonem. Zbyt to pokręcone aby było zrozumiałe. Niemniej zgodne jest z angielską wizją kariery Bonapartego. Z jedną wszakże różnicą. Na angielskich karykaturach Józefina jest potężną, otyłą i prymitywną kobietą. Należy chyba być wdzięcznym Ridleyowi Scottowi, że oszczędził nam takiego jej wyobrażenia.

Z kina wyszedłem z przekonaniem, że gdyby Gillray, Cruikshank i spółka dysponowali niegdyś tak potężnym narzędziem jak kinematografia, to otrzymalibyśmy taki sam film jak najnowsze dzieło Ridleya Scotta.